To nie był dobry pomysł.
Mówiłam Fate’owi, że to zbyt wielkie ryzyko. Już i tak wystarczająco naraził się Stowarzyszeniu Życia. Niektórzy zaczęli nabierać podejrzeń, że nagina zasady „100 znaków na niebie”. I mieli rację. Zgodnie z regułami obowiązującymi w grze o ludzkość, żaden członek Stowarzyszenia nie miał prawa pomagać wybrańcowi. Fate stwierdził, że to zbyt ryzykowne pozwolić mi samej działać, w końcu byłam ostatnim już uczestnikiem gry, który mógł uratować świat lub doprowadzić do jego zagłady. To dlatego każdego dnia wspólnie stawaliśmy do walki z przeciwnościami, które narzucała nam z góry Śmierć.
W zamiarach Fate’a nie było nic altruistycznego. Nie miał ambicji na uratowanie ludzkości, którą sam doprowadził na skraj przepaści – w końcu jako Los miał obowiązek kreowania ziemskich scenariuszy. Zależało mu tylko na własnym dobru. Poza tym, choć nie chciał się do tego przyznać, bał się przegranej, w końcu od lat prowadził zażyłą wojnę ze Śmiercią, która stała w opozycji do Stowarzyszenia Życia. Oto cały Fate – egoista do potęgi Wszechświata. To dlatego wziął mnie ze sobą na bal do świata pomiędzy Niebem a Ziemią, łamiąc tym samym kolejny naczelny zakaz.
Ludzie nie mieli prawa tutaj przebywać. Byłam prawdopodobnie pierwszą Ziemianką, która zyskała możliwość zobaczenia na własne oczy miejsca, w którym sprawowano kontrolę nad światem ludzi. I nie byłam z tego powodu uradowana.
– Przestań tak marszczyć czoło.
Fate szturchnął mnie łokciem pod żebra. Z reguły robił to tak mocno, że wpadałam na ścianę, ale tym razem był wyjątkowo delikatny, zupełnie jakby bał się, że w jakiś sposób mnie zrani, a może bardziej: rozeźli.
– To nie jest dobry pomysł i dobrze o tym wiesz – odezwałam się po raz kolejny tego dnia, na co Los przewrócił ostentacyjnie oczami. – Nie miałeś prawa upalać marihuaną Smutku, a związanie jej i schowanie w szafie było co najmniej nieludzkie.
– Bogowie nie muszą być ludzcy. – Fate wzruszył ramionami. Arogancki i pewny siebie uśmieszek nie znikał z jego irytującej twarzy. – Poza tym mówiłem ci już, że Smutek ma takie same oczy i włosy jak ty. Na dodatek rzadko przebywa w miejscach publicznych, więc większość z nas jej nie kojarzy.
– Fate, ja nawet nie wiem, jak zachowuje się Smutek. Przecież nie będę chodzić po sali i wylewać bez powodu łzy.
– Spokojnie, przecież masz kaptur. – Los uśmiechnął się do mnie szeroko, a gdy nie doczekał się odwzajemnionego gestu radości, zmarszczył czoło. – Nie bądź zła. Przecież świetnie się bawimy.
Posłałam mu znaczące spojrzenie. Po raz kolejny niby przypadkowo nadepnęłam na jego stopę, przez co wykrzywił usta w grymasie. Wspominałam mu już, że byłam kiepską tancerką. A to, że zamierzałam ten fakt wykorzystać, aby ukarać go za niekompetencję, nie było już ważne.
– Czasami naprawdę mam cię dosyć. – Zmrużyłam groźnie pochmurne oczy.
– Ja ciebie nigdy. – Rozweselony chłopak pochylił się nad moim czołem i złożył na nim krótki pocałunek. Potem odchylił się w tył i spojrzał w moim kierunku z szerokim uśmiechem, który przywodził na myśl małego, uradowanego zabawą chłopca.
Nie lubiłam tego, że traktował mnie jak kolejny element przechodni w swoim rozpustnym życiu. Bawił się moimi uczuciami. Całował mnie znienacka – choć zdążył się już nauczyć, że za dotknięcie ust groził mocny strzał z pięści prosto w szczękę – używał ambiwalentnych zwrotów, dotykał w najmniej oczekiwanym momencie i próbował mi zawrócić w głowie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że kiedy wieczorami wracał już do swojego świata z uczuciem, że świetnie się dziś bawił, ja płakałam w poduszkę, wyzywając siebie od naiwnych i głupich, ponieważ nawet wiedza, że byłam jawnie wykorzystywana, nie zmieniała tego, co do niego czułam. Zakochać się w aroganckim dupku, który myślał tylko o sobie i na dodatek był Losem, to naprawdę wielki żart ze strony Miłości.
Odepchnęłam Fate’a z uczuciem, że gdzieś na dnie mojego serca zaległ ciężki kamień, który coraz bardziej ciągnął mnie ku głębokiemu dołowi. Zanim mój partner jakkolwiek zareagował na mocny cios w żebra, ruszyłam do przodu, kryjąc całą twarz pod szerokim kapturem. Oczywiście nie spodziewałam się niczego innego jak śmiechu. W końcu moje zażenowanie było takie zabawne...
Do oczu naszły mi łzy.
Przynajmniej teraz bardziej przypominałam Smutek.
– Tori, daj spokój. – Jego szepczący głos sprawił, że po moich ramionach przebiegły dreszcze. Tylko Fate mówił do mnie w taki sposób. Lubił przypominać mi o tym, że miałam azjatyckie korzenie, z czego do niedawna nie zdawałam sobie sprawy. To wszystko dlatego, że urodziłam się w czasach, kiedy kontynenty naszego świata były już złączone, a rządzący nadali mu nazwę: Zjednoczony Kontynent Ziemi (chyba nie muszę mówić, kto doprowadził do ujednolicenia i zatracenia wielu kultur oraz języków, a także do gwałtownego, anomalnego przybliżenia się lądowych części planety…). Moi przodkowie prawdopodobnie byli Japończykami – Fate dostrzegał to w nieco skośnym kształcie moich oczu (które były jednak ciemnoniebieskie), niskim wzroście i długich czarnych włosach. Lubił również podkreślać, że pomimo dziewiętnastu lat wyglądałam jak mała dziewczynka, która ledwo wyszła z podstawówki.
Przystanęłam dopiero za kolumną, gdzie mogłam czuć się bezpieczna. Niewielu gości zwracało na mnie uwagę, gdy stałam w cieniu, a było to niemal idealne miejsce dla Smutku, która ponoć wolała zamykać się w pokoju, niż uczestniczyć w takich przedsięwzięciach.
Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam prosto w twarz towarzysza, który uparcie za mną podążał.
– Fate, proszę cię, daj mi już spokój. Dobrze wiem, że wziąłeś mnie tu tylko dlatego, że nie miałeś osoby towarzyszącej. Jesteś nieodpowiedzialny i głupi, na dodatek ciągle zapominasz o tym, że jestem człowiekiem. – Owinęłam się szczelniej czarną szatą.
Los wsparł się luzacko o kolumnę, pochylając się nade mną w taki sposób, jakby za chwilę miał mnie pocałować. Łokieć miałam już w gotowości, także nie zamierzałam mu się dobrowolnie oddawać. Choć jego usta kusiły, nie byłam głupią nastolatką, która leciała na niegrzecznych chłopców łamiących naiwne serca na każdym kroku.
– Musisz się powoli przyzwyczajać do Stowarzyszenia Życia. W końcu zamierzamy wygrać to starcie, prawda? – Uśmiechnięty Los poklepał mnie po głowie jak małe dziecko.
Nie wyobrażałam sobie tego, że w nagrodę za moje trudy miałabym do nich dołączyć i pełnić rolę łącznika pomiędzy światem ludzi a światem pomiędzy Niebem a Ziemią. Poza tym miałam jeszcze długą drogę do przejścia. Świat bliższy był końca, niż ja wygranej.
– Wiesz co, Fate? – Spojrzałam odważnie prosto w jego złote oczy. – Nie wiem, czy chcę do was należeć. Czasami mam wrażenie, że bardziej zależy wam na własnym życiu niż na życiu ludzi. Widzisz to wszystko? – Wskazałam dłonią na złotą salę przystrojoną finezyjnymi girlandami w postaci długich czerwonych wstęg. Stoły wręcz uginały się pod ciężarem półmisków zawierających takie cuda, jakich w życiu na oczy nie widziałam ani nie jadłam. – To przerażające, że w tym czasie w moim świecie giną ludzie i to z powodu najbardziej podstawowych potrzeb, których nie potrafią zaspokoić. Głód, bezpieczeństwo, sen. Wystarczyłoby…
Fate przyłożył palec wskazujący do moich ust. Nawet nie uraczył mnie spojrzeniem, choć wyraźnie widziałam, że wypowiedziane na głos słowa go poruszyły. Czasami miałam wrażenie, że za tą arogancką maską kryło się coś, czego jeszcze nie znałam, a czego koniecznie nie chciał mi pokazać. Z reguły, gdy zaczynaliśmy rozmawiać o podupadającej ludzkości, szybko się wycofywał i zmieniał temat. Czasami lubiłam sobie wyobrażać, że na czymś naprawdę mu zależało. Na przykład na mnie lub na losach mojej planety. Wtedy od razu lepiej się czułam, choć jednocześnie wiedziałam, że sama siebie oszukuję.
Kiedy Fate w końcu się ode mnie odsunął, poczułam ulgę. Teraz oboje opieraliśmy się plecami o jedną kolumnę – on od jej frontalnej, oświetlonej części, gdzie miał dobry widok na wszystkich krzątających się po sali uczestników balu, ja z boku, skąd również miałam dobry widok na członków Stowarzyszenia, ale przy okazji stałam w cieniu, gdzie nie rzucałam się w oczy. Tkwiliśmy tak w milczeniu, dzięki czemu mogłam się skupić na czymś innym niż na twarzy mojego towarzysza.
Fate opisał mi kiedyś pokrótce wielu ważnych członków jego ugrupowania. Dzięki temu mogłam choćby rozpoznać wirującą na parkiecie kolorową Wyobraźnię, która zaciągnęła do tańca swoją siostrę Iluzję o nietęgiej minie. W rogu sali dostrzegłam zaś Rozpustę i Pijaństwo, którzy zdążyli się już przykumplować do wódki i wina – mój partner wspominał kiedyś, że lubił czasem zaszywać się z nimi w swoim gabinecie i grać w pijaną ruletkę lub w rozbieranego pokera. Było to o tyle niepokojące, że cała trójka uchodziła za istoty płci męskiej.
Gdy przejeżdżałam wzrokiem po zebranych, udało mi się dostrzec Pamięć, która wyglądała jak czysta kartka białego papieru. Nawet włosy i cerę miała w tej samej barwie. Tylko oczy tonęły w odcieniach szarości – gdyby nie one, wyglądałaby jak osoba pozbawiona pigmentu. Zdziwiłam się, kiedy skierowała na mnie czujne spojrzenie. Zanim zdążyłam zareagować, dostrzegłam, że unosi w zdziwieniu brwi, dokładnie jakby zdała sobie z czegoś sprawę. Szybko odwróciłam wzrok i zasłoniłam twarz kapturem.
– Wiesz co, Tori? Powinniśmy dzisiaj zaszaleć. Patrz, ile tu wina.
Spojrzałam w plecy Fate’a, unosząc lewą brew.
– Żebyś potem zaciągnął mnie do łóżka, co zapewne jest twoim dzisiejszym celem? – Nie zabrzmiałam ironicznie, a raczej jak ktoś, kto miał już dosyć bezustannych wybryków swojego współpracownika.
– Gdybym to zrobił, okazałbym się pedofilem wszech czasów. – Los wybuchnął gromkim śmiechem. – Ty masz tylko dziewiętnaście lat, a ile ja już ich mam, to nawet nie chce mi się liczyć. Mogę ci tylko powiedzieć, że jako mały knypek byłem świadkiem upadku Cesarstwa Rzymskiego. – Zerknął na mnie przez ramię i wyszczerzył swoje białe zęby. Tak jak się spodziewałam, zapomniał już o naszej wcześniejszej rozmowie.
– Nie będę z tobą pić – burknęłam z niezadowoleniem.
Kiedy spojrzałam w miejsce, gdzie wcześniej stała Pamięć, dostrzegłam tam pustkę. Za to w naszym kierunku zdawała się zmierzać inna postać. Może widziałam ją pierwszy raz na oczy, ale Fate zadbał o to, abym w razie wypadku ją rozpoznała. To jego siostra – Przeznaczenie. I była niezwykle wkurzona.
Długie kosmyki granatowych włosów powiewały na sztucznie wywołanym wietrze, a złote oczy sypały iskrami. Nie była ubrana w żadną sukienkę, za to w luźną szarą koszulkę, krótkie czarne spodenki i ciężkie glany. Miała zaciśnięte pięści, co mogło oznaczać jedno: zamierzała przywalić Fate’owi.
Kiedy Los soczyście przeklął, ja niczym cień ukryłam się za kolumną.
– Cześć, siostra! – powiedział o ton za głośno, dziwnie sztucznym, wesołym głosem.
– Jak ci zaraz przypieprzę w tę szczerzącą się gębę…
Nie widziałam tej sceny, ale domyśliłam się, co się wydarzyło. Wkurzona Destiny uderzyła pięścią w kolumnę, ponieważ Fate w ostatniej chwili uskoczył w bok. Z szybko bijącym sercem przysłuchiwałam się opadającym na podłogę odłamkom wapienia. Może rzeczywiście było tak, jak mówił Los? Że jego siostra to potwór?
– Gdzie ona jest?! – Wrzask Destiny był na tyle głośny, że podskoczyłam. Choć doskonale wiedziałam, że to Fate’owi najbardziej się dostanie za łamanie zakazów, to jednak z jakiegoś powodu zaczęłam drżeć ze strachu, że ja również padnę ofiarą przemocy fizycznej. To dlatego, nim wypowiedział choć jedno słowo, bezgłośnie przesunęłam się na drugą kolumnę, skąd uciekłam w pogrążony w półcieniu korytarz. Nie absorbowałam swoje umysłu błahymi rozważeniami na temat tego, gdzie teraz pójdę. Po prostu chciałam stąd zniknąć. W razie problemów miałam w kieszeni mapę, którą stworzył dla mnie Fate. Oznaczył na niej swój gabinet – to właśnie tam miałam się w razie problemów udać.
Spojrzałam w tył, aby upewnić się, że nikt za mną nie podąża, a potem z cichym westchnięciem ulgi skręciłam za róg. Ciemność rozświetlił rząd blado świecących lamp w kształcie kwitnących lilii. Krwisty kolor ścian i bordowy dywan ze złotymi zdobieniami sprawiały, że czułam się, jakbym stąpała po korytarzu jakiegoś wysublimowanego hotelu. Musiałam wyglądać jak dziecko wędrujące we mgle wspaniałości, to dlatego kiedy dostrzegłam stojącego pod ścianą mężczyznę w czerni, opuściłam zawstydzona głowę, zasłaniając się kapturem. Wciąż zapominałam, że byłam w Stowarzyszeniu Życia.
Na wstrzymanym oddechu minęłam tajemniczą postać. Początkowo byłam pewna, że udało mi się uniknąć konfrontacji, gdy jednak usłyszałam niski, niezwykle charyzmatyczny głos, który szepnął mi do ucha moje własne imię, stanęłam jak wryta na środku korytarza. Nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam. Przecież powinnam go zignorować i iść dalej.
– Odwróć się w moją stronę.
Zdziwiona uczyniłam jego rozkaz. Wtedy zrozumiałam, że nie miałam wpływu na to, co robię. Moje ciało działało zgodnie z wolą obcego mężczyzny.
– Nie masz pojęcia kim jestem, prawda? – Jego oczy były zimne i bez życia, gdy spojrzały w moją stronę. Nie to niepokoiło mnie jednak najbardziej. Uwagę przykuwał raczej chytry uśmieszek, który nijak wpasowywał się w chłód usadowiony w krwistoczerwonych tęczówkach, idealnie zlewających się z wystrojem korytarza.
– Spokojnie. Na wszystko przyjdzie czas. – Mężczyzna oderwał się od ściany i posłał mi słodki uśmiech. Miał czarne włosy i czarne ciuchy, co w połączeniu z jego o stopień ciemniejszą cerą niż moja wyglądało jak perfekcyjny, pogrzebowy zestaw. Z jakiegoś powodu ta postać sprawiała, że czułam niepokój. Jakbym spojrzała w oczy samej Śmierci.
– Dużo o tobie słyszałem po tamtej stronie stowarzyszenia. Tamtej, czyli do tej, którą sam tworzę, bo nikt mnie tutaj nie chciał. – Wzruszył beztrosko ramionami i zaśmiał się w taki sposób, jakby naprawdę go to bawiło. – A wiesz, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Nie pierwszy raz się spotykamy.
– Kim jesteś? – spytałam drżącym głosem. Nie mogłam się stąd ruszyć, jakbym przyrosła do podłogi. Serce uderzało o moją pierś tak szybko i mocno, że bałam się o to, czy przypadkiem nie dostanę zawału, pot spływał po czole, jakbym niedawno odbyła ciężki maraton, na dodatek wszystko przed oczami mi wirowało. Widziałam jakieś dziwne przebłyski wspomnień, które niczego konkretnego nie pokazywały, a jednak gdzieś w środku czułam, że osoba przede mną stojąca rzeczywiście nie była zupełnie obca.
– Śmierć we własnej osobie. – Wyszczerzona w rekinim uśmiechu postać uniosła zabawnie rogi swojej podartej szaty i ukłoniła się co najmniej jak królowa. Było w niej coś kobiecego, pomimo wyglądu mężczyzny.
Ogłuszający dźwięk słabości przedarł się przez moje uszy. W tym momencie zobaczyłam przed oczami wojenną klęskę i stąpającą swobodnie pomiędzy zakrwawionymi ciałami Śmierć. To wspomnienie wydawało się być równocześnie moje, ale i nie. Zupełnie jakbym tam była, a przecież nie mogłam być.
Otrzeźwiałam dopiero, kiedy żniwiarz położył dłoń na moim rozpalonym czole.
– Wszystko sobie przypomnisz w odpowiedniej chwili, dlatego nie nadwyrężaj się. – To zadziwiające, ale wraz z dotykiem Śmierci cały chaos i niepokój uciekły, zupełnie jakby był moim ukojeniem, czymś bardzo dobrze mi znanym i ciepłym. To nie było normalne uczucie. Zdawało mi się, że byliśmy ze sobą naprawdę blisko.
– Och. – Niemal dziewczęcy okrzyk zaskoczenia wybudził mnie z szoku. – Ktoś cię szuka i chyba nawet wiem kto. Przekaż mu pozdrowienia od wujaszka. – Wyszczerzony Death wyminął mnie i pomachał na do widzenia dłonią. W tym samym momencie zza rogu wypadł Fate, który dzierżył w ręku buta. Nie spodziewałam się, że z rozbiegu rzuci nim w Śmierć, która wtopiła się w ścianę, nim doczekała się strzału prosto w tył głowy.
– Niech to szlag! – W połowie bosy Los podbiegł do mnie, chwycił mnie za ramiona i spojrzał z przestrachem w oczy. Wyglądał, jakby naprawdę się martwił, co nie było do niego podobne. – Wszystko w porządku? Nic ci nie zrobił?
– N-nie. Po prostu ze mną rozmawiał – odpowiedziałam niepewnie. Coś w środku nakazało mi nie mówić Fate’owi, czego dotyczyła nasza rozmowa, dlatego wolałam to przemilczeć zgodnie z własnym instynktem.
Mój partner odetchnął z wyraźną ulgą i przygarnął mnie gwałtownie do swojej piersi. Byłam zdziwiona, że z własnej nieprzymuszonej woli mnie przytulił. Uścisk nie należał do słabych – mało nie wycisnął ze mnie życia, ale było w nim coś prawdziwego i obezwładniająco szczęśliwego. Coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam, będąc z Fate’em. To sprawiło, że sama objęłam jego plecy i wtuliłam głowę w pierś.
– Śmierć nie jest bezpieczna, Tori. Musisz o tym pamiętać – szepnął mi do ucha.
Pokiwałam głową, uśmiechając się pod nosem niczym upojona szczęściem nastolatka.
– Wyglądałeś, jakbyś się martwił – próbowałam zażartować, zakańczając to zdanie śmiechem, ale Los o dziwo zareagował na to poważnie. Odchylił się, spojrzał mi prosto w oczy i odpowiedział:
– Cholernie się martwiłem. Nie mógłbym cię utracić. – Na moich policzkach pojawiły się rumieńce, zanim się jednak uśmiechnęłam, usłyszałam gorzkie: – Musisz w końcu wygrać tę wojnę, inaczej wszyscy zginiemy. Jesteś zbyt cenna na zabawy ze Śmiercią, a mój wujaszek naprawdę lubi naginać zasady.
Cała radość opadła ze mnie, jakby ktoś wbił mi nóż prosto w serce będące wielkim nadmuchanym balonem.
Czy wspominałam już, że Fate to egoista? Jeżeli nie, to powtórzę to jeszcze raz:
Fate to pieprzony egoista.
Nienawidziłam go. I niestety w takim samym stopniu również kochałam.
Westchnęłam ciężko i jeszcze raz przylgnęłam do jego piersi, aby jeszcze przez chwilę móc sobie wyobrażać, że zmartwienie nie było iluzją i naprawdę mu na mnie zależało. Kiedy niezobowiązująco objął moje plecy, chciałam zostać w jego ramionach już do końca świata. Ale wiedziałam, że nie będzie to możliwe. Na razie mogłam tylko śnić o tym, że pewnego dnia nie zbudzę się z twarzą zdobioną zaschniętymi łzami, a szczęściem, gdy wreszcie zrozumie, że ze wszystkich pragnień na świecie wybrałam akurat jego.
Jak głupia musiała być dziewczyna, która zakochała się w samym Losie…
MhmmmMmmm... Kurde, napiszesz kiedys kiedys cos, zebym dla odmiany mogla pomarudzic? Xd cale szczescie ze to nie lezy w mojej naturze xd
OdpowiedzUsuńKreacje Tw postaci zawsze sb po prostu boskie, tutaj dosłownie xd pomysl zeby polaczyc bostwa z takimi pojeciami jak los, smutek i cala reszta... Nie wiem w sumie jak to razem nazwac... Bo to nie tylko emocje, takie pojecia jak śmierc czy przeznaczenie... Dunno co to za kategoria xd w kazdym razie to polaczenie jest mistrzowskie, a oni wszyscy sa tak zywi, tak realni... Uwielbiam to. Opis kazdej postaci czytalam z zainteresowaniem i po kazdym opisie mialam tylko: lubie, lubie, ja tez lubie, wszystkich kurwa lubie! Jedno nad czym sie zastanawialam, to ze czasem Fate czasem Los, w sensie czemuczmienia siesjezyk, ale wystarczylo, zebym sie kilka razy z tym zderzyla i to faktycznie wchodzi naturalnie, jak synonimy, troche tak jakby raz uzywac imienia a raz nazwiska xd a relacia Tori i Fate'a...kurde, no kti by sie nie bujnął? Jakos tak jest, ze niegrzecznie chlopcy sa hot. I Fate jest hot. I te zlote oczy. Kurde. Pieprzyc to, lubie romanse! Przyznalam sie xd ale rany, serio nie osmiele sie niczego obstawic w tym temacie. Cos mi chodzi po glowie, ze moze Fate troche chociaz, wiesz, udaje jak to mu nie zalezy... Ale nie, jego nie da sie rozgryzc.
Btw czasami niektore zdania to takie pozytywne plaskacze. Zatrzymuje sie i podziwiam. Np to: kolejny element przechodni w swoim rozpustnym życiu. <3 kuzwa. Stworzylas wlasnie nowy termin, ktory moglby wejsv w trendy. Nie chce byc elementem przechodnim! Czaisz. To mogloby byc haslo jakiegod ruchu oporu!
Czym mam podsumować? Lubie. Naprawde w chuj to wszystko lubie
Dopisalam ze zostawiam tysiac lajkow ale blogspot mnie olal :(
Usuń