Uwaga, jest niecenzuralnie, jako że jedna z postaci totalnie nie umie się zachować.
______________________
Jasna cholera. Jeśli wszystkich opuszczą siły, to co ja z nimi pocznę pośrodku jakiegoś pustkowia?
— Błagam, nie róbcie mi tego… — jęknęłam, łapiąc się za włosy i patrząc w okno, byle tylko nie musieć oglądać umęczonych twarzy przyjaciół. Reno wyglądał ze wszystkich najgorzej. Wymiotował od wczoraj i był jak cień samego siebie, cały rozpalony, raz po raz wstrząsały nim dreszcze. Poszarzała cera, perlące się na czole kropelki potu, ściągnięte brwi, zaciśnięte zęby. Powinien dostać jakąś kroplówkę, zanim się całkiem odwodni. Mimo to wciąż powtarzał, że nic mu nie jest, dopóki przy wsiadaniu do auta prawie się nie wyglebił. Wskoczyłam pod jego ramię w ostatniej chwili i półprzytomnego usadowiłam na tylnym siedzeniu. Nawet pasy mu zapięłam, no chodząca ze mnie dobroć.
Cloud wyglądał tylko odrobinę lepiej. Lir ciągle pakowała w niego jakieś zastrzyki, ale póki co niewiele to pomagało. Nawet Turksom nie szczędziła medykamentów, chociaż teoretycznie byli mniej narażeni na działanie energii Mako, bo im nikt nie próbował przeszczepić komórek Jenovy. Nawet do mnie próbowała zbliżyć się ze strzykawką, ale ja akurat czułam się bardzo dobrze, co natychmiast udowodniłam, robiąc szybko dwadzieścia przysiadów i wymachując przy tym energicznie rękami. Lir chyba zrobiło się od tego niedobrze, bo stwierdziła nagle, że ma majaki i sama zrobiła sobie zastrzyk, który dla mnie przygotowała. Dbała o wszystkich, dopóki sama totalnie nie opadła z sił i dopiero wtedy zaczęłam podejrzewać, że oszczędzała z lekarstwami na sobie.
Nie było mowy, żebym ja przejęła po niej pałeczkę. Panicznie bałam się igieł. Jeszcze bardziej niż ciemności i wysokości.
— Cz… Czego… ty się… je-jeszcze… boisz, yo? — wydyszał Reno, patrząc na mnie spod półprzymkniętych powiek, gdy z obrzydzeniem wyrzucałam przez okno zużytą strzykawkę, jakby to był zdechły włochaty pająk.
— Ludzi z patelniami — mruknęłam cicho, a głośniej dodałam: — Ciebie, sadysto. — Położyłam rękę na jego czole. Skrzywiłam się. Było gorące. — I twojego helikoptera.
— Jesz…cze kiedyś… mnie… będziesz prosić, żebym… ci się dał… przelecieć. —Próbował chyba wyszczerzyć zęby, ale tę próbę szybko zdominował grymas bólu.
Złapał za moją dłoń, kiedy chciałam ją zabrać i zamknął oczy. Jego ręka opadła bezwładnie, ale uścisk nie zelżał. Przeklęłam, kiedy odchylił głowę, zapadając w sen i wyswobodziłam rękę dopiero wtedy, gdy Vincent przywalił czołem o klakson, przywracając wszystkich do przytomności.
And I’ll use you as a warning sign
— Matko jedyna! — wrzasnęłam, chwytając się oparcia przed sobą. Przez jedną krótką chwilę byłam pewna, że zginiemy, rozbijając się o zbliżające się w naszą stronę skały, ale Rude w ostatniej chwili zdążył złapać za kierownicę. — Kurwa, Vince! Noga z gazu! — Pootrząsałam jego ramieniem, podczas gdy Rude kręcił kierownicą, ale prędkościomierz pokazywał coraz większą liczbę. Vincent miał ciężką nogę. Dosłownie. — Kto normalny prowadzi w płytowych butach, nożeż trampek żadnych nie masz?! Vince!
Ale Vincent Valentine nie reagował. Zatrzymaliśmy się dopiero, kiedy Rude przełożył nogę na jego stronę i wcisnął hamulec, spychając jednocześnie stopę Vincenta z pedału gazu.
— Ja pier…! — Zaparłam się nogami o fotele, żeby nie wylecieć przez przednią szybę i wyciągnęłam ręce, przytrzymując resztę. — Szlag!
Wychyliłam się, opierając się o kolana Reno, otworzyłam drzwi i przelazłam przez niego, wydostając się na zewnątrz. Upadłam na czworaka, oddychając płytko, ale udało mi się nie puścić pawia. Za to usłyszałam, jak otwierają się drzwi z drugiej strony i wymiotuje ktoś inny.
Biedny Cloud. Mało, że wszystkich dopadły skutki uboczne napromieniowania, to on miał jeszcze chorobę lokomocyjną. Ale nie miałam czasu mu współczuć. Pozbierałam się na nogi i doskoczyłam do drzwi od strony kierowcy. Vincent zsuwał się z fotela, a kiedy stracił oparcie, gdy otworzyłam drzwi, prawie wypadł. Udało mi się go złapać pod pachy i wyciągnąć z auta.
— Ło kur… Aleś ty ciężki! — wysapałam, uginając się pod ciężarem mężczyzny. — Rude, pomóż!
Rude zdołał wysiąść, jakoś do mnie doczłapać i chwycić Vincenta za nogi, chociaż wyczyn wyhamowania pędzącego karawanu wyraźnie nadwyrężył jego siły.
— Wrzucamy go do bagażnika! — zarządziłam. Zataszczyliśmy Valentine’a na tyły, a ja łokciem otworzyłam bagażnik. Nie był pusty. Na szczęście trumna, która w nim była, już tak.
— Świetnie — stęknęłam, poprawiając uchwyt — będzie się czuł jak w domu.
Z trudem wrzuciliśmy go do trumny. Rude przy tym pozieleniał i sam zaczął się słaniać na nogach. Zaoferowałam mu ramię, a on wsparł się na nim, jednak ku mojej rozpaczy nie pozwolił odprowadzić się na miejsce kierowcy.
— Nie dam rady. Ty musisz poprowadzić.
— Ale przecież ja nie potrafię! Ja nawet quadem pakuję się do rowu!
Rude tylko pokręcił głową, oddychając szybko.
Usadowiłam go na miejscu pasażera i próbując odegnać od siebie złe przeczucia, przysiadłam na chwilę na masce samochodu, opierając ręce o rozgrzaną blachę. Co miałam zrobić? Do licha, kompletnie się nie znałam na kierowaniu! Nawet nie znałam drogi! Żałowałam, że nie mam przy sobie żadnych papierosów, bo miałam cholerną ochotę zapalić.
Co podsunęło mi pewien pomysł.
Była jedna droga z Gongagi, którą znałam. Być może gdzieś trafię. Tylko czy będziemy tam mile widziani?
— No dobra. — Z ciężkim sercem usiadłam za kółkiem, zamknęłam drzwi, zapięłam pasy, położyłam ręce na kierownicy i zerknęłam na Ruda.
— Jakieś rady?
— Postaraj się nas… nie zabić.
— No dobra — powtórzyłam, wzdychając i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Karawan zawarczał, zarzęził i pozwolił się odpalić za drugim razem, co nastawiło mnie nieco bardziej optymistycznie.
— Słabo wam? — mruknęłam, oglądając się na śniętych towarzyszy i uśmiechnęłam się do nich niezdrowym uśmiechem kogoś, kogo dotknęła niepoczytalność. — To dopiero początek.
Niestety kolejne szarpnięcia autem szybko zgasiły zarówno mój entuzjazm, jak i silnik. Zanim przebyłam więcej, niż pięćdziesiąt metrów, Cloud wyrzygał się jeszcze dwa razy, Rude zrobił się siny, Lir lamentowała nad moją nieporadnością, w czym wtórował jej Reno (chociaż raz się w czymś zgadzali), obejmując kurczowo podgłówek mojego fotela i tylko Cloud się nie odzywał, zapewne dlatego, że nie tylko słowa opuściłyby jego usta. I Vincent. On też zechciał siedzieć cicho, śpiąc w swojej trumnie.
— Przecież jej się nie daje prowadzić nawet roweru! — krytykował Reno. Wyraźnie trochę odżył, dzięki dawce adrenaliny. — Wszystkie firmówki zajeździła!
Prychnęłam, licząc w myślach, ile on rozbił helikopterów.
— R-roweru? Nawet wózka z dzieckiem by nie poprowadziła — dorzuciła Lir.
— Strach jej dać wózek ze złomem, co dopiero z dzieckiem…
— Ona i na pieszo stanowi zagrożenie dla siebie i otoczenia!
— Potyka się o własne nogi, yo.
— Chyba twoje, jak ci wyłazi z łóżka!
— Zamknąć się! — Zahamowałam gwałtownie, zdenerwowana tym hejtem, co Cloud – najmniej winny tej sytuacji – przepłacił kolejnym bełtem. — Tak wam dupy odżyły, to zapraszam! Mnie to też nie sprawia przyjemności!
That if you talk enough sense then you’ll lose your mind
Oboje się przymknęli, a ja w spokojniejszej atmosferze zdołałam poprowadzić karawan trochę sprawniej. Trochę. Całą drogę myliły mi się pedały, chyba spaliłam sprzęgło, na zakrętach nami rzucało i generalnie prawie zajechałam silnik, a raz niemal spadliśmy w przepaść. Przez bramy Rocket Town wjechałam z piskiem opon i donośnie ogłosiłam nasze przybycie, wjeżdżając w śmietniki przed domem Cida Highwinda. Zacisnęłam powieki i przygryzłam wargi, czekając aż Cid wybiegnie i mnie zbluzga, ale kiedy nic takiego się nie wydarzyło, otworzyłam oczy. Wszyscy z ulgą opuszczali pojazd. Przypominało to grupową ewakuację. Szczurów z pokładu tonącego statku. Albo komory rzygowej. Nawet Vincent walił w szybę bagażnika, żeby go wypuścić.
— Właśnie dlatego… nigdy nie dałbym ci…. poprowadzić Fenrira. — Cloud dyszał ciężko, trzaskając za sobą drzwiami.
Wzruszyłam ramionami i wysiadłam z auta, zastanawiając się, czemu nie powitał mnie stek wyzwisk. Najpierw pomyślałam, że może Cid już śpi, w końcu było dość późno, ale kiedy usłyszałam dochodzący z jego domu jazgot, zrozumiałam, że znowu przesiadywał po nocach w warsztacie i spawał ze sobą jakiś złom.
Kilku sąsiadów, zainteresowanych hałasem, wyglądało przez firanki i miałam szczerą ochotę zrobić małe show i specjalnie dla nich zaśpiewać jakąś piosenkę pod tytułem: „PRZYJECHAŁA KARWA-NA-NA-NA CAŁA OBRZYGA-NA-NA-NA!”, ale jakoś się powstrzymałam. Zaganiałam przed sobą grupę ludzi pod drzwi do domu Cida. Przywaliłam w nie pięścią i uciekłam na sam koniec zbiegowiska. Kiedy Cid otworzył drzwi…:
— Co, do kurwy nędz…
…po prostu wepchnęłam wszystkich do środka, zanim zatrzasnął nam je przed nosem.
— Więcej was matka nie miała?! — usłyszałam jego podniesiony ton, gdy za nami zamykałam. — Cloud! Vincent! Kurwa mać! Co tu robicie o tej porze?! I czemu trzymacie z Turkami?! Bez obrazy, Vince, ale nie mam do tych gnojków za grosz zaufania. Pieprzona Shinra! Zajebali mojego Highwinda! A tak poza tym, dlaczego wyglądacie, jakbyście cały dzień i pół nocy walili do ryja?
Cloud z Vincentem postanowili mu odpowiedzieć w bardzo obrazowy sposób, puszczając dorodne bełty prosto na dywan, na którym stali.
Nastała pełna napięcia cisza. A wiadomo, co takie cisze zapowiadają.
— NO JA PIERDOLĘ! — wydarł się Cid — NAJAEBANI TO DO DOMU! Jakim chujem trzeba być, żeby wpaść komuś na chatę i się wyrzygać!
Postanowiłam wziąć chłopaków w obronę, zanim całkowicie zmiesza ich z błotem i nieśmiało wystąpiłam naprzód.
— Cześć, Cid.
Mężczyzna zamilkł, mrużąc oczy i wysuwając brodę. Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, podczas której przypominało mi się, dlaczego ostatnio opuściłam Rocket Town w takim pośpiechu. Nie odrywając ode mnie wzroku, sięgnął po paczkę fajek, zatkniętą za pilotki i wyciągnął sobie papierosa.
And ’ll use you as focal point
— Crush — stwierdził, kiwając głową, jakby moja obecność wszystko tłumaczyła, po czym odpalił fajkę. Błysk ognia napełnił jego oczy blaskiem. Już nie wyglądał na rozgniewanego, chociaż gdy przytaknęłam, szybko odzyskał fason: — Kogo ty mi tu, kurwa, przyprowadzasz?! — ryknął na mnie, strzepując popiół na dywan. — Banda gówniarzy i ty, Vince! Tobie się dziwię najbardziej! Nie umiesz pić, to nie pij!
— To nie tak, posłuchaj…
Pokrótce wyjaśniłam mu, dlaczego wszyscy są w takim a nie innym stanie.
— Aha. Super. Pewno mam wam teraz przygotować cholerny posiłek, kąpiel i posłanie! Bo ja, kurwa, nie mam co robić — obruszył się Cid, zakładając na ramiona ręce.
— Wystarczy, że pozwolisz nam tu zostać i wydobrzeć. To minie. Wszystkim się zajmę — obiecałam, kładąc rękę na sercu.
Cid, zaciągając się, mierzył mnie wzrokiem, jakby oceniał autentyczność tej obietnicy, po czym wypuścił dym nosem.
— $#&^%$! — oświadczył w końcu.
— Czasem tak ciężko cię zrozumieć, Cid.
— Niech będzie — mruknął, machając ręką. — Ale ten dywan będziecie szorować na kolanach! — zapowiedział chłopakom, wymachując im fajką przed poszarzałymi twarzami.
— Spokojnie, Vincent ma płaszczyk wielokrotnego użytku, ogarniemy to — zażartowałam, a Valentine zmierzył mnie zmęczonym, nieprzychylnym, czerwonym spojrzeniem.
— No ja myślę! — Cid wyszczerzył zęby w niebezpiecznym uśmiechu. — Bo nie wyjdziecie stąd, dopóki nie będzie LŚNIŁ, jasne?!
— Lepiej byś… zrobił… jakiejś cholernej herbaty — wydyszał Cloud, trzymając się za brzuch.
— Prędzej mięty — podsunęłam.
— SHERA! — krzyknął Cid, przykładając dłoń w skórzanej, brązowej rękawiczce sięgającej za nadgarstek, do ust. — Shera nastaw no wo… Kurwa! — przeklął nagle, chociaż nic się nie stało. — Zapomniałem, że pojechała w cholerę do jakieś swojej pieprzonej matki. — Rzucił mi znużone spojrzenie. — Mogłabyś? A ja rozłożę łóżka tym mięczakom.
Skinęłam głową i wzięłam się za przygotowywanie herbaty, w międzyczasie usadawiając wszystkich przy stole i podstawiając im pod nosy tyle misek, ile znalazłam. Każde z nich ciężko dyszało i nic nie mówiło, chociaż niektórzy rzucali mi takie spojrzenia, jakby chcieli mi dać do zrozumienia, że nocleg u Highwinda to nie był dobry pomysł. Miałam to gdzieś. Dowiozłam ich w jednym kawałku w bezpieczne miejsce, gdzie mogli wyzdrowieć i zregenerować siły.
Zajęłam się też tym nieszczęsnym dywanem, robiąc pożytek z mopa, którego znalazłam w kuchni. Kiedy wrócił Cid, właśnie ściągałam wodę z gazu.
— Gdzie masz tę swoją cholerną herbatę? — zapytałam, oglądając się na niego, po czym bezwiednie sięgnęłam do tej szafki, gdzie jak zapamiętałam, trzymał puszkę z Earl Greyem. Nasze dłonie zetknęły się w drodze do uchwytu. Natychmiast cofnęłam rękę, Cid też. Rzuciłam mu płoche spojrzenie, ale on nie wydawał się tak bardzo zmieszany, jak ja. Spojrzał na mnie poważnie, spod jasnych, gęstych rzęs, jakby nad czymś się zastanawiał. Nad czymś gorącym.
So I don’t lose sight of what I want
Z krótkim wahaniem jeszcze raz wyciągnął rękę i tym razem bez przeszkód wyjął z szafki puszkę z herbatą i podał mi ją.
— Miętę trzymam na tej samej półce — poinformował mnie, nie patrząc na mnie i odwrócił się do stołu. — Dobra, panowie! Czas lulu! — Klasnął w dłonie i wziął pod ramię Vincenta.
Wyprowadzał wszystkich po kolei, a ja nosiłam za nimi parującą miętę, stawiając napar przy ich łóżkach czy też materacach, na których to Cid rozlokował Turksów.
— Jak się czujesz? — zagadnęłam Reno, który naciągał na siebie koc, trzęsąc się jak osika.
— A-a-a ja-a-ak wy-y-gląda-a-am? — szczękał zębami, sięgając palcami po kaptur czarnej bluzy, w którą się przebrał i naciągając go sobie na głowę.
— Nienajlepiej — przyznałam, poklepując drżące zawiniątko. — Ale wyjdziesz z tego.
Pomogłam jeszcze Rudowi, któremu dla odmiany było gorąco, ściągnąć marynarkę i już miałam wyjść z pokoju, kiedy zobaczyłam, że Reno usiadł i stara się zogniskować na mnie wzrok.
— T-t-ten C-Cid — dukał, opatulając się kocem i wyciągając spod bluzy długi jaskrawoczerwony kucyk, który na tle czerni wyglądał jeszcze bardziej zjawiskowo, niż zwykle — n-n-nie podoba-a mi się, …
— Och, zmartwiłabym się, gdyby ci się podobał — ucięłam prędko, bo Reno był ostatnią osobą, z którą chciałam rozmawiać o Cidzie. — Nic się nie martw. Śpij dobrze. — Zamykałam drzwi, zaglądając przez szparę i zanim zwęziła się na tyle, że nie było nic widać, odnotowałam, że Reno opadł z powrotem na materac. Miałam nadzieję, że nie będzie miał dzisiaj siły kręcić się po domu Cida i podsłuchiwać, bo wiedziałam, że czeka mnie poważna rozmowa. Trochę się jej obawiałam i może dlatego, żeby nieco odłożyć ją w czasie, postanowiłam zajrzeć jeszcze do Lir i Clouda, ale na pewno byłabym rozczarowana, gdyby miało do niej w ogóle nie dojść. Dawno nie miałam okazji szczerze z kimś porozmawiać. Jedynie Cloud znał całą prawdę, ale co z tego, skoro był z niego beznadziejny kompan do rozmów. Już wolałam dostać opierdol od kapitana Highwinda.
— Jak tam? — W pokoju obok, w tym samym, który kiedyś osobiście zajmowałam, leżeli Cloud i Lir. Cloud wciąż miał głowę przewieszoną przez krawędź łóżka i dyszał ciężko do wiaderka, a Lir siedziała obok niego, ściskając w dłoniach kubek z miętą, który podawała mu, gdy chłopakowi udało się na chwilę oderwać od wiadra. Na moje pytanie tylko wzruszyła ramionami. Sama wyglądała na zmarnowaną, ale zamiast położyć się spać, opiekowała się Strifem. — Ja mogę go przypilnować — zaoferowałam z czystego poczucia przyzwoitości — a ty się połóż i…
— Nie — odrzuciła stanowczo moją pomoc. — Dam sobie radę, nic mi nie jest, a Cloudowi też przejdzie, jak tylko zdoła zatrzymać coś w żołądku… — zauważyłam, że ma przy sobie swoją torbę z medykamentami i zrozumiałam, że ten dziwny zapach, który unosi się w powietrzu, musi pochodzić z jakiś olejków, którymi próbowała Clouda podleczyć.
— Przynajmniej on to dobrze znosi. — Kiwnęłam głową na Vincenta, który leżał na drugim tapczanie pod ścianą, z uzbrojoną ręką pod głową i spał jak zabity, pochrapując. Jego organizm najwyraźniej się wyłączał, postanawiając przeczekać najgorsze i poza tym, że raz zwymiotował, nie wyglądał gorzej niż zwykle, z tym że on na co dzień był trupioblady, więc w sumie na tej podstawie nie można było niczego ocenić…
— Jakbyś czegoś potrzebowała, daj znać — mruknęłam do Lir, wychodząc.
— Dzięki. Hej, Crush? — Zatrzymałam się w progu, bojąc się pytania, jakie mogła mi zadać. Na szczęście coś innego niż mój podejrzanie dobry stan zdrowia zainteresowało ją bardziej. — Ty i ten Highwind… Chyba dobrze się znacie?
— Trochę — odpowiedziałam, drapiąc się po głowie. — Swego czasu trochę tu… pomieszkiwałam. — Rozejrzałam się z nostalgią po pokoju.
— Tutaj?!
— No, najpierw mieszkałam w motelu, a potem zaczęłam pracować dla Cida i wynajął mi ten pokój. — Widząc, że Lir znów otwiera usta, uprzedziłam ją: — To długa historia. Innym razem. — Puściłam do niej oczko i zapaliłam lampkę przy łóżku, gasząc górne światło. Ostatnio za dużo paplałam co mi ślina na język przyniesie. Musiałam zachowywać się ostrożniej. I najpierw przemyśleć sobie, co mogę, a czego nie mogę powiedzieć jej o Cidzie. — Spróbujcie mimo wszystko się przespać. Znaczy… Nie ze sobą! Ogólnie, żeby… odpocząć, no.
Krzywiąc się z konsternacji, w którą sama się wpędziłam, wyszłam z pokoju.
W kuchni już mnie oczekiwano. Na mój widok Cid zdjął nogi ze stołu i kopnął pod nim w krzesło naprzeciwko. Oryginalne zaproszenie do rozmowy. Bardzo w jego stylu. Zagryzając wargę, usiadłam na krześle i przysunęłam się do stołu, łapiąc za swój kubek z herbatą. Cid też wziął w łapę swój i siorbnął łyka, patrząc na mnie znad jego krawędzi.
— No i co? — zagadnął, odstawiając kubek na stół, ale wciąż trzymał go za ucho.
— A co ma być. — Wzruszyłam ramionami, też próbując się napić, jednak tylko poparzyłam sobie język i rozlałam trochę herbaty.
Cid prychnął i uniósł brwi, a ja spojrzałam na niego hardo, czekając na jakiś uszczypliwy komentarz, ale on najwyraźniej postanowił sobie darować. Zamiast tego przeszedł prosto do rzeczy:
— Dlaczego Cloud myśli, że jesteś jego siostrą? Znowu mu się coś — zakręcił palcem kilka kółek tuż przy skroni — popierdoliło od tego Mako, czy co?
— A, bo widzisz… — Złapałam kurczowo za kubek i wyznałam mu wszystko. Potok słów wypływał ze mnie jak rzeka, która przerwała tamę. Opowiedziałam o tym, gdzie pracuję i dlaczego, i że Shinra chciała zrekrutować mnie wcześniej, ale ostatecznie dalej nie wiedzą, kim jestem, chyba, bo ostatnio sama trochę się wsypałam i dlatego właśnie od samego początku potrzebowałam alibi od Clouda. Powiedziałam mu też, co zamierzam. Pokazałam mu, dlaczego bandażuję rękę. Cid ani razu mi nie przerwał, pozwalając mi się wygadać. Palił i popijał swoją herbatę, niemal nie spuszczając ze mnie wzroku i tylko ściągał coraz mocniej jasne brwi. Wiedziałam, co mnie czeka, kiedy skończę i nie pomyliłam się.
— Już? — upewnił się, gdy umilkłam, a kiedy nieśmiało przytaknęłam głową, zgasił fajkę w popielniczce i się zaczęło: — POWIESZ MI, CO JEST Z TOBĄ, DO KURWY NĘDZY, NIE TAK?! — Oparł ręce o blat stołu i nachylił się nad nim, chyba tylko po to, żeby mieć pewność, że dotrze do mnie jego głos. Tak w razie jakby nie krzyczał dostatecznie głośno. — SHINRA? KURWA, SHINRA?! POJEBAŁO CIĘ?!
— Błagam cię, przestań się drzeć! — syknęłam, samej uderzając dłońmi o blat i z niepokojem oglądając się na drzwi do kuchni.
— Skurwysyny ubiły ci brata, a ty dla nich pracujesz?! I wozisz się po świecie z tymi szczurami?! Może to właśnie te pierdolone Turki, szpiedzy i mordercy, może to na ich rękach jest jego krew!
— Tego właśnie próbuję się dowiedzieć, nie słuchałeś, co mówiłam?! — Cid tak mnie wkurzył, że sama zaczynałam podnosić głos. — Mam plan!
— Twój plan jest do dupy! — Highwind był bezlitosny w swojej szczerości. — W najlepszym wypadku sama im się, kurwa, wystawisz i elegancko dasz się zabić!
— Nie zamierzam…
— TWÓJ BIEDNY BRAT SIĘ PEWNO W GROBIE PRZEWRA…
Zareagowałam, zanim pomyślałam. Gwałtownie zerwałam się z krzesła i wskoczyłam na stół, sięgając do ust Cida i zatkałam je dłonią, zanim wykrzyczał choćby jedno słowo więcej.
— Zamknij się, Higwind, albo zobaczysz… — Ze złością zerknęłam na drzwi, a potem na niego. Chyba go zaskoczyłam, bo uniósł brwi, a jego powieki nie wydawały się tak ciężkie, gdy szeroko otwierał oczy. — To, że tobie mój plan się nie podoba, nie sprawi, że z niego zrezygnuję. Nie mam innego! Więc trzymaj pysk, bo jak spalisz mnie bardziej, niż ja sama to robię, to pożałujesz! — Nawet nie wiem, kiedy przesunęłam dłoń z jego ust na pierś, ale teraz klęczałam na stole i trzymałam go oburącz za t-shirt, przyciągając do siebie i wściekle dysząc mu w twarz.
— Co jest, kurwa, z twoimi oczami? — zapytał mnie Cid, korzystając z okazji, by mi się przyjrzeć, kompletnie nie zrażony moim wybuchem agresji. — Ćpałaś coś?
Westchnęłam, zamknęłam oczy i puściłam go.
— Gongaga — wyjaśniłam, przysiadając na piętach i unosząc powieki. — Mówiłam ci, że stamtąd wracamy. To moje skutki uboczne. — Opuściłam głowę i opowiedziałam Cidowi jeszcze o tym, jak przesiadywaliśmy z Zackiem nad reaktorem. — W końcu zabronił mi tam chodzić. Był już wtedy w SOLDIER. Zakazał mi przychodzić nad ten pieprzony reaktor, a potem wywiózł tutaj, daleko od domu.
And I’ve moved further than I thought I could
— A potem chciał zabrać mnie jeszcze dalej — dorzuciłam po chwili milczenia. — Do Midgaru. Pamiętasz? Przyjechał po mnie. Po czterech jebanych latach. A ja kazałam mu spadać. — Nie mogłam powstrzymać łez złości i żalu, które wyciekały spod moich powiek. — Co mu wtedy powiedziałam? Że nie potrzebuję takiego brata, którego nigdy przy mnie nie ma? Tak to było? No i mam za swoje.
Rozpłakałam się, nie mogąc dłużej więzić skrywanych w sobie uczuć.
— Chodź tu.
Cid niespodziewanie przygarnął mnie do siebie, przyciskając do piersi i zamknął w mocnym uścisku. Najpierw się spięłam i chciałam protestować, ale bijące od niego ciepło i napływające wspomnienia sprawiły, że poczułam się tak bezpiecznie, jak już dawno nie miałam okazji. Wtuliłam się w niego, obejmując ramionami i kurczowo wczepiając palce w jego koszulkę. Kiedy się od niego oderwałam, zauważyłam, że jego twarz złagodniała. Może przestał się gniewać, przyglądając się mojej rozsypce, a może zwyczajnie zrobiło mu się mnie żal. Tak jak wtedy, gdy miałam piętnaście lat i kręciłam się po jego podwórku, szukając pracy.
— Jazda stąd, gówniaro! — usłyszałam krzyk i jakiś facet wychylił się z okna, ściskając w garści mopa, którym próbował mnie przepędzić. — Czy to ci wygląda na plac zabaw, do cholery?!
— Jestem za duża na place zabaw, trepie! Jestem tu w sprawie pracy!
Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
— Może ktoś ci pozwoli poukładać kredki w piórniku za kilka gili, próbuj szczęścia. Ale stąd się zabieraj, smarkulo!
Co za wstrętny typ. Przecież próbuję zarobić, tak jak wszyscy. Co w tym dziwnego? Że nie byłam dorosła? Nigdy nie sądziłem, że to nienormalne, pracować w tym wieku, dopóki nie dowiedziałem się, co inni ludzie nazywają dzieciństwem.
— Nie odejdę, dopóki nie porozmawiam z kapitanem Highwindem! — zawzięłam się, biorąc się pod boki.
— A nie słyszałaś, że to kawał chama?!
— Nie, słyszałam, że szuka kogoś do pracy i… — Patrząc na krzywy uśmiech blondyna, pokojarzyłam fakty. — To ty jesteś Cid Highwind, prawda? — zapytałam markotnie. Zrozumiałam, że nie dostanę tej pracy. Nie od takiego gbura.
— Przyjdź tu jak trochę podrośniesz, mała, może wtedy wujek coś ci znajdzie do roboty, hehe. — Mężczyzna zatrzasnął okno i zaciągnął firanki, zanim zdążyłam załapać, że to był sarkazm. Albo propozycja prostytucji.
Zwiesiłam głowę i cały dzień wałęsałam się po mieście, zaglądając od sklepu do sklepu, ale nikt nie miał etatu dla dziewczyny w moim wieku. Ostatnie pieniądze już wydałam i zaczynało burczeć mi w brzuchu. Nie miałam wyboru. Na targowisku udało mi się odwrócić uwagę sprzedawcy i zwinąć trochę winogron. Próbowałam zakosić też banany, ale na tym mnie przyłapano.
— Złodziejka! Łapać ją!
Zaczęłam uciekać, ale szybko rozbiłam się o rosłego blondyna, który uśmiechając się paskudnie, złapał mnie za łokieć.
— Mama nie nauczyła, że to nieładnie kraść?!
Próbowałam się wyrwać, ale trzymał mnie mocno. W końcu był dorosłym mężczyzną, a ja nastolatką. Zerknęłam na niego i rozpoznałam w nim gościa, który rano przeganiał mnie ze swojego podwórka.
— Odczepcie się, kapitanie — fuknęłam wściekle, próbując kopnąć go w kostkę.
— A, to ty. — On też mnie poznał. Nie kazał mi zwrócić tego co ukradłam, ale przeprosić i obiecać, że więcej tak nie zrobię, po czym zapłacił za mnie i wyprowadził z targu.
— Nie musiałeś tego robić — mruknęłam cicho, przyglądając się swoim butom. Kiedy nic nie odpowiedział, spojrzałam w górę, zastanawiając się, czy powinnam dorzucić jakieś „proszę pana”. Nie wiem, ile mógł mieć lat. Z dwadzieścia pięć? Nie zwrócił mi jednak uwagi, więc to olałam. Tylko patrzył na mnie surowo, głęboko nad czymś rozmyślając. Trwało to tak długo, że zapragnęłam odejść, ale wtedy złapał mnie za ramię.
— Cholera, a ty dokąd? — Zawrócił mnie w miejscu i prowadził obok siebie, klnąc pod nosem na wszystkich diabłów.
— Gdzie idziemy? — odważyłam się zapytać.
— Niech by to krew zalała, ale do pracy! — warknął. — Przecież mówiłem, żebyś wpadła później, smarkulo.
— Hej, jestem już prawie dorosła! — zaprotestowałam przeciwko takiemu nazywaniu mnie.
— Dobra, dobra. — Mężczyzna zerknął na mnie z góry i prychnął. — W co ja się pakuję, nie wierzę. Zupełnie nie wiem, na co mi się przydasz.
— Łaski bez, sama sobie…
— Gdzie mieszkać masz?
— Nie.
— $%#@%!!! Dobra. Wynajmę ci pokój. Ale odliczę ci czynsz od pensji, nie myśl sobie!
I tak właśnie zaczął się o mnie troszczyć.
— Nie możesz beczeć, bo oczy robią ci się jeszcze bardziej zielone — burknął Cid, ścierając kciukiem mokre ślady spod moich powiek.
Siorbnęłam nosem, wpatrując się w jego wargi.
— Gdzie jest Shera? — zapytałam cicho, przenosząc wzrok na jego oczy.
— Mówiłem, do tej raszpli swojej matki pojecha…
— Cid. — Zacisnęłam z determinacją usta.
Milczał długą chwilę, ale w końcu postanowił odwdzięczyć się szczerością za szczerość.
— Odeszła ode mnie — wyznał, po czym wzruszył ramionami. — Nie dziwię jej się. Sam też bym od siebie odszedł.
— Nie mów tak. Jesteś dobrym człowiekiem — próbowałam go pocieszyć. — Tylko trochę szorstkim.
— I właśnie w tym, kurwa, problem — sarknął.
— Akurat to mnie zawsze w tobie pociągało.
— Taaak? — Poczułam jak jego ręce przesuwają się w dół moich pleców. — Trzeba było nie uciekać.
Nie wiem po co to zrobiłam. Nachyliłam się do Cida, opierając obie ręce na jego klatce piersiowej i… Mężczyzna stracił równowagę, a ja razem z nim. Krzesło się przewróciło i z łoskotem wylądowaliśmy na podłodze. Oboje głośno zaklęliśmy, a potem każde z nas parsknęło śmiechem, jednak szybo na powrót zaczęło się robić poważnie. Leżałam na nim i nie miałam ochoty zejść, a on też mnie z siebie nie zrzucał.
But I missed you more than I thought I would
— Heh. — Cid zaśmiał się krótko, wpatrując się we mnie zmęczonymi, niebieskimi oczyma. — Zawsze byłaś moim zakazanym owocem — wyjawił cicho, odgarniając moje długie włosy, które łaskotały go w nos.
— Który zerwałeś — przypomniałam mu szeptem.
— No właśnie, cholera jasna… — skwitował, kiwając głową i przycisnął mnie do siebie. Zamarłam, ale nie próbowałam protestować. Miałam nadzieję, że sam się rozmyśli, bo nie wiem, czy znalazłabym w sobie siłę, by go odrzucić. Bo przecież nie mogłam… Nie teraz. Nie tym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz