czwartek, 31 stycznia 2019

Yakuza: Show me your hands (b-s cz III) ~ Wilczy



______________



Tej nocy Goro pojawił się na dole jeszcze kilka razy. Najpierw, kiedy o pierwszej w nocy Hashire zaczęła śpiewać kolędy, by zabrać ze sobą butelkę wina wraz z tym, co w niej zostało. Przy okazji opróżnił też szafkę, w której trzymał resztę alkoholu. Hashire bardzo to przeżyła. Pokładała się po stole, żałośnie skamląc, kiedy Majima wynosił w wytatuowanych ramionach dwie butelki drogiego whisky, koniak, miód pitny i likier ziołowy. Wrócił nawet po sześciopak butelkowego ciemnego piwa, wyłuskując go z objęć Hashire, które tuliła go czule do piersi, szlochając. Yakuza nie znał litości. Zabrał ze sobą nawet korek po winie, a będąc na szczycie schodów, schylił się, by nawiązać z Shire kontakt wzrokowy, po czym patrząc jej prosto w oczy, odkapslował piwo i wypił je na eks.
— Nienawidzę cię! — zawyła Hashire, wyciągając rękę i zaciskając w garści powietrze. — Niech cię Dojima pochłonie!
Majima tylko beknął w odpowiedzi i zniknął na górze. Po jakimś czasie Hashire usłyszała, jak chrapie i wkurzyła się jeszcze bardziej, bo choć próbowała połączyć ze sobą krzesła i jakoś na nich przekimać, za cholerę nie mogła usnąć. Była zbyt rozbudzona i było zbyt niewygodnie.
Wstała, by przetrząsnąć szafę, ale nie znalazła w niej nic pożytecznego. Żadnego koca, poduszki, nawet zapleśniałej pościeli. Same graty, niepotrzebny nikomu złom i stare sprzęty, a wśród nich mały odbiornik telewizyjny, którym się zainteresowała. Po podłączeniu go do prądu i wyciągnięciu anteny, okazało się, że odbiera kilka podstawowych programów, choć nie w kolorze, ale ona i tak się ucieszyła. Nawet jeśli był to bardzo ułomny kontakt ze światem, lepszy taki, niż żaden.

Would you bring me back to life?

Zadowolona, zwiększyła głośność, wybierając kanał, na którym nadawali powtórkę jakiegoś teleturnieju, sięgnęła po papierosy i położyła nogi na stole, odchylając się na krześle. Zaciągnęła się i zaśmiała z żartu prowadzącego, jednocześnie krztusząc się dymem. Rozkaszlała się, a kiedy znów wsunęła w usta papierosa…
— Jest druga w nocy, do jasnej cholery! — krzyk z góry ją przestraszył. Straciła równowagę i runęła z krzesła, przy okazji strącając na podłogę kilka talerzy. — Możesz się, kurwa, przestać rozbijać?! — Rozległo się głośne tupanie i na schodach znów pojawił się Goro. — Co ty, na miłość boską, wyprawiasz?!
— Ja pierdolę… — Hashire próbowała się wygrzebać spod krzesła, ale kiepsko jej szło. — Pomożesz mi czy nie?!
Majima, wzdychając, schodził po schodach, stawiając ciężkie kroki. Bose stopy zderzały się drewnem, wprawiając je w wibracje. Stanął nad Hashire, kręcąc głową. Wyciągnął rękę, ale nie złapał jej dłoni. Wyciągnął z jej ust złamanego papierosa, który wciąż się tlił i wsunął sobie do ust.
— Hej!
— Przecież ty nie palisz.
Dopiero teraz pomógł jej wstać.
— Szlag… Kuźwa. Dzięki — odpowiedziała machinalnie Hashire, choć od razu było widać, że żałuje swojej uprzejmości. Goro najprawdopodobniej wziął to za dobrą monetę.
— Chodź spać — zaproponował, gasząc papierosa w popielniczce.
— Nie jestem śpiąca.
— No to wyjdź za mnie.

Bring me back to life

— Nie — odpowiedziała natychmiast, zacięcie. Wiedziała, że najmniejsze zawahanie Majima poczyta za zgodę. I wtedy nic go nie powstrzyma przed sięgnięciem po to, czego pragnie. Ten mur, który postawiła między nimi, był solidny niczym kartonowa dykta. Mógł runąć zarówno po jego, jak i po jej stronie. Bo naprawdę ciężko było przeciwstawiać się Majimie. Ciężko było być pewnym czegokolwiek, kiedy stał tak blisko, kiedy biło od niego ciepło i niedorzeczne poczucie bezpieczeństwa. Jego kolorowe tatuaże dekoncentrowały. I wciąż trzymał ją za rękę.
— W takim razie chociaż tu posprzątaj. — Sięgnął po paczkę papierosów, a jego palce wyślizgnęły się z dłoni Hashire. Przez krótką, szaloną chwilę nie miała ochoty na to pozwolić. Ale nic nie zrobiła. Nawet nie odpyskowała. Dzielnie podpierała rozpadający się mur i z szacunku do samej siebie nie przekroczyła granic, które wytoczyła. Obserwowała, jak Majima wraca do siebie. Nie odwracał wzroku, dopóki nie wszedł na piętro.
Cztery godziny później Goro wstał względnie wyspany. Sen miał czuły i nie potrzebował go wiele. Ludzie prowadzący jego styl życia – czyli cała yakuza – wiedzieli, że gdyby chcieli pospać dłużej, mogliby się więcej nie obudzić.
Tym razem zachowywał się cicho. Ześliznął się z łóżka i bezszelestnie podszedł do schodów. Pochylił się, ale dostrzegł tylko wąski pasek ściany, po którym przesuwał się blask bijący z małego ekranu. Dopiero na czworakach zdołał dostrzec fragment Hashire. Wciąż siedziała przy stole. Wcinała sałatkę, podśmiewując się z jakiegoś sitcomu. Majimie zrzedła mina. Miał nadzieję przyłapać ją jak śpi i po prostu zanieść do łóżka. Wiedział, że kobieta prowadzi nocny tryb życia i kładzie się późno spać, a wtedy sen ma tak twardy, że nie obudziłby jej nawet wybuch gazu. Ale to już była przesada. Było po szóstej, za oknem powoli robiło się jasno.
Postanowił dać jej jeszcze chwilę. Wycofał się i siadł na podłodze, opierając o łóżko. Sięgnął pod nie, wyciągając jeden z magazynów, które tam trzymał. Postanowił trochę umilić sobie czas.
Do ósmej przejrzał wszystkie świerszczyki, jakie zgromadził. Co dwadzieścia minut sprawdzał, co się dzieje na dole. Hashire wciąż miała do roboty coś lepszego, niż położenie się spać. Ale kiedy zrobiła sobie kawę i usiadła nad wygrzebanymi skądś krzyżówkami, skończyła mu się cierpliwość.
— Czy ty kiedykolwiek sypiasz?
Hashire rozlała kawę, podskakując ze strachu. Potok wyzwisk zagłuszył furgot stron lecącej w stronę Majimy krzyżówki.
— Odczep się! Zamierzasz mi uprzykrzać życie od samego rana?!
— Tylko dopóki za mnie nie wyjdziesz.
— Wtedy to dopiero zaczniesz!
Majima wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Nie zamierzał udawać, że ma czyste intencje.
— Dobra. — Uniósł otwarte dłonie. — Dam ci spokój pod jednym warunkiem.
— Nie obciągnę ci. Gówno mnie obchodzi, że są święta.
— Tak jakby była mi potrzebna magia jebanego Bożego Narodzenia, żebyś przede mną klęknęła — warknął ostrzegawczo mężczyzna. Jego nastrój nigdy nie bywał stabilny, a przy tej nieobliczalnej kobiecie zmieniał się jak w kalejdoskopie.
— Okay, co to za warunek? — Chociaż Hashire lubiła go drażnić, uważała, żeby nie przegiąć. Kiedy słyszała ostrzegawcze nuty w jego głośnie, wolała się wycofać. Wiedziała, jak niebezpiecznym człowiekiem jest Goro. Nie chciałaby, żeby go poniosło.
— Przyznasz, że jesteś uparta jak osioł i siedziałaś tu całą noc tylko po to, żeby zrobić mi na złość. Wcale nie jesteś taka twarda. Grasz nieczysto. — Kiwnął głową na kubek z kawą, który Hashire właśnie wzięła do ręki. Natychmiast go odstawiła pod osądzającym spojrzeniem yakuzy.
— Nie jesteś lepszy.

Show me your hands
Are they cleaner than mine?

— Heh. Nigdy nie twierdziłem, że mam czyste ręce. — Goro wzruszył ramionami.
— Ale to — sięgnęła po szkatułkę, która cały czas leżała na stole — to jest przesada.
— Ale… — Majima sięgnął ku swoim włosom, by zaraz przesunąć rękę na kark. — Chodzi ci o to, że w ogóle, czy…
— Jak mogłeś wysłużyć się Kazumą?!
— Aha. — Na twarzy Majimy pojawił się wyraz zrozumienia. — Czyli jak zrobiłbym to sam, to byś się zgodziła?
— NIE W TYM ŻYCIU!
— To ja już nic nie rozumiem! Wiesz co? — Czarne oko błysnęło groźnie. — Chyba jesteś niewyspana. Odeśpij i wtedy pogadamy.
— Posramy.
— Jak wolisz. A teraz dobranoc.
— Nie jestem zmęczona. — Hardy PR Hashire położyło potężne ziewnięcie, nad którym nie była w stanie zapanować. Goro uśmiechnął się pod nosem zwycięsko, zarażając się ziewaniem.
— Zmykaj. Obiecuję, że ci nie wlezę pod kołdrę. Nie zrobię tego, dopóki za mnie nie wyjdziesz.
— Nudzisz. — Hashire straciła nieco rezonu. Lubiła seks z Majimą. Ogólnie lubiła seks. A coś jej mówiło, że ten psychol nie pozwoli jej chodzić do łóżka z kimś innym. — Ale niech ci będzie. Prześpię się trochę.
Wstała od stołu, czując, że cała zesztywniała. Kiedy już była na schodach i udało jej się bez problemu wyminąć yakuzę, odetchnęła z ulgą.
Za szybko. Goro chwycił ją za rękę, powstrzymując przed wejściem na samą górę.
— Nic nie słyszałem — oświadczył z wyrzutem.
Hashire zgrzytnęła zębami.
— Jestem uparta jak osioł — syknęła cicho.
— I?
— Co „i”.
— I?!
— I cię nie kocham.
— Ta. — Majima się nie przejął. Wiedział swoje. — Nie przeginaj.
— I wcale nie jestem taka twarda!
— Hihi. Ważne, że ja jestem.
— Spierdalaj.
— Oby przyśniły ci się same koszmary!
— Oby. Może w jednym z nich odgryzę ci głowę.
— Proszę bardzo. Założę się, że na jej miejsce odrosną mi trzy.

***

Materac był tak miękki, że się w niego zapadła. Zasnęła natychmiast, otulając się flanelową pościelą. Nie spała długo. Prawie wcale. Nie obudziła się od razu, pogrążona w głębokim śnie, choć na dole trzaskano szyby i łomotano w drzwi. Szamotanina, bluzgi, odgłosy walki – wszystko to udało jej się przespać. Dopiero kiedy brutalnie potrząśnięto jej ramieniem, ocknęła się, ale wciąż była półprzytomna.
— Przecież dopiero co się położyłam…
— Wstawaj!
— Odczep się!
— Wstawaj, do cholery, albo od razu cię zabiję.
— Coś ty taki… Weź mnie zostaw!
— Natychmiast — natarczywa dłoń nie dawała jej spokoju — się podnieś albo… ała! Ty dziwko… — Poczuła ucisk na krtań i zrozumiała, że to nie żarty. Otworzyła szeroko oczy i zobaczyła, że dusi ją jakiś rosły blondyn. W panice, która ją ogarnęła pod wpływem braku tchu, nie mogła sobie przypomnieć, czy Goro postanowił utlenić sobie włosy i przyjmować sterydy między treningami na siłowni. Dopiero gdy się odezwał i usłyszała grubszy, szorstki głos, trochę niewyraźnie wypowiadający zgłoski, czego przyczyną mogła być spora blizna przecinająca usta, twarz mężczyzny nabrała ostrości.
— Majima! — zawołał blondyn, odwracając się w stronę schodów. — Twoja suka gryzie. Nie miałeś jej trzymać na smyczy?!
Kiedy się zaśmiał rubasznie, Hashire przypomniała sobie, kim jest. Już kiedyś spotkała Ryuji’ego Godę. Wtedy gdy Majima po raz pierwszy zlecił jej poważniejsze zadanie. Miała sprzedać broń członkom Omi Alliance, które w Osace stanowiło odpowiednik Tojo Clanu. Goda był wtedy z nimi, a interesy nie pobiegły zbyt pomyślnie. Od tamtej pory dużo się o nim słyszało. Jako że Przewodniczący Omi go usynowił, a jakieś pół roku temu został zastrzelony, wychodziło na to, że teraz to Ryuji rządzi klanem z Osaki.
Kiedy ją puścił, wciągnęła gwałtownie powietrze i zaczęła kaszleć. Krew nie zdążyła odpłynąć z jej twarzy, gdy potężny mężczyzna wyciągnął ją z łóżka jedną ręką. Postawił ją na podłodze, szturchnął, żeby się ruszyła, a kiedy nie wykazywała chęci współpracy, odwrócił kobietę tyłem do siebie, przełożył ramię przez jej obojczyk, złapał pod pachę i zwlókł ze schodów, posapując.
— Może teraz będziesz bardziej ugodowy, hm? — Zatrzymując się na ostatnich stopniach, Ryuji popchnął Hashire na podłogę. Upadła, tłukąc sobie boleśnie kolana. Stłumiła przekleństwa, zbyt wystraszona, by narazić się na gniew Ryuji’ego. Uniosła podbródek, by przyjrzeć się temu, co się dzieje.
Omi Alliance wtargnęli do środka i wyglądało na to, że mieli sporą przewagę liczebną. Poskromili stróżujących na zewnątrz ludzi Majimy, jak i jego samego. Dwóch osiłków stało po obu stronach yakuzy, a on sam siedział na krześle. Ręce miał skrępowane, przytwierdzone za pomocą taśmy do podłokietników, z rozbitej wargi sączyła się krew, a wokół jego jedynego oka rósł fioletowy siniec. Zaciskał mocno szczękę, patrząc na Hashire, ale nic nie mówił. U jego stóp leżał skatowany Minami.

Show me your eyes
They any drier than mine?

Ryuji skinął głową, a dwóch mężczyzn podniosło Minamiego, który syczał z bólu przy każdym dotyku, ale zdołał wstać. Odepchnęli go na bok, a on potknął się i nie zdołał zachować równowagi. Runął na meble i ześlizgnął się po nich, przytrzymując się czego popadnie. W ten sposób ściągnął na siebie parę gratów, a i tak wylądował na podłodze, tuż koło ustawionej w dolnej wnęce wieży.
— Na podwładnych ci nie zależy — skomentował Ryuji, patrząc z niesmakiem na Minamiego. Jedną z powiek miał tak opuchniętą, że nie był w stanie jej uchylić. Całą jego twarz pokrywały siniaki i pęknięcia, a kiedy się skrzywił, można było zauważyć, że brakuje mu kilku zębów. Świąteczny sweter wisiał na nim w strzępach. — A na kobiecie?
Szeroko, szorstka dłoń chwyciła Hashire za kark i zaciągnęła przed skrępowanego yakuzę. Majima zerknął na nią, wciąż nic nie mówiąc, po czym podniósł wzrok na twarz blondyna i wzruszył ramionami.
— To tylko jedna z moich… koleżanek. — Wyszczerzył zęby. — Jak jej poniszczysz buźkę, mam na jej miejsce kilka innych.
— Aha. — Goda przez chwilę zdawał się zbity z tropu. — No ale chyba jesteś do niej przywiązany, bo kolejny raz cię z nią widzę…
— Widzimy się średnio raz na kilka lat, Ryuji — uświadomił mu Goro.
— No właśnie! — Ryuji oparł dłoń na biodrze, odrzucając do tyłu rant długiego, beżowego płaszcza. — To o czymś świadczy! — stwierdził, ale wyraz jego twarzy zdradzał, że nie jest pewny tego, co mówi. Raczej kalkulował, czy to, że widzą się tak rzadko i zawsze w towarzystwie tej kobiety mówi o tym, że ta dwójka się ze sobą nie rozstaje, czy może też widują się tak rzadko, a ona po prostu ma pecha.
— Czyżby? — Majima podsycał te wątpliwości, przemawiając tonem pozbawionym emocji.
— Szefie… — zaczął jeden z podwładnych Gody.
— Zamknij ryj — odpowiedział blondyn, próbując się skupić.
— Ale…
— Nie teraz! — Goda sięgnął po stojącą na meblach lampkę, która przestała świecić, gdy tylko szarpnął kablem i rzucił nią w swojego człowieka.
— Możemy skończyć ten cyrk? — Głos Majimy pozostawał wyprany z wszelkich uczuć. — Nie oddam ci planów budowy za życie jakiejś dziwki i kilku pajaców.
Minami jęknął głucho, a Hashire zmarszczyła brwi.
— Budowy? — zdziwiła się, patrząc na Majimę, a on zachichotał jak wariat.
— Myślisz, że gdyby była dla mnie kimś więcej, nie wiedziałaby, że buduję cholerny kompleks handlowy na Wzgórzach Kamurocho? — zwrócił się do Ryuji’ego, a jego ramiona zatrzęsły się ze śmiechu.
Goda wyglądał na coraz bardziej zbitego z tropu.
— Szefie! — dopominał się wciąż o uwagę jeden z ludzi Omi i osłaniając twarz przedramieniem, ośmielił się do niego podejść. — P-Powinieneś coś zobaczyć… Leżało na stole. — Podał mu małe pudełeczko, a Goda, ściągając grube, jasne brwi, otworzył je i wyciągnął z niego zaręczynowy pierścionek. Przez chwile przyglądał się na zmianę jemu, Majimie i Hashire, aż w końcu wybuchnął śmiechem.
— Czyli ta tutaj — jego wielki bucior oparł się o plecy Hashire, a ona ugięła się pod jego ciężarem — to po prostu zwykła dziwka, ale zamierzasz poprosić ją o rękę?! — Rżał ze śmiechu; kropelki śliny tryskały z jego ust. — Rzeczywiście, to się trzyma kupy! — Poza tym — nagle spoważniał, celując w Majimę palcem — zwykła dziwka nie sprzedawałaby twojej broni, przecież — rozgryzł to dumny z siebie  i znów się zaśmiał, czym całkowicie zdeprymował Majimę. Jemu przestało być do śmiechu i zaczął przejawiać pierwsze oznaki niepokoju.
— Posłuchaj, Majima — zaczął blondyn, gdy się uspokoił. Wziął w garść umowę odsprzedaży, która leżała na stole i przycisnął ją do piersi Majimy. — Podpiszesz to gówno, a my nie skorzystamy z usług tej prostytutki, hehe — mówił, przytrzymując papiery. Kiedy je puścił, zsunęły się Majimie na uda. Zerknął na nie, ale wciąż nie wyglądał na przekonanego. Ryuji zmrużył oczy.
— Daj znać, jak się zastanowisz, a my się tu w tym czasie zabawimy… — mruknął. — Mamy cały dzień…
— O szesnastej gra szef w pokera… — przypomniał ten sam z podwładnych, który znalazł pierścionek. Tym razem Goda rzucił w niego plastikową miską ze stołu. Mężczyzna zrobił unik, a sałatka bryznęła na ścianę.
— Na czym to skończyliśmy? — Gdy wziął kilka głębokich wdechów i trochę się uspokoił, Goda z powrotem skoncentrował uwagę na Hashire. Złapał ją za włosy, przyciągnął do siebie, nie pozwalając jej wstać z kolan i zaczął rozpinać pasek.
— Przestań! — warknął Majima. Jego nozdrza falowały, a w oku wrzała ciemność. — Jak mam cokolwiek podpisać, skoro związałeś mi ręce, ty durniu!
Ryuji przestał się obnażać i ściągnął brwi jeszcze mocniej, wydymając usta.
— Uwolnijcie naszemu kochasiowi jedną rękę, chłopcy.
Stojący obok Majimy mężczyzna w garniturze wyciągnął nóż.
— Jest pan prawo- czy leworęczny? — zapytał uprzejmie. Majima tylko spojrzał na niego wściekle, więc mężczyzna postanowił rozciąć taśmę krępującą prawą rękę. Kiedy to zrobił, Goro rozprostował palce, strzepnął dłoń i wyczekująco patrzył na wszystkich po kolei.
— Długopis?! — podpowiedział, z irytacji kręcąc głową i rozkładając dłoń.
— Dajcie mu, do cholery, jebany długopis! — zawrzał Ryuji, a wszyscy jego ludzie zerwali się, przeszukując marynarki. Wkrótce Majima miał przed sobą cały zestaw kolorystyczny długopisów, z których, po krótkim namyśle, wybrał zielony cienkopis. Szybko nabazgrał kilka liter w miejscu, w którym powinien złożyć podpis i rzucił papierami przed siebie. Kartki zafurgotały w powietrzu i spadły na podłogę. Ryuji wyzwał Majimę od skurwysynów i zaczął je zbierać. Marszcząc brwi, studiował strony, aż znalazł tę, którą podpisał Goro. W rubryce „imię i nazwisko” widniało teraz Wypi Erdalaj
Podczas gdy Ryuji starał się rozszyfrować kulfony Majimy, ten dawał dziwne znaki Minamiemu, który w czasie całej tej awantury zemdlał i odzyskał świadomość już dwa razy. Teraz próbował się skoncentrować, patrząc na swojego szefa, który wytrzeszczał oko i wykonywał krótkie, energiczne ruchy głową, jakby próbował na coś wskazać. Spojrzał w tamtą stronę, ale zobaczył tylko wieżę. Spojrzał znów na Majimę, a ten przytakiwał głową. Więc Minami sięgnął ku niej ręką i wcisnął „PLAY”.
Z dołu dobiegła muzyka. Hashire zesztywniała.
— O ja pierdolę… — wymamrotała, łapiąc się za głowę.
Goda też usłyszał muzykę, ale całkowicie ją zignorował. Właśnie rozszyfrował, w jaki sposób „podpisał” się Goro.
— Jesteś, kurwa, przegrany. Będziesz patrzeć, jak gwałcimy twoją kobietę na twoich oczach, ty świrze — wysyczał.
— I ja tu jestem świrem? — sarknął Majima. Był dziwnie spokojny, chociaż Goda gwałtownie zadarł w górę podbródek Hashire i zsunął bokserki.
— Otwórz buźkę, mała, i zajmij się moim kolegą.
SOME OF THEM WANT TO USE YOU
SOME OF THEM WANT TO ABUSE YOU
Hashire posłusznie zrobiła, co kazał. Sekundę po tym wrzask Ryuji’ego zagłuszył piosenkę Eurythmics.
— SUKA! TY SUKO! PUSZCZAJ!
Ludzie z Omi Alliance rzucili się w stronę swojego szefa, który się przewrócił, wrzeszcząc i nie mogąc pozbyć się Hashire, w tym samym czasie Goro zerwał się na nogi. Jego lewa ręka wciąż była przymocowana do krzesła, więc uniósł je i z wściekłą furią rozbił na głowie jednego z członków Omi. Gdy się uwolnił, zanurkował pod szafę, skąd wydobył ciemny, zakurzony futerał. Trzymał w nim starego, niezawodnego AK 47, który doskonale sprawdzał się w takich sytuacjach. Zanim pociągnął za spust, w jego stronę padło kilka strzałów. Jeden musnął jego włosy, inny trafił w ramię. Zanim dosięgnęło go więcej kul, Majima zaczął strzelać. Kosił wszystko, co odstawało metr nad ziemią. W powietrzu unosił się kurz, drzazgi i rozbryzgi krwi. Majima wystrzelał pół magazynku i wyszedł na zewnątrz, żeby wykończyć tych, którzy tam czatowali, a nie odważyli się wejść do środka, gdy zrobiło się naprawdę gorąco.
— Shire! — krzyknął, gdy wrócił do środka, rozglądając się wśród leżących na podłodze ciał. Spod jednego z nich wyłoniła się kobieta o dużych, skośnych, szarych oczach, które patrzyły na niego ufnie.

Show me your face
Did you cross the line?

Uśmiechała się, a uśmiech ten zdobiła czerwona plama. Wyglądała, jakby zdecydowanie przesadziła ze słońcem, osłaniając tylko górną część twarzy.  Krew wciąż spływała z jej ust, znacząc szyję skąpymi strużkami. Majima zmarszczył na to brwi, ale się uśmiechał.
— Chodź no tu. — Przywołał ją gestem, a kiedy podeszła tanecznym krokiem, objął ją ramieniem. — Wynośmy się stąd.
— H… Hej! — zawył za nimi jakiś głos. — N-Nie zostawiajcie mnie tak! — wołał Minami.
— Szlag. Zapomniałem o tobie.
— Dz-dzięki, szefie!
— Proszę. Zawieziemy cię do szpitala. Resztę zabili?
— T-Tak.
Majima pociągnął nosem, puścił Hashire i zbliżył się do Gody, który jęczał, wijąc się na podłodze i trzymając za krocze.
— Najchętniej odstrzeliłbym ci ten pusty łeb, ale milej będzie mi się żyć ze świadomością, że już ci nie stanie.
— A ze… świadomością… — charczał Ryuji — że ta suka… miała w ustach mojego kutasa… jak ci się… będzie żyło?
Majima kopnął go ze złością w twarz. Kiedy Goda przetoczył się na bok, coś błysnęło na podłodze. Majima schylił się po pierścionek i wrócił z nim do Hashire.
— Wyjdziesz za mnie? — zapytał po raz kolejny. Był niemal pewien, że ostatni.
— Ale dokąd? — zapytała nierozumnie Hashire, przekrzywiając głowę. Jej oczy wciąż zasnuwała mgła niepoczytalności. Goro westchnął.
— Czy zostaniesz moją żoną — poprawił się.
— Żoną? Twoją?
Majima zaczynał tracić nadzieję, kiedy Hashire wzięła od niego pierścionek i wsunęła na swój serdeczny palec.
— Czy to znaczy „tak”?
— A czy będziesz przy mnie w zdrowiu i chorobie?
Majima uśmiechnął się smutno i odgarnął z jej twarzy brudny kosmyk włosów.
— Będę. I nie odpuszczę ci aż do śmierci.

Your soul survives
But peace, you'll never find

Starł krew z jej ust i mocno ją pocałował. W tle ścieliły się trupy, Eurythmics śpiewało o słodkich snach, a ranni yakuzi jęczeli z bólu. Sceneria idealna dla wypranej z romantyzmu pary. Goro zachichotał, odrywając się od ust narzeczonej. — Wiesz co? — W oku tak ciemnym, że nie sposób było odróżnić źrenicę od tęczówki, rozkwitała dzika radość z pomysłu, który właśnie narodził się w jego głowie. — Zróbmy to teraz.
— Co?
— Pobierzmy się! Od razu!
— To tak można?
— Ja mogę wszystko. Minami! — zwrócił się do podwładnego. — Ogarnij się, chłopaku! Będziesz moim świadkiem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz