Wolf & Phoenix Final Fantasy Power Company presents....:
FLY
OR
DIE
starring:
Reno Sinclair - sadysta i chodząca katastrofa, ma problem z przypadkowym dawaniem ludziom po ryju,
ale tego nie leczy; należy do organizacji Turks;
Cloud Strife - małomówny koleś z wielkim mieczem i upośledzoną mimiką twarzy, nie należy nigdzie, bo nic go nie obchodzi;
Crush Strife/Fair - udaje siostrę Clouda, Turkowie ją wzięli w niewolę, ale nie próbuje nawiać, więc chyba lubi, jak Reno ją leje, także luz;
Lir Sawyer - internista "rodziny" Strife'ów, uwielbia wielkie miecze, nie znosi Turków, więc odmawia im opieki medycznej;
Yazoo i Loz (niewymienieni w czołówce) - ci źli; pojawiają się, żeby ten tekst miał jakieś uzasadnienie; typowe badassy.
— Yo, Crush. Chcesz się przelecieć?
Wyplułam z powrotem do kubka łyk ciepłej herbaty, który właśnie z trudem wysiorbałam, ale i tak się zakrztusiłam.
— Że… khe, khe… co-słucham-proszę? — Patrzyłam na Reno z mieszaniną strachu i fascynacji, ale przecież on nie mógł mieć na myśli tego samego, co ja. Pewno chodziło mu o to, czy nie chcę się gdzieś przelecieć, coś załatwić. — Ale co, sama? — dopytywałam, marszcząc brwi.
— Nie no, ze mną! — zaśmiał się on, a ja prawie zeszłam na palpitacje serca.
Czy to się dzieje naprawdę? Nie podejrzewałam, że Reno potrafi być tak bezpośredni. Co teraz?
— Hej, co żeś tak zbladła? Ej, Crush? — Poklepał mnie po policzku, co tylko pogorszyło sprawę. — Aaaach! Na śmierć zapomniałem o twoim lęku wysokości…! — Uderzył się dłonią w czoło.
Otwierałam i zamykałam oczy, szybko, kilkukrotnie. Próbowałam coś pokojarzyć, czemu nie przysłużył się fakt, że prawie przed chwilą zemdlałam. Mój pełen niezrozumienia wzrok błądził po jego twarzy, aż zatrzymał się na nasuniętych na czoło goglach pilota.
Boże. Jemu chodziło o ten pieprzony helikopter.
— T-tak, mam lęk wysokości, w-właśnie… — rehabilitowałam się, szczęśliwa, że on tak zinterpretował moje mózgowe niedojebanie.
— Kurde, szkoda. Przydałby mi się wsparcie — mruknął leniwie, przeciągając się i nie patrząc już na mnie.
— I tak nie umiem strzelać z tego dziadostwa. — Wzruszyłam ramionami, ale trochę zaczynałam żałować, że tak to wyszło. Reno nie prosiłby o pomoc, gdyby jej nie potrzebował.
— No nic, jakoś sobie z Cloudem poradzimy — poinformował mnie od niechcenia, zamierzając odejść.
— Czekaj! Cloud w tym bierze udział? — zaciekawiłam się, wpatrując się w jego plecy.
— Biorę — usłyszałam i odwróciłam się gwałtownie na krześle. Cloud właśnie wchodził do biura, jak zwykle dźwigając na plecach swój absurdalny, gigantyczny miecz. Który nie należał do niego.
— Tobie to nie jest z tym ciężko? — zapytałam go po raz tysięczny w tym życiu.
— Nie — odpowiedział po raz tysięczny Cloud. Ten to miał cierpliwość.
— To co, ruszamy? — Reno zarzucił mu rękę na szyję, zawracając go z powrotem do wyjścia. — Ja z powietrza, ty z ziemi, yeah!
Cloudowi ewidentnie nie spodobała się ta zażyłość. Zaczął sięgać po miecz, ale Reno sam zrozumiał, że powinien zachować odstęp. Odskoczył z cichym, krótkim chichotem i złapał za klamkę.
— Czekajcie! Idę z wami! — zdecydowałam, zbierając się pospiesznie do wyjścia wraz z nimi, kiedy w pomieszczeniu rozległ się dźwięk mojego telefonu. — Szlag, nie teraz… — Zaczęłam obszukiwać kieszenie, poszukując źródła irytującego hałasu, ale nie mogłam go znaleźć. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to nie z mojej kieszeni dobiega dźwięk dzwonka.
— Reno? Nie odbierzesz? — zapytał Cloud.
Powoli sunęłam spojrzeniem po biurze, aż zatrzymałam je na Reno. Stał, patrząc w sufit i pogwizdując, z rękoma w kieszeni. Jedna z kieszeni wibrowała.
— Zajebałeś mi telefon?! — warknęłam i dopiero wtedy przestał udawać głupka.
— Miałem cię nim szantażować, jakby Cloud nie wystarczył — wytłumaczył się z uśmiechem, wyciągając mój telefon. — Wiem, że lubisz tylko ten swój topór, ale ktoś nas musi osłaniać.
— Ty podstępny… Mówiłam, że nie umiem z tego strzelać!
— To się nauczysz. Halo? — odebrał połączenie, przystawiając telefon do ucha. — Yo, Lir! Co? Czemu odbieram jej telefon? — Niebieskie oczy Reno patrzyły na mnie figlarnie. — Naprawdę chcesz wiedzieć? — Usłyszałam wściekły głos Lir dobiegający z słuchawki. — Haha, spokojnie, Cloud jest naszą przyzwoitką. No? Tak, on też tu z nami jest. — Odsunął telefon od ucha, patrząc na Strifa. — Lir się pyta, czy zawieziesz ją jutro do Kalmu.
— Jutro nie ruszam się z Midgaru.
Reno przekazał wiadomość, ale zaraz znów odsunął od siebie słuchawkę.
— To czy chociaż dasz jej na kilka dni Fenrira.
Blondyn pokręcił głową.
— Cloud mówi, że ci nie da… — Reno zmarszczył brwi. — Nie jestem pewien czy przekazuję te informacje w dobre strony — mruknął do siebie.
— Jak już o dawaniu mowa — zerknęłam na Clouda — to naprawdę wezmę od ciebie ten miecz, jak jest za ciężki.
— Nie jest, nie każ mi się powtarzać.
— Nie o takim ciężarze mówię. — Patrzyłam na niego znacząco, ale Cloud odwrócił wzrok. — To miecz mojego brata — syknęłam cicho.
— Wiem. Ale Zack zostawił go mi — odpowiedział szorstko i oboje z obawą zerknęliśmy w stronę Reno. Niby dalej ględził coś przez telefon, ale spojrzenie skupione miał na nas.
— Dobra, muszę kończyć, yo. Nie mamy czasu, spieszymy się na arcyniebezpieczną misję, yo yo! — Rozłączył się, chowając mój telefon z powrotem do swojej kieszeni i wyszedł.
— No chyba żartujesz… Oddawaj! — Pobiegłam za nim, chcąc odzyskać swoją własność, ale on też rzucił się do biegu.
— Dostaniesz go dopiero w śmigłowcu! Wrzucę go do środka, żeby mieć pewność, że też tam wejdziesz! — krzyknął, wymachując moim telefonem, który wyślizną się z jego ręki i rozbił na podłodze na części.
***
—Wiesz jak się tym lata? — pytam, kurczowo trzymając się fotela.
— Normalnie skłamałbym i powiedział, że tak, ale biorąc pod uwagę fakt, że prawie wlecieliśmy w ten budynek, podejrzewam, że znasz odpowiedź.
— Reno… — Spojrzałam na niego z przerażeniem. — Reno, powiedz, że sobie żartujesz…
— Czy ja kiedykolwiek z czegokolwiek sobie żartowałem? — zapytał i gwałtownie położył ster. Helikopter przechylił się, skręcając, a ja zaczęłam piszczeć. — Haha, zabawna jesteś — stwierdził, a kiedy znów skierowałam na niego wzrok, zobaczyłam, że szeroko się do mnie uśmiecha. Psychol. — Jestem najlepszym pilotem, jakiego kiedykolwiek mieli w ShinRi — zapewnił mnie, zwracając oczy na przednią szybę. — Wyluzuj.
Wyluzuj. Dobre sobie. Słyszałam, że kiedyś urwał cały ster, tak zajebiście pilotował. Widziałam statystyki ShinRy. I to właśnie Reno miał na swoim koncie najwięcej strat w helikopterach.
— Cloud, jesteś tam? — zapytał, zbliżając do ust mikrofon.
— Jestem. — Ja też usłyszałam jego głos w swoich słuchawkach. — Zaraz będę w Zapomnianym Mieście.
— Okej. — Reno zerknął na mnie. — Crush, łap za działko.
— Ale ja nie wiem…
— Grałaś kiedyś w strzelanki? — Reno wychylił się w moją stronę i wysuną z kokpitu jakieś widełki z czerwonymi guzikami. — Wyobraź sobie, że to taki joystick. — Poklepał mnie po ramieniu i skoncentrował się na pilotowaniu śmigłowca. — Kiedy będziemy nad miastem, strzelaj we wszystko co się rusza i nie będzie twoim… bratem, yo.
Przełknęłam nerwowo ślinę i choć pożerał mnie stres, zauważyłam tę dziwną pauzę w jego głosie. Łypnęłam na niego, ale Reno wydawał się całkowicie skupiony na tym, żeby nas nie rozbić.
— Po co ci te gogle? — Zainteresowałam się całkiem szczerze. — Chodzisz w nich cały czas, a nie zakładasz ich nawet wtedy, gdy latasz.
Tylko prychnął, nic nie odpowiedział. Czyżbym trafiła w jego słaby punkt?
— Ściągasz je chociaż do spania? Czy nie? — kontynuowałam. Dokuczając mu, przestawałam się koncentrować na tym, jak daleko od ziemi jesteśmy.
— Nie. Do spania ściągam tylko gacie, a ty? — Reno uśmiechnął się kącikiem ust. Wyglądało na to, że on też znalazł moją słabą stronę. Czy zdawał sobie sprawę, że to on nią jest? Sama myśl o tym, że on wie, niemal mnie sparaliżowała.
Well I’m not paralyzed
But, I seem to be struck by you!
But, I seem to be struck by you!
Jęknęłam.
— Czasem mi tu nie heftuj! — ostrzegł mnie, rzucając szybkie, wystraszone spojrzenie na moją bladą twarz. — Skup się, zaraz będziemy na miejscu.
Zrobiłam, jak kazał. Złapałam za pilot działka i skupiłam się na wypatrywaniu wroga. Reno zwolnił, helikopter zawisł w miejscu.
— Cloud? Jak tam?
— Jestem na miejscu. Na razie nic nie widzę.
— Czego my w ogóle… — zaczęłam i nagle ich zobaczyłam. Dwóch mężczyzn, z czego jeden z nich trzymał wycelowaną w nas bazookę, z której wypalił w tym samym momencie. — O JEZU!
— Raczej „O Yazoo”! — poprawił mnie Reno, gwałtownie skręcając, żeby uniknąć pocisku. — Odpalaj, Crush, strzelaj w to cholerstwo, YO!
Z krzykiem starałam się nakierować działko na dwóję srebrnowłosych mężczyzn, co nie było łatwe, bo a) kierunek, w którym strzelałam, mogłam określić tylko na podstawie lecących już pocisków; b) oni się przemieszczali; c) my się przemieszczaliśmy. Reno lawirował śmigłowcem w powietrzu jak szalony, a obrazu szaleństwa dopełniały głośne okrzyki radości, jakie z siebie wydawał. Raz po raz przelatywały obok nas pociski z bazooki, w końcu jeden z nich trafił w nasz bok, spychając nas z kursu.
— Jasna cholera! — Reno poderwał ster do góry, ale wciąż traciliśmy wysokość. Przeszukiwałam wzrokiem ziemię, jednak nie mogłam nigdzie dostrzec wroga. Nagle, mimo ryku śmigłowca, usłyszałam matowy, powłóczysty głos.
— Tęskniłeś?
Za szybą zobaczyłam twarz Yazoo, mężczyzny o oczach skażonych energią Mako, przeciętych pionowymi źrenicami. Tak, widziałam to wszystko z takimi szczegółami, choć wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy, to mogłabym chyba nawet policzyć jego rzęsy. Wyglądało na to, że wyskoczył w górę, w momencie jak opadliśmy i teraz zawisł z nami twarzą w twarz. Widziałam, jak wyciąga spluwę i przystawia ją do okna.
— Reno! — krzyknęłam, gdy gwałtownie nami szarpnęło, a szyba po jego stronie prysła. — Reno!
Ale Reno nie reagował. Nie miałam zielonego pojęcia, czy dostał i gdzie dostał. Skrył głowę w ramionach, a potem znieruchomiał z dłonią na sterze. Głowa opadła mu na pierś, poruszając się bezwładnie, kiedy ja próbowałam nieudolnie sterować helikopterem. Krople krwi na twarzy mieszały się z kolorem jego włosów, ale nie byłam w stanie stwierdzić, gdzie wbiły mu się kawałki szkła. Póki co musiałam skoncentrować się na tym, żeby się nie rozbić.
Nie wiedziałam, że potrafię tak bardzo panikować. Tu było milion tysięcy przycisków, cztery wajchy, różnokolorowe światełka. I do tego pierwszy raz w życiu pilotowałam helikopter. Ba, ja nawet nigdy wcześniej w nim nie siedziałam jako pasażer. Więc, do kurwy nędzy, miałam pełne prawo panikować!
Próbowałam ogarnąć wzrokiem manualne sterowanie maszyną, ale nie miałam bladego pojęcia, co mam robić. Spojrzałam przez przednią szybę. Mój żołądek wywinął fikołka. Lecieliśmy wprost na wysoką wieżę, a ja coraz bardziej miałam ochotę się ewakuować. Że też ten głupi Reno dał się postrzelić akurat teraz!
W ostatnim momencie spostrzegłam, że wieża, do której się zbliżaliśmy, zaraz nas przytuli, a że nie bardzo miałam ochotę na uściski z nią, (wolałabym raczej z pilotem, jeśli to miałoby być moje ostatnie życzenie), pociągnęłam ster w górę, potem szarpnęłam nim w prawo, modląc się w duchu, by to zadziałało. Zacisnęłam powieki, czekając na zderzenie, ale nic takiego się nie stało.
Otwarłam oczy. Za szybą rozciągał się pejzaż pól usłanych makami. Wyjrzałam przez okno z mojej strony. Wieża szybko się oddalała. Udało się! Zrobiłam to, ja…
Reno kaszlnął dwa razy i podniósł głowę. Wciąż trzymałam kurczowo za ster, ale odważyłam się spojrzeć na mężczyznę, który chyba dopiero teraz zaczął odczuwać ból. Ja też nie czułam się najlepiej, mój lęk wysokości nadal dawał o sobie znać. Jeszcze przez kilka sekund walczyłam ze strachem, po czym warknęłam, ale oderwałam dłonie od steru i obróciłam się na siedzeniu w stronę Reno.
— Ej, wszystko w porządku? — zapytałam. Naprawdę zaczynałam się martwić stanem jego zdrowia. Jak nigdy zresztą, bo byłam przyzwyczajona, że nawet jak obrywał, to jakimś cudem zawsze wychodził z tego cało. Ale teraz wyglądał, jakby, um… nie, nawet mi to przez myśl nie przejdzie! — Reno, weź się ogarnij…
Złapałam go za przód koszuli i potrząsnęłam parę razy, ale on tylko jęknął, mocniej zacisnął powieki, a głowa znów mu opadła na pierś. Na wszystkie Matki tego pierzonego świata. Dopiero teraz spostrzegłam, że Reno wciąż zaciska lewą dłoń na sterze po swojej stronie. Żołądek po raz drugi podszedł mi do gardła, choć coś zaczęło mi śmierdzieć. Skoro był ledwo przytomny, to jakim cudem mógłby…
W końcu domyśliłam się, co jest grane.
— Ty zjebie — syknęłam obrażona, odsuwając się od tego gnoja, a on, jak gdyby nigdy nic, zaczął się śmiać. Tak po prostu.
— Ty… — Czułam, że zaczyna się we mnie gotować. — Ty jebany Turku! — krzyknęłam, okładając go otwartą dłonią po ramieniu. Jak on mógł…?!
Odchylił głowę do tyłu, otwarcie rycząc ze śmiechu. Miałam wrażenie, że tatuaże, które miał na twarzy, zaraz mu się rozmarzą od łez, które ciekły po jego policzkach. Kiedy na chwilę się uspokoił, otworzył leniwie jedno oko i spojrzał na mnie, ale ja ani myślałam się teraz do niego odzywać. Co za kawał gnoja! Serce do teraz waliło mi w piersi.
— Ej, to był dobry żart, yo!
Nadal cieszył mordę, ale mi wcale nie było do śmiechu. Przecież mogliśmy zginąć, zarówno w starciu z bandą Kadaja, jak i podczas ucieczki. Ale wszystko wskazywało na to, że Reno bawił się doskonale! Kawałki rozbitego szkła wystawały z jego prawego policzka, jeden z nich o centymetr rozminął się z okiem, a on wciąż się szczerzył jak głupi.
— No weź, się nie fochaj! Chyba się nie przestraszyłaś, co?
Założyłam ręce na piersi i spojrzałam przez przednią szybę śmigłowca, bo miałam wrażenie, że mniej niedobrze robiło mi się, kiedy patrzyłam na krajobraz niż na tego kretyna. Przecież się nie przyznam, że prawie dostałam zawału przez tego sadystę. Jemu naprawdę sprawiało radość znęcanie się nad innymi, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie…
— No dobra, sorry, może trochę przesadziłem… — wyznał, ale nie było w tym ani krzty szczerości. — Mogłabyś spojrzeć na mój bok? — Obrócił się w siedzeniu, jednocześnie próbując ściągnąć zakrwawioną koszulę. By to uczynić musiał puścić ster, co zarejestrowałam po dłuższej chwili.
Pisnęłam i szybko złapałam za drążek ze swojej strony, a Reno spojrzał na mnie z politowaniem.
— Co ty robisz? — zapytał, szczerze ubawiony.
— Jak to co?! Próbuję nas nie zabić!
— To lepiej puść tę wajchę…
— Jak mam puścić, jak ty swojej nie trzymasz?!
— To cacko ma autopilota — powiedział to takim tonem, jakby była to największa oczywistość na świecie.
Że co?!
— Autopolot? — Dopiero wtedy na niego spojrzałam, a pomimo złości, jaka wciąż odczuwałam, nie mogłam się oprzeć, by nie obczaić tego, jak się rozbiera.
— Autopilot. — Przewrócił oczami, męcząc się dalej z koszulą. — Skoro nawet tego nie wiesz — wyrzucił koszulę przez rozbite okno — to myślisz, że dałbym ci się przelecieć moim maleństwem?
Pomimo strachu, pomimo paniki i niedorzeczności całej tej sytuacji, całkiem inaczej zrozumiałam to, co chciał mi przekazać. Spurpurowiałam, gdyż moja wyobraźnia pomknęła zdecydowanie za daleko i nagle, tak jakoś, zrobiło mi się duszno, w czym jego goła klata wcale nie pomagała.
— No ale przyznaj, żart mi się udał. — Na moje szczęście Reno niczego nie zauważył, tylko wyciągnął się wygodnie na swoim siedzeniu, kładąc nogi na deskę rozdzielczą. — To w podziękowaniu za tego pączka, którego mi rozwaliłaś na twarzy.
— Nie zapomnieliście o czymś?
— Cloud! — krzyknęłam do mikrofonu, przyciskając do głowy słuchawki. — Żyjesz?!
— Inaczej chyba bym z tobą nie rozmawiał. — No tak. Słuszna uwaga. Usłyszałam w tle ryk silnika, więc darowałam sobie następne błyskotliwe pytania z cyklu „czy wszystko w porządku”. Skoro trzymał się na motorze, znaczy, że nie umierał. Przynajmniej tak sądziłam, dopóki nie dodał: — Spotkajmy się u Lir.
Czyli jednak coś mu się stało. Cloud nie odwiedzał jej bez powodu.
Moje dalsze nawoływania przez mikrofon zostały bez żadnej odpowiedzi, chociaż darłam się i groziłam, że zetnę mu łeb jego własnym mieczem, jeśli zaraz się nie odezwie. W końcu Reno zerwał mi z uszu słuchawki i z wściekłym grymasem wypieprzył je za okno, w ślad za swoją koszulę, której, notabene, fruwające szczątki dane nam było oglądać jeszcze jakiś czas, jako że wkręciła się w śmigło helikoptera.
— Firmówki — burknął, czując, że nie spuszczam z niego wzroku i złapał za ster obiema dłońmi. — Zapisze się w stratach — dodał, już rozchmurzony.
— Widzę, że niszczenie służbowego mienia wprawia cię w dobry nastrój — zauważyłam. Reno nie zaprzeczył. Może obrał sobie za cel obejmować wysoką pozycję w tym niechlubnym rankingu.
— Leć do Lir — poleciłam, poprawiając zmierzwione włosy.
— Co?! — oburzył się, znów strojąc groźne miny. — A gdzie ja tam niby wyląduje?
— Przecież ona mieszka na zadupiu. Gdziekolwiek.
Reno prychnął, ale zmienił kurs.
— Zauważyłaś coś? — zapytał po dłuższej chwili.
— Co?! — Zaczęłam wychylać się przez okno, przeszukując wzrokiem ziemię.
— Przestałaś się bać — mruknął leniwie, a ja ze zdziwieniem przyznałam mu rację.
***
— Matko kochana, desant Turków na moim własnym podwórku! — Lir umiała przekrzyczeć nawet lądujący śmigłowiec. Zobaczyła mnie w oknie i zaczęła wymachiwać rękami. — Wydzwaniam do ciebie od paru godzin! Odbieraj ten zasrany telefon!
— Nie mogę! — odkrzyknęłam, podczas gdy Reno osadzał helikopter na starym, zrujnowanym parkingu w pobliżu jej domu. — Taki jeden kretyn mi zepsuł!
Prawdziwy opiernicz zaczął się, kiedy wysiedliśmy z maszyny. Otworzyła szeroko oczy, gapiąc się na półnagiego Reno, który jeszcze dolewał oliwy do ognia, śmiejąc się pod nosem i przepinając pasek w spodniach o jedną dziurkę.
— Co to… Czemu on… Czy wy… — Przenosiła między nami spojrzenie, aż w końcu złapała się za włosy i naprawdę myślałam, że je sobie powyrywa. — CZY WYŚCIE OGŁUPIELI?! Seks w helikopterze?! Ja wiedziałam, że coś się kroi, ale CZY TO SIĘ NIE IDZIE OPANOWAĆ?! Wylądować gdzieś… PRZECIEŻ OD TEGO MOŻNA UMRZEĆ.
— Od seksu? — zdziwiłam się, podczas gdy ona doskoczyła do mnie, świecąc mi w oczy latarką i sprawdzając stan moich źrenic.
— Oślepnąć, widzisz, też jednak można — rzucił Reno.
— Ty się nie odzywaj. — Lir spojrzała na niego krzywo. Chwyciłam ją za rękę, żeby ją powstrzymać.
— To nie ja potrzebuję pomocy. — Kiwnęłam głowę w stronę mężczyzny, który wydłubywał sobie z policzka kawałki szkła, ale Lir tylko się skrzywiła.
— Nie udzielam pomocy Turkom. — Zadarła nos.
— A co nie mają świadczeń? — Przewróciłam oczami. — Daj, sama to zrobię… — Wzięłam od niej medykamenty i podeszłam do mężczyzny.
— O nie, ty mi nic nie będziesz…
— Chyba się nie przestraszyłeś? — zadałam mu jego własne pytanie, przystawiając pesetę pod oko. Reno cofał się, aż oparł o śmigłowiec i wtedy go dopadłam, wyciągając kawałek za kawałkiem. Jego syknięcia i jęki zagłuszył warkot motoru. Wszyscy spojrzeliśmy w stronę, z której dochodził.
— Wielkie nieba… — Lir załamała ręce. Blond włosy Clouda były brudne od krwi i kleiły się do czoła, naznaczonego poziomym cięciem.
— Twój ulubiony pacjent? — zakpił Reno, ale wyraz jego twarzy szybko się zmienił, widząc co Cloud ze sobą przywiózł. — Ja cię… Yo! Jak ci się to udało…?! — Złapał mnie za nadgarstek, odsuwając rękę od swojej twarzy. Ja też przyjrzałam się temu, co połyskiwało w dłoni Clouda.
Było złote, błyszczące i okrągłe. Wciągnęłam powietrze, uświadamiając sobie, że to Materia. Znakomita Materia.
Cloud podrzucił ją w ręce i chyba zdołał się uśmiechnąć. Nieznacznie, ale triumfująco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz