Blask ogniska rozświetlał mrok nocy i siedzących wokół niego ludzi. Ogień trawił drewniane polana i wznosił się wysoko, układając w różne kształty, czasami nawet krótkie historyjki. Płomienie raz przypominały delikatne kwiaty, a chwilę później wielkie, kilkusetletnie drzewa puszczy. Pokazywały ptaki uciekające w popłochu przed wielkim smokiem. Na koniec stworzyły ciało istoty przypominającej człowieka, ale zebrani szybko odkryli, że miał to być elf. Postać błyskawicznie podniosła łuk i strzeliła w stronę Telii. Ognista strzała wyleciała poza granice ogniska. Rozpłynęła się w powietrzu dopiero centymetr od jej twarzy. Mimo to dziewczyna nawet nie drgnęła.
- Vars, już dość! - Zinan zerwał się na równe nogi i utkwił wściekłe spojrzenie w czarodzieju. - Twoje magiczne przechwałki kiedyś źle się skończą. Ta strzała mogła ją podpalić! - Wskazał ręką nastepczyę tronu, jedyną przedstawicielkę płci pięknej na tej wyprawie.
Na chwilę zapadła pozorna cisza. Tak naprawdę na obrzeżach obozowiska cały czas można było usłyszeć rżenie koni zaniepokojonych magicznym widowiskiem.
- Nie potrzebuję prywatnego ochroniarza, który będzie wariował nawet z powodu iluzji - prychnęła Telia, co wywołało dezorientację na twarzy młodego dowódcy.
Vars, bez chwili zastanowienia, zaczął szeptać coś pod nosem wykonując prawie niezauważalny gest dłonią.
Zmian dopiero po dłuższym czasie zauważył, że się pali. Z niemałym przerażeniem próbował zdusić ogień zdjętymi naprędce rękawicami, ale nie widział żadnego efektu. Ściągnięcie z siebie ciężkiej kurtki zajęłoby mu za dużo czasu, toteż, gdy języki ognia dosięgały już gardła, słyszał głośne bicie własnego serca. Dopiero coraz odważniejsze śmiechy skłonił go do zastanowienia. Nic nie czuł, nawet minimalnego ciepła, nie mówiąc o bólu.
Płomienie zniknęły w jednej sekundzie. Tym razem czarodziej nie krył się ze zdejmowaniem zaklęcia. Rycerz zacisnął pięści. Vars siedział krok od niego, zapewne nawet nie zdążyłby zareagować, gdyby wrzucono go w ognisko. Przekonałby się, czy podpalenie jest czymś, z czego można bezkarnie żartować. Nie obchodziło go w tym momencie, że drugi mężczyzna cały by się popażył. Przecież zaraz by się uleczył.
Spojrzał jeszcze na Telię. Wydawała się wręcz zadowolona z obrotu sytuacji, tak jakby upokorzenie Zinana sprawiło jej satysfakcję. Nie miał pojęcia, co się z nią stało. Wyglądało to tak, jakby dziewczynę zastąpiła jej siostra bliźniaczka o zupełnie innym charakterze. Przyglądał jej się uważnie, ale ciężko było mu znaleźć jakieś dowody, że ma przed sobą osobę, z którą kiedyś tak wiele go łączyło.
Odwrócił się na pięcie i po prostu odszedł.
- To była twoja pierwsza praktyczna lekcja na temat iluzji. Polecam się na przyszłość! - usłyszał za plecami i mało brakowało, a zwróciłby i upiekł jednego zarozumiałego maga.
Planował pójść do koni i uspokoić Parysa. Ostatecznie mógł zająć się czyszczeniem całego rzędu*, broni, byle tylko wykorzystać nadmiar energii. Aby się tam dostać, musiał minąć obozowisko swoich podwładnych.
- To mówisz, że jak to wszystko się zaczęło?
- Król uczynił ją swoją królową, chociaż wiedział, że to doprowadzi do wojny.
Na dźwięk głosu Brenona, Zinan zatrzymał się w miejscu. Nigdy więcej nie zaufa temu człowiekowi, ale obawiał się, że większość jego ludzi nadal darzy go szacunkiem. Przecież był jego poprzednikiem, kiedyś to on dowodził całym wojskiem Medarii i nadal mógł namieszać w oddziałach.
- Danir, przodek Diriasa, porwał Sonę z Porgil, kiedy ta była już zaręczona z ówczesnym władcą Zaksos. Oczywiście efekt mógł być tylko jeden. Ja rozumiem, walczyli o męski honor, ale żeby przez Sonę? Wszyscy wiedzieli, że to zwykła k...
- Trzymaj język na wodzy, albo będzie to twoje ostatnie słowo. Chyba lepiej, żeby niosło ono ze sobą lepsze skojarzenia. - Zinan zaszedł mężczyznę od tyłu i przyłożył mu miecz do gardła. - Mówisz o historycznych władcach naszego królestwa. Należy im się odpowiednie tytułowanie i opowiedzenie ich prawdziwej historii, a nie głupot wymyślonych i rozpowszechnianych przez pijanych chłopów! - Jednym ruchem zabrał broń.
- Już myślałem, że wykorzystasz moją nieuwagę i zabijesz mnie w tak haniebny dla rycerza sposób.
- Jesteś nam potrzebny i król sam wyznaczył cię do tej roli. Inaczej już byś nie żył. Mogę ci jednak obiecać, że nie zapomniałem, co mi zrobiłeś. - Mężczyźni przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Ten konflikt nie mógł skończyć się pokojowo, ale rozstrzygająca walka musiała zaczekać na lepsze okoliczności. - Spać! - wrzasnął, tak żeby wszyscy usłyszeli. - Wyruszamy przed świtem.
* rząd koński - pełne wyposażenie konia do jazdy wierzchem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz