Nie zdam – pomyślała Madlene
dzisiejszego poranka, kiedy stanęła przy szafce szkolnej. Wierzyła w złe omeny,
a to, że wszystkie podręczniki, zeszyty i przybory do pisania wyleciały jej na
podłogę, na pewno nie było dobrym zwiastunem. Odkąd wstała, nic nie było takie,
jak powinno być. Najpierw wywróciła się na schodach i stłukła kolano, potem
spóźniła się na autobus, bo zgubiła buta, w szkole miała bliskie zderzenie z
drzwiami, a kiedy wbiegła do sali matematycznej, krzycząc „przepraszam za
spóźnienie!”, wpadła na ławkę i wylądowała jak długa na podłodze. Prawdopodobnie
cała klasa zobaczyła jej majtki w różowe truskawki, bo potem gdziekolwiek nie
poszła, słyszała podszeptywanie na temat wzoru jej bielizny. Ponoć ludzie w
klasie kłócili się o to, czy aby na pewno widzieli truskawki czy może jednak
pomidory. Madlene nienawidziła pomidorów i najchętniej posłałaby wszystkie do
piekła.
Przyszła (bądź nie) la bonne
fée, walnęła głową w szafkę i jęknęła cicho. Karty tarota nie przepowiadały jej
zbyt pozytywnych wydarzeń. Nie do końca rozumiała co chciały jej przekazać, ale
z pewnością uszkodzenie kogoś, panika, bezradność i łzy nie zapowiadały niczego
dobrego.
Od XIX wieku, kiedy oświata się
rozwinęła, powstała specjalna szkoła dla la bonne fée. Pierwsza z nich pojawiła
się w Paryżu – miejscu, skąd czarodziejki się wywodzą. Każda z młodych
dziewczynek obdarzonych magią, miała obowiązek uczęszczać na zajęcia pod groźbą
zapieczętowania mocy i kary więzienia (tak! Więzili wtedy dzieci!). Szkolenie
zaczynało się od piątego roku życia, a kończyło w grudniu, kiedy wszystkie
czarodziejki miały już po szesnaście lat. Wyjątkiem były te dziewczynki, które
urodziły się pod koniec grudnia – musiały czekać do przyszłego roku, żeby z
innymi, młodszymi koleżankami przejść przez ostateczny test. W XIX wieku bardzo
surowo traktowano młode czarodziejki. Było tylko jedno podejście do egzaminu.
Kiedy ktoś go nie zaliczył, usuwano mu wszystkie wspomnienia i moc – to samo
działo się z rodziną owej osoby. Dziś na szczęście zasady były łagodniejsze –
egzamin można było zaliczać po dwanaście razy – za trzynastym, który był w
rozumieniu dzisiejszych czarodziejek złą liczbą, pozbawiano la bonne fée magii,
w obawie przed tym, że mogłyby przejść na złą stronę i zmienić się wiedźmy.
Niby Madlene nie miała się czym przejmować, ale prawda była taka, że każdy w
jej rodzinie liczył na to, że zda za pierwszym razem. Nie chciała być znowu
odmieńcem. Wystarczyło jej to, że nie była najlepszą użytkowniczką starożytnego
śpiewu.
Każda z la bonne fée miała
inną magię. Zapoczątkowały ją Cztery Wielkie Czarodziejki – Nivareth, która
posługiwała się magią wiatru, Livianne, która posługiwała się magią ziemi,
Marisel, która władała ogniem i Vivien, posługującą się magią wody. Z czasem przodkinie
pierwszych la bonne fée, zaczęły łączyć swoje moce i tworzyć nowe kategorie
czarów. W XXI wieku rzadko która czarodziejka posługiwała się magią żywiołów,
uznawaną za magię pierwotną. Każda z przyjaciółek Madlene posługiwała się
innymi czarami – Alex potrafiła strzelać piorunami i zmuszać kogoś do mówienia
prawdy, Martha posiadała magię mentalną – potrafiła przesyłać ludziom do
umysłów różne sceny z filmów, bajek i z życia, jej drugą, mniejszą zdolnością
była umiejętność lewitowania, tyle, że nie potrafiła unosić ludzi, ta moc
sprawdzała się tylko przy drobnych przedmiotach, Silvia usypiała ludzi i
pomagała ich leczyć, Patricia posługiwała się lodową magią, a oprócz tego mogła
tworzyć z lodu dowolny przedmiot o jakim pomyślała. Jeżeli chodziło o Madlene,
miała tylko jedną, nieopanowaną zdolność: śpiew. Istniały dwie drogie jej wykorzystywania.
Stwarzanie własnych piosenek, które skłaniały świat i ludzi do określonych
czynów lub używanie starożytnych pieśni, których nie dało się nauczyć na pamięć
– każda śpiewająca la bonne fée miała je w sobie. Madlene jeszcze nigdy nie
użyła starożytnych pieśni. Nie potrafiła. Tworzenie własnych piosenek też nijak
jej wychodziło. Jej głównym problemem był strach przed wystąpieniami. Kiedy
miała ćwiczyć swoje umiejętności przed całą klasą, nagle zaczynała fałszować,
co wzbudzało u innych rozbawienie. Madlene nie była najlepszą uczennicą szkoły
dla la bonne fée. Zawsze tkwiła gdzieś na szarej liście zaliczeniowej i z
trudem przechodziła na następne lata. O wiele lepiej radziła sobie w szkole dla
zwykłych ludzi, gdzie bez problemu zdobywała piątki. Nauczyciele ze szkoły dla
la bonne fée patrzyli na nią z politowaniem, kiedy mówili o egzaminie. Wielu z
nich przewidywało, że nie zaliczy go za pierwszym razem.
Madlene oderwała się od
szafki i spojrzała na telefon. Za jakieś pięć minut zostanie ogłoszona główna
tematyka zaliczenia – Martha, która wcześniej skończyła lekcje, miała dać znać
swoim przyjaciółkom, czy jest to coś bardzo złego, czy trochę mniej. Z tego
powodu Madlene nie mogła ustać w miejscu.
Schyliła się, zebrała swoje
zeszyty i książki, wpakowała je do szafki, a potem odwróciła się i ruszyła w
stronę schodów. Następne zajęcia miała na pierwszym piętrze, zostało jej
jeszcze pięć minut do rozpoczęcia angielskiego. To będzie ostatnia lekcja w
szkole dla ludzi, którą dzisiaj odbędzie. Po nich miała zawsze godzinę przerwy,
żeby coś zjeść i dotrzeć na zajęcia do szkoły dla la bonne fée. Zazwyczaj
trwały od czterech do pięciu godzin. Wieczorami wracała zmęczona i nie miała
już kompletnie na nic siły. Jeżeli zaliczy egzamin, jedenastoletnia męczarnia związana
z magicznym szkoleniem nareszcie się skończy i będzie miała mnóstwo wolnego
czasu dla siebie. W końcu będzie mogła robić to o czym dawno marzyła. Tyle
nieprzeczytanych książek mieściło się na jej półkach w pokoju!
Lekko podniesiona na duchu
czarodziejka, zeskoczyła z ostatniego schodka. Nie spodziewała się, że ktoś
akurat w tym momencie będzie chciał zabrać swój plecak, który nie powinien
leżeć pod schodami. Szelka na której Madlene stanęła, spowodowała, że poleciała
do przodu. Nie byłaby na siebie zła, gdyby upadła na kamienne podłoże sama,
niestety, pociągnęła za sobą kogoś jeszcze. Obydwoje leżeli teraz obok siebie
na podłodze. Madlene chwyciła się za nos i jęknęła. Bała się, że mogła go
złamać. Pomiędzy palcami wyciekała jej krew. Chwilowo o tym zapomniała, gdy
zobaczyła, że chłopak, który obok niej wylądował był jej kolegą z ławki.
– O matko! – wyrzuciła z
siebie piskliwym głosem i przyłożyła rękę do ust. Ściekająca po jej twarzy
strużka krwi wyglądała w tym momencie zabawnie. – Aren, przepraszam!
Blondyn potarł tył głowy i
uśmiechnął się krzywo.
– W porządku, nic mi nie
jest – powiedział spokojnie i spojrzał w twarz dziewczyny. – Za to ty…
– Nic się nie dzieje –
przerwała mu Madlene i otarła krew, rozmazując ją po całej buzi. Jej niewinny
uśmiech w połączeniu z czerwienią wyglądał odrobinę makabrycznie.
Aren podniósł się z podłogi
i podał koleżance pomocną dłoń. Madlene ją przyjęła, podobnie jak chusteczkę,
którą zaraz przyłożyła do nosa. Koledzy z ławki stali chwilę w miejscu nie
odzywając się do siebie i patrzyli sobie w twarz. Madlene uwielbiała tą blond,
roztrzepaną czuprynę Arena i te jego pochmurne oczy. Sprawiały, że miała
problem ze skupieniem się na angielskim, dlatego nauczycielka tak często ją o
wszystko pytała.
– To… – zaczęła niepewnie
dziewczyna. – Ja… spóźnię się na zajęcia – dodała szybko i zanim chłopak
cokolwiek powiedział, chwyciła za swoją torbę i pobiegła do łazienki. Kiedy
spojrzała w lustro, jęknęła donośnie. Gorzej już dziś nie mogło być! Zrobiła
sobie obciach przy chłopaku, który jej się podobał! Musiała wyglądać jak
straszydło, kiedy próbowała się uśmiechnąć!
Madlene z trudem
powstrzymała łzy. Teraz była już pewna tego, że nie zaliczy dzisiejszego
egzaminu. Była bez sił. Nie wierzyła w siebie ani trochę. Przez chwilę
zastanawiała się, czy w ogóle przystąpić do testu.
Telefon zabrzęczał jej w
kieszeni. Chwyciła za niego i nim pomyślała o tym, że to najprawdopodobniej
Martha, która oznajmi jej, jaki jest temat egzaminu, odczytała SMS-a.
Dzisiejszy test nie odbywał
się poprzez walkę na noże i trucizny, lecz słowa i umiejętności socjalne. A w
tym… nie była zbyt dobra. Czy miała to uznać za egzamin ustny z wiedzy o magii?
A może nauczyciele planowali coś o wiele gorszego, do czego będzie musiała użyć
słów?
Madlene spojrzała w lustro
załamana.
Za nic w świecie nie chciała
używać swojej magii.
***
– Mad, przestań chodzić w tą
i z powrotem – odezwała się z westchnięciem Martha. – To ponoć najłatwiejszy
rodzaj testu, jaki mógł się nam przytrafić, czego się boisz?
– Nie wiem, może tego, że
moje zdolności interpersonalne leżą? – spytała z niemrawym śmiechem dziewczyna,
zataczając kolejne koło wokół ławki.
Wszystkie szesnastoletnie la
bonne fée zebrały się już w sali egzaminacyjnej. Dokładnie za dziesięć minut
miało odbyć się losowanie zadań. Potem z ułożonej przez nauczycieli listy
wywoływane będą kolejne osoby, które będą miały maksymalnie piętnaście minut na
wypełnienie swojego zadania. W komisji egzaminacyjnej zasiadały cztery osoby.
Będą obserwować całe zajście i surowo oceniać potencjalne kandydatki na la
bonne fée. Od tego testu będzie zależeć tak naprawdę wszystko. Dziewczęta były
przygotowywane do tego dnia odkąd tylko nauczyły się chodzić. W ich domach
magia była codziennością. Byłoby dziwnie, gdyby choć jedna z nich straciła
możliwość jej używania.
Madlene złapała się za głowę
i jęknęła cicho.
– Niech będzie już jutro!
– Witaj w piekle – odezwała
się Alex z wrednym uśmiechem.
Do sali wkroczyła dziarskim
krokiem zadowolona profesor od teorii magii. Miała minę, jakby chciała wszystkim
powiedzieć, że obleją. Żadna z dziewcząt nie była zadowolona z jej obecności. Wiedziały,
że była jędzą i niosła ze sobą najprawdziwszego pecha.
– Ustawić się w kolejce! –
krzyknęła władczo. Jak zgraja robotów czarodziejki ustawiły się w równym
rzędzie. Madlene była osobą, która zamykała kolejkę do piekła. – Nie zdradzacie
sobie nawzajem jakie macie zadania, zrozumiano? Inaczej z miejsca was obleję –
prychnęła kobieta.
Madlene za każdym razem
zastanawiała się, dlaczego ta jędza została la bonne fée? Nie wyglądała na
kogoś, kto z radością czynił dobro, a przecież takie było główne zadanie
czarodziejek.
W pomieszczeniu znajdowała
się tylko dwudziestka dziewcząt. Kolejka zleciała naprawdę szybko. Madlene z
niepokojem obserwowała Marthę i Alex, które pobierały swoje zadania. Pierwsza z
nich odetchnęła z wyraźną ulgą, druga się skrzywiła – widocznie trafiła na coś,
czego wyjątkowo nie lubiła, Mad była jednak pewna, że obydwie zaliczą swoje
zadania. Miały dobre oceny z przedmiotów praktycznych. W przeciwieństwie do
niej.
– Na co czekasz? – spytała
profesor Smaller, kiedy nadeszła kolej Madlene. Dziewczyna spojrzała na nią
zdezorientowana. Nawet nie zdążyła zanurzyć ręki w pudełku. Nauczycielka
włożyła jej w dłonie ostatnią karteczkę, bo nie miała ochoty dłużej na nią
czekać. Lekko przestraszona Madlene, odsunęła się w bok. Zanim zdążyła chociażby
rozwinąć kartkę, pani profesor spiesznie przeczytała z listy jej imię i
nazwisko. Białe zawiniątko opadło na podłogę, a zdezorientowana Madlene
wstrzymała dech. Nawet nie zdążyła dowiedzieć się jakie przypadło jej zadanie!
Na dodatek kiedy chciała podnieść karteczkę, profesor Smaller sama przywołała
ją magią. To nastąpiło zdecydowanie za szybko! Inni mieli czas na zapoznanie
się z treścią, a ona nie! Gdzie tu sprawiedliwość?!
Dziewczyna zbladła i splotła
ze sobą spocone dłonie. Tak bardzo bała się mającego nadejść testu. Myślała, że
będzie miała trochę więcej czasu na przygotowanie się i ustalenie strategii.
– No, proszę, panno Barrel –
zaczęła kpiąco nauczycielka, czytając zawartość karteczki. – Zdecydowanie
najciekawsze zadanie tego egzaminu.
Najciekawsze, nie oznaczało,
że prostsze.
– A-ale jakie? – spytała
dziewczyna, a gdy dojrzała zabójcze spojrzenie nauczycielki, dodała drżącym
głosem: – N-nie zdążyłam nawet przeczytać.
– Przywołanie jednej z
Wielkich Czarodziejek, która jest twoją przodkinią i przekonanie jej w ciągu
piętnastu minut, że jesteś godna miana la bonne fée – wyrzuciła z siebie
znudzona kobieta.
W pomieszczeniu zaległa
cisza. Nie tylko Madlene wstrzymała w tym momencie dech.
To naprawdę było najgorsze
zadanie, jakie mogło jej się trafić! Nie dość, że nie potrafiła rozmawiać z
ludźmi, których nie znała, to jeszcze będzie musiała użyć tej nikłej zdolności
na jednej z Wielkich Czarodziejek! To się w głowie nie mieściło! Przecież to
dzięki nim teraz tutaj stała. Ta pierworodna czwórka była dla wszystkich la
bonne fée jak bóstwo! Jak rozmawiało się z Bogami? Jak przekonywało się ich do
tego, iż jest się godną swego magicznego miana osobą?
Kiedy profesor Smaller
chwyciła zszokowaną i przerażoną dziewczynę za ramię, nie było już odwrotu. Mad
spojrzała na swoje przyjaciółki, które wyglądały na lekko zaniepokojone.
Równocześnie wystawiły w górę zaciśnięte w pięść kciuki, przekazując jej tym
samym swoje własne szczęście. Madlene nie zdążyła nawet na to odpowiedzieć.
Profesor Smaller przekręciła gałkę nad klamką tajemniczych drzwi i zmieniła
napis z „Sali egzaminacyjnej” na „Salę rytualną”.
– Na szczęście nie będziesz
musiała sama przywoływać Czarodziejek – mruknęła od niechcenia profesor
Smaller. Doskonale pamiętała o tym, że Madlene nigdy nie udało się do końca
dobrze wypełnić żadnego rytuału przywołania. Gdyby temat egzamin dotyczył
właśnie nich – z miejsca nie zaliczyłaby zadania. Na szczęście chodziło o samą
komunikacje interpersonalną, wzbogacaną o użycie magii, gdy sytuacja będzie
tego wymagać. Każda niedojda-czarodziejka poradziłaby sobie z tym. No, dobrze,
zależy jeszcze kto był przodkinią tej dziewczyny.
Madlene została wrzucona w
sam środek kręgu, oświetlonego świecami. W ciemnościach dostrzegła komisję
egzaminacyjną. Kiwnęła im głową witająco. Mało nie wywróciła się o jedną ze
świeczek. Musiała wziąć głęboki wdech i się uspokoić.
– Panno Barrel – odezwała
się dyrektorka szkoły dla la bonne fée. Była miłą i uśmiechniętą panią, która
samym spojrzeniem dodawała otuchy. – Czy zasady egzaminu są pani znane?
– T-tak – odpowiedziała
niepewnie dziewczyna.
Dyrektorka skinęła głową
swojej koleżance po fachu, dając jej tym samym do zrozumienia, że może
przystąpić do rytuału przywołania. Nauczycielka w podeszłym wieku, podeszła do
kręgu i wyciągnęła przed siebie rękę. W drugiej dłoni trzymała księgę zaklęć.
– Kiedy minie czas, zostanie
pani z powrotem przyzwana. Będziemy cały czas panią obserwować – powiedziała
dyrektorka. – Życzymy powodzenia.
Madlene przełknęła ślinę i
pokiwała głową.
Starsza nauczycielka zaczęła
czytać fragmenty zaklęcia w języku francuskim. Może śpiewająca czarodziejka nie
była dobra w praktyce, ale teorię miała wykutą na blachę. Tylko w nielicznych
rytuałach używało się języka rodzimego czarodziejek. To było jedno z potężniejszych
zaklęć przywołania. Gdyby coś poszło nie tak, mogłaby utknąć pomiędzy światem
mentalnym a rzeczywistym.
Dziewczyna zacisnęła mocno
powieki, żeby nie być świadkiem swojego końca. Stała tak kilka dobrych minut aż
w końcu poczuła silny podmuch wiatru. Kiedy otworzyła oczy, wydała z siebie
krótki okrzyk przerażenia. Nie sądziła, że stanie na szczycie jakiejś wieży i
będzie spoglądać w dół. Mało brakowało, a poślizgnęłaby się na metalowej
konstrukcji i poleciała jak ptak bez skrzydeł. Teoria mówiła o rytuałach tyle,
że nawet podczas nich można było zginąć. Madlene wolała przeżyć, nawet, jeżeli
nie zaliczy egzaminu.
– Barrelowie – dosłyszała
ciche prychnięcie. – Nigdy nie dacie mi
spokoju, co?
Przestraszona i blada
dziewczyna spojrzała w bok. Obok niej stała jedna z Wielkich Czarodziejek i na
jej nieszczęście, była to Nivareth – wiedźma przekupstwa.
Madlene z trudem
powstrzymała się od wydania z siebie jęku. Tak, karty to przewidziały. Ten
dzień nie mógł być bardziej tragiczny.
W historii poczęcia la bonne
fée dużo mówi się o Vivien, dużo mówi się o Livianne i dużo o Marisel, najmniej
o Nivareth, która zapoczątkowała również ród złych wiedźm. Czy akurat ona
musiała być jej przodkinią? Będzie musiała się z nią targować, a ona nawet nie
miała czego jej oferować!
– Ja… bo… ja tu tylko po… bo
to egzamin – zaczęła przestraszona Madlene. W jej oczach zebrały się łzy. Była
już bliska od tego, żeby się poddać. Nie dość, że miała lęk wysokości to
jeszcze nie potrafiła zacząć normalnej rozmowy z wiedźmą. Wiedźmą, nie
czarodziejką, a po nich można było spodziewać się naprawdę wszystkiego. Madlene
znała jedną wiedźmę, była jej ciotką. Niewiele się o niej mówiło na głos, a to
dlatego, że Barrelowie mieli na ogół dobrą reputację.
– Czego chcesz? – spytała
władczo Nivraeth, zadzierając głowę do góry. Była kobietą o przerażająco
pięknej urodzie. Krucze, długie włosy powiewały jej na wietrze, oczy mieniły
się wszystkimi odcieniami nieba, piekielnie czerwone usta odznaczały się
wyraźne na bladej skórze. Nie miała przyjemnego spojrzenia. Patrzyła na młodą
czarodziejkę z pogardą. Madlene bardzo żałowała, że w przeciwieństwie do
Nivareth wygląda jak obdartus w krótkiej spódniczce. W czasach wiedźmy taki
ubiór mógł poświadczyć o niesławnym zawodzie kobiety. Patrząc na długą,
pozłacaną suknię i falującą na wietrze szkarłatną, aksamitną szatę jednej z
Wielkiej Czwórki, Madlene poczuła się jeszcze gorzej.
– Ja... – Dziewczyna wzięła
głęboki wdech. – Chodzi o to, że zostałam tu przyzwana na egzamin. Mam… mam cię
przekonać, że nadaję się do bycia la bonne fée. Jesteś moją przodkinią.
– Nie pouczaj mnie –
powiedziała władczo Nivareth, kierując ostrzegawczy palec wskazujący w stronę
swojej rozmówczyni. – Doskonale wiem, kim jesteś. Jesteś trzecią z rodu
Barrelów, która miała czelność się tu zjawić. Jak na razie robisz najgorsze
wrażenie. – Wiedźma zmierzyła szesnastolatkę z obrzydzeniem.
Madlene zaśmiała się
niemrawo. Dlaczego nie była tym zdziwiona?
– Przykro mi, nie jestem najlepszą kandydatką
do… takich spotkań. Nie prosiłam się o to, naprawdę – powiedziała niepewnie.
Wiatr szarpnął za jej włosy, jakby chciał zrzucić ją z wieży. Dopiero teraz
Madlene zwróciła uwagę na to, gdzie się znajduje. To nie była zwyczajna
konstrukcja. To była sama wieża Eiffla. Tym samy po raz pierwszy miała okazję
znaleźć się w Paryżu – miejscu, skąd wywodzą się wszystkie la bonne fée.
– Zamiast się tłumaczyć,
powiedz, co masz mi do zaoferowania – skwitowała chłodno wiedźma, zakładając
ręce na piersi.
Madlene postawiła krok do
przodu i przytuliła się bardziej do metalowej konstrukcji. Zapewne wyglądała
teraz jak małe dziecko, które jest bliskie płaczu z powodu tego, że nie może
zejść ze ślizgawki. Tak też się czuła, tylko ta ślizgawka była o wiele za duża.
– A co mogę mieć? – spytała
załamana dziewczyna. – Jestem tylko zwykłą szesnastolatką. Nie mam pieniędzy,
nie mam żadnych cennych rzeczy i… chcę po prostu zdać ten egzamin. Może… może
po prostu stwierdzisz, że nadaję się na la bonne fée, a potem dam ci spokój? To
może być dobra wymiana – zaśmiała się niemrawo Madlene. Sama nie wiedziała już
co mówi. Chyba ogłupiała, jeśli sądziła, że wiedźma zgodzi się na tak błahy
warunek. To była wiedźma przekupstwa. Musiała jej dać coś ważnego. Tylko co?
Nie sprzeda jej przecież swojej własnej duszy.
– Bawisz mnie – stwierdziła
znudzona Nivareth. – Nie zamierzam wysłuchiwać nieporadnych ladacznic, które
mają czelność zakłócać mój spokój – dodała chłodno, a potem machnęła obojętnie
ręką. Madlene sądziła, ze to zwykły gest, a przynajmniej do czasu, kiedy mocny
wiatry nie oderwał jej rąk od metalowej konstrukcji. Starała się czegoś
uchwycić, ale było już za późno. Jej lotowi towarzyszył głośny okrzyk
przerażenia.
Gorzej pójść nie mogło! Nie
dość, że nie osiągnęła swojego celu to jeszcze ośmieszyła się przed jedną z
Wielkich Czarodziejek i została brutalnie zrzucona z wieży Eiffla! Chyba już
nigdy nie spojrzy na nią z takim podziwem. Już zawsze będzie miała w głowie
wspomnienie, kiedy z niej spadała.
Madlene wiedziała, że gdy będzie
tuż nad ziemią, starsza nauczycielka przerwie rytuał przywołania, a ona obleje
egzamin. Nie chciała tego. Nie miała w zwyczaju poddawać się już na starcie,
choć dojście do właściwego rozwiązania zazwyczaj przychodziło jej z trudem.
Ani dyrektorka, ani pani
Smaller nie powiedziały, że nie może używać magii. Wiedziała, że wszystkie
nauczycielki uważnie będą jej słuchać, ale nie miała wyboru. Jeśli chciała
wygrać, musiała siebie najpierw ocalić.
Madlene przymknęła powieki i
wzięła głęboki wdech. Słowa wymyślonej przez nią piosenki zaczęły rozlegać się
wśród świszczącego powietrza.
Zatrzymam
czas i zacznę od nowa,
O
porażce dość – już nic mnie nie pokona,
Cofnę
swoje myśli i czyny ku tej chwili,
Chcę,
żeby wszyscy dumni ze mnie byli
Kiedy Madlene otworzyła oczy,
znów stała przy metalowej konstrukcji, kurczowo się jej trzymając.
Zniecierpliwiona Nivareth uniosła brew do góry.
– Rozmyśliłaś się? Masz
jakąś konkretną propozycję? – spytała powolnym głosem.
Młoda czarodziejka zacisnęła
usta. Chaotyczne myśli plątały się po jej głowie. Nie miała przy sobie żadnej
rzeczy, którą mogłaby ofiarować Nivareth, mogła się wspomóc tylko i wyłącznie
swoją magią.
– Nivareth – zaczęła z nową
siłą w głosie Madlene. – Powiedz mi, brakuje ci czegoś?
Wiedźma uniosła brew do góry.
– Mi? – prychnęła. – Skądże
znowu.
Widziała to. Doskonale to
widziała. Kobieta kłamała. Naprawdę czegoś jej brakowało.
Madlene starała się
odświeżyć pamięć. Kiedyś zajrzała do księgi historycznej swojej matki. Było tam
tylko kilka nic nieznaczących fragmentów z życia Nivareth. Na ogół pisanie o
niej i mówienie było zabronione. Jedyną rzeczą o której młode la bonne fée
miały pamiętać to, że była jedną z pierwszych czarodziejek. Każdy wiedział kim
się stała, ale nikt nie wiedział dlaczego. Jej babcia powiedziała jej kiedyś,
że to z powodu kochanka. Zbuntowała się przeciwko reszcie swoich towarzyszek,
które wprowadziły zasadę zabraniającą kochania ludzkich istot.
Nivareth spojrzała gniewnie
na szesnastolatkę. Czytała jej w myślach. Madlene całkowicie zapomniała o tej
zdolności!
– Tak – syknęła wiedźma. –
Tak było. Stałam się wiedźmą, bo nie chciałam dłużej słuchać rozkazów. Chciałam
być w końcu wolna…
– …Chciałaś po prostu kochać
– powiedziała cicho Madlene. Spojrzała ze współczuciem na skrzywioną kobietę. –
Rozumiem cię.
– Zrozumienie niewiele ci
pomoże – odpowiedziała Nivareth, zadzierając władczo głowę.
– Tak, to prawda. – Mad
spojrzała w bok i zamyśliła się. Miała coraz mniej czasu. Musiała myśleć. –
Reszta czarodziejek musiała zapieczętować twoje moce – mówiąc to, spojrzała na
Nivareth. Tym samym chciała ją zmusić do mówienia.
– Tak. Zabiły również mojego
ukochanego – powiedziała z krzywym uśmieszkiem wiedźma. Ten fakt zszokował
Madlene. Przecież… przecież one były dobrymi czarodziejkami. Jak mogły zabić
kogoś tylko z tego powodu, że nieświadomie i całkowicie przypadkiem pokochał
niewłaściwą osobę? – Żyjesz w świecie pełnym kłamstw. Nawet dobre czarodziejki
mogą być złe, wystarczy, że będą się po prostu dobrze ukrywać – dodała chłodno.
– Moje przyjaciółki nie były niewinne – zakpiła. – Były nawet gorsze niż ja.
Tak, zabiły go. Zabiły go z zimną krwią i zadbały o to, abym po śmierci nie
mogła się z nim więcej spotkać – syknęła.
– One… przeklęły cię –
powiedziała niepewnie Madlene, sama dziwiąc się własnymi słowami. Jeszcze
chwila i egzaminatorzy wyrzucą ją ze szkoły, nie dając możliwości zaliczenia
testu. Nie powinna dyskutować z Nivareth o takich rzeczach. Podważała to, czego
dziewczyna nauczyła się w szkole dla la bonne fée. Przecież klątwy rzucały
tylko wiedźmy.
– Tak. Dlatego nigdy tak
naprawdę nie zniknęłam – prychnęła kobieta. – Tułam się pomiędzy światami i
tylko czasem wysłuchuję próśb ludzi. Spełniam je tylko wtedy, kiedy są w stanie
dać mi coś cennego. Zazwyczaj oddają mi swoje dusze. – Nivareth posłała w stronę
dziewczyny znaczący, piekielny uśmieszek. Na jego widok przeszły ją ciarki.
– Przykro mi, ale nie
zamierzam oddawać swojej duszy tylko po to, aby zaliczyć ten test – szepnęła
Madlene. Zrobiła smutną minę. Wiedziała, że stoi teraz na przegranej pozycji.
Wysłuchanie szczątkowej historii Nivareth niewiele jej dało.
– W takim razie odejdź –
syknęła wiedźma, szykując się do kolejnego ataku. Śpiewająca czarodziejka
westchnęła bezradnie. Cóż, spróbuje znowu za rok. Wtedy zapewne dostanie inne
zadanie do wypełnienia i nie będzie musiała spotykać się z Nivareth.
Madlene poczuła we włosach
wiatr. Wiedziała, że jeszcze chwila i strąci ją w dół. Przestała się tym
przejmować. Zaakceptowała swoją przegraną. Cóż, ostatecznie dostała jedną z
trudniejszych misji do wypełnienia. Była na tyle beznadziejna, że sobie z nią
nie poradziła. Kiepska z niej czarodziejka.
Wiatr strącił ją z
konstrukcji wieży. Dopiero wtedy przez chmarę dołujących myśli przedarł się
nieśmiały pomysł. Madlene chwyciła się wystającego pręta w ostatniej chwili.
Poczuła w mięśniach ból. Miała wrażenie, że coś sobie naderwała, w końcu
musiała utrzymać jedną ręką całe swoje ciało.
– Stój! – pisnęła
dziewczyna.
Nivareth spojrzała na młodą
czarodziejkę z góry i uniosła brew.
– Ja… ja wiem co mogę ci
dać! Pozwól mi tylko… na… no, wiesz, niedobrze jest tak zwisać i wypełniać
czyjeś pragnienia – zaśmiała się niemrawo.
Wiedźma zastanowiła się
chwilę. Ostatecznie uznała, że nie ma niczego do stracenia. Wystarczyło, że
machnęła ręką, a jej rozmówczyni powróciła do dawnej pozycji.
– Mów – powiedziała
znudzonym głosem. – Masz ostatnią szansę.
Szesnastolatka wyprostowała
się i przybrała poważną minę.
– Moją mocą jest śpiew,
pozwól więc, że wytłumaczę ci to z jego pomocą.
Nivareth czekała. Założyła
ręce na piersi i zaczęła przyglądać się z uwagą użytkowniczce rzadkiej mocy,
dziedziczonej wśród Barrelów. Na świecie były tylko cztery pokolenia, które
stosowały tę samą magię. Nie była to łatwa sztuka, łatwo można było stracić nad
nią kontrolę. Tak, Madlene już raz ją utraciła, dlatego bała się używać swojej
mocy. To przez nią jej ciotka została wygnana i stała się wiedźmą. Kochała
Madlene, dlatego nie chciała, żeby w tak młodym wieku została pozbawiona mocy
przez Radę La bonne fée. To już część przeszłości, powinna wziąć sprawy w swoje
ręce.
Szesnastolatka przymknęła
powieki i wzięła głęboki wdech. Czuła, że popada w dziwny trans. Nigdy
wcześniej tego nie przeżyła. To oznaczało jedno: po raz pierwszy mogła użyć
starożytnej, potężnej pieśni po to, aby zrobić coś dobrego.
Wysoki, delikatny głos
uniósł się na wietrze, przejmując nad nim całkowitą kontrolę. Teraz nie uderzał
chłodem w jej policzki, a ogrzewał je jak promienie słońca. To samo poczuła
Nivareth. Wiele już rzeczy w życiu widziała, ale nigdy nie była świadkiem działania
mocy śpiewającej czarodziejki. To przedziwne ciepło ogarnęło również ją. Była
zmuszona zamknąć oczy.
Wspomnieniami znów była w
kojących ramionach tamtego mężczyzny. Tulił ją do siebie i głaskał po długich,
czarnych włosach. Szeptał jej czułe słówka do ucha, ogrzewając je swoim
oddechem. Tak, czuła to wyraźnie. Miłość, która wszystko jej odebrała. Ta miłość,
której jej brakowało.
Nivareth po raz pierwszy od
stuleci, szczerze się uśmiechnęła. Madlene nie mogła tego zobaczyć. Wciąż była
w śpiewającym transie. Jej pieśń niosła się powolnie ku górze. Nie przewidziała
tylko jednej rzeczy: starożytne pieśni pozwalały na krótkotrwałe użycie i
potrafiły wyssać z człowieka całą energię. Madlene używała jej po raz pierwszy,
dlatego nie wiedziała na ile może sobie pozwolić. Śpiewała całym swoim sercem i
duszą, skupiając się na tym, aby Nivareth poczuła ciepło z dawnych lat. Nie
potrafiła przywołać zapieczętowanego kochanka, ale potrafiła przywołać
wspomnienia i uczucia, które dawały podobny, choć złudny efekt. Czy to
wystarczy, aby przekonać wiedźmę?
Gdy dziewczyna zaczynała
kolejną zwrotkę powolnej pieśni, jej głos nagle się załamał. To oznaczało limit
jej sił. Wykorzystała już za dużo swojej energii. Nie zdążyła nawet spojrzeć na
Nivareth, nie zdążyła nawet uzyskać odpowiedzi, czy jest odpowiednią kandydatkę
na la bonne fée, po prostu zaczęła spadać w dół. Teraz nie była już w stanie siebie
uratować. Przegrała, choć próbowała.
Jej bladą twarz rozszerzył
delikatny uśmiech. Póki mogła zrobić coś dobrego, wcale jej to nie
przeszkadzało.
– Madlene. Madlene? Hej,
Mad, obudź się.
– Odsuń się, do cholery!
– Alex, uspokój się, proszę
cię!
Nastąpił głośny trzask
pioruna. Dopiero wtedy niebieskie oczy pokonały barierę stworzoną z powiek.
Śpiewająca czarodziejka powoli wracała do życia. Najwyraźniej musiała zużyć tak
wiele mocy, że straciła przytomność. Tak, karty również o tym wspominały. Jak
widać – nigdy się nie myliły.
Madlene uśmiechnęła się
delikatnie i zamrugała kilka razy oczami. Dopiero po dłuższej chwili odzyskała
właściwą ostrość obrazu. Nad jej głową wisiała Martha i Alex. Wyglądały na
niepewne.
– Już? Lepiej się czujesz? –
spytała spokojnym głosem Martha.
Madlene pokiwała głową.
– Tak, nie jest najgorzej –
odpowiedziała ochrypłym głosem. Jakieś dłonie pomogły jej przenieść się do
pozycji siedzącej. Dziewczyna czuła się mdłości i wciąż kręciło się jej w
głowie, ale najgorsze już minęło. Znów była wśród żywych ludzi. – Jak wam
poszło? – spytała z uśmiechem śpiewająca czarodziejka.
Martha i Alex wymieniły
znaczące spojrzenia.
– Cała ty – mruknęła
Alexandra i potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Nie zainteresujesz się nigdy
tym, co jest najważniejsze.
– A co jest najważniejsze? –
spytała niepewnie Mad, robiąc głupią minę. Dopiero teraz spostrzegła, że w jej
otoczeniu znajdują się jeszcze inni ludzie. Na przykład nauczyciele, którzy
wciąż mieli na nią oko. Kiedy Martha i Alex zaśmiały się cicho, Madlene zbladła
i przełknęła ślinę.
– Ja… ja nie zrobiłam nic
złego – powiedziała. – To Nivareth sama zaczęła…
– Zdałaś, Mad – stwierdziła
nagle Martha.
– Co?
– Zdałaś, do cholery! –
poprawiła swoją poprzedniczkę Alex.
– Że jak? – Dziewczyna dalej
nie dowierzała.
–
Zdała pani, panno Barrel – odezwała się spokojnym i miłym głosem dyrektorka. –
Gratuluje.
Śpiewająca
czarodziejka oniemiała. Nie dowierzała w to co słyszy! Przecież jej rozmowa z
Nivraeth była tak nieudolna, że… że… Nie, to nie mogła być prawda. To był jakiś
sen!
Madlene
uśmiechnęła się szeroko i rzuciła się w ramiona swoich przyjaciółek. Tylko tak
mogła wyrazić swoją radość. Łzami szczęścia i odrobiną czułości.
Marzenia
jednak się spełniają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz