K
|
iedy zapada mrok, nie jest fajnie. Jest bezsensu. Nie widać Drogi. Ból nie ma znaczenia, nie ma pomysłu na życie. A jak nie masz pomysłu, to masz przejebane. To dość istotna kwestia, kreatywność. Jak ci jej brakuje, twoje szanse są marne. Jeśli chcesz tutaj przeżyć, musisz być przebiegła. Ciut bardziej niż cała reszta, która też pragnie przetrwać. Twoim kosztem.
– Skończyłeś?
Belial wywrócił oczami i strzepnął popiół z papierosa. Nie trafił do popielniczki. Zapewne celowo.
– Kochanie, ja tylko udzielam ci rady. – Uśmiechnął się półgębkiem i zgasił peta na blacie, nie pozostawiając już wątpliwości, co do celowości swoich poczynań. – A ty zrób z tym, co chcesz.
– Dobry wujek się znalazł – prychnęła dziewczyna, która siedziała z nim przy stoliku. – Ktoś ci za to płaci?
– No. Azmodan. – Pan Kłamstwa, Rozpusty i Bezprawia wyszczerzył zęby w srebrzystym uśmiechu. – Mój braciszek jest mocno przewrażliwiony na punkcie nowych pensjonariuszy.
– Nie zapytam, jaki ma w tym interes. Nie chcę wiedzieć. – Dziewczyna zaciskała mocno dłonie na stojącym przed nią kuflu. Chociaż czuła palące pragnienie, do tej pory nie odważyła się pociągnąć z niego ani łyka. – Z dobroci serca tego nie robi, zakładam, prawda? – Podniosła oczy na twarz Władcy Kłamstwa, który uśmiechnął się jeszcze zuchwalej, pozostawiając retoryczne pytanie samemu sobie.
– Możesz pić, nie jest zatrute – zagwarantował, dostrzegając jej wahanie. – Zresztą i tak już przecież jesteś trupem.
– A no tak – przyznała dziewczyna z odkrywczym zdziwieniem i od razu wychyliła duszkiem pół kufla. – To ile masz na godzinę? – wznowiła temat i czknęła głośno, poniewczasie zasłaniając usta dłonią.
– Jakieś kilka tysięcy dusz? – Łgarz nad Łgarzy, Książe Bezwstydu i Ojciec Występku popadł w zamyślenie, drapiąc się po ogolonym gładko podbródku.
– I to mu się opłaca? – Dziewczyna dopiła resztę trunku, siorbiąc niekulturalnie i strząsając do otwartej buzi pozostałe w naczyniu kropelki, czemu Belial przyglądał się z narastającym zainteresowaniem. – Temu twojemu bratu? Azmo… Azmodenbilowi? Kilka tysięcy za… Ile dusz obskoczysz na dzień? Sześćset sześćdziesiąt sześć? Mogę jeszcze? – Podstawiła Belialowi pod nos pusty kufel.
Belial zmrużył fiołkowe oczy i pstryknął palcami. Koło nich natychmiast zjawił się piekielny kelner, uzupełniając ich kufle.
– Jesteś taka nieświadoma – westchnął z udawanym rozrzewnieniem. – Myślisz, że ja, Arcykłamca, Pradziwkarz, Król Anarchii – nadymał się, unosząc głos wraz z wymienianiem kolejnych swoich tytułów – że JA fatyguję się z instrukcjami do byle nieboszczyka? – zakończył ze świstem, opierając ręce o blat i wstając z krzesła, by nachylić się nad stołem i zawisnąć tuż przed twarzą rozmówczyni. – Jak ty nic nie kumasz, maleńka.
– Dobrze, żeś mi z żabcią nie wyjechał do tego, stary – podsumowała jego występ dziewczyna. Na jej twarzy pojawiła się mieszanina niesmaku i zakłopotania, ale dzielnie nie drgnęła nawet o milimetr, znosząc bliskie towarzystwo Księcia Nieprawdy, Pierwszego z Rozwiązłych i Pana Wszelkiego Harmidru. – Ładnie pachniesz. Jak perfumy mojej babci.
Kaprawe ślepia Beliala zapłonęły. Gładko zaczesaną fryzurę trafił szlag, gdy rosnące rogi uniosły schludnie ułożone włosy.
– Nic. Nie rozumiesz. Nic. Nie wiesz. – Tubalny ryk demona wypełnił całą karczmę. – Inaczej. Byś. Śpiewała. Gdybyś…
– Ej, no, bez przesady – przerwała mu, odgarniając z twarzy niesforną czerwoną grzywkę. – Coś tam wiem. Wiem, dlaczego jestem w piekle. Wiem, co zrobiłam. To, czego nie wiem, to dlaczego mój pies czekał tu na mnie, aż przybędę. – Ostatnie zdanie wypowiedziała z wyraźnym wyrzutem, nie przejmując się rosnącymi gabarytami Beliala i wskazując pod stół, gdzie u jej stóp leżał, strzygąc uszami, wilczastej maści zwierz. – To dobre psisko. No dobra, raz ugryzł jedną babę, ale to stara kurwa była! Komunistka z Moherowych Beretów! Ten pies zasłużył na coś lepszego, niż niefiltrowana woda w jakiejś śmierdzącej szczynami spelunie! Co się stało z zasadą, że „wszystkie psy idą do nieba”?!
– To nie żadna zasada, tylko bajka dla dzieci. – Skonsternowany Belial usiadł z powrotem i wyciągnął szluga, nie odrywając oczu od swojej rozmówczyni. Granatowy garnitur skrojony na miarę szczupłego młodzieńca, teraz rozchodził się w szwach, obejmując napęczniałe mięśnie demona. – Ciekawe. Chyba wiem, co miał na myśli Azmod – mruknął bardziej do siebie, niż do niej, odpalając fajkę. Zaciągał się, wciąż się jej przyglądając i powoli wypuszczał dym. W końcu wstał, wrzucił niedopałek do piwa, otrzepał łapy i zerknął na nią ostatni raz.
– No nic. Zostałaś ostrzeżona. Żałuję, że nie udało mi się przeprowadzić tej konwersacji w lepszym stylu. – Chrząknął, obciągając rozdartą pod pachami marynarkę. – Trzymaj się jakoś, Blu. Nie daj się zjeść. Za szybko… – Uśmiechnął się, ukazując szereg podłużnych, pokrytych zielonkawym osadem kłów. – Byłoby szkoda. No wiesz… A, no właśnie nie wiesz. – Machnął na pożegnanie i odwrócił się do drzwi.
– Zaraz, a pies?! – Blu zerwała się na równe nogi.
– Bies? – Belial odwrócił się w drzwiach.
– Pies!
– Wolę koty…
– Mój pies!
– No cóż. Az zwykle obdarowuje swoich pupilów jakimś porządnym mieczem albo wypasioną giwerą… Ale ty dostałaś psa. Chyba zna komendę „bierz go”? – Wzruszył ramionami i wyszedł.
– Chwila! Moment! – Dziewczyna wyszła zza stołu i z wyciągniętym w górę palcem ruszyła do wyjścia. Pies cicho zaskomlał. – To chyba lekko niesprawie…
– Nie radzę. – Czyjeś wyciągnięte ramię zasłoniło jej wyjście, powstrzymując przed opuszczeniem knajpy. – Nie przetrwasz tam ani sekundy.
Krzywiąc się, przez chwilę patrzyła na demoniczną łapę o czerwonej, zrogowaciałej skórze, która zagradzała jej przejście, jarząc się jakąś dziwną, bladoniebieską poświatą.
– Żaden diabeł nie będzie mi mówił… – podniosła oczy w poszukiwaniu czegoś na kształt mordy czy pyska, ale ku swemu zaskoczeniu, jej wzrok napotkał całkiem ludzką, choć nieco nadąsaną twarz. – O, człowiek.
– O, jakaś ty bystra.
Chłopak wykrzywił usta, zabrał rękę, próbując ukryć ją za plecami i ruszył w kierunku stolika w ocienionym kącie. Blu stała rozdarta, niepewna czy posłuchać jego rady, czy zrobić po swojemu. Przygryzała wnętrze policzka, rozglądając się po pustawej knajpie. Piekielny kelner – bestia o krótkich rogach, płonących złotych oczach, przewiązana w pasie białym fartuszkiem – kręcił się za kontuarem, nalewając podłej jakości piwo do brudnej szklanki jednemu ze swoich nielicznych klientów, którym był jaszczuropodobny jegomość w cylindrze. Jakiś typ z naciągniętą na głowę peleryną kopcił skręta, pokasłując od czasu do czasu i chichocząc, a dwie demoniczne prostytutki dawały sobie w żyłę, siedząc pod jedną ze ścian. Blu patrzyła na to z niepokojem. Czy na zewnątrz mogło być gorzej? Jednak krzyczące ostrzegawczo instynkty i pies, który wytrwale ciągnął ją za nogawkę w głąb karczmy, przekonały ją wreszcie, że póki co bezpieczniej będzie zostać w środku.
– Spokój, dobry piesek. – Podrapała sporych rozmiarów czworonoga za uchem, spoglądając w kąt sali. Nie namyślała się więcej. Pogwizdując od niechcenia, zaczęła spacerować po karczmie, aż w końcu całkiem dyskretnie przysiadła się do chłopaka, który zaczepił ją przy wyjściu. Oczywiście nie uszło to jego uwadze.
– Nie szukam towarzystwa – warknął przez zaciśnięte zęby i wciągnął na uszy słuchawki, spoczywające dotąd na jego karku. Uparcie przeglądał książkę, wygrzebaną z bocznej kieszeni spodni, starając się nie patrzeć na Blu, która z kolei uparcie przyglądała się jemu, oparłszy brodę na ręku.
To wciąż był młody chłopak, nieważne jak bardzo poważny i cyniczny miał wyraz twarzy. Chociaż coś w nim budziło respekt, to fakt. Może to te jego białe, potargane włosy, diabelskie ramię albo ogromny, półtoraręczny miecz na plecach. W każdym razie, mógł sobie być antyspołecznym gburem i robić groźne miny, wydobywające się z słuchawek rockowe brzmienie, budziło do niego sympatię.
Przerzucał stronę za stroną coraz bardziej zaciekle, a jego niebieskie oczy wcale nie podążały wzdłuż linijek tekstu. W końcu nie był w stanie dłużej ignorować natarczywego spojrzenia dziewczyny. Zaciskając wściekle usta, podniósł na nią wzrok.
– Dalej tu siedzisz? – syknął, zatrzaskując książkę. – Odczep się.
Blu uśmiechnęła się promiennie i całkiem szczerze w odpowiedzi na jego mordercze spojrzenie. Miała dziką ochotę zaklaskać w ręce, sama nie do końca wiedziała dlaczego, ale spodobał jej się ten dzieciak.
– Czego chcesz? – sapnął, niezadowolony, że zamiast ją wystraszyć, z jakiś niepojętych przyczyn wzbudził tylko jej entuzjazm.
– Czego słuchasz?
– Nic ci do tego. Spadaj.
– Co ty taki naburmuszony? – żachnęła się, zakładając ręce za głowę i odchylając się na krześle. – Przecież nie chciałeś, żebym wychodziła.
– Nie chciałem, żeby jakieś demony rozszarpały cię na strzępy – sprostował chłopak. – Nie chciałem też skazywać swojej osoby na twoją obecność.
– Nie znasz mnie. A może jestem fajna?
– A może nie?
– A może chcesz w pysk, szczeniaku? – W czarnych oczach Blu pojawiła się złość. – Trochę szacunku. Jestem kobietą, w dodatku straszą od ciebie!
Chłopak uniósł brwi.
– Dziwne, bo wyglądasz mi na zwyczajną pyskatą gówniarę.
– Ostrzegam! – Blu uniosła w górę zaciśniętą pięść. – Z jakiegoś powodu w tym piekle wylądowałam. Jeśli ci życie miłe…
– Ta… – mruknął z przekąsem chłopak, ale przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. – Boję się. – Otworzył szerzej oczy, niby ze strachu.
– Aha! Aha! Taki jesteś! To po co mnie zatrzymywałeś, skoro teraz wszystko ci jedno? Trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny, nikt cię tego nie nauczył? – rozpędzała się Blu, wygrażając mu pięścią. – Nieważne. Poradzę sobie. Widocznie tacy, jak ty, pomagają tylko typowym damom w opałach i wiesz co? Nie dam ci tej satysfakcji! Jestem twarda, dam se radę i wcale się nie rozpłaczę! – obwieściła, ale drżące wargi nie świadczyły na korzyść jej słów.
Długi, czerwono-niebieski płaszcz z dziwnymi insygniami wyszytymi na podwiniętych do łokci rękawach zaszurał po podłodze, gdy chłopak wstawał z miejsca, zapinając czerwoną bluzę z kapturem, którą nosił pod spodem. Dosunął za sobą krzesło do samego blatu i dopił duszkiem napój, zamówiony dużo wcześniej. Następnie przygryzł wargę, z ciężkim sercem spoglądając na dziewczynę, chowającą twarz w leżących na stole ramionach.
– Może nie jesteś wcale taka twarda, jak myślisz – zasugerował, robiąc niepewny gest w jej stronę. – Może jednak wpisujesz się w mój schemat, bo jesteś typową…
– W ŻYCIU – zaprotestowała żywo Blu, czując narastający w sercu bunt, podniosła zasmuconą twarz. – Wypchaj się!
– A jednak. Jesteś typową babą – westchnął chłopak i wyciągnął do niej rękę.
(come with me)
– No chodź – dodał, gdy nie zareagowała, poza tym, że siorbnęła nosem. Jeszcze przez chwilę jedynie patrzyła mu prosto oczy, zanim w końcu skinęła głową i przyjęła wyciągniętą dłoń, pocierając oczy.
– I przestań się mazać. Diabły nie beczą.
– Wcale się nie mażę! – zaprzeczyła, chociaż oczy podejrzanie jej się szkliły. – I nie jestem żadnym diabłem!
– W takim razie czego chciał od ciebie ten palant?
– Co? Kto?
– Co ty, nie wiesz z kim rozmawiałaś wcześniej?
– No, z jakimś palantem właśnie, któremu się chyba wydawało, że rządzi połową królestwa albo coś.
– Nie do końca tylko mu się wydawało… – Chłopak zrobił pauzę i pociągnął Blu za sobą w stronę wyjścia. Zagwizdał nawet na jej psa. – To był Belial.
– Beria?
– Belial. Czy też Władca Kłamstwa, jak lubi się nazywać. Jest jednym z Pomniejszych Złych i jego jurysdykcji podlegają wszystkie południowe dzielnice. – Pchnął drzwi i w twarze uderzył ich podmuch gorąca. – A właśnie tu jesteśmy. Na południu piekła.
Stanęli przed knajpą, patrząc na zdewastowaną ulicę. Gdzieś wył alarm, naprzeciw, pod kamienicą z wybitymi na piętrze oknami, płonął śmietnik, roztaczając dookoła czerwonawą poświatę. Ktoś upuścił butelkę, rozległ dźwięk tłuczonego szkła i głośne przekleństwo. Ulicę przebiegł z błagalnym miauknięciem, czarny, wyleniały kot.
Pies Blu zawarczał, a ona sama przełknęła ślinę.
– Trochę taki kraj trzeciego świata, co nie? – rzuciła żartobliwie, choć podwyższony ton głosu zdradzał, że nie jest jej do śmiechu.
– Trochę – potwierdził chłopak i ścisnął mocniej dłoń Blu, czując, że mu się wyślizguje. – Trzymaj się blisko mnie – polecił oschle i ruszył w dół ulicy.
Blu obejrzała się za siebie. Nad knajpą wisiał neonowy szyld, układający się w napis „U Charona”. „C” migotało, to się zapalając, to gasnąc. Prychnęła, a białowłosy zerknął na nią, marszcząc brwi.
– Nic. Zabawna nazwa. – Wskazała kciukiem za swoje plecy.
– Ta. To jedno z nielicznych neutralnych miejsc – wyjaśnił, skręcając w boczną uliczkę. – Zakaz polowań i takie tam szyfry trudne do obejścia. Nawet tutaj muszą panować pewne zasady.
– I co teraz? Oprowadzisz mnie po piekle? – zaniepokoiła się Blu. – Co ty, Dante jesteś?
– Dante może od razu nie – parsknął, nieco rozbawiony – chociaż można powiedzieć, że czuję się jak ktoś z nim spokrewniony…
Przez dłużą chwilę szli w milczeniu. Początkowo Blu podskakiwała na każdy krzyk i zawodzenie, które co rusz przeszywało przestrzeń, ale w czasie tego marszu – chłopak narzucił szybkie tempo – zdążyła nieco do tego przywyknąć i cisza między nimi zaczęła jej ciążyć.
– Masz jakieś imię? – spytała, żeby przerwać milczenie. Starała się zabrzmieć pewnie, co nie było łatwe, zważywszy na to, że ten młody, młodszy od niej, jak podejrzewała, mężczyzna trzymał ją mocno za rękę, a ona tego najwyraźniej potrzebowała.
– Nero – mruknął chłopak po dłuższej chwili. – A jak się wabi twój pies?
– Flow – odpowiedziała, a zwierzę, podążające wiernie za swoją panią, szczeknęło w odpowiedzi. Nero skinął głową. Nie zapytał o imię właścicielki. Za to wrócił do tego, o czym mówili wcześniej:
– Wiesz czego chciał od ciebie ten dupek?
Blu wzruszyła ramionami.
– Nie, a ty?
– Domyślam się, szczerze mówiąc… – Wyczuł kose spojrzenie Blu, która uniosła jedną brew, przyglądając mu się podejrzliwe. – No dobra, podsłuchiwałem – przyznał się, odrobinę zmieszany – ale tylko trochę! Zresztą, nie starliście się zachowywać dyskretnie.
– Jasssne – odrzekła przeciągle dziewczyna. – Więc?
– Cóż. Takie szychy jak Pomniejsi Źli fatygują się do kogoś osobiście tylko z dwóch powodów: albo jesteś zbłąkaną niewinną duszyczką, zesłaną tu przez błąd systemu, albo…
– Albo co? – ponaglała Blu.
– Albo kimś z rodziny.
Blu zatrzymała się raptownie, ale Nero pociągnął ją zaraz za sobą i dziewczyna niemal się nie wywróciła.
– Czyli? – dopytywała skonsternowana, poklepując po łbie Flowa, który trącił rękę dziewczyny pyskiem, jakby chciał jej dodać otuchy.
– No cóż, na niewinną to ty mi nie wyglądasz – orzekł bez ogródek Nero. – Więc… Czy w twojej rodzinie zdarzały się przypadki nawiedzeń?
– Co ty sugerujesz, co? – nachmurzyła się Blu. – Że jakaś opętana jestem? Albo że jestem jakimś potworem, jak…
Poczuła ukłucie bólu, gdy dłoń Nero zacisnęła się mocniej.
– Jak ja? – dopytał, wyjmując z kieszeni drugą rękę i od niechcenia wskazując na samego siebie niebieskawym pazurem.
– Ja… – Przez chwilę wydawało się, że Blu się zawstydzi i spróbuje jakoś wykaraskać z niezręcznej sytuacji, ale ona tylko się wkurzyła: – Idioto! Nie insynuuj mi tu, co chciałam powiedzieć! Jeśli myślisz, że przerażają mnie takie rzeczy… – Nagłym ruchem wyrwała się z uchwytu, tylko po to, by błyskawicznie znaleźć się po drugiej stronie chłopaka i złapać go za demoniczną łapę. Nero wzdrygnął się zauważalnie i odruchowo chciał cofnąć rękę, ale palce Blu mocno splotły się z jego palcami, nie pozwalając na ten manewr. – Doprawdy, za kogo ty mnie bierzesz? – Mierzyli się na spojrzenia; Blu dyszała lekko, nie wiadomo czy z nerwów, czy może tyle siły kosztowało ją powstrzymywanie Nero przed zabraniem ręki. – Nie jestem jedną z tych piszczących z powodu złamanego paznokcia, wystrachanych laseczek, które boją się, że w latrynie nie będzie sedesu i drzazgi im w dupę wejdą! Owszem, trafiłeś na mój gorszy dzień, ale na Boga, kto jest w formie w dniu swojej śmierci?!
– Boga tu nie ma – odrzekł lakonicznie Nero. Mrużył oczy i wciąż uważnie badał wzrokiem twarz Blu, jakby szukał na niej oznak fałszu. Nie skomentował inaczej tego zajścia, ale zanim ruszyli dalej, dużo mniejsza dłoń dziewczyny zniknęła w ciepłym, demonicznym uścisku. Kiedy Blu zerknęła z niepokojem na jego twarz, uznała, że wydaje się on z czegoś może nie, że ucieszony, bo wątpiła czy coś takiego, jak radość, pojawia się w ogóle na tym nonszalanckim obliczu, ale przynajmniej trochę zadowolony. I dopiero wtedy się zakłopotała.
– Dokąd my, do diabła, tak właściwie idziemy? – zamarudziła, by zająć myśli czymś innym.
– No do diabła nie, więc nie peniaj.
– Będziesz mnie tak łapał za słówka?
– A za co byś chciała, żebym cię łapał?
Blu się zapowietrzyła. Teraz to ona próbowała zabrać rękę, ale nie miała szans w starciu z diabelskim chwytem.
– No wiesz?! Za takiego to ja cię nie miałam! A teraz to kto wie, gdzie ty mnie chcesz, kuźwa, zawlec! Puszczaj!
Dopiero gdy na nią spojrzał i zobaczyła w jego oczach rozbawienie, zdała sobie sprawę, że się z niej nabijał, więc kulturalnie, dla zasady, strzeliła focha.
Nie odzywała się resztę drogi, do czasu, aż Nero nie zaczął zachowywać się dziwnie. W kolejnej bocznej uliczce zwolnił kroku, rozglądając się na boki, aż nagle zawrócił, ciągnąc ją w przeciwną stronę.
– Co jest? Zgubiliśmy się? – Ciekawość zwyciężyła z solidnym postanowieniem, że nie odezwie się do końca świata (bo „życia” nie brzmiałoby już zbyt wiarygodnie). – No pięknie. Ciągasz mnie gdzieś po piekle…
– Cicho.
– …a wygląda na to, że mnie po prostu za chu…
– Oszczędzaj energię, dziewczyno! – syknął Nero i przyspieszył, oglądając się za siebie. – Biegnij! – rozkazał nagle, pociągając ją w przód i wypychając przed siebie, puścił jej rękę. – Jestem zaraz za tobą, nie zatrzymuj się!
Blu zerwała się do biegu, wołając Flowa; w tym samym momencie zdała sobie sprawę z ruchu, jaki panował w górze. Coś przeskakiwało po dachach kilkupiętrowych budynków, jakie mijali. Coś, co już dobrze wiedziało, że cel zorientował się, iż jest śledzony i dłużej nie próbowało ukrywać swojej obecności. Coś, czego było zdecydowanie więcej niż jedna sztuka, sądząc z natężenia chichotów, które otoczyły ich ze wszystkich stron.
– Ja cię pierniczę, co to jest?! – wykrzyknęła Blu, biegnąc ile sił w nogach. – Nero?! – Obejrzała się na niego, ale okazało się, że nikt za nią nie biegnie. Oblał ją zimny pot, ale w tym samym momencie jeden z trwożących krew w żyłach chichotów zmienił się w pełen bólu skowyt i ucichł, a zaraz po nim umilkł następny rechot.
Zwolniła, czując, że brak jej tchu. Biegnący u jej boku pies, przebiegł jeszcze kilka metrów i wyhamował, natychmiast zawracając. Skoczył przed nią i tak został, na naprężonych łapach, jeżąc sierść i obnażając kły, wpatrzony w coś, co było przed nimi, a czego Blu nie widziała.
– Flow? Bierz… albo nie! – Złapała warczącego psa za obrażę, wpatrując się w ciemność, uparcie próbując dostrzec, co tam się czai. – A wiem ja, co to jest? Może większe od ciebie, może ma więcej kłów? – mówiła do psa, gorączkowo przeszukując kieszenie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby posłużyć jej do obrony. Nic nie znalazła, więc zaczęła przeczesywać wzrokiem otoczenie. Dostrzegła jakieś połamane dechy, piętrzące się na małym stosie tuż koło czegoś, co zwykle służy jako zsyp na węgiel, ale wątpiła, by ktoś w piekle dorzucał do pieca na własne życzenie.
– Flow, zostań – poleciła i pobiegła w ich stronę. Szarpała się przez chwilę z jedną sztachetą, próbując oderwać ją od większej deski, ale zmagania z zardzewiałym gwoździem przerwał jej pisk Flowa. Natychmiast się odwróciła i widząc skomlącego psa, który ze skulonym ogonem cofał się przed czymś na ugiętych łapach, z krzykiem rzuciła się z powrotem. Wciąż nie widziała napastnika i nie bardzo wiedziała, co może zrobić, a jednak instynkt kazał działać.
Zanim cokolwiek wymyśliła, poczuła, jak ktoś kładzie jej rękę na ramieniu i znieruchomiała, unosząc w górę głowę. Zimny dotyk zaczął się rozprzestrzeniać, jakby coś wzięło ją w objęcia. Nie mogła się ruszyć, mogła jedynie biernie patrzeć w górę, gdzie na krawędzi dachu tańczył ze swoją Czerwoną Królową Nero, wywijając jej ostrzem we wszystkie strony, ale choć ranił dotkliwie kilka demonów, ich przewaga był zbyt drastyczna, by mógł wygrać. A ona musiała to oglądać. Widziała jak kuleje, jak stopniowo słabnie, jak demony w końcu dobierają się do niego, rozrywając go kawałek po kawałeczku.
Serce skuł jej lód. Paraliż ustąpił i nogi się pod nią ugięły. Teraz słyszała tylko piskliwy śmiech i widziała jedynie wznoszące się nad budynkiem krwawe tarcze piekielnych księżycy. Demony ucztowały, a jeden z księżycy uśmiechał się do Blu tak szeroko, jakby ktoś nafaszerował go sardońskim zielem. I wtedy usłyszała huk wystrzału, a księżyc spadł z nieba i potoczył się pod jej nogi, tylko że teraz wyglądał jak ohydny łeb demona, któremu ktoś podarował uśmiech z Glasgow, a jej przestało być tak cholernie zimno.
– Wszystko w porządku? – Otrząsnęła się na dźwięk znajomego głosu i oderwawszy wzrok od rozsypującej się w proch czaszki, napotkała parę błękitnych zaniepokojonych oczu. Nero znów wyciągał do niej rękę, tym razem tą diabelską, bo w drugiej wciąż trzymał pistolet o dwóch lufach, z których jeszcze się dymiło po ostatnim strzale.
– Co to było? – wychrypiała, pozwalając, by Nero pomógł jej wstać. – Nic nie widziałam. A potem… – Jej spojrzenie w panice przeskakiwało od jednego, do drugiego oka chłopaka. – Dopadły cię. Na dachu. I…
– I zeżarły? – Nero nie wyglądał na zdziwionego tym wyznaniem. – To były Koszmary. Jeśli pozwolisz im się zanadto zbliżyć, przyśni ci się na jawie… no cóż, jakiś koszmar. Otrząśnij się. Jak to mówią? To był tylko sen. – Uśmiechnął się, próbując ją podnieść na duchu.
– Ta. Yhym… – Jej wzrok powędrował do giwery, którą Nerwo właśnie chował do kabury, a zaraz potem dostrzegła miecz, leżący na ziemi w odległości kilkunastu metrów od nich. Znów zerknęła na Nero, który zastygł i w mig odczytał jej myśli.
Rzucili się do miecza równocześnie. Blu była szybsza, ale Nero silniejszy, więc dziewczyna tylko przez ułamek sekundy suszyła ząbki w dzikim uśmiechu, ciesząc się ze zdobyczy, nim chłopak wyrwał z jej rąk swój miecz.
– To nie fair! – skarżyła się Blu, skacząc dookoła Nero, który uniósł Królową nad głowę, uśmiechając się z przekąsem. – Masz tego tyle, weź się podziel się! Przecież nie będę za każdym razem szukać jakiś desek! Chcę się na coś przydać!
(and fight togheter)
– Umiesz strzelać?
– Nie.
– Władasz mieczem?
– A co ja ze średniowiecza przybyłam?
– To co potrafisz?
– Robię świetne chili. I radzę sobie z mielonymi.
– Aha. – Nero pogrzebał chwilę w kieszeni. – Proszę. To się nada.
– Scyzoryk?!
– Tylko nie zrób sobie krzywdy.
Blu opuściła rękę i patrzyła spode łba jak Nero czyści swoje ostrze z czarnej brei, wyobrażając sobie tysiąc sposobów, na które mogła by nim zaszlachtować chłopaka. Nero zauważył jej spojrzenie i prychnął pod nosem.
– Nie patrz na mnie tak, jakbyś miała ochotę wepchnąć mi gdzieś ten scyzoryk, bo chyba na serio zacznę się bać. – Schował miecz do pochwy na plecach i otrzepał dłonie. – Dobra, bierz psa i spadamy.
– Flow, do nogi! – Blu obejrzała się na psa, ale nigdzie go nie było. – Flow?! – Zaczęła biegać w panice w tą i z powrotem, nawołując pupila.
– Może gdzieś uciekł? – podpowiedział Nero i zagwizdał głośno na dwóch palcach. – Flow! – zawołał, przykładają ręce do ust niczym megafon.
– Jezus Maria, ja się zabije! A jak coś go… Nie, nawet nie chcę myśleć! – Blu traciła zimną krew, łapała się za włosy i biegała bezsensu w koło. – Boże kochany, co teraz, co teraz?!
– Po pierwsze, to się uspokój. – Nero złapał ją za ramię i powstrzymał przed zataczaniem coraz ciaśniejszych kręgów. – Pewno się wystraszył i siedzi gdzieś w kącie.
– Masz rację. Muszę się ogarnąć. – Wzięła głęboki wdech, wydech i… – FLOOOW! – wrzasnęła na całe gardło, po czym wystartowała przed siebie jak strzała, wciąż się drąc wniebogłosy.
– Jasna cholera. Ściągnie nam na kark całe piekło! – zamarudził Nero i pobiegł za nią.
Dogonił Blu, gdy wybiegała z uliczki prosto na zrujnowany rynek. Wymknęła mu się, kiedy próbował ją złapać ramieniem diabła*, więc ryknął krótko z irytacji i postanowił przestać się patyczkować. Rzucił się na nią, zamknął w mocnym chwycie i powalił na ziemię. Przeorali wspólnie spory kawałek bruku, wzniecając w górę kurz i brud, i zatrzymali się tuż pod zdewastowaną fontanną, z której niemrawo tryskała lawa, strzelając od czasu do czasu iskrami.
Nero uniósł się na ręku, słysząc pod sobą zduszone jęki dziewczyny.
– O ty skurwy… – Blu rozkaszlała się od wirującego w powietrzu pyłu. Uniosła rękę, żeby trzepnąć leżącego na sobie Nero w łeb, ale spostrzegła, że przy upadku roztargała cały rękaw i bardzo się tym przejęła, wydając zduszony okrzyk i robiąc zmartwioną minę, jako iż na zwiedzanie piekła wystroiła się akurat w swoją ulubioną bluzę z całą masą przypinek, zrobiła szybki research, sprawdzając, czy którejś nie brakuje. – Urwałeś mi od diablo trzy!** – zauważyła, ubolewając nad stratą, podczas gdy Nero pokręcił z rezygnacją głową, nie mogąc się zdecydować czy się wściec, roześmiać, czy może rozpłakać. Zanim podjął decyzję, z daleka dobiegło ich ujadanie psów.
– Flow? – Blu odepchnęła chłopaka, podnosząc się do siadu i tocząc dookoła wzrokiem.
– To nie Flow. – Nero stał już na nogach, wyciągając swój miecz. – Niech to szlag. – Wyciągnął z kabury Niebieską Różę, odbezpieczył i rzucił broń Blu. – Masz, spróbuj nas nie pozabijać.
Blu złapała spluwę (żonglowała nią jedynie przez pół sekundy) i parsknęła kpiąco, burcząc pod nosem, że „i kto to mówi”. Stanęła plecami do pleców Nero i czekała, trzymając mocno w garści wycelowany w podłoże pistolet.
Szczekanie psów stawało się coraz głośniejsze. Widnokrąg, naszpikowany zarysami slumsów, zapalił się i Blu szturchnęła chłopaka łokciem, żeby się odwrócił. W ich stronę nadciągał zastęp piekielnych ogarów, na których czele maszerowała niewysoka, szczupła postać, rosnąca w oczach. W końcu Blu mogła dostrzec takie szczegóły, jak to, że jest to chłopiec, może nastolatek, ubrany w czarny mundurek o mankietach wyszywanych grubą, złotą nicią, pod krawatem, spinającym kołnierz białej koszuli. Miał kruczoczarne, półdługie włosy, wystające spod kapelusza o wywiniętym rondzie i bladozielone, duże i smutne oczy. Ręce trzymał w kieszeniach sprasowanych w kant spodni. Kiedy się zatrzymał, sfora upiornych psów o jarzących się ślepiach zatrzymała się wraz z nim. Niektóre siadały na masywnych zadach, wszystkie warczały lub szczekały, lecz kiedy ich pan uniósł rękę, zaskomliły i ucichły.
– Ktoś tu nie trzyma się zasad – oświadczył niespodziewanie głębokim, tubalnym głosem.
– Kto to, u licha, jest? Strażnik Teksasu? – zapytała półgębkiem Blu. – Znasz go?
– To Samael. I jego przydupay – szepnął Nero.
– Piekło jest dla martwych. Żywi nie mają tu wstępu – poinformował ich Anioł Śmierci.
Blu zerknęła na Nero.
– Żyjesz?
– Nie bardziej niż ty.
Bladozielone oczy patrzyły na nich beznamiętnie.
– Nie mówię o was, cholerne demony. Wy jesteście wiecznie żywi i wiecznie martwi jednocześnie.
Blu zerka na Nero, ujęcie drugie.
– Jesteś demonem?
– A ty?
– Ja nie mam demonicznej łapy.
– Tylko charakter.
– Słucham?!
– Demon jesteś, nie kobieta.
– Skończyliście? – zapytał cierpliwie Samael i wyciągnął z kieszeni pożółkły zwój, który spłynął do samej do ziemi, gdy go rozwinął i z uroczystym odkaszlnięciem odczytał co następuje: – Piekielny Regulamin, artykuł szósty, podpunkt szósty: Kto żyw wstępuje przez piekieł bramy, z tym wkrótce się pożegnamy. Ogary piekielne wnet go dopadną, a jego gnaty na wieki tu sczezną. – Zwinął regulamin, patrząc w ich stronę pytającym wzrokiem, jakby spodziewał się, że czegoś nie zrozumieli.
– No i co? – prychnęła Blu. – Mamy prawo zachować milczenie?
Samael ciężko westchnął.
– Przecież mówiłem. Nie dokonuję egzekucji na demonach. Cerber! – zawołał, a szereg psów rozstąpił się, przepuszczając czającą się na tyłach trzygłową bestię. Umięśnione łapy demolowały brukowany dziedziniec. Jedna z głów wypluła coś, co niosła w zębach, tuż pod stopy Samaela. Jeszcze zanim rozległ się pełen bólu pisk i ciche tąpnięcie, gdy pokryte sierścią ciało upadło na kamień, Blu ogarnęły złe przeczucie.
– Powiedz mi – przejęta grozą, nawet nie zdawała sobie sprawy kiedy złapała Nero za przedramię, ani jak mocno wbija w nie paznokcie – błagam, powiedz, że to tylko te Koszmary.
Nero stał nieruchomo. Nic nie odpowiedział. Samael rozłożył skrzydła, które wyprysnęły z jego ramion podobne wiązkom czarnego dymu, jakby utkane z piekielnej mgły i wzbił się w powietrze. W jego ręku pojawiła się szczerozłota, nieproporcjonalnie wielka co do jego postury kopia, którą przebił ranne, popiskujące zwierzę.
Ostatni skowyt rozległ się i urwał praktycznie w tym samym momencie.
– Nie. – Obraz migotał przed oczyma Blu, to tracił to odzyskiwał ostrość i kolor. – Nie – powtórzyła, chwiejąc się na nogach. Nero chwycił ją za poły bluzy, nim upadła, ale niemal natychmiast mu się wyrwała. – Nie… – Odtrąciła jego rękę, tą diaboliczną, z taką siłą, że chłopak syknął z bólu. – Nie Flow, nie. – Blu wyciągnęła przed siebie Niebieską Różę, wykręconą bokiem na popularny styl amerykańskiej gangsterki i wywaliła cały magazynek, celując gdzie popadnie. Trafiła kilka ogarów, jeden z naboi przeszył widmowe skrzydło Samaela, zostawiając w nim wyrwę, która niemal natychmiast się scaliła. Kiedy wystrzały umilkły, odrzuciła pistolet i wtedy Nero dostrzegł, skąd wzięła się jej siła. Aż do łokcia, jej rękę pokrywała niebieska łuska, a palce zmieniły się w czarne szpony.
(trough our strenght)
– NIE – oświadczyła Blu po raz ostatni, a potem… Niewiele zapamiętała z tego, co wydarzyło się potem.
Zdało jej się, że otoczyło ją białe światło, że nagle na wszystko patrzyła z góry, jakby urosła albo krążyła w powietrzu. Wszystko działo się tak szybko. Pamiętała uczucie wściekłości, jakie wepchnęło ją w ramiona szału, amoku, w którym rozszarpywała gardła ogarów własnymi zębami. Miała wrażenie, że przychodziło jej to tak łatwo. Jakby jej szczęki… Czuła ból w żuchwie na samo wspomnienie. Nie zapomniała też, że oblizywała usta z krwi i żyła ze świadomością, że ta jej smakowała, a ciepło oblewające jej pysk (co się wtedy stało z jej twarzą?) było takie przyjemne. Wszystko to jednak otaczała gęsta mgła, z której nie raz miała budzić się w środku nocy, oblana zimnym potem. Odzyskiwała pamięć w tym samym momencie, w którym odzyskała wtedy świadomość: gdy zimne, utkane z czarnej nibymgły skrzydło Samaela, okręciło się wiązką wokół jej szyi, jak jakaś upiorna macka. I dusiło, wyciskając z piersi ostatni dech. W uszach dudnił jej własny puls, zagłuszając wszelkie inne odgłosy. Zdawało jej się, że słyszy krzyk Nero, że ten woła ją po imieniu jakby z oddali i przez chwilę poczuła napływ sił. Nie chciała, by ktoś jeszcze skończył dzisiaj jak Flow. A ten dzieciak… Ten dzieciak. Przecież właściwie go nie znała, więc czemu tak się przejęła jego losem? O ironio, jakby jej własny właśnie nie wisiał, dosłownie, na włosku, kilka metrów nad ziemią.
Nadciągała ciemność. Czy w piekle też można umrzeć? Gdzie się potem trafia? Prosto do gara Lucyfera? Do drugiego kręgu? W nicość?
Nigdy się tego nie dowiedziała.
– HAHA! No ja nie mogę! Siema!
Była na granicy utraty przytomności i pewno też tego życia-nie-życia, gdy coś wyskoczyło zza pleców Samaela. Coś czerwonowłosego, obłąkańczo uśmiechniętego, co zdzieliło go w łeb bejsbolem. Nie tak mocno, żeby go rozwalić, ale na tyle, by strącić mu kapelusz i zmierzwić czuprynę. No i posłać te kilka metrów w dół, razem z uwięzioną w jego skrzydlatym uścisku Blu. Zanim jednak rozbiła się o bruk, wpadła w ciepłe ramiona i usłyszała opętańczy śmiech.
– Blunatic! Wróciłaś! Nareszcie! – Ktoś śmiał się jej wprost do ucha. – Przybyłem najszybciej, jak mogłem, gdy tylko się Przebudziłaś!
Poczuła, że stoi na własnych, chociaż drżących nogach, odstawiona na ziemię. Najpierw zobaczyła czerwone najki, potem niebieskie, dresowe spodnie z trzema białymi lampasami na każdej nogawce i przewiązaną w pasie bluzę z tego samego kompletu Adasia. Podniosła w górę umęczony wzrok, ale zobaczyła tylko szeroką klatkę piersiową, obleczoną w czarny t-shirt z napisem „King on the road!”, więc podnosiła wzrok dalej, aż w końcu napotkała wyszczerzoną wesoło gębę. Zmarszczyła brwi. Ten niemal dwumetrowy, przyzwoicie zbudowany facet, opierał na karku bejsbola i uśmiechał się do niej szeroko, patrząc z góry pełnymi radosnych kurwików, białymi oczami. Tęczówki od białek oddzielały tylko grube, czarne obwódki. Czerwone włosy sterczały w różne strony niepokojąco znajomo.
– Co tu się, do cholery, odstawia? – W oczach wciąż jej się mieniło, a kiedy gwałtownie się odwróciła, słysząc za sobą pełen złości ryk, zakręciło jej się w głowie.
– Zaczekaj, siostra, ja się tym zajmę. – Demon w niebieskim dresie poklepał ją po ramieniu i wyminął, ukazując jej zza ramienia stan swojego uzębienia. – No i ten, witaj w domu, nie? Fajnie, że jesteś. Najwyższa pora skopać dupy paru demonom. – I odwrócił się, przerzucając bejsbol do drugiej ręki.
– Yo, Samy, chyba pomyliłeś dzielnie, co? – zapytał, wywijając młynka swoją bronią i patrząc z góry na Anioła Śmierci, który właśnie pozbierał się do kupy.
– Baal. Jak zwykle nie w porę, nie w tym miejscu, co trzeba – wzdychał Samael, zbierając z ziemi swój kapelusz i otrzepując go z kurzu.
– To ty tak twierdzisz. Wyniesiesz się z mojego podwórka sam, czy sprzedać ci kopa na drogę?
– Zrobiłem już, co miałem do zrobienia, więc sam odejdę, chamie.
– Taa? A moją siorkę to w ramach programu wyrównania szans chciałeś dojechać? – warknął Baal, rzucając w Samaela znienacka bejsbolem. – Co jest, kurwa, na premię liczyłeś?
Samael uchylił się przed kawałkiem szybującego w jego stronę drewna.
– Nie. – Zielone oczy namierzyły Blu. – Nie poznałem jej.
– Sranie w banie, a nie „nie poznałem”!
– Myślałem, że jest z nim. – Samael wskazał brodą na Nero, który właśnie przebijał mieczem kolejnego ogara. Blu również odszukała go zaniepokojonym spojrzeniem.
– Hej, halo! – zawołała, postanawiając skorzystać z tego, że ktoś w tym porąbanym towarzystwie najwyraźniej był po jej stronie. Kimkolwiek był. Więc kiedy Baal skierował na nią wzrok, poleciła: – Każ koleżce odwołać pieski, tak?!
Baal skinął głową i zwrócił się do Samaela.
– Słyszałeś, co powiedziała.
Anioł Śmierci wygwizdał krótką melodię i ogary wróciły do niego, odstępując od Nero. Spojrzenie chłopaka i Blu się skrzyżowały. Chciała przywołać go gestem, ale… Coś zmieniło się w sposobie, w jaki na nią patrzył. Mimo tego, wciąż ściskając w dłoni miecz, sam ruszył w jej stronę.
– Twoje oczy… – Zatrzymał się tuż przed nią, przyglądając się jej z uwagą. To co wzięła za wrogość, okazało się zainteresowaniem. Może czymś jeszcze, czego nie umiała sprecyzować.
– Co? Co z nimi? – zaniepokoiła się Blu.
– Są takie same. – Wskazał Królową na Baala, który właśnie żegnał Samaela soczystym stekiem wyzwisk. – Identyczne. Zresztą… Nie tylko one. – Nagle ostrze Królowej przesunęło się pod jej gardło. – Słyszałem, jak cię nazwał. Widziałem, co potrafisz. – Na twarzy Nero pojawił się smutny uśmiech. – Chyba wiem, kim jesteś. Dlaczego szuka cię Azmodan. Dlaczego szuka cię połowa piekła i polują na ciebie Łowcy.
– C… Co? – Blu nagle zaczęła czuć strach, którego przyczyny nie znała. – Nie wiem, o czym mówisz. Nie wiem, kim jest… – Zerknęła szybko na Baala, po czym znów wróciła do bacznego obserwowanie sztychu miecza, przeskakując wzrokiem z Królowej, na twarz Nero.
– To Baal, Pan Zniszczenia, twój brat. – Diabelskie ramię Nero zapłonęło, jakby szykował się do walki. – A ty jesteś Blunatic. Demon Zemsty. To wszystko dlatego… – Wziął krótki zamach, ale zawahał się w ostatniej chwili, spostrzegając coś dziwnego.
Diabły nie płakały. Bo nie umiały płakać.
Ale teraz widział, jak po policzku Blu toczy się łza. Oko, z którego wyciekła, zmieniło barwę na czarną, taką, jaką miało wcześniej.
– Nieprawda – powiedziała cicho Blu, kręcąc głową. – Nie jestem żadnym demonem. Jestem…
Nagle bejsbol Baala skrzyżował się z ostrzem chłopaka.
– Dwa kroki w tył, koleś. – Baal stanął między nim, a Blu. – Zaraz… Gnojku jeden. Ja też coś, kurwa, o tobie wiem, szczeniaku. – Bejsbol przeszył powietrze w miejscu, w którym przed ułamkiem sekundy była głowa Nero. Blu krzyknęła w proteście. – Jesteś tym przechujem, który szwenda się po piekle i szuka guza, prawda? Niby jeden z nas, a na nas poluje. Jak to z tobą jest, zasrańcu?
– PRZESTAŃ! – zawołała Blu, gdy Baal znowu zaatakował i tym razem prawie trafił.
– Co? Dlaczego? – Czerwonowłosy demon odwrócił się w jej stronę, robiąc zawiedzioną minę. – Ten szczyl jeszcze przed chwilą był gotów cię załatwić bez zmrużenia oka!
– A wcześniej kilka razy mnie uratował. – Głos Blu zabrzmiał chłodniej, niż zwykle. – Zostaw go.
Baal skrzywił się i rąbnął pałą w bruk z taką siłą, że w ziemi powstała szczelina.
– Jak każesz… – Poddał się jej woli, choć zrobił to bardzo niechętnie. – Ale zostać tu też nie może.
– Dobrze. – Wzruszyła ramionami, nie okazując strachu, który poczuła, widząc gwałtowność Baala. Gdyby tylko zechciał, mógłby ją zetrzeć w pył. Na jej szczęście jednak, najwyraźniej nie chciał. – Wywal go stąd.
Twarz Baala trochę się rozjaśniła. Gołą dłonią powstrzymał ostrze Królowej, gdy Nero rzucił się na niego z rykiem.
– Nerwowy Nero – mruknął złośliwe Pan Zniszczenia. – Masz szczęście, że spodobałeś się mojej starszej siostrze. Ocaliła twoją nędzną dupę. Nie będę niszczył zabawki, która nie należy do mnie. To jej przywilej, a my się trzymamy ustalonej hierarchii. – Dźgnął chłopaka palcem w ramię, a w miejscu, które dotknął, pojawiła się świetlista pieczęć. – Masz tu glejt od Tartaru i spierdalaj na górę.
Pieczęć powoli się wypalała. Im mniejsza była, tym szerzej otwierał się portal za plecami Nero. Siła, której nie mógł się sprzeciwić, wciągała go do środka. W ostatniej chwili, ostatni raz spojrzał na Blu, a w jego błękitnych oczach jaśniała jakaś zaciętość.
(shall never surrender)
– Wrócę po ciebie – przyrzekł, zanim pazury jego diabelskiej łapy ześlizgnęły się z krawędzi, której się trzymał i portal zamknął się za nim z trzaskiem.
Blu jeszcze długo patrzyła w to miejsce, słysząc w myślach jego głos, zastanawiała się, czy była to obietnica, czy groźba.
_________________________
*SNATCH! - sorry, musiałam, pozdrawiam wszystkich właścicieli PS3! I graczy dmc,Tris, Tommy :D
** Pozdrawiam Kamila ;D i wszystkich hardcorów
W cytacie na górze, polecam songa sercem całym, bo moc ma olbrzymią.
A jakby ktoś się zastanawiał, co mnie inspiruje... https://www.youtube.com/watch?v=78pvL69nGYg&t=57s :D polecam całą litanię wysłuchać, kończy się na 2:20, niestety nie zapętlonej wersji nie znalazłam. materiał lepiej prezentuje się w crapie eternal war, ale to bym zaproponowała tylko starym playerowym wyjadaczom.
** Pozdrawiam Kamila ;D i wszystkich hardcorów
W cytacie na górze, polecam songa sercem całym, bo moc ma olbrzymią.
A jakby ktoś się zastanawiał, co mnie inspiruje... https://www.youtube.com/watch?v=78pvL69nGYg&t=57s :D polecam całą litanię wysłuchać, kończy się na 2:20, niestety nie zapętlonej wersji nie znalazłam. materiał lepiej prezentuje się w crapie eternal war, ale to bym zaproponowała tylko starym playerowym wyjadaczom.
Całkiem nieźle mi szło z cenzurą, choć raz. Dopóki nie pojawił się Baal, Pan Zniszczenia... i wszystko zepsuł!
Ze całej reszty będę się tłumaczyć w komentarzach.
Tak Wilczy widzi Blu. Mniej więcej. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz