Pod urokiem falkonu zdecydowałam się wraz z Ril wrócić w tym tygodniu do uniwersum, po którym szalałyśmy parę lat temu. Przy okazji stanie się jasne, dlaczego mój nick ma taką a nie inną formę.// Wilczy
#dyskryminacja #alchemikównieodmieniasięprzezrodzajżeński
Powodzenia!
Edward Elric (Stalowy Alchemik) — uzyskał swój przydomek dzięki stalowej protezie nogi, którą stracił dokonując zakazanej ludzkiej transmutacji oraz ręki, którą poświęcił, żeby ocalić duszę brata; rękę udało mu się odzyskać; zwany przez nieżyczliwych (generała) „kurduplem”, co doprowadza go do szału, nawet teraz, gdy urósł.
Alphonse Elric — najmłodszy z rodzeństwa, kiedyś stracił ciało i jego dusza zamieszkiwała wielką metalową zbroję, przez co większość społeczeństwa sądziło, że to właśnie on jest Stalowym Alchemikiem, a nie kręcący mu się pod nogami kurdu… EDWARD: Kogo nazywasz miniaturową wersją samego siebie?! *odgłosy morderstwa*; w przeciwieństwie do brata odziedziczył trochę ogłady i kultury osobistej.
Elisabeth Elric (Śnieżny Alchemik) — "Królewna Śnieżka" wojska Amestris, pani podpułkownik o ciepłym sercu; wychowana w mroźnym Briggs, nosi mini spódniczki przy trzydziestostopniowym mrozie.
Roy Mustang (Płomienny Alchemik) — kiedyś pułkownik, dziś generał, wciąż fan minispódniczek; walczy pstrykając palcami; staje się bezużyteczny, gdy tylko robi się wilgotno.
Ivrel Irshejn (Wilczy Alchemik) — nadpobudliwa chimera, stworzona i wyszkolona przez wojsko; wkurza się, bo nie wygląda na dorosłą, a lepiej pozwolić jej tak o sobie myśleć; częściej niż przeciętny człowiek warczy i macha ogonem.
_____________________
– Idziesz? – Niezbyt wysoka blondynka spojrzała na nerwowo przestępującą z nogi na nogę dziewczynę, która stała przy schodach.
– N-nie, ja jeszcze chwilę…
– Uuu, czyżbyś na kogoś czekała?
Dziewczyna mocno się zarumieniła, a blondynka zachichotała i pomachała jej ręką odchodząc. Towarzyszący jej chłopak zdawał się czymś zmartwiony.
– Edward nie będzie zadowolony… – szepnął trwożnie, drapiąc się po karku.
– Och, czyli ty też coś zauważyłeś, Al? – Jasnowłosa zerknęła na brata. Na jej ustach gościł wszystkowiedzący uśmieszek.
– No, nie wiem, ale wydaje mi się, że Ed… Chyba… – Teraz drapał się po głowie, dewastując schludnie ułożone, krótkie, ciemnoblond włosy, dopóki nie powstrzymała go siostra, łapiąc pod ramię i zmuszając, żeby opuścił rękę.
– …się zakochał? – dokończyła za niego, a on spojrzał na nią zdumiony.
– Skoro też to widzisz… To co cię teraz tak cieszy, Elisabeth? – zapytał, zerkając na nią z dezaprobatą.
– Fakt, że jestem bardziej spostrzegawcza – odpowiedziała wesoło, a na skonsternowane spojrzenie brata przewróciła oczami i kiwnięciem głowy zasugerowała, żeby spojrzał za siebie.
– Nie wierzę, że przyszedł w tym starociu! – Alphonse złapał się za głowę, patrząc na brata, którego twarz była tak czerwona, jak jego nieśmiertelny płaszcz. – Przynajmniej się uczesał – westchnął, widząc że Edward przekształcił swój zwykle rozwalony złoty warkocz w gładki, związany na karku kucyk.
– Czy ja dobrze widzę? – Z naprzeciwka nadszedł generał Roy Mustang. Ręce splótł za plecami, a niebieski mundur armii Amestris opinał się na jego dumnie wypiętej klacie. – Stalowy zaprosił na bal partnerkę? – Wyszczerzył rząd śnieżnobiałych zębów, a w jego czarnych, ciepłych oczach pojawiły się wesołe chochliki. Szybko zgasły, gdy rozpoznał, kto jest tą towarzyszką. – W-Wilczy?! – Wytrzeszczył oczy, ale szybko znów spoważniał. – A więc jednak. Tak myślałem.
– Niech pan nie przesadza, generale – mruknęła niechętnie Elisabeth, a Mustang zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
– Słucham? – zapytał poważnie.
– No, że pan myślał… – wytłumaczyła cicho Elisabeth, choć ten żart już nie wydawał jej się śmieszny.
– Bardzo zabawne – skomentował ponuro Mustang, patrząc na nią karcąco. – Nie zapominajcie się, Śnieżny. W końcu jestem twoim przełożony.
– O, przypomniał pan sobie, generale? – Kobieta podniosła na niego ciemnozłote oczy. Już nie wyglądała na speszoną. Jej spojrzenie nabrało hardości. Jakby postanowiła się przed czymś bronić. – Zdaje się, że ten fakt traci na znaczeniu po zachodzie słońca.
Policzki generała przybrała delikatna czerwień. Zacisnął dłonie w pięści, a napięcie między nim a Śnieżnym Alchemikiem stężało.
– Jeśli coś ci nie odpowiada, zawsze możesz poprosić o przeniesienie, Alchemiku.
– Już to zrobiłam – odpowiedziała beznamiętnie Elisabeth. – Dziękuję za troskę.
LATELY OUR CONVERSATIONS
END LIKE IT’S THE LAST GOODBYE
END LIKE IT’S THE LAST GOODBYE
Alphonse wodził wzrokiem od siostry do generała, ściągając i unosząc brwi. Od konieczności zapytania, o co chodzi, wybawił go brat, który podszedł do nich, ciągnąc za sobą Wilczego Alchemika. Oboje patrzyli w przeciwne strony, jakby to miało odwrócić uwagę wszystkich od faktu, że trzymają się za ręce. Edward zgniatał palce dziewczyny w tak mocnym uścisku, jakby wciąż miał automail i Wilczy musiała zerknąć w dół, żeby upewnić się, że to nie stal, lecz zdrowa, silna dłoń chłopaka.
– Co tak stoicie, umarł ktoś? – warknął wojowniczo chłopak, jakby samym tonem chciał ostrzec wszystkich przed zbędnymi komentarzami. Generał Mustang, który uwielbiał stroić sobie ze Stalowego żarty przy każdej okazji, nie mógł odpuścić tak szczególnej.
– Myślałem, że sam prędzej kopnę w kalendarz, nim dożyję takiej chwili.
– To znaczy jakiej – wycedził przez zęby Edward.
– Takiej, w której Wilczy poda ci łapę! – Mustang zgiął się w pół i zaczął się tak opętańczo śmiać, że nawet Elisabeth i Alphonse parsknęli pod nosem, próbując to zamaskować, odwracając głowy. Tylko Wilczy i Stalowy stali bez ruchu jak posągi, które potrafią się rumienić i wymowie patrzeć na boki. Edward chyba zapomniał, że trzyma Ivrel za rękę, bo schował obie dłonie do kieszeni płaszcza, nie puszczając dłoni chimery.
– Patrz pan na siebie, generale! – fuknął wściekle. – Ja przynajmniej mam dziewczynę – zerknął niepewnie na Ivrel, jakby się obawiał, że ta zaprzeczy – a z pana stary pryk i co, z kim żeś pan przyszedł?! Z majorem Armstrongiem?!
– Jak śmiesz, Stalowy! Właśnie że… Ja… – Tym razem Edward wyszczerzył zęby, widząc, jak generał się plącze. – Przeszedłem z Rizą! – oświadczył nagle stanowczo, wyciągając zza pleców swoją porucznik, która do tej pory dyskretnie mu asystowała, czając się za jego ramieniem. Zdawała się zaskoczona tym oświadczeniem, ale nie protestowała.
Edward prychnął, a potem oboje z Mustangiem zaczęli się w nieskończonść przekomarzać.
– Ed… – Ivrel próbowała zwrócić na siebie uwagę alchemika. – Edward… Ed! STALOWY! – Dopiero jak krzyknęła, złote oczy chłopaka spojrzały na nią pytająco. – Zaraz połamiesz mi palce – syknęła.
– Tsk… – Ed wyraźnie się stropił i puścił jej dłoń. – P-przepraszam.
– N-nie ma za co. M-może zajmiemy miejsca przy stole?
– J-janse.
– A m-może ściągniesz wcześniej swój płaszczyk? To znaczy… – Wilczy zarumieniła się jeszcze mocniej. – N-nie jest zbyt… elegancki.
– O-oczywiście, Iv. Zaraz go odniosę do szatni.
Kiedy Ivrel odeszła, generał po raz kolejny parsknął powstrzymywanym śmiechem.
– Teraz już zawsze tak będzie?
– Odczep żeż się pan w końcu! Co tym razem?!
– Odkąd się poznaliście, bez przerwy darliście się jeden na drugiego – powiedział Mustang w zamyśleniu. – Ciężko się będzie przyzwyczaić do waszego gruchania… – mówiąc to, zerknął na Elisabeth jakby ze smutkiem, a potem podał ramię Rizie i odwrócił się, by odejść do stolika, przy którym zasiadał przywódczy sztab.
– Gruchnąć to ja mogę zaraz panu w zęby, jeśli… Co? – uspokoił się Edward, czując, że siostra kładzie rękę na jego ramieniu
– Daj spokój, Ed. Ściągnij z siebie tę szmatę – pociągnęła za materiał czerwonego płaszcza – i siadajmy do stołu.
A M-MOŻE ŚCIĄGNIESZ WCZEŚNIEJ SWÓJ PŁASZCZYK, N-NIE JEST ZBYT ELEGANCKI. TCH. OD KIEDY TO ISTNIEJE DLA NAS COŚ TAKIEGO, JAK ELEGANCJA?
No co. W końcu nawet ja ubrałam się w cholerną sukienkę, więc…
SUKIENKA. SUKIENKI I BALE. CO BĘDZIE DALEJ? WESELE?
Zamknij się! Tak jakbyś miał mi na coś takiego pozwolić…
NO WŁAŚNIE. TAKŻE UWAŻAJ. ŻEBY SIĘ NAGLE NIE OKAZAŁO, ŻE ODGRYZŁAŚ COŚ STALOWEGO SWOJEMU CHŁOPTASIOWI. I PAMIĘTAJ, JAKI MAMY CEL. JEŚLI CHCESZ ŻYĆ SWOIM ŻYCIEM…
Wiem. Wiem, Flow. Nie musisz mi przypominać. Nie ma sekundy, żebym o tobie zapomniała.
Odetchnęła, kiedy głos w jej głowie zamilkł. Rozejrzała się niepewnie po sali. Czuła się nieswojo. To nie było na jej nerwy. Nie odnajdywała się w takich sytuacjach. Flow miał rację. O wiele lepiej czułaby się w lesie. W wilczej skórze. Nie na bankiecie wydanym na cześć sojuszu z Drachmą, jej rodzinnym krajem, na który przybyli najważniejsi ludzie z obu krajów, w tym wszyscy Państwowi Alchemicy. Ivrel nie czuła się jednym z nich, chociaż oficjalnie taki był jej zawód. Czuła się przede wszystkim chimerą. Nigdy nie życzyła sobie, żeby jej umiejętności były wykorzystywane przez wojsko, które wymyśliło sobie, że połączenie całkiem zdolnej alchemik z dzikim zwierzęciem będzie świetnym, innowacyjnym pomysłem. Może przybieranie wilczej postaci w momentach zagrożenia już nie raz ocaliło jej życie, ale na co dzień dzielenie ciała z Flowem było nieziemsko kłopotliwe.
– Co to za depresyjna mina? – Elisabeth usiadła obok niej, uśmiechając się dziarsko. – Hej, jesteśmy na przyjęciu! Będzie głośna muzyka i tańce… Prawda, Edziu? – Puściła oczko do brata, który zajął miejsce z drugiej strony Ivrel.
– Ta, ze swoim stalowym kulasem bankowo zostanę mistrzem parkietu – skwasił się Edward, zakładając ręce za głowę. – Co my tu mamy? – ożywił się, rzucając łakome spojrzenia na stół. – Och! To marynowane pomidory! Naleśniki! I curry! Centrala się postarała!
Śnieżny i Wilczy wymieniły spojrzenia, a potem obie skierowały wzrok na Edwarda, który sięgał po kolejne półmiski, nakładając wszystkiego po trochu na talerz, na którym zaczynało brakować miejsca.
– Potańczone – skitowała blondynka. – Może chociaż ty zatańczysz z siostrą, Al? – Zrobiła słodką minę, ale Alphonse, który właśnie siadał naprzeciwko, nie wyglądał na przekonanego.
– Wiesz, dopiero niedawno odzyskałem ciało… – zmieszał się, odwracając zielono-złote oczy. – Do tej pory nie miałem okazji, żeby nauczyć się tańczyć…
– Argh! Jesteście po jednych pieniądzach!
– Stalowy Alchemik? – Przy stole pojawił się mundurowy, dźwigając telefon ze staromodną tarczą cyfrową. – Telefon do pana.
– Fe fo? No dobła. – Edward przełknął to, co przeżuwał i złapał za słuchawkę. – Halo? ŻE CO?! – rozejrzał się po sali, zrywając się na nogi. – Gdzie pan jest? Przed chwilą pana widziałem! Co? Pfff, czy pan już coś pił, generale?
TILL ONE OF US GETS TOO DRUNK
AND CALLS ABOUT A HUNDRED TIMES
AND CALLS ABOUT A HUNDRED TIMES
Wszyscy spojrzeli na Edwarda w konsternacji, zastanawiając się, czy rzeczywiście rozmawia z Mustangiem.
– Sam pan zwracasz na siebie uwagę! Zamiast podejść… Co? Co znaczy, że nie mogą nas zobaczyć, jak ze sobą rozmawiamy, kto? Kto przybył?! A to nie był ten świrus, który chciał wymordować wszystkich Państwowych? Aha. Aha. Zaraz! Chwilę, przecież wiadomo, że nie startuję w maratonach! – Edward odszedł od stołu, wciąż rozmawiając przez telefon i niczego nie tłumacząc, opuścił salę.
– Typowe. – Ivrel polała sobie wina i wypiła kieliszek jednym haustem.
– Tylko nie przesadzaj, okej? – poprosiła Elisabeth, kładąc dłoń na pustym kieliszku Iv.
– A co mi innego pozostało?
– Może i mój brat jest debilem, ale nie musisz przez to szargać swoje dobre imię. – El przesunęła wąską butelkę poza zasieg rąk Ivrel. – Po za tym, ty jeszcze nie jesteś pełnoletnia – dodała szeptem, rozglądając się dookoła, czy aby nikt ich nie obserwuje.
– Zostały dwa tygodnie do moich urodzin. Skoro mogę być państwową maszyną do zabijania, to chyba nikt mnie nie posądzi za spożycie alkoholu...
Na ten agrument Elisabeth nie miała odpowiedzi. To była niestety smutna prawda państwa Amestris, w którym niewinne dzieci wysyłano na front, by zderzyły się z brutalną rzeczywistością. Chociaż Ivrel na powrót przyjęła rangę Państwowego Alchemika, to nadal chowała urazę do rządzących państwem za to, że została niesłusznie oskarżona, zmuszona do ucieczki i tułaczki po świecie. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek wybaczy oprawcom za to, że zrobili z niej kozła ofiarnego i rzucili na nią winę za nieudolne spwarowanie rządów, które wojsku Amestris wymykało się spod kontroli.
Jednak pomimo tego, iż Irshejn została oczyszczona z wszystkich zarzutów, nadal czuła się obserwowana. Czasem łapała się na tym, że mimowolnie spogląda za siebie, a w każdym mijanym na ulicy obcym człowieku widziała szpiega rządowego. Całe swoje mieszkanie przekopała w poszukiwaniu podsłuchów, a ostatnie noce wolała spędzać w hotelu, unikając ludzi, by całkiem nie poddać się tej chorej paranoi.
W końcu wzrokiem zbitego psa wybłagała Ellie, by oddała jej butelkę, bo dobrze wiedziała, że na trzeźwo tej całej rządowej farsy nie wytrzyma. Choć zajmowali stolik w najdalszym kącie sali, to i tak przechodzący obok nich żołnierze parzyli na Ivrel jak na okaz w zoo. W końcu Irshejn sama zaczęła rozglądać się wokół. Jedno szare, drugie niebieskie oko prześlizgiwało się po twarzach gości, aż natrafiła na kogoś bardzo dziwnego.
WHEN YOU LOOKING AT THOSE STRANGERS
HOPE TO GOD YOU SEE MY FACE
HOPE TO GOD YOU SEE MY FACE
Z pozoru niczym się nie wyróżniał, chociaż miał w sobie coś drapieżnego. Grzywa opadających na prawą stronę włosów przypomniała wyciągnięte pazury. Resztę zebrał w koński ogon, który naprawdę przypominał ogon jakiegoś zwierzęcia, choć związany białą wstążką, zdawał się szorstki, nastroszony jak sierść. Nosił mundur Drachmy, ale nie wyglądał na żołnierza. Bardziej na asasyna. Z jego oczu wyzierał jakiś dziki, karmazynowy blask. Może to on, może chciwy wyraz jego twarzy, coś przyciągało do niego wzrok. Ivrel raz za razem patrzyła w jego stronę, z ciekawością marszcząc brwi. Kiedy ich spojrzenia się krzyżowały, nie od razu odwracała oczy. Dopiero, gdy zaczął się łakomie uśmiechać, trochę się speszyła.
– A gdzie Edward? – zapytała Elisabeth, która zaliczyła kilka tańców i znów przysiadła obok, podejrzliwie podążając za jej spojrzeniem. – Wydawało mi się, że go widzę przy stole.
Ivrel wzruszyła ramionami.
– Znowu gdzieś przepadł.
– Zatańczył z tobą chociaż raz?
Ivrel tylko parsknęła i uniosła brwi w ironicznym grymasie, zerkając na nią.
– Jak zwykle zajęty nie tym, co trzeba… – Blondynka pokręciła z rezygnacją głową.
– Może ja coś na to poradzę? – rozbrzmiał nad nimi zadziorny głos i obie się odwróciły. Za ich plecami stał mężczyzna z drapieżną fryzurą, głodnym uśmiechem i pożądliwym spojrzeniem. Elisabeth zmarszczyła nos. Facetowi źle z oczu patrzyło. Ale Ivrel złapała za dłoń, którą jej podawał.
YOUNGBLOOD
SAY YOU WANT ME
Wyciągnął ją na parkiet i przyciągnął do siebie tak zdecydowanie, że z dziewczyny uszło powietrze. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Jego dłonie były chłodne jak metal, a ich uścisk pewny i żelazny. Nie odrywał oczu od jej twarzy przez całą piosenkę. I świetnie tańczył. Ivrel, która nie miała za grosz talentu, wirowała pod jego przywództwem, nie gubiąc rytmu.
– Kim jesteś? – zapytała go, gdy objął ją w talii, kiedy muzyka nabrała wolniejszego tępa. Przyglądała mu się z zafascynowaniem, zastanawiając się, jak to możliwe, że jego oczy zdają się być czerwone.
– Greed – oznajmił mężczyzna, nachylając się, by powiedzieć to wprost do jej ucha.
– Dziwne imię… – skomentowała dziewczyna, czując, jak od ciepła jego tchu jeżą jej się włoski na karku.
Greed wyszczerzył zęby. Zauważyła, że jego dolne kły są dłuższe od pozostałych zębów.
– Może i jestem dziwny. – Wzruszył ramieniem, okręcając ją zgrabnie wokół siebie. – Ale wiem, czego pragniesz, Wilczy Alchemiku.
Na dnie jego oczu zamigotało łakome światło, którego blask wypełzał poza źrenice, nadając jego spojrzeniu krwistości.
– Pragnę… – Ivrel patrzyła na niego jakby w zamyśleniu, uchylając usta, ale nie widziała Greeda. Nawiedziła ją wizja dnia, w którym wszystko wraca na swoje miejsce.
Ona. Flow. Osobno.
– Dam ci to – słyszała jego głos – ale chcę czegoś w zamian.
– Te, kolego. – Ten wkurzony głos należał do kogoś innego. – Odbijany, do cholery.
Edward krzywił się ze złością i nie czekając, az Greed się odsunie, odepchnął go od swojej partnerki, a potem sam ją objął, rzucając mężczyźnie niezadowolone spojrzenie. Z kolei Ivrel ze złością patrzyła na Edwarda.
– No co?! – oburzył się Elric. – Z nim przyszłaś, czy ze mną?!
SAY YOU WANT ME
OUT OF YOUR LIFE
– A gdzie byłeś przez ostatnie dwie godziny?!
– Na dwie godziny cię wystarczy spuścić z oka i już szukasz sobie innego?! – Złote oczy Edwarda sypały iskry. – Masz w ogóle pojęcie, co to za jeden?!
Oboje popatrzyli na Greeda, a ten się zaśmiał, wyciągając otwarte dłonie w obronnym geście.
– Bez urazy. Nie miałem złych intencji.
– Czego chcesz?
– Niczego.
– Yhym. – Edward nie wyglądał na przekonanego w najmniejszym stopniu. – Tu mi jedzie – oświadczył, naciągając dolną powiekę.
– No, dobra, przejrzałeś mnie! Jestem uosobieniem chciwości, zawsze czegoś chcę. To jasne. – Greed podrapał się po nosie, patrząc na dwójkę alchemików. W końcu zatrzymał wzrok na Ivrel. Nie przestawał się uśmiechać. – I zawsze dostaję, czego pragnę.
– Zaraz skopię dupę tobie i tej twojej chciwości! – Edward wyrzucił w jego stronę stalową nogę, ale nie dosięgnął Greeda.
– Czujesz, że twoja pozycja jest zagrożona, Stalowy?
– Czuję, że pora przemodelować ci buźkę!
Greed roześmiał się na całe gardlo. Najwyraźniej cała sytuacja bardzo go bawiła.
– Nie dzisiaj, Ed. Ale chętnie się z tobą zmierzę, gdy przyjdzie czas.
– Już jesteś trupem!
Mężczyzna się odwrócił i kiwnął mu ręką, odchodząc.
I’M JUST A DEAD MAN WAKING TONIGHT
– Czego on od ciebie chciał? – Ed zwrócił się do zaskoczonej całą sytuacją Ivrel, nie zmieniając tonu głosu.
– My tylko... tańczyliśmy... – bąknęła dziewczyna. Była zbyt zdezorientowana, by myśleć racjonalnie. Przed chwilą jakiś obcy mężczyzna obiecywał jej spełnienie marzeń, a ona nie wyczuła w tym nic podejrzanego, choć Flow kręcił się niespokojnie, węsząc z niepokojem jakiś podstęp.
– A co mówił? Proponował ci coś? – dopytywał chłopak, utkwiwszy złote spojrzenie w oczach Ivrel, jakby chciał odczytać jej myśli.
– Tak, dał mi cukierki i pytał, czy pójdę z nim oglądać małe kotki w piwnicy. – Ivrel nie mogła się powstrzymać, by nie rzucić sarkastycznej odpowiedzi.
Choć Flow nieustannie warczał ostrzegawczo, intuicja jej podpowiadała, by nie mówić o niczym Edwardowi. Zwłaszcza tego wieczora, kiedy chłopak definitywnie był zajęty czymś innym. Może i przejął się tym, że Ivrel została poproszona do tańca przez kogoś innego podczas jego nieobecności, ale chyba nie był szczególnie zazdrosny, bo jego wzrok znów błądził po parkiecie, jakby kogoś lub czegoś szukał.
W końcu Ivrel nie wytrzymała i wyrwała się z jego uścisku, odpychajac go lekko, co nieco go otrzeźwiło.
– Co? – zapytał mało inteligentnie, ściągając brwi na środku czoła.
– Po co w ogóle mnie zaprosiłęś?! – Nie dbała o to, że stali na środku sali, a wszyscy zgromadzeni wokół zaczęli się im przyglądać.
– O co ci teraz chodzi?
– A o to, że robisz mi tu scenę, że do tańca poprosił mnie jakiś facet, podczas gdy ty nie wykazujesz mną najmniejszego zainteresowania! – Dźgnęła go palcem w pierś i już miała obrócić się na pięcie, by z dumnie podniesioną głową odejść, ale Edward jej na to nie pozwolił.
SO WHO YOU'VE BEEN CALLING BABY?
NOBODY COULD TAKE MY PLACE
NOBODY COULD TAKE MY PLACE
Uśmiechnął się półgębkiem i pewnym ruchem przyciągnął do siebie dziewczynę, łapiąc ją w talii. Drugą ręką uniósł jej prawą dłoń i poprowadził na środek parkietu, nie zważając na spojrzenia innych. Podczas gdy siedziała w samotności przyszło Ivrel na myśl, że Edward po prostu nie potrafi tańczyć. Może było mu głupio, że nie będzie potrafił utrzymać rytmu i z żalem przyznała sobie rację, kiedy raz za razem jej stopa trafiała pod stalową protezę.
Próbowała robić dobrą minę do złej gry i na poczatku starała się cieszyć chwilą oraz faktem, że Ed wreszcie z nią tańczył, ale po pierwszym refrenie piosenki zaczęła obawiać sie o stan swoich stóp. Nie miała jednak serca przerywać Edwardowi zabawy, bo jego skupiona mina świadczyła o tym, iż bardzo się starał, więc musiała rozegrać to bardziej taktycznie. Wspięła się na palce, by dosięgnąć ustami jego ucha i wyszeptała:
– Tu jest tak gorąco, czy tylko mi się wydaje?
A gdy dodała do tego zalotny uśmiech, podziałało to jak zaklęcie. Na moment twarz Eda przybrała kolor jego nieśmiertelnego płaszcza, ale chwilę później już prowadził Ivrel za rękę przez tłum na parkiecie, by wymknąć się na otwarty dziedziniec. Było już dość późno, a mroźne styczniowe powietrze skuło szronem żywopłot i fontannę, która magicznym sposobem nadal wypluwała z siebie wodne strugi.
Nie tylko coraz bardziej gnębione stopy Ivrel były powodem, dla którego dziewczyna chciała na moment uciec z parkietu. Wciąż czuła na sobie spojrzenie przeraźliwie czerwonych oczu, a propozycja, jaką złożył jej nieznajomy kusiła jak diabli. Nie mogła jednak się z tym zdradzić, zwłaszcza po tym, jak Edward przegonił Greeda. Zdawało jej się jednak, że Elric już znał tego osobnika i wydawało jej się dobrym pomysłem to, by go po prostu o niego zapytać.
YOU PUSH AND YOU PUSH AND I’M PULLING AWAY
PULLING AWAY FROM YOU
PULLING AWAY FROM YOU
– Słuchaj Ed... – Podrapała się po głowie, nie przejmując się starannie ułożoną fryzurą. – Tamten gość wcześniej... Ty go znasz?
– Może i znam, dlatego wiem, że powinnaś się trzymać od niego z daleka – mruknął Edward, który natychmiast się nachmurzył. – Nie wiem, co tu robi i po co tu przylazł, ale nie zwiastuje to niczego dobrego.
– Więc powinnam się martwić?
– Nie, do cholery! Ja się wszystkim zajmę!
Nie chciała, żeby się denerwował. Zmierzły Ed zwykle sprawiał kłopoty, a to wcale Ivrel nie było potrzebne. Przez cały bankiet Elric był nieobecny. Nie tylko wtedy, kiedy znikał pod pretekstem odbycia jakiś ważnych rozmów z osobnikami o wyższych niż ona rangach, ale wciąż wodził wzrokiem gdzieś ponad wszystkim, jakby nieustannie czegoś szukał.
Iv miała już serdecznie dość bycia olewaną przez cały wieczór. Znała tylko jeden sposób na to, jak sprowadzić swojego partnera na ziemię.
– Czyli nie chcesz, bym poznała się bliżej z tym kolesiem...? – zapytała zdawkowo, obserwując z ukosa minę Edwarda, który tylko uniósł jedną brew. – Wiesz, bo może potrzebuję żebyś... odwrócił od niego moją uwagę? – Ostanie słowa wymruczała zmysłowo do ucha Eda. Jednocześnie uniosła lekko ramiona, by jedno z ramiączek jej sukni mimowolnie opadło. Zepchnęła też gdzieś w kąt umysłu coraz głośniej warczącego Flowa, który jakby chciał jej przekazać, że to co właśnie robiła było kompletnie nie na miejscu. Bo może i takie było, ale w tym momencie Ivrel to nie obchodziło.
– Cwana jesteś – stwierdził Ed, ale uśmiechnął się, a w jego oczach zamigotał dziki błysk. – Ale tu jest stanowczo za zimno.
Ivrel zapowietrzyła się, gdy Ed niespodziewanie pociagnął ją za rękę, prowadząc do najbliższego pomieszczenia w środku, jakim okazała się męska toaleta. Tam, po szybkim rozeznaniu, czy nikt im nie będzie przeszkadzał, Elric wepchnął Iv do najdalej usytowanej kabiny i zaryglował drzwi.
I GIVE AND I GIVE AND I GIVE AND YOU TAKE
GIVE AND YOU TAKE
Opuściła łazienkę zaraz po nim, mając szczerą nadzieję, że nikt nie zauważy, jak wymyka się z męskiego kibla. Rozejrzała się na boki, poprawiając ramiączko chabrowej sukni, która współgrała z niebiesko-czarnymi włosami, przynajmniej dopóki Ed nie potargał jej fryzury. Złapała za poły sukni i uniosła ją nieco, próbując biegnąć w butach na obcasie. Odetchnęła z ulgą, szczęśliwa, że na nikogo się nie napatoczyła, ale przestała się uśmiechać na widok, który wyłonił się zza ściany.
Elisabeth unosiła rękę, a przed nią stał generał Roy Mustang. Wyglądało na to, że El nie spoliczkowała go tylko dlatego, że ją powstrzymał, zaciskając palce w białej rękawiczce na jej nadgarstku.
– Skoro sama stwierdziłaś, że to nic dla ciebie nie znaczyło, to chyba nie ma o co się teraz wściekać, co? – zapytał z przekąsem, a potem uśmiechnął się smutno, puszczając ją. Swoim zwyczajem splótł ręce na plecach i odszedł.
Ivrel puściła materiał sukienki i podbiegła do Elisabeth.
– Co się stało? Mam go ugryźć w tyłek?
Elisabeth tylko skrzywiła usta.
– Nie martw się, Iv. Popełniłam błąd i teraz za to płacę. Równowarta wymiana, wiesz co to, prawda?
Ivrel dostrzegła w jej oczach łzy, ale nie próbowała jej powstrzymywać, gdy odchodziła szybkim krokiem.
– Czemu wiecznie wszystko musi tak się jebać… – myślała na głos, ale gdy tylko jej myśli w tym kontekście zboczyły na temat Edwarda, potrząsnęła mocno głową. – Przynajmniej on dzisiaj nie doprowadził nikogo do furii. Może mimo wszystko ta noc zakończy się dobrze?
JESTEŚ AŻ TAK NAIWNA.
Wracając na salę, pośliznęła się na czymś, co było rozsypane tuż przy wejściu.
– Piasek? – zdziwiła się, szurając po podłodze podeszwą. Wzruszyła ramionami, ale już wtedy odezwało się zimne uczucie niepokoju.
W sali górne oświetlenie zostało już zastąpione przez bardziej subtelne światło. Po ścianach przesuwały się kolorowe plamy, wyświetlane przez projektor, mające nadać imprezie dyskotekowy charakter. Ivrel dotarła na swoje miejsce. Edwarda nie było obok. Ściągnęła brwi, uświadamiając sobie, że i tu piasek chrzęści jej pod nogami. Zaczęła coś podejrzewać. Ale to przecież nie było możliwe. Mimo to odwróciła się w stronę parkietu, by poobserwować otoczenie. Bardzo szybko spostrzegła coś nienaturalnego.
Wśród tańczących par jedna postać stała nieruchomo, zupełnie nie skupiając się na muzyce. Raz po raz przesłaniał ją tłum, ale gdy wreszcie się rozszedł, Ivrel wypuściła kieliszek, który trzymała w dłoni. Szkło rozbiło się na podłodze, co sprawnie zagłuszył rockowy kawałek. Ale paniki, która wybuchała w jej wnętrzu, nic nie było w stanie wytłumić.
Nie miała żadnych wątpliwości. Rozpoznała go, choć nie było zbyt jasno. Był do niej bardzo podobny. Kruczoczarne włosy, jasne, niebieskie oczy, które w blasku migotliwych lamp zdawały wypełniać się ultrafioletowym światłem. Tak samo mienił się rozsypany po parkiecie piasek.
'CAUSE I NEED IT, YEAH I NEED IT
ALL OF THE TIME
ALL OF THE TIME
– Eris… – szepnęła, a on jakby usłyszał swoje imię, uśmiechnął się szeroko i klasnął w dłonie. Namalowane na ich grzbietach kręgi transmutacyjne połączyły się. W chwilę potem w sali bankietowej rozszalała się piaskowa burza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz