czwartek, 31 stycznia 2019

Ciężki poranek ~ Aktina

Niektórzy na pewno znają to uniwersum. Było już wykorzystane w GPK, ale trzy teksty stąd zostały sklejone, wzbogacone i wydane w antologii Godzina Diabła, przez co musiałam je usunąć z internetu. Nie tłumaczyłam tutaj wszystkich zasad, więc w ramach wyjaśnienia:
Jane to opiekunka/trenerka demonów (Arathena i Roneda, przy czym to Arathen był jej pierwszym podopiecznym, zna go dużo dłużej, a Roned ma jeszcze swojego demonicznego psa). Jej rolą, jak i całej organizacji, jest przekonanie niektórych demonów, by chronili ludzi, bo po prostu się im to opłaca.
Początkowo chciałam połączyć oba tematy. Później stwierdziłam, że chyba jednak napiszę tylko połowę tego tekstu, do pierwszego tematu, ale skoro już miałam pomysł, stwierdziłam, że muszę go wykorzystać. Za bardzo lubię tych bohaterów xD dlatego tekst doklejam tak późno.


Zaczęła swój dzień tradycyjnie, z kubkiem ulubionej kawy i kryzysem egzystencjalnym. Z samego rana miała chwilę spokoju, kiedy mogła dotrzeć do niej absurdalność wykonywanej pracy i całego życia. Pozwalała sobie na te chwile wątpliwości. Pokazywały, że nadal potrafi myśleć jak normalny człowiek, dla którego opieka nad kolejnymi demonami brzmi jak kiepski horror. Trwało to najwyżej piętnaście minut, kiedy mogła pogrążyć się we własnych myślach. Później kawa się skończyła i trzeba było wrócić do, bądź co bądź, nietypowej codzienności.
Wtedy bomba wybuchła. Bez niewiarygodnego huku i śmiertelnych ofiar. Po prostu pojawił się Roned. W sumie zaczęło się dość niewinnie, a skończyło jak zwykle.
– Jakie masz plany na dzisiaj? – Młody demon zmaterializował się po drugiej stronie kuchni. Jego rottweiler z kolei usiadł obok Jane, wpatrując się w kanapkę z szynką. Nawyków sprzed śmierci nie da się tak łatwo pozbyć.
– Uważasz, że moje życie kręci się tylko wokół was i nie mam innych zajęć poza siedzeniem cały dzień w domu z trzema demonami, licząc, że dzisiejszy dzień minie bez nieprzyjemnych zjawisk nadprzyrodzonych? – Zastanowiła się przez chwilę, zatrzymując kanapkę w połowie drogi do ust. – Jeśli tak, to chyba masz rację – przyznała z westchnieniem. Odłożyła jedzenie na stół, po czym odwróciła się do Roneda, próbując ignorować oblizującego się psa. – Dlaczego w ogóle o to pytasz? Co kombinujesz?
Opiekowała się zagubionymi duszami już ponad rok. Nie umiała tego wytłumaczyć, ale przez tak długi czas przebywania z nimi pod jednym dachem potrafiła wyczuć, kiedy któryś pojawiał się w pobliżu, nawet ukryty pomiędzy wymiarami. Czasem zastanawiała się, czy jej zmysły były tak wyczulone na te zjawiska, czy może same demony coraz mniej się przed nią ukrywały. Kiedy znajome uczucie powróciło, odwróciła się powoli za siebie, wiedząc, kogo tam zobaczy. Nie podejrzewała tylko, jak bardzo idiotyczną scenę ujrzy.
Arathen stał pochylony nad rottweilerem. W dłoni trzymał plasterek szynki, ewidentnie skradziony z kanapki dziewczyny, i machał nim nas nosem zwierzęcia. Jane już wyciągnęła rękę, aby jakoś zareagować, kiedy przypomniała sobie, że demon posiada tylko iluzję ciała, przez co nie może go dotknąć.
– Ugh! – warknęła. – Dlaczego ja nie mogę nawet dać ci po łapach? Co ty robisz?!
– Eksperyment naukowy. Sam nigdy nie próbowałem, ale zawsze się zastanawiałem, czy demon może zjeść ludzkie jedzenie.
– Wiesz, że eksperymenty na zwierzętach nie są mile widziane?
– A co ja mu mogę zrobić? Przecież dawno nie żyje. Najwyżej trochę się rozczaruje, kiedy mięso tylko przeniknie przez jego pysk i wyląduje na podłodze. – Patrzył na opiekunkę, nie rozumiejąc, w czym widzi problem.
– W takim razie dlaczego sam nie spróbujesz? – Uniosła brew, jakby rzucając mu wyzwanie.
– Ponieważ chcę uniknąć ewentualnego rozczarowania? No, piesku, chcesz szyneczkę? – Wyszczerzył zęby w parodii uśmiechu, mówiąc przesłodzonym głosem jak do dziecka. – Daj głos.
Dziewczyna nie zdążyła zaprotestować. Po mieszkaniu poniósł się dźwięk, od którego dreszcz przechodził po całym ciele, a szklanki w szafkach dzwoniły jeszcze przez kilka sekund. Tym razem nie miała ochoty jedynie szturchnąć Arathena, ale go udusić.
– Przepraszam, ale czy ktoś może przez chwilę skupić się na mnie? – zapytał zirytowany Roned, nadal stojąc w rogu kuchni. Co jakiś czas wyglądał przez okno, przy którym zajął miejsce.
– Niestety, takie życie najmłodszych w domu. Tak się składa, że byłem najstarszy z rodzeństwa… i tego nie żałuję – odparł z przesadzoną dumą, żeby jeszcze bardziej wkurzyć drugiego demona. Po tych słowach wypuścił plasterek szynki, na którym z głośnym kłapnięciem natychmiast zamknęła się wielka, czarna paszcza. – Interesujące – przyznał, kiedy mięso po prostu zniknęło, najwidoczniej zjedzone przez psiego demona.
– Chcę pójść do mojego domu! – wrzasnął wreszcie Roned.
– Przecież umawialiśmy się, że wychodzimy raz na dwa tygodnie – spokojnie zauważyła dziewczyna. Nie mogła pozwolić, aby przy każdej kłótni władzę nad nią przejmowały emocje. Jej rolą było utrzymywanie między podopiecznymi względnej zgody. – Minął dopiero tydzień. Musisz jeszcze poczekać. Zasady były jasne, a ty je zaakceptowałeś. – Wstała od stołu i skierowała się do lodówki w poszukiwaniu czegoś innego na chleb pozostały z jej okradzionej kanapki.
– Później możemy nie wychodzić nawet przez miesiąc, ale dzisiaj muszę tam być. Proszę.
Jane podniosła wzrok na młodszego demona. Na jego twarzy odbijały się  autentyczne emocje, chociaż coś kazało jej zachować czujność. Doszła z nim już do porozumienia i nie stanowił takiego zagrożenia jak zaraz po przydzieleniu, lec nadal do końca mu nie ufała.
– Dzisiaj są urodziny mojej mamy. Wypuść mnie, albo sam zniszczę barierę. – Głos mu się zmienił, stał się niższy, prawie nieludzki. – Dobrze wiesz, że potrafię to zrobić. Nie możesz mnie tu zatrzymać, jeśli nie będę tego chciał.
Arathen natychmiast stanął przed Ronedem, zagradzając mu drogę do Jane. Nic nie zostało z jego głupkowatego uśmiechu. Teraz patrzył na młodszego demona z góry, pokazując mu, gdzie jego miejsce. Nie raz już z nim walczył i miał dużą przewagę ze względu na dziesiątki lat spędzone w zaświatach. Jego towarzysz był słabszy, musiał się go słuchać, ale nie wiadomo jak długo jeszcze. Jako samobójca Roned bardzo szybko rozwijał swoją siłę. Może się niedługo okazać, że ich szanse na wygraną co najmniej się zrównają.
– Dlaczego nie powiesz mi po prostu, o co chodzi, tylko od razu chcesz mnie zastraszyć. Wiesz przecież, że zawsze próbuję się z tobą dogadać, ustalić coś wspólnie. Proszę, próbuj zniszczyć barierę, ale zamknę cię w szkatułce jeszcze zanim opuścisz ten dom.
Sięgnęła demonstracyjnie po drewniane pudełeczko z wypalonymi wokół zamka symbolami. Na półce nad stołem stały takie dwie. Każda była więzieniem dla jednego z jej podopiecznych. Może było to wredne, ale nigdy ich nie chowała, chociaż wiedziała, jak reagują na ich widok byli więźniowie. Ta swoista demonstracja, że nadal ma władzę nad ich istnieniem, zwykle działała.
Młodszy demon skulił się nieco i spuścił wzrok. Arathen widział, że zebrana wokół niego energia uległa rozproszeniu, więc nie powinien już zaatakować. Stanął pod ścianą z rękami splecionymi na piersi, nadal uważnie obserwując obrót sytuacji.
– Chcę tam dzisiaj być. To dla mnie ważne – powiedział młodszy podopieczny bardzo cicho.
Jane ponownie wróciła do lodówki, przyjrzała się jej zawartości, po czym zamknęła ją i skierowała się w stronę drzwi.
– Przez kogoś – nawet nie odwróciła się w stronę starszego demona, ale wyraźnie zaakcentowała zdanie – straciłam ostatni plasterek wędliny. Ja pójdę do sklepu, po drodze znajdziemy do twojego domu, ale nie na długo. Najpóźniej za godzinę chcę być z powrotem tutaj. Z wami oboma. – Spojrzała na Roneda i psa, który jak zwykle siedział gdzieś przy nim.
– Chyba nie chcesz iść z nimi sama? – Arathen nie tracił czasu, aby przejść przez cały salon. Po prostu przeniósł się do dziewczyny tak, że w ułamek sekundy stał jej na drodze do wyjścia.
– Trzeba było mnie nie denerwować od samego rana. Powiedzmy, że masz szlaban. Wyprowadzę cię na spacer następnym razem. – Użyła tego określenia specjalnie, pamiętając, jak porównywała pierwsze kontakty z podopiecznym do oswajania dzikiego psa. Nie mogła sobie odmówić widoku naburmuszonej miny demona.
Nadal rozbawiona, otworzyła barierę, a razem z nimi drzwi prowadzące na osłonięty gęstymi krzewami podjazd. Później tłumaczyła to chwilowym uśpieniem czujności, ale nie mogła uwierzyć, że nie wyczuła czekającego na nią na zewnątrz demona, kompletnie jej nieznanego. Wpadł do domu razem z podmuchem mroźnego powietrza, chociaż był środek lata.
– Zamknij pieczęcie – stanowczo rozkazał Roned.
– Zwariowałeś? Z obcym, wolnym demonem wewnątrz granic zabezpieczeń? Nie jestem taka głupia.
– Właśnie idą tutaj Łowcy, którzy na nią polują. Albo zamkniesz barierę, chroniąc ją przed schwytaniem, albo wykryją w twoim domu cztery istoty nadnaturalne oraz zmodyfikowaną bez wiedzy przełożonych barierę. Wybieraj.
Spojrzała na Arathena. Był gotowy na atak z każdej strony. Jane nadal nie mogła się przyzwyczaić, jak szybko potrafił zmienić się z idioty w skupionego obrońcę swojej opiekunki, co zdawało się niezgodne z logiką. Przecież więziła go w swoim domu, a mimo to doszli do porozumienia. Jeszcze bardziej absurdalne było to, że jemu ufała.
– Nie widzę jej – odpowiedział na niezadane pytanie. – Chowa się. Mógłbym próbować ją znaleźć i wygonić, ale wymagałoby to opuszczenia twojego wymiaru, a tego nie zrobię. – Rozglądał się, szukając bezcielesnej formy intruza, której swoim ułomnym wzrokiem nie zobaczy żaden człowiek. Nie napotkał wzroku Jane, ale wiedział, że zrozumiała sens jego słów. Zostanie przy niej w razie zagrożenia ze strony tamtego demona. Gdyby zaczął go szukać między wymiarami, mógłby nie zauważyć, co dzieje się z dziewczyną.
– A niech cię, Roned. – Zamknęła drzwi z trzaskiem i odnowiła pieczęcie. W razie czego mogła uciec na zewnątrz, bariera jej nie ograniczała, ale jeśli w okolicy kręcili się Łowcy, nie chciała wejść im w drogę. Często zatrzymywali się w trakcie akcji w domach najbliższych trenerów, a wtedy sytuacja wymknęłaby się spod kontroli. – Wyłaź, tchórzliwa zjawo.
Na środku salonu powoli pojawiła się postać młodej kobiety, na pierwszy rzut oka najwyżej dwudziestopięcioletniej, ale oczywiście  był to świadomy wybór demona. Kobieta równie dobrze mogła umrzeć jako pomarszczona staruszka. Stworzyła sobie jednak iluzję ciała z dużymi, niebieskimi oczami i pełnymi ustami pomalowanymi na krwistoczerwony kolor. Czarne włosy związane w wysoki kucyk sięgały prawie do pasa, obcisła sukienka odsłaniała biust do połowy i kończyła się zaraz poniżej pośladków, a wysokość obcasów groziłaby połamaniem nóg, gdyby ich właścicielka żyła.
Kiedy Jane na nią spojrzała, zrozumiała, że ma przed sobą idealny przykład kusicielki z zaświatów. Opiekunka poczuła się przy niej jak zaniedbana kura domowa ze swoimi rozciągniętymi bluzami i rozczochraną fryzurą. Nawet nie pamiętała, kiedy ostatni raz była u fryzjera. Nie działało tłumaczenie, że wszystko co widzi przed sobą, jest tylko iluzją. I tak zaburzyło to nieco jej pewność siebie. Nie pomogła również reakcja Arathena, którą dostrzegła kątem oka. Wciągnął głęboko powietrze, po czym przez kilka sekund taksował wzrokiem sylwetkę nieproszonego gościa. Ostatecznie zamknął oczy i pokręcił głową, próbując się opanować. Nawet jeśli mu się to udało, pierwsze wrażenie, jakie na nim wywarła, było ewidentne.
– Jak już to Kirke z łaski swojej.
– To jest imię tej greckiej boginki, która więziła Odyseusza?
– Była moją inspiracją – przyznała, odsłaniając białe zęby w uśmiechu. Jane pamiętała, jak Arathen tłumaczył jej pochodzenie swojego imienia, jak i każdego innego demona. Po śmierci każdy musi wybrać sobie nowe imię, symbolicznie rozpoczynając życie po życiu. Jako że nie obowiązywały ich już żadne urzędowe normy, większość pozwalała sobie na nieco kreatywności. – Potrafiła być miła, ale również bezwzględna, jeśli dawało to wymierne korzyści. Lubię taki model postępowania. Swoją drogą, dziękuję za kryjówkę. – Zaczęła rozglądać się po mieszkaniu.
– Nie dziękuj, bo nie chodziło o to, żeby ci pomóc. Chciałam uniknąć problemów. Zresztą, gdyby nie perfidne kłamstwo, mogłabyś czekać pod tymi drzwiami do woli. Mieliby cię jak na widelcu. Za to z tobą – odwróciła się do Roneda, a z jej oczu ciskały pioruny – porozmawiam w swoim czasie.
– Nie tylko ty, chociaż ja nie użyłbym słowa porozmawiam. – Arathenowi dłonie same zaciskały się w pięści. Młodszy demon jednak stał niewzruszony, zapatrzony w kobietę-demona.
– Bez nerwów. Nie atakuję tych, którzy mi się przydają, których znam, albo których chętnie bym poznała.
Starszy podopieczny Jane zamarł, zapominając, co chciał przed chwilą powiedzieć, kiedy zrozumiał, że Kirke przy ostatniej części zdania spojrzała na niego.
– Kiedy stąd wyjdziesz – zaczął Roned, zwracając się do swojego gościa – pozdrów ode mnie Diabła.
– Zrobię to.
– I przypomnij mu, że wciąż jest mi winny pięć dych za pomoc ostatnim razem.
Intruz zaśmiał się perliście, kontynuując zwiedzanie salonu.
– Znasz Diabła? Pierwszego, najstarszego, najsilniejszego demona, a na dodatek masz u niego dług? – zapytał Arathen, okazując zdziwienie wszystkimi możliwymi gestami.
– Wy się jakoś kontaktowaliście? – rzuciła w tym samym czasie Jane, przenosząc wzrok z Roneda na Kirke i z powrotem. – To możliwe przez barierę?
– Możliwe, ale bardzo trudne i wymagające dużo energii. Od obu stron – przyznał starszy podopieczny, kiedy zrozumiał, że zapytani nie mają zamiaru zaspokoić ciekawości jego i opiekunki. Zdawał się zmartwiony możliwościami demonicznego współlokatora, ale później poświęci temu więcej uwagi.
– To są wasze słynne więzienia? – Kirke stanęła pod półką ze szkatułkami i chciała sięgnąć po jedną z nich. Tę należącą do Arathena.
Starszy demon natychmiast znalazł się obok niechcianego gościa i chwycił ją za nadgarstek, mocno i stanowczo. Nie dał jej nawet dotknąć drewnianego pudełeczka. Kobieta-demon nie protestowała, a wręcz przysunęła się bliżej. Wolną rękę chciała oprzeć o klatkę piersiową Arathena, ale ten tylko mocniej ją szarpnął i popchnął w kierunku drzwi z dziwnym wyrazem twarzy.
– Łowcy już przeszli? – W jego głosie dało się wyczuć nutkę nadziei, a po normalnej pewności siebie i arogancji nie było śladu.
– Tak, pojechali dalej, ale gdzie ci się tak śpieszy? – Kirke znowu uśmiechnęła się zalotnie, robiąc krok w jego stronę. – Chyba że chcesz uciec ze mną. Ta ludzka dziewczyna nie może cię zatrzymać.
– Jane, otwórz barierę! – Arathen wykorzystał skrócenie dystansu i ponownie złapał wolnego demona za rękę. Sam otworzył drzwi, gdy tylko opiekunka uporała się z zabezpieczeniami, wypychając intruza na zewnątrz najmocniej jak mógł. Następnie szybko zamknął drzwi i oparł się o nie plecami, chociaż wiedział, że to nic nie da. – A teraz zamykaj, zanim to coś tu wróci.
Dziewczyna szybko odnowiła pieczęcie, również czując się bezpiecznie wewnątrz własnego domu. Poziom zdenerwowania i rozczarowania względem Roneda osiągnął jednocześnie szczyt. Młodszy demon wiedział, co go czeka.
– Wiedziałem, że się polubicie – rzucił tylko do Arathena, który nadal próbował dojść do siebie po świeżych przeżyciach. W tej samej chwili już go nie było, tak samo jak psa.
– Gdzie ty uciekasz? Wróć! Nie ominie cię ta rozmowa! – westchnęła, zmęczona sytuacją. Dopiero wyraz twarzy Arathena zadziałał rozweselająco. Demon naprawdę wyglądał na przestraszonego, nie wiedziała tylko czy samą obecnością Kirke, czy może własnymi myślami na jej widok. – Dosłownie pożerała cię wzrokiem – zadrwiła.
– Proszę, już dość. – Podniósł ręce w geście poddania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz