To jednak będzie miało trzy części. Czemu ja nie umiem się streszczać?! D:
______________________
Tell Majima to go fuck yourself, cz. 2
— Nie wejdę tam — oznajmiła stanowczym, grobowym tonem, wpijając palce w tapicerkę siedzenia.
— Nie wygłupiaj się, wysiadaj. — Minami otwierał szeroko tylnie drzwi, przytupując nerwowo nogą.
— Nie ma mowy. — Dwóch goryli, którzy jej pilnowali, już opuściło limuzynę, a choć Hashire chciała się z niej wydostać jeszcze ułamek sekundy temu, teraz gorąco się przed tym wzbraniała. — Odwieźcie mnie z powrotem do Tokio.
— Shire, miejmy to już za sobą — westchnął ciężko Minami.
— Nie mów tak do mnie — warknęła kobieta. — Tylko on mnie tak nazywa.
Minami trochę się zmieszał, ale zaraz potem uśmiechnął się cwaniacko.
— Skoro mu na to pozwalasz, może jednak go lubisz? — zagaił.
— Znalazł się ekspert od ludzkich uczuć! — zbulwersowała się Hashire. — Behawiorysta bez skończonej podstawówki! Żal mi cię! Żal mi cię tak, że…
— Chłopcy, wyciągnijcie ją. — Minami nie zamierzał pozwolić, żeby Hashire się na nim wyżywała.
— Zostawcie mnie! Zostawcie, do ciężkiej cholery, mówię…!
Jej krzyki na niewiele się zdały. Po chwili stała już na nogach, wpatrując się w swoje nemezis.
Mały drewniany domek stał sobie gdzieś na obrzeżach Osaki, skąd słychać było wpływające do portu promy i nikomu nie zawadzał. Nie wyglądał podejrzanie i nawet jeśli czasem bywało tu głośno, w pobliżu nie było nikogo, komu mogłoby to przeszkadzać. Dlatego, gdy pewnego razu przez cały tydzień, dwadzieścia cztery godziny na dobę, dobywała się z niego puszczana na cały regulator muzyka, nie znalazł się nikt, kogo wkurzyłaby lecąca w kółko jedna i ta sama piosenka.
Prawie nikt. Hashire wyszła ona bokiem.
— Nie ma mowy, żebym znowu znalazła się w środku.
— No wiesz, teraz — Minami drapał się po potylicy, jakby trochę zmieszany; poprzednio również to on eskortował tutaj Hashire — okoliczności są… trochę inne.
— Trochę — prychnęła Hashire i wtedy drzwi, do których wiodły cztery drewniane schodki, się otworzyły. Na werandzie pojawił się Majima. Tym razem miał na sobie bordowy, kaszmirowy sweter, który fantastycznie współgrał ze smolistą czernią jego fryzurą.
— Cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie — oświadczył z przekąsem, wycierając szklankę w kuchenną szmatkę w biało-niebieską kratkę.
Hashire prychnęła kpiąco, patrząc na niego z byka i Majima, unosząc kącik ust, też opuścił podbródek, spoglądając spode łba. Lśniący kosmyk grzywki zsunął mu się na czoło.
— Pomyślałem, że zechcesz spędzić ze mną te święta, Shire-chan.
— Skąd taki wniosek? — Głos kobiety drżał z gniewu.
— No jak to. Przecież wkrótce będę twoim mężem.
Hashire zachichotała histerycznie.
— Masz jeszcze jakiś głupi pomysł? Poza ściąganiem mnie dotego domu?
— Co chcesz? — Majima obrzucił domek zdziwionym spojrzeniem. — To bardzo przytulne miejsce.
— Przy… Przytulne?! — W szarych oczach szalała furia. — Więziłeś mnie w jego piwnicy!
Majima przewrócił oczami.
— Dramatyzujesz.
— Drama… Nie, nie wierze. Idę stąd. — Hashire się odwróciła, zamierzając po prostu odejść pieszo, ale wystarczyło, że Majima pokręcił przecząco głową, a dwójka yakuzów zastąpiła kobiecie drogę.
— Ja nie wytrzymam. — Hashire się zatrzymała, zamknęła oczy, ucisnęła palcami nasadę nosa. Czuła, że krew w niej kipi. — Pozwól mi odejść, Majima — wycedziła przez zęby, odwracając głowę.
— Nope — odpowiedział Majima i wrócił do środka. Nie zamknął za sobą drzwi.
and I know I came off better than you
— Ja pier-dolę — wysylabizowała Hashire. — Z drogi — spróbowała, zwracając się do jednego z mężczyzn, który stał przed nią z założonymi na szerokiej klacie rękoma, ale on tylko drwiąco się uśmiechnął, więc kopnęła go w jaja i dopiero wtedy zawróciła. Zaciskając mocno pięści, pokonała kilka schodków i, nie kłopocząc się drzwiami, usiadła wkurzona przy stole, wciskając ręce w kieszenie spodni.
Majima westchną ciężko i podszedł do drzwi.
— Czemu nie znajdziesz sobie kobiety, pytali — mruknął do siebie, zamykając. — Tego ci trzeba, mówili. — Pokręcił głową, patrząc na Hashire nieprzychylnie.
— Co tam mruczysz? — warknęła, rzucając mu kose spojrzenie.
— Nie, nic, tak tylko się zastanawiam… — Goro odkaszlnął w zaciśniętą pięść. — Sypialnia jest na górze — poinformował ją, wskazując głową na spiralne, drewniane schody.
— Okay. — Hashire pociągnęła nosem. — A ty gdzie będziesz spał?
Majima zmrużył oko, odwzajemniając złe spojrzenie.
— A jak myślisz? — warknął, podchodząc do stołu.
— Nie myślę, chcę wiedzieć, gdzie będziesz.
— Tuż obok ciebie. — Goro nachylił się do jej ucha. Jego obecność była przytłaczająca. — Jak zawsze.
— Zawsze? — Hashire zerknęła na Majimę, jej policzek otarł się o zarost yakuzy, gdy przekrzywiła głowę. — Tam na dole — przytupnęła nogą — siedziałam sama.
— Cały czas tu byłem. — Majima z kolei zabębnił palcami w blat stołu, jednocześnie otaczając ją ramieniem. Jego sweter pachniał świeżym praniem i perfumami Lacosty. — Ciągle masz do mnie o to żal?
— A jak, kurwa, sądzisz?
Majima warknął.
— Musiałem coś zrobić. Wsypałaś mnie — odparował, prostując się. Stał teraz za jej plecami. — Mogłem urządzić cię dużo gorzej — syknął wściekle, łapiąc za jej ramiona i kopiąc w krzesło; zmusił ją żeby wstała i odwróciła się do niego. — Myślisz, że sprawiło mi to przyjemność?!
It doesn't mean that I feel better
Patrzył z bliska w jej twarz, przeskakując spojrzeniem między jej oczami. Szukał czegoś na ich dnie, ale jeśli miał nadzieję znaleźć tam strach, przeliczył się. Minęły już dni, w których Hashire bała się Majimy.
— Myślę, że tak — odpowiedziała zuchwale, odwzajemniając pełne złości spojrzenie.
— Może powinienem znowu cię tam zamknąć, to nie byłabyś taka krnąbrna.
— Tylko spróbuj, psycholu.
Majima wyszczerzył zęby, Hashire zacisnęła usta, sztyletowali się spojrzeniami, aż w końcu Majima zaczął chichotać.
— Mógłbym cię żywcem obedrzeć ze skóry — oświadczył tonem, który normalnie ludzie rezerwują dla miłosnych wyznań. — Wiesz o tym. A mimo to mi pyskujesz — groźne nuty w jego głosie mieszały się z tymi wesołymi. — Będziemy do siebie pasować.
— Spierdalaj.
— Jesteś tak samo stuknięta jak ja.
— Nikt nie jest tak stuknięty jak ty.
— Kurwa, gdybyś wiedziała, jak strasznie się mylisz. — Majima dostrzegał gromadzące się w jej oczach zalążki szaleństwa. Czuł się za nie odpowiedzialny. Wiedział, że nie będzie mógł go kontrolować, ale chciał spróbować.
— Wyjdź za mnie — zaproponował niespodziewanie. Cwany uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Hashire na moment zaniemówiła.
— Po co? — zapytała, gdy zapach yakuzy coraz podstępniej mieszał jej myśli.
— Jak to, kurwa, „po co”?! — zdenerwował się Goro, marszcząc groźnie brwi. — A po co ludzie za siebie wychodzą? — To pytanie nie zabrzmiało tak retorycznie, jakby chciał. Bardziej, jakby sam nie wiedział. Mimo wszystko udało mu się dotrzeć w głąb ogólno przyjętych ludzkich norm i zachowań, nawet jeśli myślał, że tylko nim kieruje ten motyw: — Po to, żebyś naprawdę stała się częścią mojej rodziny.
— Przecież już mnie wciągnąłeś w to gówno!
— Nie mówię o yakuzie! — Mężczyzna uniósł ręce na wysokość twarzy i potrząsał nimi z irytacji. — To znaczy… Też. Ale…
Majima się zaciął. Hashire niczego nie ułatwiała. Założyła ręce na ramiona i unosząc brwi, patrzyła, jak mężczyzna, który dotąd ani razu nie stracił przy niej pewności siebie, teraz uciekał wzrokiem po kątach.
— Mój Boże. Ty mówisz poważnie. — Kobieta zmrużyła szare oczy. Goro zerknął na nią, ale zaraz znów powrócił do oględzin ściany za jej plecami. — Nie chcesz być jedynym pojebem w dzielnicy, co? Jedynym Majimą. — Parsknęła śmiechem. — Chcesz, żebym przyjęła twoje nazwisko.
— Przysięgam, że jak nie przestaniesz się śmiać, to wystąpi ono tylko na twojej płycie nagrobnej — zawarczał, znów skupiając wzrok na jej twarzy.
— Przykro mi, ale jestem przywiązana do własnego nazwiska.
— Wtedy już nie będziesz miała na to wpływu.
Hashire przestało być do śmiechu. Oboje spoważnieli, patrząc na siebie w zastanowieniu.
— Shire-chan. Przecież… — Majima wyciągnął dłoń, ale Hashire się odsunęła.
— Może gdybyś zabrał się do tego jak normalny człowiek... — Oparła się o stół. Widząc, że Goro chce podejść, złapała za oparcie krzesła i oddzieliła się nim od mężczyzny. — Nie.
Goro parsknął, wsuwając ręce do kieszeni czarnych dzińsów.
— Naprawdę sądzisz, że to by mnie powstrzymało? — Zerknął na krzesło, a Hashire zacisnęła na nim dłonie. — Daj spokój. Mam trochę godności.
It doesn't mean that I feel better
Ciemne i poważne jak ostatnia noc oko rozjaśnił błysk niepoczytalności.
— Dobranoc, Shire-chan! Daj znać jak zmienisz zdanie!
Kiedy zniknął, wspinając się po drewnianych schodach na górę i ściągając z siebie sweter, Hashire z powrotem usiadła przy stole. Westchnęła, przecierając twarz dłońmi. Była zmęczona. Ale Majima zadbał o to, żeby wyspać się mogła przy nim albo wcale. Dałaby sobie urwać głowę, że wcześniej była tu kanapa. Ale najwyraźniej ktoś ją stąd wywalił. W pomieszczeniu na dole był tylko stół, krzesła, kuchenne meble, sprzęty, duża szafa z jasnego drewna. Na dół nie odważy się zejść, a nawet gdyby się odważyła i tak tam nie zaśnie. Nieważne, że teraz nie grała głośna muzyka.
Po pół godzinie siedzenia na niezbyt wygodnym krześle, trochę zdrętwiała i postanowiła rozprostować nogi. Starając się nie hałasować, podeszła do zlewu, zabrała z suszarki na naczynia pustą szklankę i nalała sobie wody. Pijąc, otworzyła lodówkę, żeby sprawdzić, czy znajdzie w niej coś mocniejszego. Zaskoczyło ją to, że jest pełna jedzenia. Jej spojrzenie ześlizgnęło się na ubrudzone mąką blaty. Połączyła fakty, nabierając podejrzeń. Wyglądało na to, że Majima naprawdę szykował się na święta, Wzdrygnęła się, zerkając niepewnie w sufit. Nie słyszała pochrapywania, świadczącego o tym, że Goro śpi. Na palcach podeszła do schodów i zerknęła w górę, w wiodący po spirali mrok. Kiedy oparła stopę na pierwszym stopniu, drewno jęknęło.
— Zapraszam — potoczył się z ciemności rozbawiony głos. Hashire natychmiast się wycofała, potykając o wyścielony pod schodami dywanik. Prawie się wywróciła. Z góry dobiegał ją głośny chichot.
— Palant — sarknęła ze złością.
— Hej, nic ci nie zrobiłem!
— Specjalnie rozłożyłeś tu ten… ten… — kopnęła w chodniczek. — Ten szajs!
— Jasne.
Kiedy usłyszała, jak łóżko sprężynuje, a drewniany sufit skrzypi pod ciężarem mężczyzny, czmychnęła z powrotem za stół. Po chwili na dole pojawił się Majima. Był w samych bokserkach, ściągnął nawet opaskę, choć jak zwykle wtedy, powieka jego lewego oka pozostawała zamknięta. Hashire nerwowo przełknęła ślinę, kuląc głowę w ramionach i obserwując yakuzę niczym spłoszona zwierzyna, którą zwietrzył drapieżnik. Goro zerknął na nią, uśmiechając się półgębkiem. On też nalał sobie wody. Usiadł naprzeciw Shire, unosząc do ust czarny kubek z napisem „Daddy’s home!”.
— Zjesz coś? — zapytał, stawiając kubek na blacie i sięgając po leżącą na stole paczkę mentolowych papierosów.
— Nie jestem głodna — odpowiedziała Hashire.
— Buuurrrlg — zaprotestował jej żołądek przeciwko tak jawnemu kłamstwu.
Majima uśmiechnął się kącikiem ust, wsunął w nie papierosa, odpalił i klasnął w dłonie. Trzymając wciąż szluga między wargami, podał późną kolację.
— Wesołych świąt — powiedział, stawiając na środku stołu wytrawne czerwone wino i zasiadł, konsumując posiłek.
Hashire z początku tylko go obserwowała podejrzliwie, nie odmówiła, gdy zaproponował wina, ale pozostawała sceptyczna co do spożywania przygotowanych dań. To jej się nie zgadzało. Majima, który stara się być miły i… gotuje?
— Są święta — mruknął meżczyzna, jakby odgadując jej myśli. — Jedz — warknął. — Po prostu się staram, niczego przecież, kurwa, nie zatrułem!
Hashire wzruszyła ramionami. Zabrała się za jedzenie dopiero, gdy Majima sam spróbował każdej potrawy.
— Szajbnięta suka — przeklął na nią Majima, wstając od stołu. Potrącony talerz zachybotał, wprawiając w drgania pobliskie naczynia.
— Ale chfes mie sa szone! — zawołała za nim z pełnymi ustami Hashire. Majima pokazał jej środkowy palec, wracając na górę, a ona dopiero wtedy poczuła się lepiej, jakby zremisowała, i nie miał z tym nic wspólnego opróżniony duszkiem kieliszek wina.
Może grając Majimie na nerwach zdoła go do siebie zniechęcić i jakoś przeżyje te święta. Może jej plan by się powiódł, gdyby nie pokrzyżowała go zasadzka, która na nią czyhała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz