Ogólnie jest to tekst, na który miałam pomysł do tygodnia z piosenką i właściwie jest to ten sam tekst, tylko z dodanym dialogiem z obecnego tematu. Nie będę za wiele tłumaczyć, bo byłby to za duży spoiler, więc po prostu mam nadzieję, że będzie to miła lektura.
PS. Nawet nie wiecie, jak dziwnie było używać w opowiadaniu przekleństw, skoro ja sama nie przeklinam xD
Odstawił kieliszek, już zupełnie pusty, na stolik. Zapewne usłyszałby dzwoniące od tego zdecydowanego ruchu szkło, gdyby nie otaczający go niewyobrażalny hałas dochodzący ze stojących w pobliżu głośników. Muzyka składająca się wyłącznie z jednego, powtarzanego ciągle bitu zdawała się wwiercać w czaszkę. Zapewne przez poziom basów, które czuł w całym ciele, a ich rytm zmieszał się z biciem jego własnego serca. Kula dyskotekowa obracająca się pod sufitem zamieniła przebywających w klubie ludzi i wszystkie tamtejsze meble, przedmioty w skupisko skaczących w każdą stronę, migoczących punkcików. Co wrażliwszych gości mogło to przyprawić o atak padaczki, ewentualnie ból głowy. Mężczyźnie zdawało się, że już zaczyna czuć to drugie.
Siedząca po lewej stronie dziewczyna, udająca przypadkową, zainteresowaną nim klientkę, sięgnęła do opróżnionego przed chwilą naczynia i zaczęła wodzić palcem po jego krawędzi. Druga przedstawicielka płci pięknej z kolei błyskawicznie dopiła swojego drinka, zostawiając na szkle ślad szminki, po czym przybliżyła się w taki sposób, aby mezcz6 zauważył jej pusty kieliszek. Wiedziały, co robią. To nie był pierwszy klient, którego miały nakłonić do pozostawienia jak największej sumy w barze, ale John widział w swoim życiu zbyt wiele takich jak one, aby nie rozpoznać w nich pracownic lokalu, teoretycznie pozostających incognito.
Nachylił się w kierunku blondynki siedzącej z lewej. Widział, że coś mówi, ale muzyka całkowicie ją zagłuszała. Dopiero w momencie, kiedy od jej twarzy dzieliło go najwyżej kilka centymetrów i mógł się prawie przejrzeć w źrenicach, zrozumiał krótki komunikat.
– Napiłabym się jeszcze. Z tobą.
Wstał bez słowa i podszedł do baru. Zajął jedno z wysokich krzeseł, oglądając się jeszcze przez ramię na pozostawione same sobie panie do towarzystwa. Nie miał pojęcia, po co zgodził się na to, aby usiadły przy jego stoliku. Nie chciał z nimi rozmawiać, patrzeć na w większości odsłonięte ciała ani tym bardziej wychodzić do specjalnie przygotowanych, ciągle obleganych pokoi. Tak właściwie zaczął się zastanawiać, po co w ogóle tu przyszedł. Nie jego muzyka, nie jego klimat, nie mógł tego nazwać rozrywką. Po prostu potrzebował miejsca, w którym będzie mógł zmęczyć swój umysł. Praktykował to wielokrotnie. Kilka godzin w takim miejscu, parę drinków i oglądanie wszystkiego, co się wokół działo wystarczyło, aby po powrocie do pustego mieszkania paść na łóżko i ocknąć się kilkunastu godzinach. Niekoniecznie obudzić się. Nie zawsze spał. Czasami po prostu leżał ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie. Ważne było tylko to, że nie dawał rady o niczym myśleć, a właśnie niemyślenie było mu potrzebne.
– Ciężko się powstrzymać, co? – Barman, około trzydziestoletni mężczyzna, najwidoczniej błędnie odczytał przedłużające się spoglądanie na kobiety.
– Nie. Ciężko to z nimi wytrzymać.
– Zamawia pan coś jeszcze? – Pracownik wolał powrócić do bezpiecznego poziomu służbowego kontaktu.
– To co poprzednio. Ale tylko dla mnie – podkreślił stanowczym głosem.
Oczywiście barman rozpoczął swoje popisy, podrzucając shaker i robiąc dziwne piruety. John odkręcił się do niego plecami. Nie obchodziło go, czy jest to zgodne z manierami. Był w klubie nocnym, gdzie w każdym ciemniejszym zakamarku jakiś obleśny milioner obmacuje młodą dziewczynę, która ukradkiem wyciąga mu plik banknotów z portfela. Wchodząc tutaj, maniery zostawiało się pod drzwiami.
Jego uwagę przyciągnęło dziwne zbiegowisko przy jednym z wejść na zaplecze. Ochroniarze zawsze byli wszechobecni. Tutaj wystarczyła mała iskra, żeby towarzystwo wybuchło. Tylko zwykle rozchodzili się po całym pomieszczeniu. Teraz stanowili zwartą grupkę mięśniaków, których strach było zaczepić. Typowe goryle. Pozostali strażnicy porządku często sami tworzyli zamęt, przystawiając się do kelnerek i popijając z piersiówki ukrytej pod marynarką. Ci tutaj wyglądali zbyt… profesjonalnie.
Do Johna dotarł dźwięk kieliszka przesuwanego po blacie baru. Odwrócił się więc z powrotem w stronę pracownika klubu.
– Pana dziewczynki znalazły już nowy obiekt zainteresowania. – Trzydziestolatek skinął głową na zajmowane wcześniej przez klienta kanapy, gdzie właśnie siadł jakiś emeryt.
– A niech idą w cholerę. – Wziął łyk zamówionego drinka, nawet nie patrząc we wskazanym kierunku. Jego wzrok i uwaga z kolei cały czas uciekały do obstawionego zaplecza. – Jak ty w ogóle masz na imię? – zagadał ni z tego, ni z owego.
– Mark.
– W takim razie, Mark, czy gdybym zapytał w odpowiedni sposób, mógłbyś wyciągnąć spod baru coś więcej niż tylko kolejne procenty? – Spojrzał mu prosto w oczy, szukając jakiegokolwiek uniku, wskazania wzrokiem odpowiedniego kierunku.
– Powinien pan już iść. To nie są pytania, które powinien zadawać podrzędny klient.
– A gdyby jednak je zadał?
– Nazwałbym go samobójcą.
John zamieszał płynem w kieliszku, obserwując, jak lód błyskawicznie się rozpuszcza. Uśmiechnął się krzywo, nie wiadomo do czego, po czym wychylił kieliszek do dna.
– Żeby być samobójcą, trzeba jeszcze żyć. Reszty nie trzeba – rzucił na koniec, zostawiając na blacie okrągłą sumkę, a następnie skierował się do wyjścia.
***
– Co ty robisz? To nie tak miało być! Jest za prosto, nudno! – Mężczyzna siedzący za biurkiem rzucił ze złości długopisem.
John pochylił się na zajmowanym przez siebie krześle, przecierając twarz dłońmi. Powrót do rzeczywistości zawsze był trudny. Wywoływał dezorientację i ogólne rozdrażnienie. Gdyby przynajmniej wiedział, że to jest jego prawdziwe „ja”, świat, gdzie może normalnie żyć. Było jednak na odwrót. Cała sytuacja nie przedstawiała mu się jako obudzenie z koszmaru, a raczej jako świadomość nieprzyjemnego snu, z którego nie da się wyrwać poprzez otworzenie oczu.
– Nie miałem szansy, żeby się tam dostać. Za dużo ich było na samym wejściu.
– Mogłeś próbować, a nie wychodzić jak tchórz. – Mężczyzna za biurkiem zacisnął rękę w pięść.
– Na pewno chcesz się licytować, kto tu jest większym tchórzem? – John zaplótł ręce na piersi. Spod rękawa jego koszulki widać było fragment tatuażu.
– Spróbuję coś z tym zrobić – odrzekł po chwili wymownej ciszy. – Ale wracaj tam w tej chwili.
***
Bezgłośny brzęk szkła, muzyka wrzynająca się w mózg i dwie panienki obok. Tak, wrócił. I było tak samo męcząco.
Nachylił się nad blondynką, wiedząc zawczasu o jej ruchu. Przez chwilę jeszcze skupił się na oczach dziewczyny sprawiających wrażenie, jakby patrzyła na niego, ale wcale go nie widziała. Nie miał czasu zastanowić się nad tym.
– Chcę się napić.
– Tak, wiem, ze mną i tylko ze mną. Polecam jednak tamtego dziadygę. – Wskazał palcem na emeryta, który właśnie wchodził do klubu. – Zapewniam, że ma grubszy portfel ode mnie. Może nie zejdzie na zawał po zażyciu niebieskiej tabletki. W sumie… Nawet lepiej dla was. Wtedy nie będzie się sprzeciwiał, kiedy zaczniecie go okradać.
Po prostu wstał i podszedł do baru.
– Jesteś Mark, prawda?
Barman przerwał na chwilę czyszczenie szkła i podniósł głowę. Jego mina wyrażała lekkie zdziwienie, ale początkowo nic nie odpowiedział.
– Matka równie dobrze mogła cię nazwać Maverick albo Memphis, ale jakoś bardziej wyglądasz mi na Marka. – Żeby jego słowa były bardziej zrozumiałe, złapał karteczkę opartą o pustą szklankę, obracając ją w stronę pracownika klubu, tak dla przypomnienia. Zawierała ona krótką informację: Napiwki mile widziane. M. – Chyba że zostało to po twojej koleżance z poprzedniej zmiany. Powiedzmy… Morgan.
– Nie. Znaczy, tak, nazywam się Mark. Co podać?
– Zaproponuj coś, tylko żeby było mnie stać.
Odwrócił się tyłem do baru i powiódł wzrokiem po całej sali. Nie zatrzymał spojrzenia wyłącznie na zapleczu i pilnujących go ochroniarzach, chociaż zdążył się im przyjrzeć. Nadal tak samo skoncentrowani i profesjonalni. Ale było ich dwóch, a nie czterech, jak poprzednio. Zadanie z niewykonalnego zmieniło status na trudny.
Kiedy Mark przesunął w jego stronę gotowego drinka, co zasygnalizował pisk szkła o powierzchnię blatu, mężczyzna wyciągnął portfel, po czym rzucił dwa banknoty na bar.
– Reszty nie trzeba. – Zachował tę hojną propozycję. Chwycił kieliszek i odszedł w głąb sali.
Nie rozumiał do końca swojego zachowania. Przecież nie działo się tu nic niezwykłego, a nawet jeśli – w żaden sposób go nie dotyczyło. Mimo to zdawał się już podjąć decyzję, a właściwie jego ciało je podjęło. Umysł nadal analizował sytuację, skłaniał się nawet do ucieczki, ale John powstrzymał pierwszy odruch. Przez głowę przemknęła mu myśl, że to dawny tryb życia daje o sobie znać. Ma przed sobą potencjalne zadanie i musi je wykonać. Nieważne, że w tym momencie kieruje się tylko intuicją. Uzależnienie od adrenaliny to ciężki nałóg.
Zajął kanapę w pobliżu wejścia na zaplecze. Kątem oka cały czas widział, co tam się dzieje, a na dodatek docierały do niego strzępki rozmów. Było to miejsce położone najdalej od głośników.
Nie minęło dziesięć minut, a ktoś podszedł do goryli bez słowa. Ci szybko go przeszukali, a następnie wpuścili za strzeżone drzwi z lekkim pokłonem, jakby honorowali arystokratę. Wyglądało to co najmniej idiotycznie, ale przynajmniej stało się jasne, że na tyłach lokalu ma miejsce jakieś spotkanie i można się tam dostać.
– Od razu mówię, że nie musicie mnie przeszukiwać. Nie mam ze sobą nawet scyzoryka – zaczął wprost. Zanim podszedł do ochroniarzy, odczekał kilka minut, dopijając drinka. Zapewne nie będzie mu dane zamówić żadnego więcej w tym klubie.
– Co ty, kurwa, mówisz?
– Chcę wejść. Widziałem, że można.
– Słuchaj, koleś. Czy widzisz tu gdzieś napis „wstęp wolny”? Nie? No to zajebiście, ze wzrokiem jeszcze nie jest tak źle. W takim razie co ty tu robisz?
– Mówiłem chyba. Chcę wejść. Mam złożyć petycję?
– Ty tu jesteś płotką, więc spływaj, zanim rozkwaszę ci mordę, a mam już na to cholerną ochotę.
– Zawołaj szefa. Ciekawe, czy będzie zadowolony, że pozbawiasz go potencjalnego klienta. Dobrze wiem, że ta melina to przykrywka dla grubych interesów.
– Spierdalaj!
Do tej pory tylko jeden zabierał głos, ale szybko wyszło na jaw, jaką rolę posiadał drugi stróż. Wystartował jak pies policyjny na wyuczone hasło. John zablokował pierwszy atak, mający trafić go w klatkę piersiową i natychmiast unieszkodliwić. Obrona nie wyszła mu jednak tak, jak planował. Zapomniał o drugim, ciągle groźnym przeciwniku. Ochroniarz, z którym wcześniej rozmawiał, chwycił go za rękę, natychmiast wykręcając ją do tyłu. Dało się słyszeć tylko chrzęst, ale mężczyzna nie był pewny, czy to dźwięk pękających kości czy wyłamanego stawu. Rodzący się stopniowo ból od barku do nadgarstka również nie pomagał tego zidentyfikować. W każdym razie skończył z jednym gorylem za plecami, trzymającym go jak imadło i prowadzącym do wyjścia. Drugi był na tyle miły, że poszedł przodem i otworzył drzwi.
Wejście do lokalu wyjątkowo nie znajdowało się w piwnicy, jak wygląda stereotypowa wizja, ale ponad poziomem chodnika. W związku z tym, kiedy ochroniarz z całą siłą wypchnął Johna za drzwi, a ten nie miał szans utrzymać równowagi, mężczyzna dotkliwie odczuł te kilka schodów. Nie tylko poobijał sobie zranioną rękę, ale na koniec uderzył głową w bruk.
– I nie próbuj tu, kurwa, nawet więcej, przychodzić.
***
– Nie, nie, nie! – Mężczyzna za biurkiem tym razem rzucił aż całym zeszytem. Szybko jednak zebrał go z podłogi i odłożył na miejsce, starannie umieszczając na nim długopis. – Jest jeszcze gorzej, niż było. Zero logiki, uzasadnienia twojej postawy. Wiesz, jak by mi się za to oberwało? – stopniowo podnosił głos, dając upust irytacji.
John chciał dotknąć twarzy w miejscu, gdzie uderzył w chodnik. Niestety podniósł nie tę rękę, którą powinien. Uśpiony ból natychmiast rozlał się po całej kończynie, a mężczyzna tylko zacisnął zęby, żeby nie krzyknąć. Przejechał drugą dłonią po zranionym barku. Jak się okazało – wybitym. Nie pierwszy raz. Szarpnął ramieniem w odpowiedni sposób, aż poczuł naskakującą na swoje miejsce kość. Tym razem nie udało mu się powstrzymać głośnego przekleństwa.
Przez kilka następnych minut starał się nie ruszać na tyle, na ile to możliwe. Nie oddychał nawet zbyt głęboko, aby nie unosić ręki przyciśniętej do brzucha. Przez większość czasu miał zamknięte oczy, próbując odsunąć od siebie wszelkie bodźce. Kiedy je w końcu otworzył, napotkał utkwiony w niego wzrok mężczyzny zza biurka. Patrzył z ewidentnym zaciekawieniem, wręcz fascynacją. Mógł mieć ze czterdzieści lat. Jego włosy od dawna nie widziały fryzjera, ponieważ opadały już na ramiona. Brudny t-shirt i pęknięte okulary składały się żałosny widok całej jego osoby. Zachowywał się z kolei tak, jakby od dawna nie widział innych ludzi.
Nazywał się Chris i był Autorem. John zaś to jego Bohater.
– Mówisz, że ty oberwiesz? – zapytał zachrypniętym głosem ranny mężczyzna. – Czego nowego tym razem ode mnie oczekujesz? – Spuścił głowę z rezygnacją.
– Dramatyzmu, emocji, akcji! Musisz pozwolić mi poczuć to wszystko, co ty. Musisz to nazywać po imieniu. Nie możesz pozostawiać czegoś w domyśle. Czytelnik powinien móc zatopić się w twoim życiu, przeszłości. To wszystko jest podstawą. Żarty słowne są tutaj drugorzędne, chociaż, nie powiem, kilkoma tekstami mnie szczerze zaskoczyłeś.
– Wiesz, że ta wojna, którą toczymy, którą ja toczyłem i nadal toczę, tylko teraz z samym sobą, nie jest tylko pisaniem?
– Ależ jest. Tak wygląda istota twojego istnienia. Kiedy ja piszę, ty żyjesz. Kiedy przestaję, wisisz w próżni. Tak jak teraz. No, wracamy do pracy!
Na podłogę poleciały wyrwane na szybko z zeszytu kartki zapisane równym, wyćwiczonym pismem.
***
Odstawił nadal pełny kieliszek na stolik. Nie upił nawet łyka, nie miał ochoty. Mógł nie tracić na niego pieniędzy. Zwykle potrzebował niewielkiej ilości alkoholu, aby nie uciec z klubu zaraz po wejściu. Klimat takich miejsc powodował w nim niesmak i rozdrażnienie. Tym razem było inaczej. Podświadomie czuł, że coś ma się wydarzyć. Z tego powodu zachowywał nietypową dla siebie w ostatnich miesiącach czujność.
Blondynka siedząca po jego lewej stronie co chwilę się śmiała, a później rozglądała dookoła. Nie mając nic lepszego do roboty, zaczął ją obserwować, czego ta zdawała się nie zauważać.
Dziewczyna zajmująca miejsce po drugiej stronie Johna nieskutecznie próbowała zwrócić na siebie uwagę klienta, wskazując swój pusty kieliszek. W odpowiedzi mężczyzna wcisnął jej w dłoń swojego drinka i coś odburknął, ale nie mogło to do niej dotrzeć przez obezwładniający umysł hałas z pobliskiego głośnika. W końcu wstała i odeszła do innego stolika.
Blondynka poruszyła bezgłośnie ustami. Mężczyzna nachylił się nad nią i dopiero dotarł do niego komunikat.
– Chcę się napić. Z tobą.
Patrzył jej prosto w oczy. W rozszerzone źrenice, w których z tak bliskiej odległości odbiła się jego twarz. Błękitne tęczówki prawie zniknęły.
– Zaczekaj tutaj.
Wstał i skierował się do baru. Olbrzymie głośniki zostawił za sobą, dając odpocząć uszom, chociaż w całym ciele czuł mrowienie od natężenia basów.
– Wodę.
Barman spojrzał na niego jak na kogoś, kto nie wie, co mówi od ilości wypitego alkoholu.
– Daj mi szklankę wody, zwykłego H2O. Możesz dodać jeszcze soku z cytryny.
– Kac zwykle męczy na drugi dzień – zauważył pracownik lokalu, wykonując zamówienie.
– To nie dla mnie. – Mimowolnie wskazał dziewczynę pozostawioną przy stoliku.
– Akurat jej woda z cytryną nie ucieszy. Ani żadnej z jej koleżanek. Proszę mi wierzyć.
– Jak masz na imię? – zapytał John ni z tego, ni z owego.
– Mark – odparł krótko.
– Ile tu pracujesz?
– Będą chyba już trzy lata.
– W takim razie możesz mi raczej powiedzieć, co musi wydarzyć się w życiu, aby jedyną perspektywą była praca w takim klubie jak ten. Również na twoim stanowisku, bo nie wyglądasz na kogoś, kto by tu pasował. – Mężczyzna jeszcze raz powiódł po nim wzrokiem. Chłopak był dość chudy, z piegowatą twarzą i okularami na nosie. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia dwa lata.
– Każdy ma inne powody. Niektórzy to naprawdę lubią i uważają za styl życia. – Zamilkł na chwilę, skupiając uwagę na tancerce przechodzącej obok. – Inni szukają szybkiego i łatwego zarobku, na krótką metę, a później się stąd zwijają. Przynajmniej próbują. Jeszcze inni… – Tutaj spojrzał na blondynkę przy stoliku Johna. – Właściciele mają różne sposoby, aby wręcz uzależnić od siebie pracowników.
Mężczyzna wziął szklankę z wodą i wrócił do pozostawionej dziewczyny. Zdawało mu się, że wie już wszystko.
Kiedy podchodził do zajmowanej wcześniej kanapy, na jego miejsce szykował się emeryt o lasce. John mógłby przysiąc, iż widział, jak staruszek oblizuje usta na widok częściowo roznegliżowanej panienki.
– Panie starszy, to moje miejsce – powiedział mężczyzna najgłośniej jak mógł, gdy tylko się do niego zbliżył. Emeryt błyskawicznie odwrócił się w jego stronę.
– Ja bym mógł wykupić ten klub razem z całą dzielnicą, szczylu jeden.
– A ja nie jednego takiego jak ty zdejmowałem z odległości stu metrów przy pomocy zwykłego pistoletu. Wojsko uczy, jak obchodzić się z problemowymi obiektami, dziadu.
Bogaty emeryt tylko mruknął coś pod nosem i skierował się do następnego stolika, przy którym siedziała wolna dziewczyna.
– To prawda, co mówiłeś? – zainteresowała się blondynka.
– O czym? – dopytał, zajmując miejsce obok niej.
– O wojsku i strzelaniu.
– Nie rozmawia się o tym w kategoriach przechwałek. Tutaj nie ma się czym chwalić, ale czasem trzeba to wykorzystać. Masz i pij. – Podsunął jej szklankę.
– Kiedy wróciłeś? Z frontu.
– Pół roku temu wróciłem do domu, jeśli o to pytasz. Z frontu nigdy się nie wraca. Część ciebie zawsze tam zostaje. Swoją drogą domu też już nie mam, więc na dobrą sprawę mogłem nie wracać. Ale z własnej woli tam nie pojadę.
Odpowiadał bez zastanowienia, chociaż dawno nie ubrał konkretnych myśli w słowa. W tym czasie uważnie się jej przyglądał. Kula dyskotekowa bez przerwy obracała się pod sufitem, pozostawiając drobne, skaczące punkciki na każdej powierzchni. Już kilka razy to odbite światło natrafiło na jego oczy, rażąc tak, że musiał opuścić powieki. U niej działo się tak co chwilę, ale jej organizm nie reagował przyspieszonym mruganiem ani zwężeniem źrenic.
Odsunął się od dziewczyny, skupiając tym razem na całej sylwetce. Próbowała wyglądać na starszą. Nie tylko przez strój, ale również ostry makijaż. Mimo to w spojrzeniu i uśmiechu, nawet po zażyciu nieznanych narkotyków, nie udało jej się ukryć pozostałości dziecka.
– Ile masz lat? – zapytał w końcu.
– Dwadzieścia trzy – odparła machinalnie, jak hasło, które weszło jej w krew.
– Słuchaj, nie oszukasz mnie. Zresztą nie chcę, żebyś miała kłopoty. Nie pytam jako klient albo postawiony szpieg szefa. Więc?
– Siedemnaście. – Nie patrzyła na niego już tak odważnie. Wzięła łyk wody, którą wcześniej przyniósł.
– Mogłabyś być moją córką. Taka podobna do Niny… – Mówił to bardziej do siebie niż do niej. – Jak masz na imię? Tak naprawdę – dodał, pamiętając, że przedstawiła się jako Rachel. Przysunął się bliżej. Chciał chwycić ją za rękę i nie zrezygnował nawet wtedy, gdy próbowała wstać. Zamknął w swoich dłoniach tę należącą do niej, dużo drobniejszą. Dziewczyna chyba dobrze odczytała jego gest, bo szybko się uspokoiła. – Musimy trochę grać.
Zwykła rozmowa pomiędzy klientem a pracownicą nie była tu czymś normalnym. Mogła przyciągać niepożądane zainteresowanie.
– Judy.
– W takim razie, Judy, co tu się dzieje?
Maska dziewczyny, mur budowany z nieznanego powodu zaczynał upadać. Mimo to nie zdobyła się na żadne konkretne wyznanie. Po prostu skinęła głową na zaplecze pilnowane przez ochroniarza, który nawet z daleka nie zachęcał do nawiązania rozmowy. Dobrze znał swoje zadanie i nie miał zamiaru schodzić z posterunku.
John spojrzał jeszcze raz w oczy dziewczyny. Nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd się do niego przysiadła. Miał wrażenie, jakby teraz wyglądała bardziej normalnie, ale może tak zadziałał fakt, że przestała być dla niego pierwszą lepszą panią do towarzystwa.
Poklepał ją po ramieniu i odszedł od stolika. Teoretycznie nie miał żadnego powodu, aby się w to mieszać. To nie była jego sprawa, tę dziewczynę widział pierwszy raz na oczy, a mogła go równie dobrze oszukiwać i prowadzić w pułapkę dla zbyt ciekawskich klientów. Nic by na tym nie zyskał. Mógł stracić wszystko, łącznie z życiem, ale to go najmniej obchodziło. Najprawdopodobniej dały o sobie znać lata służby, już zakończonej. Najmniejsze wskazanie na zadanie do wykonania wystarczyło, aby zaczął działać.
Nie mógł podejść do ochroniarza wprost. Nigdy nie wpuściłby go do zamkniętej części lokalu. Nie miał również szans go obezwładnić na oczach wszystkich gości i innych pracowników. Goryl zaraz wezwałby posiłki. John miał jednak pewien pomysł.
Minął stróża obstawiającego drzwi i ruszył w stronę łazienki. Chwilę pokręcił się na miejscu, czekając na moment, aż zostanie w pomieszczeniu sam. Odczekał jeszcze chwilę, a kiedy wychodził, zatrzymał mężczyznę, z którym mijał się w drzwiach.
– Nie radzę. – Zrobił zniesmaczoną minę. – Właśnie idę zgłosić awarię. Pół podłogi zalane… I to nie samą wodą. Podobno z tamtej strony jest inna łazienka. – Wskazał palcem losowy kierunek.
Informacja rozniosła się błyskawicznie i kilka zebranych wokół osób rozeszło się po lokalu. Pozostała druga część planu.
– Biją się tam. No tylko wszedłem do środka i musiałem uciec – przedstawił wymyśloną na poczekaniu historyjkę stróżowi zaplecza .
– I co mnie to? Ja mam stać tutaj i nic mnie nie obchodzi, że dwóch idiotów napierdziela się w łazience.
– Mam wezwać tamtego? – Wskazał innego ochroniarza podpierającego ścianę. Ewidentnie pijanego. – Twojego szefa może obchodzić to, że przed nawalonych w trzy dupy klientów będzie musiał robić remont, bo ochroniarzowi nie chciało się ruszyć z miejsca.
– Już, idę! Tylko zamknij się.
Goryl poszedł przodem. John za nim, dzięki czemu mógł zabrać pustą butelkę z mijanego stolika.
– No i gdzie ci twoi debile? Są tuż za mną, prawda?– zapytał sarkastycznie stróż, przeczuwając żart, gdy tylko przekroczył próg pustego pomieszczenia.
– Właściwie to są tuż przed tobą.
– Niby gdzie, kurwa? – Zrobił jeszcze dwa kroki, a potem odwrócił się do klienta.
– Tu.
Rozbił mu pozostałość po drogim szampanie na łysej głowie. Wystarczyło, żeby lekko oszołomić. W sekundę później John już bez problemu wyjął pistolet zza paska spodni ochroniarza i przyłożył mu jeszcze raz nasadą broni w to samo miejsce. Dla pewności. Zadziałało tak, jak chciał. Mężczyzna padł na podłogę nieprzytomny.
Umieszczenie go w jednej z kabin nie było prostym zadaniem, ale w końcu się udało. Mógł obudzić się w każdej chwili, więc nie należało marnować czasu.
Były żołnierz wyszedł z łazienki jak gdyby nigdy nic. Zabrał ze sobą broń i tłumik, który znalazł pod marynarką swojej ofiary. Teraz nic nie stało mu na drodze do zaplecza.
Kiedy zamknął za sobą drzwi prywatnej części klubu, pierwsze co do niego dotarło, to błoga cisza, która aż dzwoniła w uszach po długim wystawieniu na głośną muzykę. Został całkowicie odcięty od dźwięków z lokalu, ale lekkie basy nadal nie pozwalały zapomnieć o tym, gdzie się znajdował. Przed sobą zaś miał korytarz. Skoro już tu wszedł, musiał pójść przed siebie.
Starał się nie zadawać w myślach pytań o to, co tu robi. Nadal nie wiedział. Mógł niczego nie znaleźć albo zostać złapany, zanim gdziekolwiek dotrze. Jeden zakręt, drugi, kilka otwartych pomieszczeń z zapasem alkoholu. Tyle zobaczył przez pierwsze kilkadziesiąt metrów. Później natrafił na schody w dół. Dopiero na niższym poziomie dotarły do niego pierwsze oznaki, że idzie we właściwym kierunku.
Nie od razu mógł rozpoznać słowa dochodzące najwidoczniej z gabinetu położonego na drugim końcu kolejnego zadymionego korytarza. Po przejściu kolejnych metrów zidentyfikował trzy męskie głosy, ale mogło ich być więcej. Szedł powoli, wręcz skradał się pod ścianami, nasłuchując kroków za sobą. Sprawdzał wszystkie mijane drzwi, za którymi mógłby się schować, ale były zamknięte. Mimo to nie zatrzymał się, aż zrozumiał pierwsze zdania.
– Policja nam nie grozi. Za dużo funkcjonariuszy korzysta z naszych usług, wszelkiego rodzaju. Wasz towar nie tylko będzie u nas bezpieczny, ale znajdzie również zainteresowanie wśród klientów.
Nie popełnił żadnego błędu. Nie narobił hałasu ani nie stanął na widoku. Po prostu jeden z tamtych chciał wyjść na papierosa. Wtedy natknął się na Johna.
Strzelili właściwie równocześnie, z tą różnicą, że mężczyzna wychodzący z gabinetu zatoczył się na ścianę, z powiększającą się plazmą krwi nieco poniżej serca, a były klient baru oberwał w ramię.
John najszybciej jak mógł pobiegł do zakrętu korytarza, za którym zajął pozycję, gotowy na pierwszy atak wroga.
Mimowolnie spojrzał na miejsce postrzału i o ile wcześniej powstrzymał się od jakiejkolwiek reakcji na ból, tak teraz wzrósł on podwójnie, nie tylko w fizycznych kategoriach. Kula zniszczyła tatuaż, który miał właśnie na tym ramieniu. Tatuaż przedstawiający wierny portret jego żony i córki, które zostały zastrzelone przez złodzieja trzy dni przed jego powrotem z frontu, z ostatniej misji. W ten sposób od wielu lat miał je przy sobie. Nawet teraz pokonała je kula.
Chwila roztargnienia wystarczyła. Z drugiej strony korytarza nadbiegło trzech uzbrojonych ochroniarzy. Kiedy ich usłyszał, strzelił w ich kierunku, odwracając się. Jego błąd.
Pierwszy cios zadany od tyłu sprawił, że upadł na kolana. Drugie kopnięcie, już w kręgosłup, obezwładniło go całkowicie. Następnych już nie liczył. Padały na brzuch, klatkę piersiową, plecy. Kiedyś może by się przed nimi obronił. Teraz to już nie miało sensu.
– Co z nim zrobimy? – dotarło do niego, przytłumione, niczym zza zamkniętych drzwi.
– Teraz nie wiem. Zamknijcie go na razie.
Ostatnim, co pamiętał, był uścisk rąk napastników próbujących podnieść go na nogi.
***
– Zmieniłeś kilka szczegółów. – Tym razem to John odezwał się pierwszy, ledwo słyszalnym głosem.
– Stwierdziłem, że tak będzie ciekawiej i bardziej realistycznie.
– Co teraz? – Lewą rękę, tę postrzeloną, spuścił luźno, że krople krwi mogły swobodnie kapać na podłogę. Czuł, jak puchnie mu jedno oko, a ból przy każdym oddechu pozwalał sądzić, iż któreś żebra zostały złamane.
– Ty mi to powiesz. W następnym rozdziale – wyznał Chris, demonstracyjnie zamykając zeszyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz