piątek, 1 lutego 2019

Spętane serce

Bywają takie chwile, na które czekamy przez całe życie, wyłącznie wyobrażając sobie, jak słodkie będą, kiedy już nadejdą. Planujemy je, zapisując w myślach czarnym atramentem każdy nasz przyszły ruch i każde słowo, które padnie z ust, kiedy będziemy patrzeć prosto w oczy nieuchronnego przeznaczenia. Nasze wielkie plany niewiele mają jednak wspólnego z rzeczywistością. Nigdy nie jesteśmy bowiem w stanie przewidzieć, jak zareaguje osoba, na której zechcemy dopełnić zemsty. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak przebiegnie historia, której bieg od początku miał być nam dobrze znany.
Starła krew z policzka i podniosła miecz. Złote oczy podążyły za jego ostrzem, kiedy przytknęła mu je do cienkiej szyi, mówiąc:
– Nie ruszaj się. – Ze zdziwieniem przyglądała się własnym dłoniom, które drżały.
Była przeszkolonym w boju wojownikiem, przyboczną adoptowanego przez ród Danneville’ów księcia, który nie imał się ognia. Nie czuła strachu, ponieważ w jej żyłach płynęła vildejska krew. Pozbawiła życia już setki winnych, jak i niewinnych istnień, nawet nie mrugając przy tym okiem. Nie uroniła ani jednej łzy, choć  blizny na jej duszy odznaczały się długimi, krwawymi liniami.
Była bezlitosna. Była niezwyciężona. Nie czuła bólu fizycznego ani psychicznego. Dlaczego więc w chwili, na którą czekała całe życie, jej dłonie zaczęły drżeć?
Złote oczy błysnęły kpiąco w świetle zachodzącego słońca, a cienkie usta wykrzywiły się w uśmiechu przepełnionym rozbawieniem.
Havel Danneville nie był człowiekiem, który bał się śmierci. Czekał na nią z otwartymi ramionami, nieustraszony i pewny siebie, jak w każdy momencie swojego życia. Ktoś taki jak on wiedział, że za każdym rogiem czyha na niego ktoś, kto będzie chciał pełnić rolę jego osobistego kata. Nie był zdziwiony, że ona również dołączyła do grupy potencjalnych zagrożeń.
– Co się dzieje, Farinae? – spytał, przekręcając głowę w bok. Jego ciało było poranione i posiniaczone, a jednak nie wyglądał, jakby czuł ból. Klęczał przed nią ze związanymi rękoma, pozbawiony swojej zniewalającej umysł mocy. Był bezbronny, a jednak wciąż zachowywał się jak władca, którym póki co nie było mu dane zostać. – Czyżby drżały ci ręce? – dodał ze śmiechem. – Zabiłaś tylu niewinnych ludzi, a nie jesteś w stanie zabić tego, który pozbawił cię rodziny, domu, normalności, wolności i spokojnego żywotu? – Uniósł brew, udając zdziwienie. – Gdyby nie ja, dalej byłabyś rudowłosą wieśniaczką, która zrywa z łąki pieprzone kwiatki i robi z nich wianki dla głupich bękartów sąsiadów. Czyż nie chciałabyś powrócić do tych beztroskich czasów? – Jego szept przepełniał słodki jad, którym wąż raczył ofiary w najmniej oczekiwanej chwili. Nawet jeżeli miał spętane ręce, wciąż potrafił manipulować słowami w taki sposób, aby trafiały bezpośrednio do wrogiej postaci.
Farinae przycisnęła miecz do jego szyi, pragnąc zobaczyć w jego złotych oczach choć odrobinę strachu, który dotąd zdarzyło jej się ujrzeć tylko raz, nim odleciała do sennej krainy znajdującej się tak blisko krainy zmarłych. Ściągnięte zmartwieniem brwi, zniecierpliwione kroki, przygryziona warga. Uderzające o ścianę śniade palce, nerwowość unosząca się w powietrzu i potargane czarne włosy. Leżała wtedy na łożu śmierci. W przewidzianych, ostatnich chwilach swojego życia poprosiła go o to, aby chwycił ją za rękę, ponieważ nie chciała umierać zupełnie sama. Bez protestu przyklęknął, splótł swoje chłodne palce z jej trupio bladą ręką i powiedział, że nie pozwoli jej odejść z tak błahego powodu. Zanim jej przepełnione szarością oczy zniknęły za powiekami, zobaczyła w jego spojrzeniu słodki niepokój. Taki sam niepokój wyobrażała sobie ujrzeć, kiedy postanowi go zabić.
Wzięła cichy, bezgłośny wdech i nakłuła wątłą szyję ostrzem. Po jego spiczastej końcówce, jak i skórze przyszłej ofiary, spłynęła szkarłatna krew.
– Przestań się mazać, vildejska dziwko – prychnął pogardliwie książę, którego nawet odrobina krwi nie była w stanie wzruszyć. – Pozbądź się mnie, tak jak zawsze tego pragnęłaś. Przebij mi mieczem serce, nie krtań. A potem patrz, jak twój kraj kona w mękach, którym podda go Szary Król.
Zaczęła się wahać. Havel Danneville działał w słusznej sprawie, nawet jeżeli dobierał dosyć nieostrożne i brutalne środki. Starał się zwalczyć doczesną monarchię, która zamykała ich kraj w sześciu pozornie bezpiecznych filarach. Kiedy go zabraknie, kto będzie łącznikiem pomiędzy zakazanym światem a wolnością, która rozprzestrzeniała się na pozostałych krańcach Sevry? A może nie tylko o wojnę chodziło? Kiedy patrzyła w jego oczy…
Nie. Nie miała uczuć, była bezwzględna i mściwa. Zabijała bez litości w taki sposób, w jaki nauczył ją tego książę Havel. Vildejskie geny sprawiały, że była zimna i sztywna, a jej serce nigdy nie drżało z powodu ciepłych uczuć, jakby było martwym kamieniem na dnie jej zniewolonego ciała.
Dlaczego więc się wahała?
Miecz nagle zaczął jej niemiłosiernie ciążyć. Zjechałam nim bezsilnie po ubrudzonej piachem koszuli, która została rozcięta wraz z ciepłą skórą na piersi. Nie były to jednak rany śmiertelne, a zaledwie draśnięcia wykonane przez słabą osobę, którą się stała, patrząc każdego dnia na majestat jej niekwestionowanego władcy.
Havel Danneville uniósł królewski podbródek i wykrzywił usta w triumfalnym uśmiechu, którego nie miała już ochoty zetrzeć mu z twarzy. Niepostrzeżenie stała się niewolnikiem własnej duszy. Do tej pory myślała, że to książę ją więził, ale koniec końców stała się jego dobrowolnym sprzymierzeńcem.
Miecz uderzył z głośnym łoskotem o posadzkę, podobnie jak jej kolana, które ugięły się pod ciężarem złości i niedowierzania. Bladą dłoń przyłożyła do mocno bijącego serca, którego nie potrafiła zrozumieć.
Książę przewrócił oczami, patrząc na nią z góry. Jego władcza postawa uległa zgarbieniu, zupełnie jakby on sam poczuł się czymś przytłoczony. Teraz znów marszczył czoło i wyglądał na zaniepokojonego, tak jak wtedy, kiedy trzymał ją za rękę.
– Czasy się zmieniają, Farinae – powiedział półszeptem.
Dziewczyna przeniosła chłodne, zamglone spojrzenie na człowieka, który przecież zniszczył całe jej życie, zamieniając w bezuczuciowego potwora, który potrafił tylko zabijać. Żywe złoto błyszczało w jego oczach nienazwanym dotąd blaskiem, chcąc jej przekazać coś, o czym jeszcze nie wiedziała. Słońce jednak zaszło, a prawdziwa natura gniewnego księcia wróciła we władanie nocy.
– Mogłabyś mnie teraz uwolnić – mruknął od niechcenia.
– Zostawię cię spętanego na wypadek, gdybym zmieniła zdanie – odpowiedziała równie niechętnie dziewczyna, podnosząc się z klęczek. Otrzepała swoją dzienną suknię i chwyciła za miecz, który należał do Havela. Cały czar roztaczający się wokół nich w jednej chwili prysnął, pozostawiając po sobie tylko zobojętnienie.
– Daj spokój, w łóżku będę bardziej przydatny bez związanych rąk – zironizował.
Farinae patrzyła na niego chwilę z góry, napawając się tymczasową władzą, którą nad nim sprawowała. To złudne uczucie choć na chwilę poprawiło jej nastrój.
Przyjrzała się błyszczącemu ostrzu miecza, w którym odbijały się jej srebrzyste włosy. Uznała, że zostawi broń właścicielowi tuż pod nogami. Niech sam się pomęczy z rozcinaniem liny. Chciała pokazać choć odrobinę buntu, który jeszcze się w niej tlił, i pokazać, że nie może nią pomiatać, kiedy miał na to ochotę.
Zarzuciła cienką suknią w tył i ruszyła w przeciwną stronę.
Jak najdalej od złotych, zniewalających oczu.
– To nie jest zabawne, Farinae! – krzyknął za nią książę.
– Zawsze sobie radzisz w ciężkich warunkach. Jeżeli chcesz być królem Astrantii, nie przeszkodzą ci nawet spętane dłonie – odpowiedziała spokojnie, nie obracając się w jego stronę.
– Ty popieprzona sadystko! Będziesz płakać, jak już się uwolnię!
– Chyba zapomniałeś, że nie umiem płakać.
– Sprawię, że będziesz potrafiła!
Zabawna złość w głosie gniewnego Havela sprawiła, że na jej ustach wykwitł mimowolny, delikatny uśmiech. Zdziwiło ją to na tyle, że uniosła dłoń do ust i dotknęła zakrzywionej ich linii. Uważnym, jednostajnym ruchem badała zastygły na twarzy wyraz, który sprawił, że w jej policzkach pojawiły się dołeczki. Nie pamiętała już, kiedy uśmiechała się tak szczerze. Ani Vildejczycy, ani Szarzy Ludzie nie uśmiechali się w ten sposób. 
Zaniepokojona zmarszczyła brwi i spojrzała w głąb zamku.
Znajome głosy uśpionych dotąd dusz, zaczęły wykrzywiać to, czego obawiała się wpuścić z pełną świadomością do swojego skamieniałego, kruszącego się teraz serca.
Ona, Farinae Villion, zwykła wieśniaczka z Sivis, nie mogła żywić do nikogo uczuć. To by oznaczało, że choroba przypisana jej rasie przestaje tracić swoje silne działanie. Przez wiele lat próbowała znaleźć na nią lek i to bezskutecznie. Czy głupie przywiązanie do księcia miałoby jej zwrócić przeszłość? Nie. To nie było możliwe.
Farinae zniknęła wraz ze swoją szarą suknią tuż za rogiem korytarza. Jej srebrzyste włosy zafalowały w górze, ukazując niewielki fragment dawnego, lisiego koloru, który był symbolem rodzących się w niej płomiennych uczuć. Ona nie mogła jednak o tym wiedzieć.
Kosmyk rudych włosów zniknął za srebrzystą zasłoną uwitą z vildejskich genów.
Nawet najchłodniejszy człowiek był w stanie kochać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz