...are the best I ever had.
— Zaczekaj.
Reno łapie mnie za przegub, a ja się zatrzymuję. Część mnie chce z nim zostać w firmie, naprawdę. Spoglądam na niego, czerwone tatuaże odcinają się od błękitu jego oczu. Tak bardzo. Ciekawe, czy on wie, jak duży ma na mnie wpływ, jak chętnie się go słucham. Ale nie dzisiaj. Chociaż wolałabym zdać się na jego widzimisię, dzisiaj mam w planach coś innego.
To samo, co każdego roku tego dnia.
— Zostań.
Zaciska palce na moim nadgarstku. Boże, chciałabym. Czuć ciepło, zamiast pustki, która patroszy mi serce. Ale nie jestem na to gotowa. Spędzę ten dzień tak, jak zawsze. Poniekąd każdy mój dzień bez ciebie wygląda podobnie, bo przecież nie tylko raz na rok przypominam sobie o cierniu, który tkwi gdzieś pod moimi żebrami. On daje o sobie znać dużo, dużo częściej.
Łagodnie wyswobadzam się z uścisku smukłych palców Sinclaira. Spoglądam na niego ze smutkiem i on wie, że musi pozwolić mi odejść. Zaraz potem mknę przez gęste strugi zimnego deszczu poza obrzeża miasta. Niebo jest zaciągnięte i żaden promień słońca nie dodaje otuchy.
Wspinam się na wyżyny wznoszące się za Midgarem i myślę o tobie.
Mija kolejny rok, odkąd cię nie ma. Myślałam, że z biegiem wydarzeń będzie mi łatwiej, ale wiesz co? Nie jest. Ani, kurwa, trochę. To jakaś bzdura, że czas leczy rany. Im dłużej to trwa, tym bardziej tęsknie. Moje rozdarcie sięga środka nieba i wnętrza świata, jak piorun, przechodzi przez mój umysł, pierś, kruszy żebra, miednice i nurkuje głęboko w ziemi. Ten ból już się zakorzenił. A ja albo nie mam siły, albo nie chcę go wykarczować. Bo co pozostanie mi wtedy, Zack? Po tobie?
Czuję się źle, niemal jak tego dnia, gdy dowiedziałam się, że nie żyjesz. Jak padlina szarpana przez głodne szakale. Huragan wspomnień pustoszy mój umysł. Powoduje przeciągi. Słyszę ich głuche wycie, dzwoni mi w uszach. W mojej głowie uchylają się jakieś drzwi. Te do krainy obłędu. Gdybym się temu poddała, może przestałoby boleć. Może nie czułabym nic. Byłabym jak jeden z kwiatów porastających twój grób. Smutną rośliną, odwracającą twarz do słońca, bo tylko tyle by mi pozostało.
Może to właśnie ból trzyma mnie przy życiu i jest tarczą między nim, a utratą zmysłów. Może ten ból jest potrzebny. Ale twoja śmierć nie była potrzeba nikomu. Chociaż podejrzewam, że jednak komuś twoja nieobecność jest na rękę. Jeśli tak, to przysięgam, znajdę tę rękę i odrąbię.
Ziemia trochę rozmokła, grzęzną mi stopy, ale nie dbam o to. Stoję i patrzę jak Kwiaty Wschodu uginają się pod ciężarem wody. Wierzę, że wyrosły tu nie w hołdzie twojej śmierci, lecz życiu, bo miejsce twojego spoczynku nie jest tylko grobem. Dla nas był to początek nowej drogi. To tu narodziły się nasze cele. Odziedziczyliśmy twoje marzenia. Bronimy swojego honoru. Idziemy w twoje ślady, Zack.
Wzdycham, kucając i biorę w palce jeden z kwiatów. Przystawiam go pod nos. Ich zapach przypomina mi ciebie. Twój świeżo uprany sweter, który wciągałeś na mnie za każdym razem, gdy zamarudziłam, że mi zimno. Kto teraz o mnie zadba tak, jak ty, jak starszy brat? Ach, wiem. Wiem, co byś mi odpowiedział na takie narzekanie. Że ci przykro, jeśli moje ostrze się stępiło, bądź pokryła go rdza czy łzy. Wiem, że byłby to sarkazm. Powinnam sama o siebie dbać. Nie powinnam dać broni zardzewieć, lecz robić z niej użytek, mądry, by nikt z jej powodu nie cierpiał i nie rozpaczał.
Ale nie wszyscy dzielą twoje przekonania. Nie wszyscy mądrze używają mieczy. Ty też się nie popisałeś. Nie pozwoliłeś mi się nawet z tobą pożegnać. Trzymałeś mnie od tego wszystkiego z daleka. O niczym nie miałam pojęcia. Zack. To nie był twój czas. Wiedziałeś, że jesteś najbliższą mi osobą na całym tym pierdolonym świecie. Moim jedynym bratem. I mimo to odszedłeś. Zostawiłeś młodszą siostrę samą. Jak ci nie wstyd. Na ten twój honor i wierność marzeniom, na wszystkie twoje ideały, proszę… Wróć.
To jest moje marzenie. Ty w imię swoich poświęciłeś wszystko. Gdzie ja mam złożyć ofiarę, komu? To jedyne, czego chcę – wrócić do czasów, kiedy żyłeś i wszystko było prostsze, nawet jeśli niosło zapowiedź przyszłych wydarzeń.
Byliśmy dziećmi. Wioska była niemal wymarła, ale to nie przeszkadzało nam hałasować tak, że wcale nie wydawała się taką być.
— Heya, Crush! — powitałeś mnie tego ranka, zwisając głową w dół znad krawędzi piętrowego łóżka. — Co dzisiaj robimy?
— Daj mi się wyspać, rany — mruknęłam nieprzytomnie, odwracając się na drugi bok, ale nie dałeś mi pospać. Poczułam, jak ciągniesz mnie za włosy i starłam się to ignorować, ale ty zawsze byłeś taki upierdliwy.
— Kurde, no weź! — fuknęłam, odwracając się z powrotem, ale widząc twój promienny uśmiech, nie mogłam długo się na ciebie gniewać. — Dlaczego musisz być taki niecierpliwy! — Zerknęłam na zegarek. — Jest dopiero siódma rano!
— Jak jesteś na misji, to godzina nie ma znaczenia!
— Ale nie jesteśmy na żadnej misji!
— Nie marudź, Crushy, wstawaj! — Jak zawsze kipiałeś nieuzasadnionym entuzjazmem. — Trzeba pomóc rodzicom, a potem… — Twoje źrenice błyszczały. — Wybierzemy się na wycieczkę!
— Chyba nie znowu nad reaktor? — zmartwiłam się, patrząc ci w oczy. Ostatnio coraz częściej zdawały mi się jakieś inne. Takie… już nie tylko niebieskie. Ale to co stało się z nimi parę nocy temu…
— Przecież sama mówiłaś, że lubisz te wycieczki!
— Tak, ale… — Usiadłam na łóżku, a ty zeskoczyłeś z góry i usiadłeś obok mnie, patrząc na mnie ze szczerym, wciąż dziecięcym zainteresowaniem.
— O co chodzi? — zapytałeś, trącając ramieniem o moje ramię.
— Nie pamiętasz, co się stało ostatnio? — wyszeptałam, jakby wypowiedzenie tego głośniej, mogło spowodować, że sytuacja się powtórzy.
— Aaa, to…! — Poczochrałeś się po czarnych i tak już rozkosmanych włosach, beztrosko się uśmiechając. — Daj spokój, czym ty się martwisz. To nic takiego.
Ale to nie było nic takiego, Zack. Wiedziałam o tym już wtedy i do dziś zmagam się z konsekwencjami tego, co robiliśmy.
— Wiesz, że chcę wstąpić do SOLDIERS — poinformowałeś mnie wówczas poważnym tonem, zarzucając mi rękę na szyję. — Muszę być silny. Wszystkich kandydatów infekują energią Mako. Przyjmują tylko tych, którzy wykażą się odpornością…
— Ale ja nie chcę, żebyś szedł do jakiegoś głupiego SOLDIERS! — oburzyłam się, wyswobadzając się z spod twojego ramienia i stając naprzeciwko ściany, zacisnęłam dłonie w piąstki. Ile wtedy mogłam mieć lat? Dziewięć? Dziesięć? Ty byłeś starszy o cztery lata i już wiedziałeś, czego chcesz od życia, a ja po prostu się bałam, że zostanę sama.
— Dlaczego płaczesz, Crushy? — zapytałeś, chociaż nawet nie widziałeś toczących się po mojej twarzy grochów. — Przecież wiesz, że nigdy cię nie zostawię.
Kłamca.
Stanąłeś koło mnie i pochyliłeś się, opierając ręce o kolana. Próbowałam ukryć przed tobą łzy, zarzucając na twarz włosy tak czarne jak twoje, ale wyciągnąłeś dłoń i założyłeś mi je za ucho.
— Wiesz o tym, prawda? — Cierpliwie czekałeś, aż zrozumiem, co chcesz mi przekazać. Przyznaję, dałam się nabrać. Dzieciom tak łatwo jest mieć nadzieję. Ty pewno też myślałeś, że wszystko będzie dobrze. Zupełnie jakby SOLDIER nie było elitarnym odziałem bojowym wysyłanym na najbardziej niebezpieczne misje. Szlag, Zack. Jak mogłeś być tak naiwny. Nie znam żadnego SOLDIERa, który wyszedł by z tej pracy cało. Tam nikt nie doczekuje emerytury. Ale wtedy o tym nie wiedziałam. Chciałam wierzyć, że będzie tak, jak mówisz, więc wypłakałam się w twój sweter, a potem wysmarkałam nos i wszystko było w porządku.
Do czasu.
Słońce tamtego dnia mocno grzało i zanim doszliśmy pod stary reaktor, byłam już cała mokra, ale nie marudziłam, usiłując dotrzymać ci kroku. Całe życie tego próbowałam, nawet teraz, mam wrażenie, wciąż próbuję cię doścignąć. Ciągle nie mogę się wyzbyć trybu myślenia młodszej siostry. Wtedy też, zamiast cię powstrzymać, chciałam ci dorównać.
Ale byliśmy tylko dziećmi. Nie wiedzieliśmy, z czym igramy. Chociaż któreś z nas powinno wykazać się rozsądkiem. I, o dziwo, to próbowałam być ja. Tylko że i tak nic to nie dało.
— Zack… — zatrzymałam cię, kiedy już zaczynałeś wspinać się na ruiny reaktora. Obejrzałeś się na mnie, unosząc brwi. — Nie siedźmy tu dzisiaj zbyt długo, dobra?
Twoją poważną twarz rozjaśnił uśmiech.
— Okay! — I już cię nie było. Pomknąłeś po kruszącym się betonie, wskakując na ścieżkę, którą sami utorowaliśmy wśród gruzu.
— Hej! Zaczekaj!
Pobiegłam za tobą i słysząc twój oddalający się śmiech, sama się roześmiałam. Dróżka prowadząca do wnętrza reaktora byłą wąska i stroma, ale pokonywałam ją już wiele razy. Nie umiałam sobie poradzić z wejściem do jego wnętrza, bo trzeba było zeskoczyć z wyłomu w murze, a potem wspiąć się na półkę, pozostałość z platformy, która musiała kiedyś pełnić funkcje windy. Ale ty zawsze czekałeś na mnie w tym miejscu, wyciągając do mnie rękę.
— Wskakuj! — Podciągnąłeś mnie tam, gdzie sama bym nie dosięgnęła i asekurowałeś przy zejściu z drugiej strony. Zdewastowany parter ucierpiał w wybuchu reaktora najmniej. Po nadtopionych kształtach wciąż można było rozpoznać, czym kiedyś były. Biurka, komputery, konsole. Ale nie przychodziliśmy tu po to, żeby to podziwiać. Schodziliśmy jeszcze niżej, po jedynych schodach, jakie się uchowały, blaszanych i kręconych. Nie daleko. Tutaj unosiły się już zielone opary. Pachniało mokrą ziemią i benzyną. Kiedyś było tu chyba jakieś nieduże laboratorium. Lubiliśmy się tu krzątać i odnajdywać szczątki zeszytów i inne, czasem przerażające, artefakty. Mieliśmy z tego kupę radochy, no nie? Śmiechu i strasznych opowieści na dobranoc, które ubarwialiśmy, ile wlazło.
Wierzyłeś, że kisząc się w tym zepsutym, zielonkawym powietrzu, uodporniamy się na działanie energii. Miałeś trochę racji. Po pierwszej sesji, którą sobie zafundowaliśmy na miejscu reaktora, oboje rzygaliśmy jak koty cały następny tydzień. Ale wróciliśmy, bo nam się nudziło, w Gongadze nie było co robić, a nasze znaleziska były ciekawe i emocjonujące. Zauważyłeś, że wytrzymujemy w tych oparach coraz dłużej i coraz mniej potem bolą nas brzuchy. Wreszcie dowiedziałeś się jeszcze o SOLDIER i chociaż zwiedziliśmy już cały reaktor, wciąż tu przychodziliśmy i jeszcze czasem natykaliśmy się na coś ciekawego. Nie miałam nic przeciwko, aż do momentu, w którym się wystraszyłam.
Parę dni temu, obudziłam się w środku nocy. Było parno i chciało mi się pić. Rodziców nie było, oboje wybrali się do Cosmo Canyonu szukać pracy. Ty też się przebudziłeś i poprosiłeś, żebym podała ci wody. Nalałam jej do szklanki, którą zaraz potem upuściłam, gdy podając ci naczynie, spojrzałam na ciebie.
— Co?! — Odwróciłeś się gwałtownie, sądząc, że wystraszyłam się czegoś za tobą, ale tam była tylko ściana. — Co się stało?
— Twoje oczy, Zack…
— Co z nimi? — Ty też się przeląkłeś. Zeskoczyłeś z łóżka i pobiegłeś do lustra. Zobaczyłeś to samo, co ja. Parę płonących jaskrawozielonych oczu, przeciętych pionowymi źrenicami.
Przyglądałeś się sobie dłuższą chwilę, naciągając palcami policzki i skórę przy skroniach. A potem zwróciłeś na mnie to dzikie spojrzenie i…
— Buuu!
Pisnęłam i chciałam uciec, ale złapałeś mnie za rękę, głośno się śmiejąc.
— Głuptasie… Zobacz. — Przyciągnąłeś mnie do siebie i wskazałeś na lustro.
Byliśmy niemal identyczni. Moje oczy płonęły tak samo jak twoje.
Ty to zbagatelizowałeś, ale ja się przejęłam. Przez kilka dni udało mi się ciebie powstrzymać od odwiedzania reaktora, aż do dzisiaj. Przynajmniej dotrzymałeś słowa i wróciliśmy do domu przed zmierzchem, a raczej chciałeś, żebym tak myślałam, bo kiedy znowu przebudziłam się w nocy, ciebie nie było. Wróciłeś nad ranem, po cichu, na palcach, ale widząc, że nie śpię, przewróciłeś oczami i opuściłeś ręce.
— Błagam. Nie zniosę kazania od młodszej siostry — zastrzegłeś, a ja tylko ściągnęłam usta, patrząc na ciebie karcąco znad skrzyżowanych ramion. Wtedy poszłam od razu spać, ale niedługo potem przestałam być taka pobłażliwa. Chodziłam za tobą, chociaż już tego nie chciałeś, chodziłam i ględziłam ci nad uchem, że to niezdrowe. Ty tylko przewracałeś oczami i nawijałeś o tych swoich SOLDIERsach. Wkrótce zacząłeś zaszywać się jeszcze głębiej w ruinach reaktora i przeganiałeś mnie, gdy też upierałam się siedzieć w zielonej mgle. „Jestem facetem”, mówiłeś, „Wytrzymam więcej. A ty jesteś jeszcze mała, uciekaj.” Coraz częściej wymykałeś się sam, nic mi nie mówiąc, dokąd się udajesz, ale ja wiedziałam. Chodziłam po ciebie, co cię wkurzało, bo raz prawie złamałam nogę, zeskakując z platformy. Wtedy chyba pierwszy raz na mnie nakrzyczałeś, niosąc mnie na plecach do domu i prosząc, żebym zrozumiała i uszanowała twoje marzenia.
Ale ja się nigdy do SOLDIERs nie przekonałam. I też traciłam cierpliwość.
Miałam wtedy dwanaście lat. I miałam dość. Chwyciłam się brzegu umywalki, znad której patrzyłam na swoje niebiesko-zielone oczy i próbowałam utrzymać równowagę. Całą zeszłą noc szukałam cię po reaktorze. Ale nie znalazłam. Wróciłam do domu, lecz z nerwów nie mogłam zasnąć na więcej niż dwie godziny.
"Ostatni raz", wyszeptałam sama do siebie. "Ostatni raz po ciebie idę.”
Oderwałam ręce od zimnej porcelany i czując z niewyspania zawroty głowy, ruszyłam do drzwi. Które otworzyły się same, zanim wyciągnęłam rękę.
— Przyjęli mnie! Przyjęli! — usłyszałam i wziąłeś mnie w ramiona tańcząc ze mną po pokoju. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam, co się wyrabia i wyjęłam z twojej ręki otwartą kopertę. Kiedy zobaczyłam, kto jest nadawcą, moje serce ściął lód. Prędko wyciągnęłam list, zapoznając się z jego treścią, podczas gdy ty prężyłeś się obok, pękając z dumy.
— To dopiero zaproszenie do Shinry na rozmowę kwalifikacyjną, Zacky — mruknęłam, nie próbując ukryć w głosie ulgi, ale ciebie nic by w tym momencie nie zniechęciło. Znów złapałeś mnie za ręce, odstawiając jakiegoś kujawiaka.
— Twój brat zostanie bohaterem, Crushy! Rozumiesz? Ja, bohaterem! Haha!
I na co ci to było, Zack? To bohaterstwo. Co z niego masz? Firma nawet nie postawiła ci porządnego pomnika.
A twoja siostra kontynuuje to bezsensowne dzieło, pracując dla tych chujów.
Zagryzam wargi, unoszę podbródek, przeszywająca niebo błyskawica oświetla moją pełną determinacji twarz. Wewnętrznie jestem rozdarta, bo w jakiś pojebany sposób się w Shinrze zaaklimatyzowałam, ale nie zapomniałam, dlaczego dałam się zrekrutować.
Dowiem się, kto jest za to odpowiedzialny. Bo nawet jeśli Cloud powtarza, że to jego wina, to mu nie wierzę, chociaż chyba nigdy mu o tym nie powiedziałam. Cloud był twoim przyjacielem. I twój przyjaciel teraz cierpi, obwiniając się o twoją śmierć. A ci, którzy naprawdę cię na nią posłali, pewno chodzą wolno.
Ech.
Otulam się ramionami, jestem już cała mokra, jak wtedy, gdy biegałam za tobą po Gongadze. Tylko że teraz stoję nad twoim grobem, znosząc zimny deszcz. Woda spływa po włosach, a one chłoną ją, zmieniając swój kolor na ciemny. Biorę w palce jeden kosmyk. Już zapomniałam, że naturalnie są czarne. To ty kazałeś mi się przefarbować. Pamiętasz?
Listy od ciebie był chaotyczne i pełne byków. Oczywiście cię przyjęli. Zostałeś SOLDIERem. Podobało ci się w Midgarze. Często przysyłałeś mi jakieś upominki, wiedząc, że rodziców nie stać na to, żeby kupować niepotrzebne rzeczy, poza tym w naszej zabitej dechami dziurze na sklepowych półkach leżał tylko najniezbędniejszy asortyment. Fajnie było móc ubrać nową bluzkę czy związać włosy kolorowymi wstążkami. Byłam ciekawa, czy koledzy nie śmieją się z ciebie, że kupujesz takie damskie pierdoły. Zapamiętałeś nawet, jak często mówiłam o tym, że chciałabym mieć jasne włosy i pewnego razu znalazłam w paczce rozjaśniacz. Z początku się ucieszyłam i zamierzałam natychmiast go wypróbować, ale kiedy popatrzyłam w lustro i zobaczyłam twarz podobną do twojej, zrezygnowałam, bo bałam się, że mogłabym zapomnieć, jak wyglądasz.
Nie odwiedzałeś nas często. Pamiętam jak pierwszy raz pojawiłeś się w Gongadze w mundurze. Miałeś wtedy szesnaście lat, ale o tym innym razem. Dzisiaj gryzie mnie coś innego, trapi inne wspomnienie. Dlaczego pisałeś coraz rzadziej, aż w końcu przestałeś. Nie wiedziałam co się dzieje i odchodziłam od zmysłów. Aż pewnego dnia po prostu pojawiłeś się za moimi plecami.
— To ja ci ogarniam cały ten kobiecy szajs — słysząc dobrze znany głos, upuściłam kosz z praniem — a ty z niego nie korzystasz, no.
Pociągnąłeś mnie lekko za długi, luźno spleciony warkocz. Serce mi łomotało, kiedy się odwracałam, żeby się przekonać, czy ty to ty.
— Zack… — Nie mogłam uwierzyć, że tu jesteś. Nie mogłam oderwać od ciebie wzroku i zdecydować się, czy chcę cię wyściskać, czy ci przyłożyć. — Zack! — Zdecydowałam się na kompromis i pchnęłam cię w pierś, po czym rzuciłam ci się na szyję.
— Ło! — Zatoczyłeś się do tyłu, ale utrzymałeś równowagę. — Hehe, spokojnie.
Pozwoliłeś mi tkwić tak dłuższą chwilę, aż w końcu oderwałam się od ciebie, żeby móc ci się przyjrzeć.
Twoje włosy były dłuższe niż zapamiętałam, zaczesane do tyłu. Tylko jeden kosmyk grzywki opadał ci na nos, stercząc niepokornie. Z przykrością zauważyłam, że masz na policzku dwie nakładające się na siebie blizny. Odstąpiłam o krok, by móc objąć cię wzrokiem. Urosłeś. Kawał był z ciebie teraz faceta. Nabrałeś jakiejś powagi, dorosłeś, chociaż na twoich wargach pałętał się ten sam figlarny uśmiech, który dobrze znałam. Patrzyłeś na mnie znad skrzyżowanych ramion, a twoje oczy miały tak intensywny kolor jak nigdy. Rozbłysły na widok mojej twarzy, ale kiedy mi się przyjrzałeś, zmarszczyłeś brwi i z niezadowoleniem skrzywiłeś usta.
— Nie… Crush! — Oparłeś czoło na dłoni i z frustracji tupnąłeś nogą. W tym momencie zdawało się, że nic się nie zmieniłeś. — Dalej chodzisz nad reaktor, prawda? — zapytałeś, ściszając głos.
Skonsternowana, rozejrzałam się dookoła. Ktoś nas podsłuchiwał?
— Nawet jeśli, to co z tego?
— Miałaś sobie włosy… — Ty też rozejrzałeś się nerwowo. — Ten. Przefarbować.
Coraz szerzej otwierałam oczy.
— Co ty wygadujesz, Zacky?
— Wejdźmy do środka. — Złapałeś mnie za przedramię i poprowadziłeś do domu. — Cześć, ma… o. Rodziców nie ma?
— Mógłbyś się zapowiedzieć, wiesz — fuknęłam, ale byłam zbyt szczęśliwa, że cię widzę, by się wściekać. — Czemu się nie odzywałeś tyle czasu? — zapytałam, szczerze zatroskana, siadając na kanapie i składając ręce na kolanach. — I o co ci chodzi? Z tymi włosami i w ogóle.
Westchnąłeś ciężko i przysunąłeś sobie krzesło naprzeciwko mnie, po czym ciężko na nie opadłeś.
— Zostałem SOLDIERem pierwszej klasy — poinformowałeś mnie, ale nie usłyszałem w twojej głosie dumy, której się spodziewałam.
— To chyba dobrze, nie? — dziwiłam się. — Przecież to awans.
— Taa, dobrze… — mruknąłeś bez entuzjazmu. — Są pod wrażeniem moich umiejętności. Tak bardzo, że pytali mnie, czy mam jakiś braci.
Nie rozumiałam. Gestem poprosiłam, żebyś kontynuował.
— A ja jestem idiotą — zdenerwowałeś się, chyba sam na siebie. — Ze śmiechem odpowiedziałem im, że mam tylko siostrę. Myślałem, że to ich nie zainteresuje.
Wciąż nie pojmowałam, co się dzieje, ale poważny ton twojego głosu wcale mi się nie podobał.
— Chcą cię poznać, Crush — wyjaśniłeś, splatając palce i opierając łokcie o kolana. — Są ciekawi, czy też tak dobrze reagujesz na Mako.
— No i co? — Wzruszyłam ramionami, a ty zgromiłeś mnie wzrokiem. Aż się spięłam. Nie wiedziałam, że potrafisz tak groźnie wyglądać. Chociaż szybko złagodziłeś to wrażenie, posyłając mi niewesoły uśmiech.
— Nie pisałem, bo miałem nadzieję, że… Wysyłałem listy gdzie indziej. Żeby się nie dowiedzieli, gdzie jesteś. Ale… Oni i tak tu przyjdą, rozumiesz? — Wstałeś, zaczynając nerwowo przechadzać się po pokoju.
— Zack, kurwa, nic nie rozumiem.
Zatrzymałeś się, łapiąc się za uszy.
— Jak ty brzydko mówisz! Moja mała siostra przeklina?!
Zignorowałam tę uwagę, ale ten przebłysk normalności pozwolił mi pozbyć się poczucia odrealnienia.
— Przecież dla nich pracujesz, chyba nic mi grozi, jeśli…
— Nie mogą cię tu zastać. — Zatrzymałeś się, unosząc firankę i zerkając za okno. — Nie mogą cię rozpoznać.
— Ale dlaczego?!
Nie odpowiedziałeś. Zacisnąłeś usta, patrząc na mnie jakoś smutno.
Podszedłeś i nachyliłeś się, kładąc dłoń na moim policzku. Przez twoją twarz przebiegła fala emocji. Troska, miłość, niepokój.
— Jezu, Crush. — Wiedziałam, że moje oczy były praktycznie zielone i wiedziałam, że ci się to nie podobało, ty hipokryto. — Nie pójdziesz więcej nad ten reaktor.
— Ale…
— Pakuj się.
Rozległo się pukanie do drzwi i poszedłeś otworzyć, pytając, kto tam. Usłyszałam jakieś obce imię i do naszego domu wszedł chłopak średniego wzrostu, może w moim wieku, o słomianych, nastroszonych włosach. On też miał na sobie uniform Shinry, ale nie taki, jak twój.
— Gdzie? — zapytałeś, zamykając za nim drzwi.
— Są nad reaktorem.
— Dobra. — Zwróciłeś spojrzenie na mnie. — Na co czekasz, Crush? Mówiłem, żebyś się pakowała. Dawaj, pomogę ci.
Posłuchałam, bo brzmiałeś zbyt poważnie, żebym ośmieliła się dalej zadawać pytania.
— To właśnie moja siostra — oznajmiłeś blondynowi, klepiąc go w biegu po plecach i wrzucając do mojej torby szpargały, które ci podałam. — Tylko tobie mogę zaufać. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Blondyn kiwnął głową.
— Nie martw się. Załatwię to.
— Dobrze. — Pomogłeś zapiąć mi torbę i podałeś ją swojemu przyjacielowi. — Ja się zajmę Genesisem. Odpalaj Fenriza.
Kiedy blondyn wyszedł, spojrzałeś mi prosto w oczy, kładąc ręce na moich ramionach.
— Cloud cię stąd zabierze. Spotkamy się za… parę dni, mam nadzieję.
Wychodziliśmy w pośpiechu, więc tylko kiwnęłam głową, czując, jak strach ściska mnie za gardło. Dopiero teraz dotarło do mnie, że dzieje się coś niedobrego.
— Nic się nie bój. — Pomogłeś mi wskoczyć na szeroki motor, który stał przed naszym domem i kazałeś mocno się trzymać. — Czekaj na mnie, Crush. Nie rób nic głupiego!
Rozległ się ryk silnika, rzuciłam na ciebie ostatnie spojrzenie, zapamiętałam, że próbowałeś pokrzepiająco się uśmiechać i zniknąłeś z mojego pola widzenia.
Twój przyjaciel zawiózł mnie do Rocket Town i opłacił noclegi na miesiąc z góry, informując mnie, że to pieniądze Zacka, gdy próbowałam protestować. Zamknęłam się w pokoju i znalazłam w torbie rozjaśniacz do włosów. Zrobiłam wszystko, o co prosiłeś. Czekałam.
Czekałam bardzo, bardzo długo.
— Dosyć tego.
Wzdrygam się, kiedy na moich ramionach ląduje sucha, ciepła, męska marynarka. Zadzieram głowę i widzę gwiazdy. Zapadła noc, niebo się rozchmurzyło, a ja nawet nie zauważyłam kiedy. Księżyc rzuca bladą poświatę na Wschodnie Kwiaty, które w jego świetle wydają się być niebieskie. Wydaje mi się, że słyszę odległe wycie wilka.
Otulam się marynarką i powoli odwracam. W głowie wciąż słyszę twój głos. „Dbaj o swoje marzenia”, powtarzałeś. „I bez względu na wszystko, broń swojego honoru.” Taaak. Ty i ten twój honor. Mogłeś go jebać i żyć dalej.
— No chodź.
Łapię za wyciągniętą dłoń. Pozwalam zaprowadzić się do domu. W milczeniu idziemy przez obrzeża Midgaru i nie odzywamy się całą drogę. Doceniam, że Sinclair powstrzymuje się od komentarzy. Że po prostu jest obok. Nie próbuję się z nim pożegnać, ani się rozdzielić, zdając sobie sprawę, że mnie nie odprowadza, ale prowadzi do siebie. Jestem wyczerpana i wdzięczna, że zechciał się mną zająć. Korzystam z gorącej kąpieli i nie próbuję przekimać się na kanapie. Potrzebuję ciepła. Wpełzam do jego łóżka i czując jego oddech na swoich włosach, zasypiam.
Tej nocy śni mi się, że umieram. I to jest dobry sen. Bo ty też w nim jesteś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz