Bycie łowcą demonów nie było
łatwe, szczególnie kiedy samemu było się demonem. Moment, w którym patrzyłeś
prosto w szmaragdowe oczy zabijanej istoty był jak preludium twojej własnej
śmierci. Bo przecież zawsze mogłeś być na jego miejscu. To tobie mogli wbić nóż
w serce. To ty mogłeś rozpłynąć się w oparach cienistego dymu i zniknąć raz na
zawsze z tego świata, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. To ty mogłeś
skończyć jak ubity pies. I to w każdej chwili.
Andi lubiła swoją robotę,
ale nie mogła pozbyć się tego cholernego uczucia, które sprawiało, że zabijając
istotę swojego pokroju, krzywiła się i prychała. Wszyscy sądzili, że to z
powodu nienawiści, jaką darzy demony, ale prawda była inna: bała się, że karma
w końcu do niej wróci. W końcu zabijanie istot, które należą do tego samego
sortu było niedopuszczalne. Tak jak ludzie byli karani więzieniem i karą
śmierci za zabijanie przedstawicieli własnego gatunku, tak samo były karane
demony. Czy różniła się czymś od przeciętnego ludzkiego zabójcy? Czasami w to
wątpiła. Ratowały ją tylko czyste i dobre intencje – w końcu walczyła z tymi
pokrakami, by innym żyło się lepiej.
Demony w przeciwieństwie do
ludzi nie były dobre. Prawda, mogły uczyć się dobra żyjąc w świecie ludzi, ale
ich przeznaczeniem od poczęcia było czynienie zła. Tylko nieliczni się temu
przeciwstawili. Sama należała do tej
wąskiej grupy z czego była dumna. I pomyśleć, że gdyby nie Nox, które uwięziło
ją w swojej organizacji, nie żyłaby tak jak dziś.
Andi nie żałowała zupełnie
żadnej chwili spędzonej na Ziemi. Nigdy więcej nie chciała wracać do
Reverentii, chyba, że ktoś ją tam zaciągnie siłą. Życie w organizacji,
wykonywanie niebezpiecznych misji, przyjaźń, szkoła, zajęcia dodatkowe… to
wszystko wypełniało jej spełniony żywot. No, tylko czasem mogłaby dostawać
jakieś misje w Nox dla jednej osoby. Sorathiel uważał, że wciąż jest na to za
młoda. Nie pomagały kłótnie, nie pomagały spokojne rozmowy, zawsze przydzielał
jej do pracy kogoś jeszcze. Zazwyczaj był to Nathiel albo Laura, w zależności
od tego jak wielką sprawę mieli do załatwienia, ale dziś… Dziś było zupełnie
inaczej. Gdy już myślała, że jej marzenie zostało spełnione, stało się to,
czego nawet w najgorszych koszmarach sobie nie wyobrażała. Sorathiel poczynił
niewłaściwy krok do przodu – wysłał ją na misję ze swoim współtowarzyszem
wiekowym. Kompletnie tego nie rozumiała! Przecież dwójka szesnastolatków to tak
jak jeden szesnastolatek! Równie dobrze mógł ją wysłać samą! Poradziłaby sobie,
do cholery! To przecież tylko stara forteca w Heathrove, w której
prawdopodobnie, ale niekoniecznie, kryją się demony! Dwa, może trzy, co to za
problem je zabić?! Nie potrzebowała żadnego durnego Aleca i jego parszywo-przystojnej
gęby, która szczerzyła się do niej każdego poranka, kiedy wchodziła do kuchni w
swojej piżamie w małe rekiny! Na dodatek uparcie sądził, że to są śledzie! A
ona śledzi nienawidziła! Ten idiota wiecznie z niej kpił! Patrzył na nią z
góry, denerwował ją, przedrzeźniał wyzwiskami, cały czas starał się pokazywać,
że jest od niej lepszy, chociaż tak nie było, a gdy nudziło mu się już bezpośrednie
wkurzanie jej, zaczynał ją podrywać, bo wiedział, że działa to na nią jak
płachta na byka! Czasem miała ochotę zrzucić go z okna, kiedy przychodził do
niej wieczorami. Zazwyczaj przesiadywał wtedy na parapecie i przyglądał się jak
odrabia lekcje. Jak ją to cholernie irytowało, kiedy patrzył na jej ręce! A gdy
choć na chwilę odważyła się spojrzeć w jego twarz... obdarzał ją takim dziwnym
spojrzeniem, którego nie potrafiła nawet nazwać. Cały czas się uśmiechał.
Chciała, żeby choć raz ten cierpliwy idiota czymś się zasmucił. Albo wkurzył.
Albo zaskoczył. Wtedy wzniosłaby triumfalnie pięść do góry i zaśpiewała pieśń
zwy…
– Uśmiechasz się jak
wariatka, wiesz? – spytał znajomy głos po prawej.
Jej usta wykrzywiły się w
grymasie niezadowolenia. Przez swoje fantazjowanie zapomniała, że obok niej
idzie Alec. Nawet nie zauważyła, że weszli do lasu.
– Uśmiechasz się jak pedał,
wiesz? – odcięła się Andi ze zjadliwą ironią w głosie.
– Nie lecę na chłopców.
Wolałbym już pocałować ciebie, niż jakiegoś faceta – odpowiedział rozbawiony
chłopak. Już po chwili umilkł i z pomocą swojej doskonalej gry aktorskiej
przybrał naturalnie zdziwioną minę. – Kurcze, jednak wolałbym całować faceta.
Nie zniósłbym ust małego śledzia.
– Więc pedał! – oburzyła się
nastolatka. – I wcale nie śledzia! Rekina! – Zamachała swoim nożem w górze,
powstrzymując się od wbicia go w odsłonięty bok chłopaka.
– Rekiny mają obwisłe wary –
mruknął Alec i spojrzał na nią krytycznie. – Twoje usta są małe – mówiąc to,
dotknął je palcem wskazującym. Andi wyszczerzyła zęby, żeby go ugryźć, ale
chłopak w porę zabrał rękę. – No, dobrze, zęby mogą być rekinie. Kurcze, ciężka
sprawa być rybią krzyżówką.
– Ciężka sprawa urodzić się
kretynem z zębami jak bóbr – syknęła dziewczyna, obdarzając go chłodnym
spojrzeniem.
Alec przystanął gwałtownie w
miejscu i chwycił ją za rękę. Demonica nie miała pojęcia co tej idiota robi,
dlatego momentalnie zesztywniała. Zazwyczaj nie miała problemu z uderzeniem
kogoś, gdy jej przeszkadzał, ale na Aleca reagowała zupełnie inaczej. Gdy ją
chwytał za rękę, napinała się jak struna i nie wiedziała co zrobić.
– Patrz – powiedział chłopak
i pochylił się nad nią. Wyszczerzył swoje zęby w uśmiechu na zawołanie. Palcem
przejechał po przednich zębach. – Nie są już takie długie. Wyrosłem z tego –
powiedział z dumą.
Gdy spojrzał prosto w jej
oczy, prawie natychmiastowo odwróciła wzrok. Miał racje. To już nie był ten sam
Alec co dwa lata temu, kiedy dołączył do Nox. Urósł – wcześniej byli ze sobą
prawie równi, teraz przewyższał ją o głowę. Zmężniał – jego barki zrobiły się
szerokie, klatka piersiowa nie sprawiała już wrażenia maksymalnie wychudzonej.
Rysy jego twarzy się wyostrzyły, co uczyniło go przystojnym – wcześniej był
mały, miał okrągłe policzki dziecka i wielkie, błękitne oczy marzyciela, które
wcale nie wyróżniały go z otoczenia. Do tej pory dziewczęta go ignorowały, bo
był przeciętnej urody, teraz większość się za nim oglądała. Andi cholernie to
irytowało. Nie, nie to, że ktoś się za nim oglądał, tylko to, że tak się
zmienił, bo nawet ona nie mogła w tym momencie powiedzieć, że jest brzydki!
Jako typowa nastolatka miała sentyment do ładnych chłopców.
Alec wyprostował się i
włożył ręce do kieszeni. Na jego twarzy pojawił się triumfalny, ale niezbyt
wyraźny uśmiech. Andi go nie dostrzegła.
– Zrobiłaś się strasznie
wstydliwa, Andi. Dorastasz? – zaśmiał się.
– Jak ci zaraz dorosnę, to
starości nie dożyjesz! – wykrzyknęła w oburzeniu i zacisnęła pięści. Złość
pozwoliła choć na chwilę spojrzeć mu w twarz, piorunując go wzrokiem.
– No i riposty ci nie
wychodzą jak się denerwujesz.
– Kij ci w oko, rudy bobrze!
– Mam brązowe włosy, rybia
daltonistko.
– Kto wie czy gdzie indziej
nie masz rudych! Rudzi zachowują się jak ty! Są wredni! Okropni!
– Ty też jesteś poniekąd
ruda, wiesz?
Andi spojrzała na swoje
włosy. Nie, nie były rude. Czerwone. Właśnie tak reagowała genetyka demonów. W
szkole każdy sądził, że są farbowane. Nie były. To samo z kolorem oczu.
Intensywna, szmaragdowa zieleń, która kojarzyła się z barwionymi soczewkami.
NIE. Była w stu procentach naturalna. Tylko jak miała to wyjaśnić zwyczajnym
ludziom? Każdy z nich wyglądał tak samo… Alec wcale się od nich nie różnił.
– Czerwona – odparowała
dziewczyna.
– Na twarzy – odpowiedział
chłopak.
Andi przyłożyła dłoń do
polika i nachmurzyła się.
– Wcale.
– A jednak.
– Wal się.
– Tylko z tobą.
Demonica wydała z siebie
dziki okrzyk i rzuciła się z nożem na swojego towarzysza. I nie obchodziło ją w
tym momencie, że pochodzili z jednej drużyny! Za chwilę zrobi mu krzywdę i
będzie błagał, żeby go nie zabijała!
Dwójka szesnastolatków
zaczęła się ganiać po całym lesie. Jesienne liście szeleściły pod ich stopami,
a głośno rzucane wyzwiska niosły się echem wśród drzew. Gdyby był tu
jakikolwiek członek Nox, zapewne stwierdziłby, że to już codzienność. Bo jeżeli
Alec i Andi się nie kłócili, to znaczy, że nie byli tego dnia sobą.
– Ty skretyniała parówo!
– Wiem, że lubisz parówki,
głupi śledziu!
– Nie takie jak ty! Ciebie
to bym zarżnęła!
– Chyba zerżnęła!
Andi warknęła i rzuciła
nożem na oślep. Trafił w drzewo za którym ukrył się Alec. Demonica rzuciła się
na chłopaka z gołymi pięściami. Wyglądała na całkiem poważną, za to jej towarzysz
trzymał się za brzuch i szczerzył, jakby z trudem powstrzymywał się od wybuchu
rozbawienia. Wychodziło na to, że się poddał. Skulił się i wybuchnął śmiechem.
Demonica dłużej nie czekała. Skoczyła mu na plecy i wgryzła się w ramię jak
prawdziwa krwiopijca. Już po chwili poczuła w ustach gorzki smak krwi. Wcale
jej to nie przeszkadzało. Dla Aleca nigdy nie miała litości! I jeżeli
ktokolwiek miał mu robić krzywdę, to tylko ona!
Chłopak przestał się śmiać,
ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku, który poświadczyłby o tym, że coś go
zabolało. Niespodziewanie przerzucił dziewczynę przez ramię i rzucił ją w leśną
ściółkę. Potem pochylił się nad nią z uśmiechem wyrażającym zwycięstwo. Jego pospolicie
niebieskie oczy błyszczały. Andi nie mogła oderwać od niego wzroku. Znów
zastygła w bezruchu. Czasami miała wrażenie, że Alec stosuje dziwną, ludzką
magię, która pozwalała mu zniewalać wszystkich w otoczeniu. I nie chodziło o
to, że na jego widok mdlały wszystkie nastolatki. Ona nigdy nie zemdlała. Jego
spojrzenie odnosiło całkiem odmienny skutek niż bezwładność.
Andi czuła, że jej
demoniczne serce wyskoczy zaraz z piersi i ucieknie w las. Jeszcze chwila i nie
będzie go mogła dogonić.
– No i co? – spytał szeptem
Alec.
– No i zejdź ze mnie –
mruknęła niezadowolona demonica. Nie planowała się poddać. Patrzyła na niego
odważnie i nawet nie mrugnęła okiem. Między dwójką szesnastolatków zaczęła się
kolejna cicha wojna. Wojna na spojrzenia.
– Kto mrugnie, ten demon –
powiedział zadziornie Alec.
– Przegrasz – syknęła
dziewczyna. Nie znosiła myśli, że nie pochodzi stąd i jej kompan doskonale
zdawał sobie z tego sprawę. Chciał jej po prostu zrobić na złość. Albo ją
zranić.
– Niedoczekanie.
Chłopak pochylił się
gwałtownie nad demonicą i pocałował ją w usta. Sposób w jaki to zrobił zaświadczył
o tym, że prawdopodobnie nigdy się nie całował. Andi miała wrażenie, że
pochłonął jej usta, a nie je musnął. Nigdy nie chciała wymienić się śliną z
Aleciem!
Dziewczyna była w tak
wielkim szoku, że zamrugała kilka razy oczami. Alec oderwał się od niej i
uśmiechnął szeroko.
– Wygrałem – szepnął, a potem
posłał dziewczynie pstryczka w czoło.
Andi straciła nagle cały
zapał do kłótni. Czuła się, jakby Alec za pomocą swojego zaskakującego
pocałunku, wyssał z niej całą energię, a w jej miejsce zasiał chaos. Demonica
nie wiedziała co w tym momencie czuje. Czy ciepło, czy chłód, czy jeszcze
większą nienawiść, a może coś zupełnie nowego? Nie potrafiła tego odgadnąć.
Dziewczyna odepchnęła od
siebie towarzysza i przetoczyła się pod drzewo – wstała podpierając się o nie. Teraz
obchodziło ją tylko odnalezienie starej fortecy. Chyba pierwszy raz w życiu
straciła zapał do wykonywania misji. Nie szła normalnie – kiwała się jak
pijana. Słyszała, że Alec śmieje się z niej za plecami. Dla niego taki
pocałunek był niczym, dla niej znaczył więcej niż wiele. Zostało zacisnąć usta
i iść dalej przed siebie. Po spełnionym sztywno obowiązku, zakopać się pod
kołdrą i uspokoić serce.
Reszta podróży do Heathrove
minęła w spokoju. Alec podrzucał nożem do góry, a Andi wgapiała się w swoje
stopy, które dreptały miarowo w liściach. Atmosfera była co najmniej niezręczna,
na szczęście droga niezbyt daleka. Kilka minut, kilkaset kroków i duża
satysfakcja.
Andi wzięła głęboki wdech i
wsparła ręce na biodrach. Nie spodziewała się, że Alec zechce w tym momencie
być miły.
– Przepraszam – mruknął
cicho. Gdy demonica na niego spojrzała, nie patrzył w jej kierunku. Miał
zmarszczone czoło i zamyślony profil. Spoglądał na ruiny.
– Za to, że jesteś zwykłym
dupkiem? – spytała chłodno dziewczyna.
– Nie. Za to, że nie
potrafię się powstrzymać, kiedy patrzę ci w twarz – odpowiedział Alec.
Andi nic z tego nie
rozumiała. Nie chciała nawet analizować wypowiedzi towarzysza. Mieli do
wykonania misję, to na tym powinni się teraz skupić. Niezrozumiałą wypowiedź
Aleca pozostawiła bez komentarza, co nie było w jej stylu. W jej stylu nie było
też pędzące po równinach serce. Chyba właśnie uciekło jej w stronę fortecy.
– Andi – usłyszała za
plecami. Chłopak chwycił ją za rękę i zatrzymał. Miał przerażająco chłodną
dłoń. – Lubię cię.
Demonica otworzyła usta,
żeby odparować mu niemiłym tekstem, ale nie potrafiła niczego wymyślić. Jej
serce właśnie wspinało się po murach ruin i wędrowało w stronę dachu. Za chwilę
z niego skoczy i Andi pozostanie bez serca. Miała tego dosyć.
– Fajnie. – Tylko tyle była
w stanie z siebie wydusić. Chwilę potem pędziła już w stronę fortecy. Chaos
zastąpiła teraz nieokreślona złość. Miała ochotę wyrżnąć wszystkie demony w
pień! Teraz! Tutaj!
– Hej, gdzie tak pędzisz?!
Demonica nie słuchała.
Wpadła do ruin jak burza i wydarła się:
– Gdzie się kryjecie,
przeklęte padalce?!
Odpowiedziała jej cisza.
– No, dawać, wyłazić z tych
spedalonych kątów! Czekam na was, gnojki! Mój nóż się nie może doczekać! Ja się
nie mogę doczekać! I…
Chłodna dłoń zatkała jej
usta, a druga objęła ją w pasie. Od razu zaczęła się wyrywać.
– Uspokój się, nie wiesz
przecież ile ich jest – syknął do jej ucha Alec.
– Nieważne! Wszystkie
zatłukę! I pokażę w końcu Sorathielowi, że nadaję się do wypełniania misji
samej! I już nie będę cię potrzebowała! W ogóle!
– Matko, za jakie grzechy? –
westchnął chłopak i spojrzał zmęczonym wzrokiem w sufit.
– Puść mnie, kretynie!
– Jak się uspokoisz!
– Nie zamierzam!
– Andi, do cholery!
– Alec, debilu!
Cała kłótnia ucichła, gdy za
plecami dwójki młodych łowców zaskrzypiały drzwi. Kiedy się obrócili, przed
oczami zdążył im mignąć tylko czarny ogon dymu. To były demony. Wykorzystały
okazję i uciekły. Może jednak te cieniste pokraki nie były takie tępe?
Potrafiły wybrać pomiędzy ucieczką a śmiercią.
– Idziemy! – warknęła
demonica i rzuciła się w stronę drzwi. Alecowi zostało ulec dominacji
towarzyszki. Podążał za nią bez słów narzekania.
Demony musiały być już
daleko w lesie. Co za niefart! Przecież miała udowodnić Sorathielowi, że jest
zdolną łowczynią, a tymczasem wrogowie zniknęli im z oczu! Jeszcze nigdy obiekt
jej niszczycielskich zamiarów nie zwiał jej sprzed nosa! A to wszystko przez
tego durnego Aleca! To był cholernie zły pomysł, żeby wybierali się tu razem!
Wspomni o tym szefowi Nox!
Andi stanęła między dwoma
dębami i zbadała wszystko, co mogłoby jej pomóc odpowiedzieć na pytanie: gdzie
te cholery poszły?
– Sądząc po kierunku wiatru, połamanych
patykach w rogu i śladach, myślę, że poszli w lewo.
– Naprawdę umiałaś po tym stwierdzić? –
spytał Alec.
– Nie, idioto, wysłali mi wiadomość.
– Andi. – Chłopak potarł czoło i westchnął
ciężko. – Możemy choć raz ze sobą współpracować? Kiedy ja próbuję być miły, ty
nagle…
– Przepraszam. – To krótkie słowo sprawiło,
że Alec natychmiastowo umilkł. Nigdy nie słyszał go z ust zaprzyjaźnionej
demonicy, a teraz skierowała je w jego stronę. Był lekko zaskoczony. Chciał
zażartować, żeby odjąć powagi sytuacji, ale Andi w porę mu przerwała. – Też cię
lubię, debilu. – Po nich ruszyła do przodu.
– Łał – szepnął Alec. Wbił spojrzenie w plecy
towarzyszki. Jego oczy przypominały teraz dwa spodki. Gdyby Andi na niego
spojrzała, mogłaby odhaczyć na swojej liście wyzwanie pod tytułem: „zaskoczyć
Aleca”, ale teraz była za bardzo zajęta ściganiem demonów i… własnego serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz