czwartek, 31 stycznia 2019

Tagged #WeddingDay ~ Wilczy


Zadręczam tym tagged, wiem. Ale to się aż prosiło z tym tematem... Chcę tylko zaznaczyć, że tekst jest raczej mocną alternatywą, raczej zabawą i takim gdybaniem, co by było gdyby, bo w Ergastulum bardzo ciężko o jakiś ślub. I nikt jeszcze nie wie, jak tam potoczą się losy naszych ofiar. Znaczy, bohaterów... ;)

______________________

Patrzę na nią bez słowa już chyba z pięć minut. Czuję, jak drga mi brew. Myślę, że to kwestia jeszcze kilku sekund i zaleje mnie krew. A ona spogląda to na mnie to na swój pierścionek i się uśmiecha. Jest szczęśliwa. Myśli, że jestem w szoku, dlatego się nie odzywam. Że się tego nie spodziewałam.
Oczywiście, że wiedziałam, jak to się skończy. Może nie jestem najbystrzejsza, ale nawet ślepy zauważyłby, dokąd to zmierza. Tylko że ja widziałam też ciąg dalszy tej bajki. Tego, co będzie po napisach, po tym całym szajsie z „na zawsze i na wieczność”. I nie miało to nic wspólnego z „długo i szczęśliwie”.
 – Nie zrobisz tego – mówię w końcu, ale bardzo cicho. Pewno dlatego, że zaschło mi w gardle. Chyba zapomniałam domknąć jadaczkę. Wstaję, zarzucam na ramiona swój płaszcz.
– Co powiedziałaś?
Odwracam się do niej, przygryzam wargę. Czy ona naprawdę jest taka naiwna? Już się nie uśmiecha, przygląda mi się nieufnie. Matko, mam ochotę nią potrząsnąć i wrzasnąć, żeby przejrzała na oczy. Chryste Panie. Jak można być tak ogłupionym?!
– Nie wyjdziesz za niego – syczę, celując w nią palcem. W sumie to prawie dźgam ją w nos. W jej szeroko otwartych oczach widzę swoje odbicie. Przez chwilę zastanawiam się, która z nas jest bardziej szalona. Teraz to pewno ja wyglądam na kogoś, kto zaraz dopuści się zbrodni w afekcie.
Dlatego wychodzę.
Ona, rzecz jasna, nie odpuszcza. Goni za mną, gdy wściekle przetrzepuję kieszenie, szukając papierosów. Nie palę dużo, prawie wcale, dlatego zwykle mam przy sobie jakąś wymiętą paczkę fajek, zakupioną nawet kilka miesięcy temu. Wiem, że palenie w chwilach zdenerwowanie wcale nie pomaga się uspokoić, ale…
– …mam to w dupie, tak serdecznie w dupie jak ten durny ślub, do którego, kurwa, nie dojdzie, już ja o to zadbam – mamroczę, wsuwając w usta papierosa.
– Czemu zawsze musisz być taka wstrętna?! – słyszę za sobą. Ups. Czyżby znowu tylko mi się wydawało, że nie mówię na głos tego, co myślę? Szlag. Wzruszam ramionami i przechodzę do trudniejszej części swojego życia: szukam zapalniczki. Jebane zawsze chowają się tak, że nie masz szans ich znaleźć, nie recytując przy tym całego słownika wulgaryzmów. Alfabetycznie.
– O co ci chodzi, Iv? Z czym znowu masz problem?!
Nie odpuści. Boże, czy ona przegapiła fakt, że wyszłam z jej mieszkania? Czy zrobiłabym to, gdybym chciała pogadać?Pogawędzić na temat tego kretyńskiego pomysłu? Czy ona sobie wyobraża, że siądziemy i omówimy krok po kroku jej wieczór panieński i jakiego kolory sztuczne fiuty kupimy, żeby było „fajnie”?
Nie odpowiadam. Po prostu idę przed siebie, wciąż szukając tej skurwysyńskiej zapalniczki, a Szkarłatna lezie za mną, pierdoląc coś o tym, jaką to głupią szmatą jestem  i… I coś tam jeszcze. Nie wiem, nie słucham. Mamlę filtr tego cholernego papierosa, zastanawiając się, czy uda mi się go zapalić, zanim umrę.
– Chciałam cię na świadka, krowo. – To zdanie dociera do moich uszu. Przedziera się przez bełkot Szkarłatnego psioczenia i trafia mnie prosto w mózg.
 Wybucham śmiechem. Fajka nie wypada mi z ust tylko dlatego, że przykleiła się do wargi. Mój śmiech chyba wreszcie ją obraża, bo przestaje za mną podążać. Nie odwracam się, żeby sprawdzić, czy stoi i patrzy na mnie z rozczarowaniem, czy może wraca do siebie, nie tracąc czasu na pogardliwe spojrzenia. Coś podobnego do wyrzutów sumienia próbuje mnie ugryźć, ale przez lata dorobiłam się porządnej kolczugi i nie straszne mi żadne poczucie winy. Przecież nie mogę przyklasnąć temu szaleństwu.
Zerkam w dół, by znaleźć zamek i zapinając się pod szyję, zawadzam o papierosa, który się łamie. Przystaję, nerwowy tik wraca, znów zmuszając moją brew do pląsu.
– Zły dzień? – Wzdrygam się, słysząc ten głos. Patrzę w bok i tak jak się spodziewam, widzę ryży łeb. Feniks. Chyba już do końca życia będą przechodzić mnie ciarki na jej widok. Ta mała pizda tak mnie sterroryzowała, że jeszcze czasami budzę się w środku nocy tak mokra, że muszę analizować, czy tylko się spociłam czy już zesikałam. A mówiła mama, żeby nie patrzeć się w płomień…
Siadam obok niej na schodach i wzdycham ciężko, opierając łokcie na kolanach. Zerkam na nią, a ona parska na widok skrzywionego papierosa. Wypluwam go, wściekły grymas rozgaszcza się na mojej twarzy, sięgam po następnego. Zakurzę dzisiaj, choćby nie wiem co.
– Coś taka wkurwiona? – pyta mnie Feniks, podpierając podbródek na ręce.
– A czy ty mnie kiedyś widziałaś nie wkurwioną?
– W sumie nie.
– No właśnie. Boście się wszyscy zmówili, żeby nie dać mi żyć – marudzę i dodaję: – Worick. I Tris.
Feniks kiwa głową. Rozumie.
– Jesteś do niego uprzedzona – mówi, a ja patrzę na nią i nie wierzę.
– Serio? Ty też? – Odchrząkam i spluwam na chodnik. – Pieprzone obrończynie morderców i hipokrytów, z czego zniosłabym jeszcze to pierwsze, ale za hipokryzję powinno się wieszać!
– Co on ci zrobił? – Feniks ziewa szeroko, opiera się o schodek za plecami i krzyżuje nogi.
– Żartujesz, prawda? – Co jest nie tak z tymi ludźmi? Tfu, Zmrokami? Dokąd zmierza ten świat? Już mam wstać i odejść, ale przypominam sobie o tej przeklętej zapalniczce. I popełniam błąd, zadając właśnie to pytanie najmniej odpowiedniej osobie: – Masz ognia?
Naturalnie od razu żałuję, że wyskoczyłam z czymś takim do cholernej piromanki. Nie wiem, co za czort mnie podkusił. Widzę jej uśmiech i ogarnia mnie strach. Już wiem, że ten wieczór skończy się tak samo źle, jak się zaczął.

Pomimo licznych sabotaży ze strony Ivrel (zaginęły obrączki, spłonęła wynajęta sala, okradzione zostały wszystkie, bardzo nieliczne w Ergastulum, kwiaciarnie, a biedne, szantażowane krawcowe – podobne grożono im dzieciom, nawet tym najmłodszym i całej reszcie rodziny zresztą też – nie chciały uszyć nawet welonu) ślub się odbył. Ivrel nie została świadkową, ostatecznie nie została nawet zaproszona, ale i tak wcisnęła się na ceremonię jako osoba towarzysząca Nicolasowi. Pojawiła się przed kościołem w szortach i glanach oraz ze swoim tekagi. Tris to przewidziała i nie zamierzała jej powstrzymywać. Jasnym było, że Zaćmiona wtryni się do środka i będzie próbowała przeszkadzać, ale Szkarłatna nie zamierzała pozwolić, by ta cholera popsuła jej dzień. Dlatego już wcześniej przyszykowała dla niej skromną, różową (tylko dlatego, żeby zrobić jej na złość) sukienkę i teraz z serdecznym uśmiechem wręczyła ją Nicolasowi. Przecież nie będzie się z nią użerać osobiście.
Krzyki z zakrystii, gdzie Brown zaciągnął Iv, dochodziły niemal przez kwadrans, ale gdy Wolf stamtąd wyszła, wyglądała nawet ładnie. W sukience i na obcasach. Minę miała taką, jakby właśnie zdechło jej ukochane zwierzątko, ale przez całą mszę nie wywinęła żadnego numeru. Nicolas zdołał ją upilnować nawet w kluczowym momencie, gdy klecha pytał wiernych o to, czy ktoś ma coś przeciwko temu związkowi. Gdyby wszyscy spojrzeli na ostatnią ławkę, zobaczyliby, że Nico po prostu bezceremonialnie zatyka Ivrel usta swoją dużą dłonią, ale… Lub niech zamilknie na wieki wybrzmiało i to się liczyło.
Skoro nie udało jej się zapobiec tej – w jej mniemaniu – tragedii, Ivrel postanowiła, że chociaż upije się na weselu i szybko o tym zapomni. Prócz nagabywania wszystkich do chlania wraz z nią, zachowywała się całkiem grzecznie (nie licząc momentu, gdy obrzuciła Nicka miniaturowymi korniszonami, tylko dlatego że Zaćmiony nie przepadał za alkoholem i odmówił urżnięcia się w trzy dupy), więc w końcu uśpiła czujność wszystkich. Ale Ivrel wcale nie pogodziła się z sytuacją. Siedziała nad szklanką tequili i mierzyła Woricka nienawistnym spojrzeniem. Pan młody prezentował się niezwykle przystojnie – oczywiście nie w jej opini – w rozpuszczonych włosach, czarnym garniturze i szkarłatnym krawacie. Zadbał nawet o to, by jego przepaska na oko miała identyczny kolor. Tak samo jak buty pani młodej. Iv prychała wściekle, myśląc o tym, że z chęcią wydrapałaby mu też to oko, które mu pozostało. Nigdy go nie lubiła, a odkąd nakryła go, jak spiskuje z Ivanem, naprawdę go znienawidziła. Przykre, że nie umiała nikogo przekonać do swoich racji, ale Wolf wiedziała, że nie jest mistrzynią dyplomacji.
Ale mogła spróbować ostatni raz... Była jeszcze jedna rzecz, którą mogła zrobić.
W przypływie natchnienia zerwała się z krzesła, niemal je wywalając i porwała w górę szklankę, stukając w nią sztućcem.
– Toast! – zakrzyknęła radośnie, szczerząc zęby w opętańczym uśmiechu. Tris posłała Nicolasowi znaczące spojrzenie ponad głowami gości. Zmrok skinął głową i zaczął się podnosić, ale Iv położyła rękę na jego ramieniu. – Bez obaw. – Mrugnęła do niego, uśmiechając się jak najniewinniej potrafiła. „Chcę tylko życzyć im dużo szczęścia”, zamigała, żeby go uspokoić i skonsternowany Brown z powrotem usiadł, wzruszając ramionami.
– Muszę przyznać – zaczęła Iv, odwracając się do gości, tak że Nicolas też mógł czytać z ruchu jej warg – że nie wierzyłam, że do tego dojdzie. Miałam sporo wątpliwości w stosunku do pana młodego, bo nigdy za sobą nie przepadaliśmy. No, ale w końcu to nie ja za niego wychodzę. – Po sali rozeszły się niepewne, ciche chichoty. – Powinnam być bardziej wyrozumiała dla Woricka. Nie osądzać go tak pochopnie. Jasne, że pewne rzeczy mogą mu się nie wydawać oczywiste. – Zwróciła się w stronę młodej pary, unosząc szklankę. Teraz Brown nie widział jej ust. – W końcu patrzy na wszystko z przymrużeniem oka. – Uśmiechnęła się, a Worick, który właśnie poprawiał swoją opaskę, natychmiast opuścił rękę. – Nic dziwnego, że to, co jest czarne, jemu wydaje mu się tylko szare, a to co białe… Cóż, miejmy nadzieję, że suknia pani młodej nie jawi mu się inna niż śnieżnobiała, bo jak świadczyłoby to o jej cnocie… – zawiesiła głos. Nikt nie śmiał skorzystać z pauzy, by zareagować. – Niestety to jak ty się prowadziłeś, Arcangelo, pozostawia wiele do życzenia. Och, oczywiście wszyscy zdajemy sobie sprawę, że twoja bujna erotycznie przeszłość… – Po sali przebiegły pomruki i szepty. Ivrel obejrzała się na resztę gości. Dostrzegła duszącą się ze śmiechu Feniks i puściła do niej oko. – Ojej, ktoś jeszcze nie wiedział, że nasz aniołek był żigolakiem? Rany, przepraszam, papla ze mnie. – Podniosła oczy ku sufitowi, kręcąc głową. – Dać mi trochę alkoholu i wygadałabym nawet, że kazał Zmrokowi zamordować swojego starego…. Nieważne.
Pociągnęła ze szklanki i kontynuowała, nie zważając na to, że goście gadają coraz głośniej:
– Niemniej, nie ma się czego wstydzić! Do tego zmusiło go życie, okażcie trochę współczucia, ludzie! No dobra, może nie stawia go w dobrym świetle fakt, że zabawiał się z kobietami za pieniądze nawet wtedy, kiedy Brown już go utrzymywał… Bo chyba zgodzisz się, że twojego przychodzenie na gotowe, to znaczy kiedy Zmrok już za ciebie posprzątał, nie można było nazwać pracą, co nie? – Patrzyła przez chwilę na Woricka, który coraz mocniej purpurowiał. – Wszyscy wiemy jak to jest, nikt cię nie osądza! – zadeklarowała Wolf, kładąc rękę na piersi. – Podział obowiązków jest teraz na czasie. Ty zajmowałeś się gotowaniem i praniem, Nicolas sprzątał. – Ostatnie zdanie pozwoliła odczytać Nicolasowi, żeby Zmrok nie pomyślał, że dzieje się coś niepokojącego. Wyrwane z kontekstu było całkiem niewinne, jako że Brown miał dwie lewe ręce do gotowania i naprawdę dbał o mieszkanie, byle tylko nie musieć zajmować się obiadem. – Ale nie okłamujmy się. – Zimny, szary wzrok Ivrel znowu spoczął na Woricku. – Kolor niewinności ci nie służy. Zresztą nie w takiej palecie barw gustuje panna młoda, więc nic nie szkodzi, że to nie twoje klimaty. Tak samo zresztą jak uczciwość. Bo komu w tym świecie ona jeszcze popłaca? Ale ty, mój piękny panie, jeszcze nie przyłapany, czarny charakterze – zaintonowała śpiewnie – bijesz nawet moje rekordy. – Ivrel wzniosła szklankę, jakby przepijała do Woricka. – Byłbyś lepszym Zmrokiem niż ja i twój kumpel Nico razem wzięci… A przepraszam. Przecież to twój pracownik. Nazwijmy rzeczy po imieniu. I nie – udała, że się zastanawia, marszcząc brwi – jednak wycofuję się ze stwierdzenia, że byłbyś lepszym Zaćmionym. Nienawiść do naszej rasy nie szłaby z tym w parze, nawet głęboko skrywana... – Coraz więcej szumów towarzyszyło jej przemowie, ale Ivrel się nie przejmowała. – Szczerze mówiąc, trochę się boję o wasze dzieci. Znamy takich, których ojciec był rasistą i wiemy, że nie było im łatwo. – Teraz przepiła do Nicolasa, który nie wiedząc, co się dzieje, odwzajemnił gest. – Dlatego tak się o ciebie martwię, Triszu. – Spojrzała Szkarłatnej prosto w oczy, pierwszy raz odkąd zaczęła wygłaszać toast. Twarz Ivrel była poważna. Znikły z niej ślady ironii. Na chwilę. – Niestety zostałaś spisana na stracenie już w chwili, gdy ten dziwak… – Odszukała wzrokiem Feniksa i zapytała, zasłaniając teatralnie usta: – Tak się odmienia ‘dziwka’ w rodzaju męskim? – Gdy Feniks się roześmiała, kontynuowała: – No więc… Przepadłaś już wtedy, gdy pan młody pierwszy raz rzucił na ciebie okiem. Obawiam się, że już nie ma dla ciebie ratunku i pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że Worick nie kocha cię na zabój. No, ale miłość nie wybiera, jak to mówią, jest ślepa i jak widać wystarczy klapka tylko na jednym oku. – Znowu uśmiechnęła się do Woricka. – Może to się uda. Może gdybym nie była realistką, to bym w to wierzyła. Tak czy srak, zdrowie młodej pary!
Uniosła w górę szklankę, oglądając się na gości. Nikt nie poszedł w jej ślady. Poza Feniksem, która uniosła swój kieliszek najwyżej jak mogła. No tak, pomyślała Ivrel, chociaż teraz można na nią liczyć.
W końcu to ona pomagała jej w sabotażu. Po tym, gdy prawie ją spopieliła, odpalając jej papierosa lutownicą, gdy siedziały razem na schodach, Ivrel – z osmoloną twarzą, oparzonym czubkiem nosa i z opaloną grzywką, naszprycowana antydepresantem po tym jak wpadła w szał – opowiedziała jej o wszystkim, czego dowiedziała się o Woricku. Po czyjej naprawdę stał stronie. Co dziwne, Feniks jej uwierzyła. Sabotowanie ślubu miało swój szczytny cel, ale coś innego dręczyło Ivrel jeszcze bardziej, za każdym razem, gdy patrzyła w poważne, czarne oczy Nicka. Że jak on mógł tak go oszukiwać. Tak wykorzystywać. Tyle lat. Ivrel nie zamierzała pozwolić, by ta sytuacja trwała dłużej, ani żeby się powtórzyła. Nawet, jeśli ktoś będzie przez to nieszczęśliwy, przynajmniej pozostanie bezpieczny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz