czwartek, 31 stycznia 2019

WG: Cor the Immortal ~ Wilczy





__________________

Patrząc na surowe oblicze tego mężczyzny, nigdy nie wiesz, czego się spodziewać. Może raz czy dwa udało mi się zobaczyć, że się uśmiecha – rozszyfrować – nigdy. Namierzają mnie intensywnie błękitne, jastrzębie oczy. Czuję na twarzy uderzenie gorąca. Marshal patrzy na mnie z góry, marszcząc brwi. Marshal zawsze marszy brwi, więc nie wiem, czy to coś znaczy. Równie dobrze może być na mnie wściekły, co cieszyć się na mój widok. Nie raz źle interpretowałam jego wiecznie marsowy wyraz twarzy i zakamuflowane intencje.

***

— Możesz się już zacząć rozbierać.
W lusterku migają elektryzujące niebieskie oczy, ale igrającego na ustach mężczyzny półuśmiechu w nim nie widać.
— Słucham?! — Mikhel unosi się na rękach z siedzenia Regali, na które brutalnie ją wrzucono i odrzuca z twarzy włosy. Jasne końcówki odcinają się na tle kruczoczarnej tapicerki. — Ch-chyba żartujesz! Przed chwilą publicznie mnie spławiłeś! A potem porwałeś!
— Przed chwilą proponowałaś, że zrobisz mi dobrze w barowej toalecie.
— Nieaktualne! — Mikhel siada prosto na środku tylnego siedzenia, łapie za zagłówki i dmucha w kosmyk włosów, które całkiem wymknęły się spod kontroli. — Już nie jestem w nastroju, wyobraź sobie. Wszystko zepsułeś. Poza tym prawie cię nie znam. Chcę wysiąść.
Cor wciska hamulec na środku drogi, Mikhel wychyla się do przodu, a on odwraca się i łapie jej podbródek, całując mocno. Przesuwa dłoń po linii jej szczęki, wczepia palce we włosy, jeszcze bardziej je targając. Jego język zwilża jej wargi, wsuwa się pomiędzy, niedelikatnie, ostro, zachłannie. Przestaje ją całować, gdy za nimi rozlega się klakson innego samochodu. Kiedy odrywają się od siebie, Cor wciska gaz i skręca, a zarumieniona Mikhel wygładza niewidoczne zmarszczki na swojej bluzce.
#BADASS_MARSHAL
— Gdzie cię wysadzić?
Niebieskie oczy patrzą na dziewczynę z lusterka. Mikhel nie odpowiada.
— Nieaktualne? — domyśla się Cor. Tym razem niebieskie oczy też się śmieją. Mikhel zerka na ich odbicie, ale speszona opuszcza wzrok. Jej serce bije mocno, wciąż pełne jest wątpliwości, jednak więcej nie każe Corowi się zatrzymywać. Jest w tym mężczyźnie coś, co ją przyciąga. Jeśli tylko uda mu się wyjaśnić, dlaczego wcześniej potraktował ją tak chłodno, może znów zdoła podsycić ten ogień, który poczuła, gdy spoczęło na niej spojrzenie jastrzębich oczu.
— Dokąd jedziemy? — pyta na rozgrzewkę.
— Do hotelu.
Czuje dreszcz, ale to nie wystarcza.
— Dlaczego spławiłeś mnie w knajpie? — pyta niepewnie, przyglądając się swoim paznokciom.
— Żartujesz, prawda? — Cor wrzuca kierunkowskaz i zmienia pas, wyprzedając auto przed nimi. Przygląda się uważnie dziewczynie w lusterku, a widząc jej zakłopotanie, rozumie, że to nie żarty. — Widziałaś minę Nyxa Ulrica?
— A co mnie obchodzi, co myśli Nyx Ulric na temat tego, z kim sypiam!
— Cóż, coś powinno. — Regalia przyspiesza, mknąc po pustej ulicy. — Poza tym jeszcze się ze sobą nie przespaliśmy. Chociaż nie mogę się doczekać — odpowiada Cor poważnym tonem, na chwilę zbijając Mikhel z pantałyku.
— Nie zmieniaj tematu! Niby dlaczego miałabym się przejmować tym, co myśli Nyx?
Cor marszczy brwi jeszcze mocniej.
— Jest twoim bezpośrednim przełożonym, tak? — Widzi, jak Mikhel przytakuje. — Jakby to powiedzieć — zastanawia się, widząc ostrzeżenie w czujnych czarno-zielonych oczach. — Wiesz, jaki mam tytuł. Może nie jestem nieśmiertelny, ale wszystko inne się zgadza. Chyba nie chciałabyś, żeby o tobie mówili, że próbujesz zrobić karierę przez łóżko.
Mikhel milczy, zszokowana taką perspektywą.
— Rz-rzeczywiście. Nie pomyślałam… Ja tylko chciałam… Na pewno nie chodzi mi o nic takiego… Szlag. Nawet nie… — urywa, gdy samochód podskakuje, wjeżdżając na krawężnik. Regalia znów się zatrzymuje, Mikhel podnosi spłoszony wzrok, rozglądając się po okolicy, kiedy Cor otwiera jej drzwi.
— Wysiadaj.
— Co? Gdzie jesteśmy? Nie poznaję tego miejsca… Hej!
Cor Leonis łapie ją za rękę i wyciąga z auta.
— Może wrócimy do tego, jaka byłaś na mnie napalona? — pyta, zanurzając nos w jej włosach, opuszkami wszystkich palców pieszcząc jej szyję i uszy. — Jeśli nie skończysz się zachowywać jak zawstydzona małolata, pomyślę, że jesteś niepełnoletnia i zostawię cię tutaj.
Obraca kobietę tyłem do siebie, a jego dłonie przesuwają się wzdłuż jej ciała, dokładnie badając je przez ubranie. Najdłużej zatrzymują się na piersiach, ściskają je i wykonują okrągłe ruchy, a kiedy Mikhel zaczyna sobie przypominać, czego chciała, znów ląduje na tylnym siedzeniu.
— Myślałam, że wciągniesz mnie do jakiegoś motelu na przedmieściach — mówi z rozczarowaniem. Na powrót robi jej się gorąco, więc przejmuje inicjatywę, przygryzając ucho Cora, gdy ten prowadzi.
— Rozmyśliłem się — informuje mężczyzna, przyjmując pieszczotę z leniwym uśmiechem na ustach.
— To dokąd jedziemy?
— Do mnie. Tego, co zamierzam z tobą zrobić, nie wytrzymasz w ciszy. Nie chcę, żeby ktoś nam przeszkadzał.
#HARD-COR


***

Szkolenie odbywa się niedaleko Vesperpool, gdzie mają trenować na żywych okazach marlboro. Grupa świeżo upieczonych kingsglaive jest przerażona wizją walki z tymi potworami i pomstuje na swoich przełożonych, którzy nie kwapią się z wyjaśnieniem, że chodzi wyłącznie o młode marlboro, których matka i jej oślizłe macki została spacyfikowana przez doświadczonych gwardzistów. Rekruci witają z ulgą miniaturowe wersje potworów, które jeszcze nie są tak zabójcze, a toksyny, jakie wydzielają, nie powodują zatrucia i poważnych podrażnień skóry, co najwyżej wysypkę i lekkie mdłości.
Mikhel wraca do obozu, jaki rozbili z dala od oparów, unoszących się znad bagna, w którym zalęgły się marlboro i jej pojawienie się pod płóciennym dachem ogromnego namiotu, natychmiast wzbudza spore zainteresowanie.
— Idzie.
— To ta?
— Yhym.
Pogardliwe prychnięcie.
— Dziewczyna marshala.
Chłopak o ciemnorudych włosach patrzy z byka na mijającą go glaive i szturcha swojego kolegę.
— Już wiesz, dlaczego to nie my jedziemy do Lestallum — mówi na tyle głośno, by dziewczyna go usłyszała. — Marshal musi mieć laskę, którą może stukać.
Mikhel zatrzymuje się raptownie, włosy opadają na jej twarz. Zerka na chłopaka, który puszcza w jej stronę docinki, na jej twarz wypełza rumieniec. Dave nie lubi jej od samego początku, ale teraz posuwa się za daleko.
Postanawia nie reagować. Wznawia marsz, ale Dave nie ustępuje.
— Chociaż? Może jakbyśmy się też zakręcili… Może marshal lubi, jak jego życie ma smaczek…
To wystarcza, żeby Mikhel zmieniła zdania. Odwraca się na pięcie i podchodzi do Dave’a, który nadąża tylko ściągnąć ręce z ramion i wyciągnąć je przed siebie, jakby chciał ją odepchnąć.
— Masz jakiś problem? — syczy dziewczyna, patrząc w twarz starszemu koledze.
— Tak, chciałbym mieć zgrabniejszy tyłek, żeby nim kręcić tak jak ty.
— To mniej żryj i częściej go zwlekaj z kanapy, spaślaku.
Dave tylko mruży oczy, zaciskając mocno szczękę. Nie spodziewał się, że koleżanka mu się postawi. Normalnie rozwiązałby ten konflikt pięściami, ale przecież mimo wszystko to dziewczyna…
— Co jest, chcesz mi przywalić? — Mikhel szybko rozszyfrowuje jego zamiary. — Dalej, nie krępuj się. Jestem glaivem jak ty, myślisz, że nie umiem się bronić? — Odrzuca z twarzy grzywkę, jej różnych kolorów oczy błyszczą dziko. — Ułatwię ci to, palancie.
Nozdrza dziewczyny drżą, tak jak jej dłoń, gdy daje chłopakowi w twarz. Jego głowa obraca się o dziewięćdziesiąt stopni, zaczesane na bok włosy rozsypują się na twarz. Kiedy znów zwraca spojrzenie na Mikhel, w jego bladoniebieskich oczach czai się rządza mordu. Już się nie waha, czy to wypada bić się z dziewczyną. Podwija rękawy i zaciska pięści. Unosi jedną z nich, a zebrany wokół tłumek dopinguje go, zagrzewa do walki. Wydaje się, że zaraz uderzy, ale nagle się rozmyśla. Jego oczy się rozszerzają, blednie, opuszcza pięści, a następnie prędko się wycofuje.
— No! Masz szczęście! — Mikhel wciąż się odgraża, wypinając dumnie pierś, pewna, że to właśnie jej przestraszył się chłopak. Nie zauważa, że utkwił on spojrzenie w osobie, która wyszła z tłumu i stanęła za jej plecami. — Zejdź mi z oczu! I więcej nie podskakuj. — Patrzy za oddalającym się gwardzistą, zakładając na ramiona ręce. — Dupek. —  Obraca się i natychmiast pada na nią czyiś cień. Unosi oczy i napotyka surowe oblicze marshala. Jej serce łomocze. Próbuje się uśmiechnąć, ale szybko rezygnuje, widząc, że kąciki ust Cora ani drgną. Jastrzębie oczy mierzą ją czystym, chłodnym spojrzeniem.
— Za mną — rzuca twardo i rusza przed siebie, opierając dłoń na rękojeści katany, z którą się nie rozstaje. Kiedy Mikhel próbuje zrównać z nim krok, Cor gromi ją ostrzegawczym spojrzeniem i dziewczyna wie, że powinna trzymać się z tyłu. Podąża potulnie za mężczyzną, czując, że wpakowała się w kłopoty.
Cor wyprowadza ją na zewnątrz namiotu, prowadzi do jednego z zaparkowanych jeepów i wręcza jej kluczyki.
— Co… — zaczyna Mikhel, ale Cor nie pozwala jej dokończyć.
— Wracasz do siebie — instruuje, otwierając drzwi od strony kierowcy.
— Ale szkolenie…
— Dla ciebie się skończyło.
— Dlaczego?!
— Bez dyskusji.
— To niesprawiedliwe.
Marshal krzywi się, gdy trzaskają drzwi, słucha duszności silnika, a potem patrzy z niepokojem, jak samochód odjeżdża, nic nie robiąc sobie z wertepów i faktu, że można by obrać lepszą drogę.

***

— J-jesteś na mnie zły…? — pyta niepewnie.
— Byłem. — Cor przypomina sobie, jak wygląda jeep, który zaparkowała pod jego kamenicą. Boki auta żłobią głębokie rysy, jakby coś wbiło w karoserię pazury i zostawiło po sobie ślady. Przebita opona, wgnieciony tył. Jeep nadaje się do kasacji.
— Dlaczego mnie odesłałeś?— pyta nieśmiało.
Marshal wzdycha ciężko. Zachodzi w głowę, jak ona mogła tego jeszcze nie wydedukować.
— Jesteś typem dziewczyny, której nikt nie przyznałby stypendium naukowego. Może kilka mandatów, ale nigdy nie stypendium — oznajmia jej, ale nie brzmi to jak szyderstwo. Mikhel niepewnie patrzy w jego oczy. Czy marshal teraz żartuje? Czy to, co widzi, to czułość? Nic nie może wyczytać z jego twarzy. — Musiałem. Chyba nie chciałabyś, żeby myślano, że cię faworyzuję.
— I tak już tak myślą. — Mikhel się chmurzy, zaciska usta. — Właśnie dlatego mu przywaliłam… — Odwraca spłoszone spojrzenie, ale po chwili kieruje je z powrotem na twarz Cora. — To on zaczął. Mówił o mnie… a potem o tobie. I… — Zaciska dłonie w pięści, patrzy prosto w jastrzębie, chłodne oczy. Cor wzdycha, przeciera dłonią twarz.
— To się musi skończyć — ogłasza cierpko.
— I co zrobisz z plotką? Zabronisz ludziom rozmawiać?
— Mówię o tym, co dzieje się między nami.
— Ach… — Mikhel uchyla usta. Wygląda jak ktoś, kto od dawna spodziewa się złych wieści i wreszcie je słyszy. — Tak, wiem — zgadza się jednak. — Ale nie dzisiaj, dobra?
Czarno-zielone oczy patrząc na Cora z uczuciem. On też na nią patrzy. Nozdrza mężczyzny drżą. Nigdy nie powinien pozwalać sobie na słabość. Będzie tego żałował. Oboje będą. Ale chwilę później żadne z nich o tym nie pamięta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz