W sekundę wybrałam uniwersum do opowiadania, w najwyżej minutę wymyśliłam, jak wykorzystać temat, a reszta w sumie napisała się sama. Niestety tekst może być mniej zrozumiały dla osób, które nie znają tych bohaterów... To jest historia, do której co jakiś czas tutaj wracam, dopracowując szczegóły. Co z tego w przyszłości będzie, dokładnie nie wiem. Ale ta scenka może być ciekawym początkiem myślenia o bohaterach w nieco innych kategoriach, chociaż jeszcze tego może nie widać.
Zimny wiatr nagle zawiał mocniej, zarzucając rude włosy na twarz dziewczyny. Ona jednak szła dalej, rozkoszując się nawet takim szczegółem. Sięgnęła po kosmyki dopiero wtedy, gdy zaczęły wpadać jej do oczu. Nabrała głęboko powietrza, którego chłód szczypał w gardle, a w pierwszej chwili wręcz blokował oddech. Rzadko wychodziła na tak długi spacer. O wiele za rzadko.
Wreszcie wkroczyła na pierwszą parkową alejkę. Od razu przywitały ją spadające zewsząd liście. Jeden wylądował prosto w rękach dziewczyny. Chwyciła go za ogonek i zakręciła wesoło w palcach, obserwując przebarwienia – od zielonych, przez żółte, aż do czerwonych. Jesień rozgościła się już na dobre.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz wybrała się do tej części miasta. Za plecami miała nowoczesne, przeszklone wieżowce, a przed sobą olbrzymią połać zieleni. Podobno zielony kolor uspokaja. Ciekawe, czy pracownicy okolicznych biurowców są w stanie docenić inicjatywę stworzenia relaksującego widoku zza okna, nie trzeba nawet odchodzić od biurka. Tak przynajmniej brzmiało to z ust prezydenta. Skutek był wątpliwy, ale slogany bardzo ładnie wpisywały się w kampanie wyborcze.
Gdybym miała polegać jedynie na kolorze zielonym, aby uspokoić się w wielu sytuacjach, prawdopodobnie zabrakłoby mi ścian do malowania – pomyślała Jane, kontynuując wędrówkę przez park. – Niestety, życie opiekuna demonów nie jest łatwe.
Cieszyła się, że może oddychać świeżym powietrzem nieco dłużej, niż w przypadku wypadu do sklepu i z powrotem. Przynajmniej raz w miesiącu musiała również stawić się w siedzibie Organizacji, aby złożyć szczegółowy raport – nowe procedury. Była to co prawda okazja do opuszczenia mieszkania, lecz przyjmowana równie entuzjastycznie co leczenie kanałowe. Dziewczyna nie trawiła przełożonych ani obecnej polityki firmy. Zresztą, ze wzajemnością, ale nie mogli jej wyrzucić. Mimo niewygodnych dla nich metod osiągała niewiarygodnie wysokie wyniki.
Zajęła ławkę, z której rozciągał się najlepszy widok na jeziorko leżące w centrum tego terenu. Zdążyła trochę zmarznąć, ale nie liczyło się to. Nawet jeśli przybyła tu z przyjemnością, to i tak nie zrobiła tego z własnej woli. Nawet w tym beztroskim działaniu kryła się sprawa zawodowa, chociaż zastanawiała się, czy właśnie tak ją traktuje. Nie zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie, ponieważ powód tego spaceru właśnie pojawił się w zasięgu jej wzroku.
W pierwszej chwili pomyślała, że wcale się nie zmienił. Z drugiej strony Arathen wystarczająco często powtarzał, że w ideał się nie ingeruje.
– Miło cię widzieć. Niestety, ale chyba nie odmłodniałeś. – Uśmiechnęła się w sposób, który znał bardzo dobrze i wiedział, jak wiele emocji może się pod nim ukrywać. Również tych pozytywnych. Spodziewała się fali sarkazm, idiotycznego żartu albo chociażby prychnięcia udawanej irytacji. Nie przygotowała się tylko na tak oficjalny ton.
– Tutaj masz listę wszystkich Gniazd. Niech Łowcy tam uważają, a najlepiej, gdyby zawsze zabierali ze sobą najsilniejszych podopiecznych jakich mają. Źródła energii zwykle potrzebne są tylko najmłodszym demonom, ale te starsze również się pojawiają, aby... zapolować.
– To naprawdę interesujące, że po roku od twojego wypuszczenia w końcu się odezwałeś. Niestety, nie zrobiłeś tego od razu osobiście, tylko szukałeś kontaktu przez Roneda którego nawet nie lubisz! Co najlepsze, bez żadnego powitania, nawet z grzeczności, wręczasz mi kartkę, która nawet nie jest dla mnie, tylko dla Łowców. Nie spotykam się z nimi częściej niż to konieczne. Czego ode mnie oczekujesz?
– Nie musisz tego przyjmować, ale bez listy będzie im trudniej. Przecież wiesz, że ode mnie tego nie wezmą tak po prostu, będą sprawdzać, szukać pułapki.
– A jest w tym pułapka?
– Skąd ten pomysł?
Utkwił w niej swój wzrok, aż dziewczynę przeszedł dreszcz. Kiedy jeszcze był jej podopiecznym zawsze się dziwiła, jak można mieć wiecznie roześmiane, radosne oczy. Zawsze widziała w nich swego rodzaju chochliki, przejaw emocji. Teraz pozostał tam jedynie wyrachowany chłód.
– Arathen, którego znałam, nigdy by tego nie zrobił. Przynajmniej myślałam, że cię znam, ale to był błąd. Błąd zbyt ufnego nowicjusza.
– Przecież tobie teraz to, do czego mnie trenowałaś...
– Ach tak, trenowałam? – przerwała mu. – Od dawna używaliśmy terminu „opiekunka”, a nie „trenerka”.
– Nie łap mnie za słówka.
Przez cały ten czas siedział na drugim końcu ławki. Spoglądał na Jane tylko momentami. Przez resztę czasu był ustawiony do niej profilem, a czasem nawet tyłem, jeśli nagle coś go zainteresowało. Mijało ich bardzo dużo ludzi, spacerujących, biegających, matek z dziećmi. Mimo chłodnej pogody wszyscy korzystali z promieni słońca przebijających się przez chmury. Dopiero kiedy zapadła chwilowa cisza, dziewczyna zauważyła, że wszyscy przechodnie, szczególnie młode kobiety, spoglądają na miejsce obok niej. Miejsce zajmowane przez Arathena, które powinno być puste dla wszystkich postronnych osób.
– Nie ukryłeś się przed nimi – stwierdziła. – to nie jest pięć osób w podrzędnej knajpie – przypomniała sobie moment, kiedy pierwszy raz mógł od niej uciec, a tego nie zrobił – tylko cała masa ludzi. Jak udaje ci się utrzymać tę iluzję?
– Minął rok, Jane. Dobrze wiesz, że w tym czasie stałem się silniejszy. – To również powiedział, nie patrząc bezpośrednio na nią.
– Nie wciskaj mi kitu! – krzyknęła, skoro nikt nie mógł wziąć ją za wariatkę rozmawiającą z samą sobą. – Co ma rok względem wieczności. I względem twojego wieku. Młode demony dojrzewają najszybciej, później to spowalnia... Zaprosiłeś mnie właśnie tu, między ludzi, żebym mimowolnie to zauważyła? Co chcesz mi powiedzieć?
– Jest inny sposoby na szybkie zwiększenie energii demona. Niekoniecznie łatwiejszy. Problem jest jednak w tym, że Łowcy mogą go źle zinterpretować. I tutaj pojawia się twoja rola. – Tym razem pozwolił sobie na łagodniejszy wyraz twarzy. Jego dawna opiekunka jako jedyna mogła mu pomóc. Długo się zbierał, zanim wysłał jej wiadomość przez Roneda. Nie chciał jej w to mieszać, ale nie miał wyjścia.
Jane zaczęła łączyć fakty. Nagły wzrost zdolności pozwalający na tak długie utrzymanie iluzji ciała, lista Gniazd, których umiejscowienia demony nie przekazują sobie na ulicy. Tam trzeba być samemu, znaleźć je i korzystać, a skoro mógł się obyć bez dodatkowego „ładowania akumulatorów”, pojawiał się tam, aby... zapolować.
Nie myślała za wiele. Po prostu musiała to sprawdzić. Akurat nie zwracał na nią większej uwagi, taka okazja mogła się nie powtórzyć. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni. Nadal trzymał w niej kartkę mającą być chyba pretekstem do spotkania, a może wskazówką, właśnie odczytaną.
Przygotowała się na nieprzyjemne uczucie, jakby porażenia prądem, które zawsze towarzyszyło zetknięciu z iluzją ciała demona. Zamiast tego poczuła pod palcami skórę. Ciepłą, może zbyt delikatną jak na dorosłego mężczyznę, ale przede wszystkim prawdziwą.
Trwało to sekundę, najwyżej dwie. Po tym czasie jej ręka straciła oparcie na cudzym ciele i zapadła się, a jej ciałem wstrząsnęło nieprzyjemne, aczkolwiek znane jej już uczucie próby dotknięcia demona. Mimowolnie się cofnęła, ale to jej nie zdziwiło. Szok przeżyła tylko w momencie, kiedy naprawdę go dotknęła, nie żadną iluzję, tylko jego ciało, chociaż jeszcze niedoskonałe.
Świadomości Arathena oczywiście nie umknęła cała sytuacja. Jego reakcja była jednak zbyt wolna. Nie udało mu się uciec, zanim dziewczyna go dosięgnęła. Ostatecznie wstał i odwrócił się, przecierając twarz dłońmi. Nie zdążył jednak zebrać myśli, z czego nawet się ucieszył, ponieważ natychmiast padły słowa, których nie mógł uniknąć.
– Na litość boską! Kogo teraz zabiłeś? – Słyszał, że mówi całkowicie poważnie.
– Teraz? O co ci chodzi? – Odwrócił się do niej. Nie mógł dłużej zachowywać się jak tchórz.
– Przed twoim schwytaniem i uwięzieniem w szkatułce. Wiem o twoich ówczesnych polowaniach. Teraz znowu zabijasz inne demony, żeby przejąć ich energię. Łowcy pewnie zaczynają cię już śledzić. Boją się, że pod ich nosem wyrośnie kolejny przeciwnik najwyższej klasy. Po co to robisz?
– Przecież wiesz.
– Po co to robisz? – zapytała ponownie. Domyślała się odpowiedzi, ale chciała, żeby to on to powiedział.
– Bo ja się na takie życie nie pisałem. – Za późno uświadomił sobie, że ukrył wylewającej się z niego przy tych słowach złości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz