Yo! Dzisiaj zapraszam w podróż w około-japońskie rejony! Będzie niepoważnie i po%#&@^*e xd Zapnijcie pasy!
(piosenka się wkręca na czachę, uwaga: KLIK)
_______________________
Komisariat policji o tej porze przypominał wymarłe miejsce. Nikt nie krzątał się z papierami, nie wzywał podwładnych, nie wydawał poleceń przez krótkofalówkę, nie próbował rozwikłać starych ani nowych spraw nad pudełkiem bento. Nikt nie został po godzinach. Prawie nikt. Tylko na portierni świeciły się jarzeniówki, burcząc regularnie w niezbyt śmiałym proteście. Resztę pochłaniała ciemność, rozpraszana jednym jedynym światłem sączącym się niechętną łuną spod drzwi w środku korytarza, który prowadził w głąb budynku. To właśnie tam zmierzał Kiryu Kazuma, wysoki, postawny mężczyzna w jasnym garniturze i zaczesanych do tyłu kruczoczarnych włosach, niepewien po co właściwie wezwano go tutaj o tak nieludzkiej porze. Zatrzymał się przed drzwiami, za którymi jeden z oficerów policji jeszcze nie dał za wygraną i ostrożnie zapukał. Ze środka natychmiast dobiegł go głos Datego:
You know, you know why Now you know we don’t go Come
— Wejdź, Kiryu.
— Wszystko w porządku? — zapytał Kazuma, gdy tylko przekroczył próg.
Date wypuścił nosem kłąb siwego dymu i strzepnął popiół do przepełnionej popielniczki.
— A jak myślisz, czy ściągałbym cię tu w nocy, gdyby wszystko było w porządku?
Kiryu tylko mruknął w odpowiedzi i usiadł przed biurkiem komisarza. Sięgnął po paczkę papierosów i również zapalił.
— O co chodzi?
Komisarz przesunął po blacie plik kilku zdjęć. Kiryu nachylił się nad nimi, rozkładając fotografie palcami. Na każdej z nich płonęło coś innego. Począwszy od śmietnika, przez motocykle, auta, do barów i restauracji.
— Yhym. Czyja to robota?
Date milczał. Patrzył poważnie na Kazumę i palił, dopóki mężczyzna nie westchnął głęboko, prostując się w krześle i domyślił, czyje to dzieło.
— Znudziło mu się straszenie ludzi?
— Nie do końca. — Date zgasił papierosa. — Hobby to samo, tylko metoda inna.
— I co? — Kiryu zaciągnął się dymem. — Mam ci pomóc go powstrzymać?
— Na to liczę. — Komisarz nie owijał w bawełnę. — Jeśli Goro Majima czegoś się obawia…
— To nie jestem to ja — dokończył Kiryu, a Date zmarszczył brwi.
— To znaczy, że nie pomożesz?
— Tego nie powiedziałem — odezwał się po dłuższej chwili Kazuma. — Masz rację, jest coś, czego Majima-san się boi. A raczej ktoś.
— Tak?
— Ale nie wiem, czy uzyskamy jej pomoc. I czy nie będzie to wyprawa z deszczu pod rynnę.
— Jej? — upewniał się Date. — Masz na myśli jakąś kobietę?
Kiryu uśmiechnął się i zgniótł niedopałek, wbijając go w stos innych petów.
— Tak. Jego żonę.
Cisza, jaka nastała po tym wyznaniu, dzwoniła w uszach. W końcu policjant ryknął krótkim, głośnym śmiechem, uśmiercając panujące napięcie.
— Żartujesz, prawda? — zapytał, gdy już się uspokoił. — Przestań, że któraś go chciała…
Kiryu wzruszył ramionami, poprawiając białą marynarkę, spod której krzyczała bordowa koszula.
— Nie no, serio? Nie nabijasz się ze mnie?
Kiryu zaprzeczył, a komisarz znów na moment zaniemówił.
— Cholera, nie miałem pojęcia, że ten skurczybyk się ożenił. — Date pokręcił z niedowierzaniem głową, mając najwyraźniej spore problemy z połączeniem tego faktu ze wszystkim co wiedział o Goro Majimie. — Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, że ten łajdak prosi kogoś o rękę… A tobie?
Kiryu Kazuma zacisnął mocno usta, nie patrząc na Datego. Jego poważną twarz pokrył rumieniec, który bystry komisarz od razu zauważył.
— Kiryu? — zapytał, a kąciki jego ust uniosły się mimo woli. — Nie każ mi się domyślać, o co chodzi…
— N-Nie… To nic, cz-czym… Czym chciałbym się pochwalić.
— Daj spokój. Nic nie zszokuje mnie dzisiaj bardziej niż informacja, że Majima się komuś oświadczył.
— A-Ale… To tak jakby… To ja się oświadczałem, komisarzu.
Kiryu nie miał pojęcia, jak doszło do tego, że szedł ulicą Shichifuku z pierścionkiem zaręczynowym w kieszeni. To znaczy jakieś pojęcie miał, ale i tak nie mieściło mu się to wszystko w głowie. Od dawna podejrzewał, że ma wyjątkowy talent do wplątywania się w maksymalnie dziwne sytuacje i w miarę upływającego czasu znajdowało się coraz więcej dowodów na potwierdzenie tej tezy. A realia spraw, z którymi musiał się mierzyć, były coraz bardziej ekstremalne.
Jednak za to mógł winić wyłącznie siebie. Co mu strzeliło do głowy, żeby założyć się z Goro Majimą, że jeśli przegra walkę, zrobi cokolwiek ten postrzeleniec sobie zażyczy? Wciąż słyszał w uszach jego szaleńczy śmiech, gdy Goro stał nad nim z uniesioną metalową rurą, którą w czasie walki podniósł z ulicy i uznał, że nada się, by natrzaskać nią Kazumie.
— Zdaję się… Że… To miała być… Walka na… pięści — wysypał sponiewierany Kiryu, zbierając się z ziemi.
— Tak? — Majima miał zdziwiony wyraz twarzy. — A kto tak powiedział? Chłopcy, słyszeliście coś? — zwrócił się do swoich ludzi, stojących w półkręgu, a oni zgodnie zaprzeczyli. Majima się zaśmiał, Kiryu tylko prychnął.
— Mogłem się po tobie spodziewać, że będziesz grał nieczysto…
— E?! Czy ty mi zarzucasz nieuczciwość?! — Metalowy koniec rury natychmiast znalazł się w bliskiej odległości od twarzy Kazumy. — Mam swoje zasady!
— Szkoda, że tylko ty je znasz. — Kiryu złapał za rurę, wyrwał ją Majimie, który zachichotał i rzucił nią w bok. Kilku wystraszonych przechodniów pisnęło głośno, przez co Kiryu poczuł się jeszcze gorzej. Nie chciał nikogo skrzywdzić. No, może oprócz Majimy. Właściwie to starał się walczyć nie tylko z nim, ale i z łatką yakuzy, która do niego przylgnęła, jednak nie było to łatwe, kiedy ten maniak upierał się, by wyzywać go na pojedynek przy byle okazji.
— Przypomnij mi, czemu ja to robię… — Kiryu pokręcił głową, uciskając nasadę nosa. Drugą ręką podparł się pod bok i ciężko oddychał.
You know, you know why
— Bo tylko ja na całym świecie dbam o to, żebyś nie zramolał, Kiryu-chan! — obwieścił z entuzjazmem Majima, klepiąc go po obolałych plecach. — Przyznaj: to walki ze mną utrzymują cię w dobrej formie!
Kiryu skrzywił się boleśnie. Majima miał trochę racji. Dzięki temu, że pojawiał się w najmniej oczekiwanych miejscach w najmniej spodziewanych chwilach, Kiryu Kazuma nie mógł sobie pozwolić na opuszczenie gardy i nie tracił czujności.
— Tylko czemu właściwie uparłeś się mnie zabić?
— Zabić? — Majima wytrzeszczył oko. Czarna, skórzana przepaska, zakrywająca pusty oczodół, odbiła padające na nią światło. — Zabić?! Kiru-chan, naprawdę tak myślisz?! — Majima złapał go za poły białego garnituru, patrząc z bliska w twarz. — Kto dostarczałby mi takiej rozrywki, gdybym cię zabił? — zapytał i nie oczekując odpowiedzi, zaśmiał się w głos. — Nie, Kiryu, martwy do niczego mi się nie przydasz. Przynajmniej na razie… — zawiesił głos, ale Kiryu nie zamierzał pytać, co to oznacza.
Now you know we don’t go
— A, coś mi obiecałeś, prawda? — przypomniał sobie Majima, po czym wyciągnął z kieszeni małe puzderko, które wcisnął Kazumie w ręce.
Kiryu obejrzał je, ściągając brwi, a kiedy uchylił wieczko, jego oczy otworzyły się szeroko.
— T-To ch-chyba nie jest jakaś p-propozycja, M-Majima-san? — zdołał wybełkotać, wpatrując się w pierścionek z czarnym oczkiem.
— No jak nie, a na cholerę bym to kupował? — Majima zmrużył oko, a widząc blednącą twarz Kazumy, nabrał głęboko powietrza. Jego ciało zareagowało instynktownie, odchylając się w tył, by zwiększyć dystans między nim, a rywalem, ale i przyjacielem – nikt nie był w stanie jednoznacznie określić jego relacji z Kiryu. — Zwariowałeś?! To nie dla ciebie! — Walnął Kazumę otwartą dłonią przez łeb. — Coś ty sobie myślał?!
— N-Nic. — Kazuma nawet nie zareagował na ten atak, czując jedynie ulgę, że jego najgorsze obawy się nie potwierdziły. — Dlaczego więc dałeś mi to… Ten… To. — Podstawił pudełko Majimie pod nos.
— Żebyś dał to jednej dziewczynie! Czy to nie oczywiste?
Kiryu zamrugał kilkukrotnie, zanim odważył się zapytać:
— Czemu sam jej tego nie dasz?
Majima zmarszczył brwi, otworzył usta, ale nic nie powiedział, po chwili je zamykając.
— Hm — mruknął w końcu, drapiąc się po swojej niedorzecznej fryzurze. Miał jedwabiste, smoliście czarne włosy, zaczesane zgodnie z grzecznym przedziałkiem z boku głowy, którą to grzeczność psuł fakt, że włosy od dołu miał bardzo krótko wystrzyżone, a resztę przyciętą tak równo, jakby fryzjer pracował nożyczkami od garnka. — To nie w moim stylu! — Majima machnął ręką. — Wyobrażasz mnie sobie, że… Że… — Na jego głowie powstawał coraz większy bałagan. — Ty to zrobisz! — postanowił jeszcze raz, łapiąc Kiryu za ramiona i obracając go w stronę ulicy Shichifuku. — W końcu przegrałeś.
— T-To strasznie głupie, Majima… — próbował perswadować mu Kazuma, ale Majima nie słuchał.
— Tylko zrób to jak należy! — pouczył go, popychając, by ruszył w dół ulicy. — Z klęknięciem i całym tym szajsem! I przekaż jej, że czekam na odpowiedź! — Wzorzysta marynarka, pod którą nic nie nosił, zafalowała, gdy Majima okręcił się wokół własnej osi. — I że nie jestem zbyt cierpliwy… — dodał, a coś niebezpiecznego błysnęło w jego oku, zanim odszedł.
I właśnie dlatego Kiryu przekraczał próg „Vincenta” z duszą na ramieniu. Knajpa znana była z wysokogatunkowych trunków i właścicielki, która prowadziła ją twardą ręką. Coraz twardszą, od kiedy w pobliżu zaczął się kręcić Majima i jego ludzie o równie niespokojnym usposobieniu. Kiryu lubił wpaść tu po pracy na drinka czy dwa i jako dżentelmen gotów był nieść pomoc kobiecie w opałach, ale najczęściej zanim w ogóle zdążył ją zaoferować, Hashire Kyoushi dusiła bójkę w zarodku, samodzielnie wypraszając delikwentów na zewnątrz. Zwykle przy pomocy strzelby. Dlatego obawy Kazumy były uzasadnione. Chociaż nigdy nie widział, by ktoś został postrzelony Winchesterem, kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Zwłaszcza, jeśli był ku temu dobry powód. Jak teraz.
Dzwonek przy drzwiach zadźwięczał wesoło, gdy tylko Kiryu otworzył drzwi. Właścicielka spojrzała na niego zza baru spod przydługiej grzywki.
— O, witaj, Kiryu! — zawołała, machając w powietrzu szmatką, którą czyściła szklanki. — Właśnie rozmawiałyśmy o tobie z Hakai. — Wskazała brodą w stronę siedzącej na barowym krześle kobiety z burzą kręconych włosów, która pomachała do niego nieśmiało. No świetnie. Jeszcze tego brakowało, żeby świadkiem tego incydentu była jego przyjaciółka.
— W-Witajcie Hakai, Hashire. — Skinął obu kobietom głową i również usiadł przy barze.
— To co zwykle? — Hashire już trzymała w ręce butelkę whisky.
— P-Podwójną, poproszę.
— Dla mnie też, paniusiu! — rozległ się jakiś głos z tyłu i kiedy Kazuma się odwrócił, dostrzegł jednego z informatorów Majimy. Hashire warknęła coś pod nosem na temat tego, że klient jej pan i wyszła zza baru, by uzupełnić szklanki gościom. Kiedy wracała, jeden z pijaczków odsunął gwałtownie krzesło, wytrącając z jej ręki butelkę, która rozbiła się na podłodze.
— Jag łaziżżż, ściro?! — wybełkotał pijak, nie rozpoznając w niej właścicielki. Podniósł się chwiejnie z krzesła i zatoczył, przytrzymując baru. Sapał ciężko, próbując złapać ostrość widzenia i masując brzuch.
— O nie! — Hashire pracowała za barem wystarczająco długo, by przewidzieć, co zaraz się stanie. Schyliła się po powstały z butelki drogiego trunku tulipan i wycelowała nim w twarz pijaka. — Wypad z baru, gamoniu! Nikt tu nie będzie sprzątał twoich rzygów!
Pijanego mężczyznę nie trzeba było przekonywać. Uniósł przed siebie otwarte dłonie w obronnym geście i ruszył slalomem do wyjścia. Jeszcze drzwi się za nim nie zamknęły, a usłyszeli dobiegające z jego gardła bulgotanie i odgłos wymiocin rozbijających się o chodnik.
— Ja pierdole… — Hashire przejechała dłonią po twarzy i obróciła się, prawie zderzając z Kazumą, który zerwał się z krzesła i stał, niepewnie przestępując z nogi na nogę.
— Nic się nie stało, Kiryu, spokojnie, możesz usiąść.
— N-Nie mogę…
— Eee… Musisz do ubikacji? — strzeliła Hashire, źle interpretując oznaki jego zdenerwowania.
— P-Proszę cię, nie utrudniaj mi tego jeszcze bardziej… — Kazuma był załamany. Tak jakby ta sytuacja od samego początku nie miała być wystarczająco idiotyczna, to on dostał wersję rozszerzoną, klękając wśród szkła i rozlanej whisky, podczas gdy w tle słychać było mało romantyczne odgłosy rzygania. Kiedy wyciągnął ładne, niebieskie pudełeczko i uchylił wieczko, nie patrząc na kobietę, Hashire skamieniała.
— Jaja sobie robisz? — wyszeptała, gdy jej mózg uporał się z przetworzeniem obrazu.
— N-nie, ja tylko…
— Posłuchaj, Kiryu… Wstań, do cholery. — Próbowała podnieść go z klęczek, łapiąc za łokieć i ciągnąc w górę, ale Kiryu kątem oka widział, że informator Majimy bacznie go obserwuje i zamierzał dokończyć tę maskaradę. Już bardziej się nie poniży, a jeśli po wyjściu z tej knajpy, do której nigdy w życiu już nie wróci, nie będzie czekać na niego wpierdol, to wystarczy na pocieszenie. — Wierz mi, nie jestem dziewczyną, której chcesz dać ten pierścionek — kontynuowała Hashire, chrząkając i zerkając nerwowo na Hakai, która pobladła, będąc świadkiem tej sceny.
— Ale to nie ja… To od Majimy.
Cisza.
— Słucham?
— Pierścionek. Jest od Majimy. Dla ciebie. Ja tylko…
Cisza.
— Ty tylko „co”?
— No… Miałem… Ten. — Kazuma opuścił głowę. Niedorzeczność tej sytuacji go przerosła. Nigdy nie powinien był się na to zgodzić, nieważne jak ciężkie działa wytoczyłby przeciwko niemu Majima.
— Dobra. Załapałam. Daj mi ten pierdolony pierścionek. — Hashire zagryzła wargę, zabierając z rąk Kiryuu pudełko i zamknęła je z trzaskiem. W jej oczach zapłonął gniew. — A teraz, na Boga, wstań z kolan! Ośmieszasz się tylko — mruknęła i tym razem Kiryu posłuchał.
— M-Majima prosił, żeby przekazać…
— Och, coś jeszcze?!
— T-Tak. Znaczy… — Kazuma otrzepał kolana, nie śmiąc spojrzeć Hashire w oczy. — Że… Że czeka na odpowiedź.
— Yhym. Oczywiście.
— Co powinienem mu przekazać?
— Nie kłopocz się tym, Kiryu. — Hashire pozbyła się kucharskiej zapaski, którą przewiązana była w pasie i rzuciła ją na kontuar. — Hakai, zamkniesz dzisiaj? Mogę cię o to prosić?
— Jasne… Ale co zamierzasz? — zaniepokoiła się Hakai. Pomału dochodziło do niej, co właściwie się stało i stopniowo odzyskiwała kolory.
— Osobiście obwieszczę tej łajzie, co myślę o nim i jego pomyśle na jakiekolwiek zaręczyny, zwłaszcza TAKIE. Na TAK chujowy pomysł mógł wpaść tylko on… — Nie przestawała mówić, choć drzwi już się za nią zamknęły. Ich uszu dobiegł jeszcze pełen protestu krzyk pijaka, który dogorywał na chodniku i o którego Hashire się potknęła, następnie obrzucając go stosem wyzwisk.
— Przepraszam, że byłaś tego świadkiem — odezwał Kiryu, zerkając niepewnie na Hakai. Kobieta nie odpowiedziała. Wskoczyła za bar i polała im whisky. Odezwała się dopiero, gdy wypijali drugą szklankę.
— Dlaczego Majima kazał ci to zrobić?
Kiryu pokręcił głową.
— Przegrałem z nim i… W sumie to nie wiem.
— Myślisz, że… Że się wstydził? No wiesz, samemu się oświadczyć?
Kazuma się zamyślił. Nie był z Goro Majimą na tyle blisko, by ocenić jego śmiałość w stosunku do kobiet, natomiast jednego był pewien:
— To trochę tak, jakby się czegoś bał. A z tego co wiem, Majima nie boi się niczego.
A jednak było coś, co wprawiało Majimę w przerażenie, odkąd stracił nad tym kontrolę. Bo nie zawsze tak było. Na początku czuł tylko irytację. Dużo, mnóstwo irytacji, a ponieważ rzadko posuwał się do tego, by uderzyć kobietę, a co dopiero spuścić jej porządne lanie, nie umiał sobie z nią poradzić. W końcu jednak udało mu się przekształcić to wkurzające uczucie w coś innego. Najpierw było to zdumienie, potem lekki niepokój, który nie wiedzieć kiedy, ewoluował w strach. Sam sobie go wyhodował. Przez chwilę nawet był z tego dumny, do czasu, aż nie zaczął bać się naprawdę. A bał się, bo nie umiał przewidzieć nawet tego, co zastanie we własnym domu. I bał się czegoś jeszcze.
Powoli przebierał w dłoni kluczami, drepcząc niespokojnie w miejscu i nadsłuchując. Za drzwiami było za cicho. To mu się nie podobało. Jeśli grałaby głośna muzyka, jeśli leciałyby brzydkie kurwy, jeśli tłukłyby się talerze, przekroczyłby próg swojego mieszkania z uśmiechem na twarzy. Ale cisza, cisza była podejrzana. Zwiastowała kłopoty. Znaczyła, że dzieje się coś złego. Za każdym razem, gdy w jej towarzystwie wchodził do domu, czekała go niemiła niespodzianka.
Przyłożył ucho do drzwi i kiedy był niemal pewien, że słyszy za nimi jakieś nieludzkie kwilenie, klucze wypadły mu z ręki. Szybko schylił się po nie i pośpiesznie już wsunął w zamek, zarysowując krawędzią klucza drewnianą powłokę. Kiedy tylko zamek ustąpił i pchnął drzwi, od razu połapał się, że jego przeczucie było trafne. Już od progu powitały go rozchlapane plamki krwi, które znaczyły drogę przed nim, wiodąc do kuchni.
We've walked and drawn our lines
Bez namysłu wydobył tantō, jednosieczny sztylet, z którym się nie rozstawał i z uniesioną bronią wkroczył do domu. Im dalej, tym plamy krwi stawały się coraz gęstsze. Ginęły w mroku salonu, do którego nie sięgało światło z korytarza. W mieszkaniu było ciemno. Zatrzymał się na progu pokoju, ściskając mocno rękojeść i próbując dojrzeć coś w ciemności. Brak oka nie ułatwiał zadania, ale słuch Majima miał doskonały. To stąd dobiegało ciche kwilenie.
— S-Shire? — zapytał głośno, pewnie, ale i tak w chwilę potem prawie dostał zawału.
— Tutaj, kochanie! — rozległ się radosny, kobiecy głos i mężczyzna podskoczył, łapiąc się za serce. Natychmiast wszedł do salonu i dłonią w skórzanej rękawiczce wymacał na ścianie kontakt. Uderzył w niego i kiedy żarówka oświetliła pomieszczenie, mógł przyjrzeć się temu, co zastał.
Na środku pokoju, ze skrzyżowanymi nogami, siedziała Hashire, wpatrując się w zgaszony telewizor, jakby właśnie nadawali jej ulubiony program.
— Zrobiłam ci obiad, tylko musisz sobie odgrzać — powiadomiła męża, uśmiechając się szeroko, gdy na niego spojrzała, po czym z powrotem wbiła wzrok w kineskop.
Goro dużo by dał za to, by cholerny telewizor był włączony, nawet gdyby leciał w nim najgorszy brazylijski serial, zniósłby to po męsku i może wtedy odważyłby się podnieść pokrywkę garnka, którego zawartość może by go nie zemdliła. Wiele dałby również za to, by żona uśmiechała się do niego tak samo uroczo, ale nie upstrzona tymi maleńkimi kropelkami krwi, która musiała chlapnąć na jej twarz i teraz do złudzenia przypominała piegi. Może ktoś by się na to nabrał, gdyby nie czerwone od krwi dłonie kobiety, co nie przeszkadzało jej ssać czubek wskazującego palca, patrząc z zainteresowaniem w czarny ekran. Cholerne kolorowe pudło. Ono i rozmazane na panelach ślady krwi. W tym momencie Goro naprawdę pragnął normalnego życia. Ale dostał, na co zasłużył.
— Co się tu działo? — odważył się zapytać, opuszczając broń.
We've put our weapons down
— Pan Jinx był dzisiaj bardzo nieznośny — poskarżyła się Hashire, robiąc niezadowoloną minę. — Bardzo głośno miauczał. Pomyślałam, że boli go brzuszek, więc sprawdziłam to, ale nic nie znalazłam. No, oprócz tego. — Spojrzała w dół na coś, co leżało na podłodze pomiędzy jej nogami i kiedy ujęła to w obie dłonie i uniosła do góry, by pokazać mężowi, zrobiło mu się niedobrze. — Myślisz, że to od tego? Dobrze zrobiłam, że mu to wyjęłam?
— Nie, słońce, niedobrze, że pozbawiłaś kota cholernych wnętrzności! — Majima starał się mówić opanowanym tonem głosu, ale w końcu ryknął, nie mogąc się powstrzymać. Rozbieganym wzrokiem przeszukał mieszkanie i w końcu dostrzegł zwierzę. Czarny kot wykrwawiał się na czarnej kanapie, a jego ciałkiem wstrząsały rzadkie, niekontrolowane skurcze. — Kurwa, Shire! — zaklął, wyszarpując ostatnią szufladę ze stojącej w rogu komody. Za fałszywą ścianką chował browninga z tłumikiem i teraz podszedł z nim do kanapy, rzucając na zwierzę poduszkę, do której następnie przyłożył lufę pistoletu i wystrzelił, kończąc męki zwierzęcia. Ze złością spojrzał na żonę, której usta wygięły się w podkówkę, jakby zaraz miała się rozpłakać.
Ciągle mu to robiła. Kiedy już myślał, że wszystko jest dobrze, ona odwalała taki numer. Wydusiła już rybki, wykończyła szczury i królika, skręciła łebki kanarkom, a mimo to Goro wciąż kupował jej nowych towarzyszy, mając nadzieję, że kolejny wytrzyma dłużej od poprzednika.
Czemu to robił?
Ze strachu.
Goro nie był takim psychopatą, za jakiego uważała go większość ludzi. Potrafił odróżnić dobro od zła. Kiedy puszczał z dymem kolejny lokal, tłukł na śmierć jakiegoś yakuzę, zbierał haracz czy porywał dzieci, wiedział, że czyni źle. Nie miał problemu z interpretacją i oceną swojego zachowania. Po prostu świadomie wybierał zło, wolał go od nudnawego bycia tym dobrym, którzy nigdy dobrze nie kończyli. A on nie chciał skończyć źle. Co ostatecznie i tak stanowiło nie lada wyzwanie, bo kobieta, którą poślubił, okazała się nie mieć żadnego kompasu moralnego i najzwyczajniej w świecie nie zdawała sobie sprawy, że to co robiła, było czasem złe. Bardzo złe.
I właśnie to go przerażało. Nie chciał kiedyś obudzić się w momencie, w którym Shire będzie wycinać z jego piersi serce, „bo za głośno biło.”
WE ARE THE HEARTS
Forever singing woo-hoo (Woo-hoo), woo-hoo
Forever singing woo-hoo (Woo-hoo), woo-hoo
Mógłby odejść. Odejść… Uciec. Ulotnić się, zmyć, uwolnić… I zrobiłby to, gdyby Shire od zawsze miała poprzestawiane w głowie, ale prawda była trochę inna. To Goro Majima popsuł jej kompas moralny. Dlatego postanowił wziąć za to odpowiedzialność, bo nawet taki skończony łajdak jak on miał swoje zasady.
— Cicho bądź, nie rycz. — Widząc toczące się po twarzy kobiety łzy, kucnął przy niej, biorąc w dłoń jej podbródek i zwrócił na siebie jej spojrzenie. Była ładna. Taka ładna i taka popierdolona. Nic dziwnego, że wpadła mu w oko.
Our vision's turned to gold
Goro żałował, że chciał ją udoskonalić. Próbował ją tylko czegoś nauczyć, ale przekręcił śrubkę i teraz każdej nocy kład się spać, nie wiedząc, czy jeszcze się obudzi.
— Chodź, powinnaś się wykąpać. — Pomógł jej podnieść się na nogi, napuścił wody do wanny i kiedy ona się kąpała, on wyniósł na śmietnik martwe ciałko Pana Jinxa i rozłożył w salonie zwinięty pod ścianą dywan, zasłaniając nim plamy krwi. Resztą zajmą się jutro jego ludzie.
Usiadł na kanapie i westchnął ciężko, a kiedy uniósł głowę, jego wzrok padł na niezamknięte drzwi łazienki. Przez szeroką szparę widział stojącą w wannie Hashire. Z jej długich, ufarbowanych na zielono włosów sączyła się zielona woda, kontrastując z subtelnymi strużkami spływającej po twarzy krwi i wciąż zaróżowionymi dłońmi, którymi przesuwała po piersiach.
Sprawy wymknęły się spod kontroli już dawno. Majima nawet nie próbował odzyskać nad nimi władzy. Poddawał się temu, tak jak teraz. Poszedł do łazienki i patrzył na młodszą od siebie kobietę, która wciąż tak cholernie go pociągała. Zrzucił z siebie ciuchy i wszedł do wody, a potem wziął ją mocno, gdy zaciskała palce na krawędzi wanny, przylegając szczelnie ciałem do jej ciała. Kochał się z nią, dopóki woda nie wystygła, potem wytarł do sucha ręcznikiem i zaniósł na łóżko, a zanim zasnęła, przygotował jej gorące kakao z taką zawartością środków usypiających, że mogłyby powalić słonia.
And now we're blacking out
***
— Jezu, co mnie tak łeb napierdala…
— Dzień dobry, kochanie. — Majima szczerzył zęby, siedząc na biurku i opierając okute metalem lakierki o oparcie fotela.
— Nie mów do mnie „kochanie”, ty jebany dziwkarzu. — Rzuciła w niego wygrzebanym spod poduszki pilotem. — Myślisz, że nie wiem, ze rżniesz te kurwy w naszym domu?!
— Ale o co ci chodzi?
Majima uśmiechnął się jeszcze szerzej. Opierdol z samego rana był zapowiedzią dobrego dnia. Miło było słyszeć, że wszystko wróciło do normy.
So we pull our feet off the gravel and stone
— Nie ciesz się tak, bo ci te kły powybijam — warczała Hashire, unosząc się na łokciach i sycząc. — Co tu tak śmierdzi… Deratyzację zamówiłeś, do jasnej cholery?
— Posprzątałem — sprostował Goro. Hashire rozejrzała się po pokoju i dostrzegając lśniące podłogi, natychmiast skierowała podejrzliwe spojrzenie na Majimę.
— Znowu tu kogoś zakatrupiłeś?! Nie dość, że burdel, to jeszcze mordownię sobie tu urządzasz!
— Uspokój się, najdroższa.— Podał jej szklankę z rozpuszczoną aspiryną. — Proszę.
— Skąd wiedziałeś? — mruknęła kobieta, nabierając podejrzeń.
— Po prostu jestem wspaniałym mężem…
— Znowu mnie czymś naćpałeś?! — Szklanka rozbiła się na ścianie tuż za nim, przelatując obok jego głowy. — Ty pojebie, jeśli mnie zgwałciłeś, a dowiem się, jeśli tak, to ci upierdolę kutasa i nakarmię nim kota!
Majima w świetnym humorze uciekł z pokoju. Otwarte groźby to było coś, co znał, lubił i szanował. Zachowanie takiej Shire można było przewidzieć. Wyszedł na balkon, żeby zapalić i niedługo potem dołączyła do niego żona.
— Ty, widziałeś gdzieś Pana Jinxa? — zapytała, owijając się szlafrokiem.
Majima strzepnął popiół za balustradę. Jego twarz nieco się zachmurzyła. Przez chwilę milczał, zanim odpowiedział:
— Jest szansa, że mi uciekł przez otwarte drzwi balkonu…
— Ty zjebie! — Kobieta uderzyła go otwartą dłonią w plecy. — Tyle razy mówiłam ci, żebyś zamykał te cholerne drzwi!
Jeszcze długą chwilę wyżywała się na nim, aż zakończyła tyradę oświadczeniem:
— Za to teraz kupisz mi psa.
Majima przestał się uśmiechać. W przeciwieństwie do kotów, psy lubił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz