Trochę popieprzonych figur geometrycznych i pisiont twarzy Ignisa. Zapraszam do posłuchania piosenki.
SOMNUS
DON’T PLAY GAMES
— Gdzie byłaś? — wita mnie niskie, gardłowe warknięcie. Klucze wylatują mi z ręki, zaskoczona patrzę na twarz Gladiolusa, nie spodziewałam się zastać go w domu. Nie jestem gotowa na konfrontację, właśnie staram się pozbierać myśli. Schylam się po klucze, podnoszę się i prostuję plecy. Nieważne jakbym się prężyła, nie mam szans w starciu z potężną sylwetką Amictii. To on z nas dwojga prezentuje się tak, jak ja chciałabym wyglądać w tym momencie. Wielki, wkurzony i groźny, patrzy na mnie znad skrzyżowanych ramion. Jakby wiedział, że coś przeskrobałam. — Zapytałem, gdzie byłaś — powtarza. Jego obecność jest mocarna, napiera na mnie, choć nie postąpił nawet pół kroku w przód.
— Ty mnie pytasz, gdzie byłam? — zbieram się w sobie, żeby odeprzeć atak. Opieram się o drzwi, zamykając je. Piorunujemy się wzrokiem. — Pieprzony hipokryta — mruczę, chcąc go wyminąć, ale zagradza mi drogę.
— Odpowiedz mi — żąda, rozdymając nozdrza. Zadzieram głowę, żeby zobaczyć, jak jego bursztynowe oczy kipią gniewem. — Piłaś? — dorzuca, węsząc przy mojej twarzy.
Prycham.
— Nie muszę ci się spowiadać. Ty nigdy tego nie robisz — nie ustępuję, próbując zepchnąć go z przejścia, ale równie dobrze mogłabym oprzeć się o cytadelę z nadzieją, że ta runie.
— Ja nie podrzucam syna ludziom jak jakaś pieprzona jaskółka i nie znikam, nie mówiąc, dokąd się wybieram! — grzmi, nachylając się do mnie, mimo to wciąż nade mną góruje, potężny i zły.
— Żartujesz sobie?! Bez przerwy gdzieś znikasz i o niczym mnie nie informujesz! — podnoszę głos, próbując mu to uświadomić. Jego spojrzenie błądzi po moich oczach. Nie wie co odpowiedzieć, może coś sobie uświadamia.
— Chodzę na hunty… — próbuje się tłumaczyć, ale nie daję mu skończyć.
— A skąd ja mam wiedzieć, na co ty chodzisz! — krzyczę, a ponieważ on na moment traci swoją niezachwianą pewność siebie, według której jeszcze przed chwilą to on miał prawo się wściekać, udaje mi się go wyminąć i maszeruję do salonu. Gladiolus podąża za mną, nie chce się odczepić. Nic nie mówi, tylko staje naprzeciw mnie z wciąż założonymi na ramiona rękami.
— I co tak patrzysz! Ciągle gdzieś znikasz, zostawiając mnie bez słowa! Co, ja nie mogę?!
— Gdzie byłaś, Mikhel — ponawia pytanie, spokojniej, ale uważnie na mnie patrząc. — Nie polowałaś.
— Chuja cię obchodzi, czy polowałam, czy co ro…
— OCZYWIŚCIE, ŻE MNIE OBCHODZI! — wydziera się na mnie Królewska Tarcza. Czuję na twarzy jego ciepły oddech. — JESTEŚ MOJĄ…
— NO?! — przerywam, prowokując. — Kim jestem, skoro można mnie zostawiać bez słowa?!
Gladio milczy. Widzę w jego oczach, że zdaje sobie sprawę ze swojej hipokryzji, ale jeszcze nie jest gotowy się do niej przyznać. Ani odpuścić.
— Nie odwracaj kota ogonem! — unosi się, ale kiedy łapie mnie za ramiona, jego dotyk jest łagodny. Tylko raz zostawił na mnie siniaki, kiedy nieświadomie użył zbyt dużo siły, a nawet nie był wtedy zły. Od tamtej pory obchodzi się ze mną, jakbym była ze szkła. Nawet w łóżku nie chciał iść na całość, pozwalając się ujeżdżać i zaciskając zęby, kiedy się z nim drażniłam długą, powolną jazdą. A ja się drażnić lubię. I jestem świetna w wyprowadzaniu Zaprzysiężonej Tarczy z równowagi.
— Proszę, nie możesz tak znikać bez słowa. Muszę wiedzieć, gdzie jesteś.
— A ja nie?
Patrzę na niego z bólem. Gladio zaciska usta.
— Ja… Po prostu wiem, że ja sobie poradzę. Jestem duży i silny…
— A ja nie muszę mieć dwóch metrów wzrostu, żeby dać sobie radę!
— Ale na pewno łatwiej by cię było zetrzeć na proszek niż mnie! — nie poddaje się Amictia w swojej durnej argumentacji. Prycham, odwracając wzrok. — Martwiłem się, Mikhi.
Zapada cisza. Gladio wciąż mnie trzyma.
— Byłam w Insomnii — wyznaję wreszcie cicho, zmęczona tym milczeniem. I znów rozlega się wrzawa.
— Co?! Zwariowałaś?! — Gladio unosi ręce i łapie się za swoje dłuższe, niż gdy go poznałam, włosy. Teraz ich górną część związuje w kucyk, więc jest za co szarpać, ale i tak zawsze jakiś kosmyk wymknie mu się, by opaść na czoło. — Po co tam poszłaś?
— Chciałam coś sprawdzić.
— Co?
— Coś, nie interesuj się!
— To mój obowiązek, interesować się tobą!
— Obowiązek?! Nie jestem jakąś zasraną księżniczką, którą twoja rodzina przyrzekła niańczyć! Interesować się mną powinieneś z pieprzonej miłości, a nie wtedy, jak sobie o mnie przypomnisz, bo ci znikłam na moment z oczu!
Słuchając tego, Gladio zaciska mocno zęby, słyszę jak zgrzytają.
— Przecież jedno drugiego nie wyklucza! Myślisz, że na Noctisie mi nie zależało, że robiłem to wszystko z powodu jakiejś durnej tradycji?! Chcę chronić ciebie, naszego syna, tak jak chroniłem jego!
— TO MOŻE CZĘŚCIEJ PRZEBYWAJ TAM, GDZIE MY, DO JASNEJ CHOLERY! — wydzieram się, zaciskając pięści. Nie mam pojęcia, jak jeszcze mam mu wytłumaczyć, dlaczego dzieje się tak, jak się dzieje.
Pełną napięcia ciszę przerywa dźwięk jego smartfonu. Mężczyzna wyciąga go z kieszeni i odczytuje wiadomość, marszcząc brwi. Zawsze jak go z nim widzę, mam wrażenie, że ma za duże łapy, by obsługiwać telefon. Opuszcza go i znów skupia na mnie uwagę.
— Co robiłaś w Insomnii? — nie daje za wygraną.
— Zwiedzałam — syczę zajadle. Gladio mruży oczy.
— Sama?
— A co to znowu za pytanie?
— Odpowiedz.
— Przewodnika, kurwa, wynajęłam! — wrzeszczę, tracąc resztki opanowania. — Arydynowi się wrzody porobiły na dupie od siedzenia na tronie Caleumów i łaskawie zgodził się oprowadzić mnie po swoim królestwie!
Królewskiej Tarczy nie bawi mój sarkazm. Nawet kącik ust mu nie drży. Uparł się. A uparty Gladio jest upierdliwy bardziej niż wszyscy Uzurpatorzy i ich wrzody razem wzięci.
— Nie miałam czasu na towarzyskie spotkania, wyobraź sobie — wyrzucam z siebie, nie mogąc znieść oskarżenia w jego oczach. — Może ty się umawiasz na jakieś randewu z demonami, ale…
— Ja cię nie okłamuje. — Ucina Gladio, patrząc na mnie z zawodem.
— Jak śmiesz…
— Och, błagam! — wybucha mężczyzna. — Zawsze starasz się być do bólu ironiczna, kiedy coś ściemniasz. I zawsze mówisz wtedy za szybko — zdradza, a ja nie mam żadnego argumentu, żeby to odeprzeć. Gladio uśmiecha się z satysfakcją, ale jest to bardzo smutny uśmiech, pełen rozczarowania. — Wiedziałbym, że coś kręcisz, nawet, gdybym nie dostał tego.
Podsuwa mi pod nos swój smartfon. Widzę na ekranie dwie nowe wiadomości. Jedną z rana, drugą sprzed chwili.
From Iggy:
8:26
Musimy porozmawiać, Gladio.
12:33
Czy Mikhel wróciła
bezpiecznie do domu?
Otwieram usta, żeby spróbować to jakoś pospiesznie wytłumaczyć, ale Gladio zabiera telefon sprzed mojej twarzy, a w jego oczach błyska ostrzeżenie.
— Tylko się nie kompromituj. Jedyne, co chcę usłyszeć, to dlaczego, do diabła, próbowałaś ukryć, że byłaś z Iggym… — milknie, nagle zdając sobie sprawę z tego jednego powodu, dla którego mogłam chcieć zataić fakt, że widziałam się z innym mężczyzną. Bursztynowe oczy zwężają się w wąskie szparki, gdy przygląda mi się badawczo z bliska. — Nieee — oświadcza w końcu, machając ręką i śmiejąc się ze swoich myśli, ale zaraz znów skupia na mnie skonfundowane spojrzenie. Wiem, co powstrzymuje go przed tą myślą. Przecież chodzi o Iggy’ego. On by mu tego nie zrobił. Przecież ja nie zrobiłabym tego z nim. — Nie — powtarza, zakładając ręce na ramiona, ale tym razem nie jest już tego taki pewien. — Powiedz, że nie.
Ale ja nie mówię nic, przerażona napływającymi wspomnieniami, które docierają do mnie mozolnie przedzierając się przez zaporę zerwanego filmu. Pamiętam, że się całowaliśmy. Dlaczego pamiętam, że się całowaliśmy?
Boże. Co ja wczoraj nawywijałam?
Zrujnowane ulice Insomni straszą, nawiedzane duchami starych czasów. Naszymi duchami, naszych czasów, wcale nie tak starych, choć zdaje się, że upłynęły całe dekady, odkąd przemierzał je ktoś żywy. Teraz przechadzają się nimi demony. Małe, złośliwe Snagi skaczą po chodnikach, węże o ludzkich twarzach suną kanałami, korytarze metra roją się od goblinów, a w najciemniejszych zaułkach czają się nekromanci. Nigdzie nie jest bezpiecznie. Stolica, Miasto Korony, ostoja ludzkości, została pogrzebana pod ciężarem własnych nadziei.
Król umarł. Mur runął.
Wiem, jak niebezpiecznie jest przekraczać bramy miasta. Ale nogi niosą mnie same. Zasuwam zamek pod sam nos, stawiam kołnierz, jakbym miała nadzieję na to, że ciemny płaszcz wtopi mnie w tło wiecznej nocy i nic mnie nie zauważy, nie zwróci uwagi na przemykające po ścianach kontury.
Niektóre latarnie wciąż się palą, choć światło ich chwiejne jest i niepewne jak każde następne jutro. Tylko dzięki nim znajduję drogę, ale omijam ich jasne, roztoczone na ziemi kręgi. Gryziona wyrzutami sumienia, maszeruję prędko, nie mogąc przestać oglądać się za siebie. Bez względu na strach, nie próbuję zmieniać planów. Mam dosyć siedzenia w miejscu. Dosyć czekania i zastanawiania się, gdzie jest moja Tarcza, mój król, gdzie zostawić syna, żeby był bezpieczny, podczas gdy jego matka szaleje z niepokoju. Martwiłabym się mniej, gdyby ojciec mojego syna nie znikał tak często i na tak długo, zupełnie jakby tylko jego obchodziły losy tego splugawionego świata. Pieprzony egoista. Jak miałabym nie zwariować od tego wiecznego czekania, gorszego od wiecznej nocy, gorszego od wszystkiego.
Niepewność. To ona wykończy nas prędzej, niż Uzurpator.
Muszę znaleźć odpowiedź przynajmniej na jedno z pytań, bo całkiem mi odbije. Więc szukam. Czegokolwiek. Wskazówki, rady, pocieszenia. Sensu, kurwa, życia.
(Jeśli będziecie mnie szukać, dotknijcie rzeczy, których ja dotykałem. Tam mnie znajdziecie)
Dlatego wyruszyłam do Insomnii. W miejsce, w którym już kiedyś byłam. Bywałam. Czasem, jak mi się nudziło i nie miałam naprawdę nic lepszego do roboty niż korzystanie z królewskiej audiencji i dotrzymywanie towarzystwa rozkapryszonemu nastolatkowi, który nie wiedział nawet, że jedzenie należy przechowywać w lodówce, a talerze same się nie pozmywają.
Budynek jest wysoki, nie najwyższy w mieście, ale szczupły, niebotyczny i ciemny. Automatyczne niegdyś drzwi od dawna nikogo nie wpuściły do środka dzięki fotokomórce. Teraz zapraszają do wnętrza przez wybitą w szkle dziurę. Ostrożnie się schylam i ostrożnie przechodzę przez ten przerębel, starając się nie zahaczyć o wystające odłamki, ale jeden z nich i tak kaleczy mi ramię. Z politowaniem kręcę na siebie głową i idę dalej. Nawet nie przychodzi mi do głowy, żeby sprawdzić, czy winda działa. Wspinam się na trzydzieste piętro po schodach, na niektórych półpiętrach jarzy się światło mrugających jarzeniówek. W końcu staję przed znajomymi drzwiami. Przyglądam się przekrzywionemu numerowi na drzwiach. Trzysta dwadzieścia trzy. Spodziewam się, że drzwi będą zamknięte, zaglądam pod wycieraczkę, szukając klucza, ale nie znajduję. Niepewnie naciskam klamkę, drzwi ustępują.
W mieszkaniu jest ciemno, tworzy się przeciąg, słychać zawodzący wiatr. Zamykam za sobą drzwi i po omacku szukam na ścianie kontaktu. Znajduję, ale wcale nie robi się jaśniej, więc wzdycham i niepewnie idę dalej. Może w kuchni, myślę, podążając wzdłuż ściany. Zatrzymuję się w progu, wydaje mi się, że słyszę jakiś szmer i widzę głębszy cień przemykający po pustej przestrzeni. Ściągam brwi i przyspieszam kroku, zapominam o progu w kuchni i wciągając głośno powietrze, prawie się wywracam. Prawie. Ktoś w porę mnie podtrzymuje.
Z mojej piersi uchodzi krótki krzyk. Odskakuję, łapiąc się za serce. Patrzę w ciemność, ale nie mogę nic dostrzec. Przylegam plecami do ściany, znajduję włącznik światła i tym razem niemrawa poświata wypełnia pomieszczenie. Przed sobą widzę parę niewidzących oczu, dla których ten mdły rozbłysk światła znaczy jeszcze mniej niż dla mnie.
I can’t see
Prawie nic. Mimo to Ignis Scientia wkłada parę sportowych okularów, uśmiechając się do mnie delikatnie. Nagle jego brwi zbliżają się do siebie, nozdrza poruszają niemal niedostrzegalnie.
— Jesteś ranna — mówi i łapie mnie za ramię, prowadząc w okolice stołu, przy którym wymacuje oparcie krzesła i odsuwa je, gestem nakazując na nim usiąść. — Co ci się stało?
Jestem w zbyt wielkim szoku, żeby od razu odpowiedzieć. Skąd on wie, że ja to ja? Przecież mógł tu wejść ktokolwiek. Cokolwiek.
— T-to nic… Małe zadrapanie. Skaleczyłam się szkłem — zbywam jego troskliwość, ale Scientia mnie nie słucha. Sięga do szuflady pod stołem i wyciąga z niej domową apteczkę.
— Gdzie się skaleczyłaś?
— Na ramieniu. Nie trzeba, naprawdę…
— Zawsze upierasz się ignorować kwestie swojego zdrowia — wzdycha ciężko Ignis, podsuwając do mnie apteczkę. — Znajdź mi proszę gazę i plaster.
Poddaję się i posłusznie znajduję obie rzeczy, a on nasącza gazę spirytusem i przygotowuje plaster, odrywając odpowiednie kawałki, posiłkując się zębami. Kosmyk ciemnoblond grzywki opada mu na czoło. Odkąd stracił wzrok, nie układa fryzury tak starannie jak kiedyś i niewątpliwie jest to jedyny plus tej sytuacji.
— D-dobrze, to ja sama…
— Ja zrobię to lepiej. — Ignis w – jak to nazwał – kwestii mojego zdrowia jest tak samo uparty jak ja. Teraz też mogę tylko obserwować, jak ściąga z dłoni sportową rękawiczkę, jego palce zsuwają z mojego ramienia koszulkę, opuszki delikatnie dotykają lepkiej od krwi skóry, by następnie przemyć miejsce spirytusem. Syczę cicho, czując pieczenie, a z gardła Ignisa dochodzi pomruk dezaprobaty. Przykłada do skaleczenia czysty kawałek gazy, zakleja go plastrami, niechcący dotyka mojej szyi, poprawiając mi koszulkę. Zostawia mnie z rozchylonymi ustami, podążającą rozpalonym wzrokiem za jego dłońmi. Pierwszy raz się cieszę, że Iggy stracił wzrok i mnie teraz nie widzi.
— Więc… Ty też często tu przychodzisz, Mikhel? — pyta z innej beczki, chowając apteczkę. Zanim zdążam odpowiedzieć, odwraca się, wyciąga przed siebie lewą dłoń i muska mijane sprzęty, aż jego dłoń zaciska się na rączce czajnika. — Herbaty? — proponuje, jak gdyby nigdy nic, jakbyśmy właśnie po to się tu spotkali. Żeby napić się pieprzonej herbaty w opuszczonym, ale wciąż nasączonym jego obecnością, mieszkaniu Noctisa.
— Nie. I nie — odpowiadam na oba jego pytania, zaciskając ręce w pięści. To dziwne uczucie zaognienia znika, zamiast niego czuję w sercu irracjonalną złość, nie bezpośrednio na Ignisa, ale ponieważ jest jedynym odbiorcą moich emocji w zasięgu, wściekam się o tę propozycję czegoś do picia, nawet o to, że znów mi pomógł i że tu jest, kiedy chciałam, ja chciałam i miałam nadzieję, że się uda, się tu rozejrzeć i coś znaleźć, coś, co da mi jakiekolwiek pojęcie, jak bardzo w dupie jesteśmy i czy jest jeszcze nadzieja.
— Masz rację — zgadza się niespodziewanie, odstawiając czajnik. Moje napięte, nastawione na walkę mięśnie protestują. Chyba liczyłam na to, że się pokłócimy, że wyżyję się emocjonalnie, uwolnię drzemiące w sobie napięcie. Jak mam to zrobić, kiedy on kapituluje? — To nie pora na herbatę.
Prycham, obserwując mężczyznę, te jego ładne, duże i szczupłe dłonie, błądzące po szafkach w poszukiwaniu odpowiedniej. Część mnie chce rzucić mu się na pomoc, część wie, że nie wypada, że Ignis świetnie daje sobie radę, a moje współczucie jest mu niepotrzebne, jeszcze inna część wciąż się wścieka i nie chciałaby podać mu dłoni, nawet, gdyby to było konieczne. Dlatego tylko czekam z założonymi rękoma, zagryzioną wargą, przytupując niecierpliwie nogą i patrzę, jak on znajduje w końcu odpowiednią szafkę, otwiera ją, odsuwa znajdujące się na jego drodze produkty, sięga w głąb i wyjmuje butelkę ledwie napoczętego koniaku. Odwraca się do mnie, prezentując mi etykietę i unosi brew.
— Czy to będzie odpowiedniejsze?
Przez chwilę ze sobą walczę, zaciskając usta, targana sprzecznymi emocjami, w końcu jednak parskam, ostatecznie rozbawiona tą propozycją i postawą Ignisa. Słysząc, że mnie rozbroił, Scientia powoli odstawia butelkę koniaku na stół, a ja zajmuję się wyciągnięciem odpowiednich szklanek.
— Niech będzie — wzdycham, stawiając je obok butelki. Siadam naprzeciwko Ignisa, który wyciąga dłoń (z powrotem ubrał swoje rękawiczki, choć kiedyś były mu potrzebne tylko dlatego, że wciąż prowadził Regalię) wskazując gestem na naczynia.
— Możesz?
— Mogę — odpowiadam, polewając sobie i jemu, a on chyba wyczuwa w moim głosie uśmiech, bo odpowiada tym samym. Unosi szklankę w moją stronę.
— Stukniemy się?
Krztuszę się łykiem, który zdążyłam wysiorbać. Tak dawno już nie gadałam z Ignisem że zdążyłam zapomnieć, jak bardzo działają mi na wyobraźnię niektóre jego teksty. Najzabawniejsze jest to, że on to robi nieświadomie. Wygłasza wszystko tym samym, dystyngowanym tonem, z tym swoim cholernym, seksownym akcentem, nieważne czy dyktuje przepis, informuje o czyjejś śmierci, czy próbuje być sarkastyczny.
Zderzamy ze sobą szkło i moje chwilowe rozbawienie mija, gdy Scientia wygłasza toast:
— Za króla.
Mój uśmiech gaśnie, na moment wpadam w odrętwienie, Ignis unosi szklankę do ust i czeka.
— Za króla — powtarzam i wypijam do dna. Uzupełniam nam szklanki i znów, krzywiąc się, opróżniamy je duszkiem. Po trzeciej kolejce zaczyna lekko szumieć mi w głowie.
My world is spinning fast
— Dobrze cię widzieć. — Ignis dopiero teraz zaczyna rozmowę. Cwana bestia. Zaczekał, aż się trochę wyluzuję, żebym nie zaczęła na niego krzyczeć. Wie, jak postępować z nerwowymi kobietami. — To znaczy… — miesza się, zdając sobie sprawę, że sformułowanie „dobrze widzieć” nie bardzo jest w jego przypadku adekwatne.
— Daj spokój. — Macham ręką. — Masz rację. Za rzadko się spotykamy. My, wy. Chujowo to wszystko wyszło.
— W rzeczy samej, niezbyt nam do siebie po drodze.
— Źle, że tak się dzieje. Noctis nie byłby zadowolony — głos trochę mi drży — widząc, że jego przyjaciele oddalają się od siebie.
Ignis milczy, pochyla głowę.
— Myślisz, że lubił sobie chlapnąć koniaczku po szkole? — pytam, zmieniając temat i obracając butelkę.
Ignis śmieje się cicho i poprawia okulary.
— To akurat z moich zapasów — tłumaczy. — No wiesz — kontynuuje, jakby widział, że marszczę brwi — czasem używałem do gotowania albo wypieków, kiedy zajmowałem się jego mieszkaniem.
— Aha — rozumiem, kołysząc w szklance trunkiem i odchylam się na krześle. — Dobrze miał sobie z tobą ten nasz książę. Ugotowane, posprzątane… Szkoda, że mnie nikt tak nie rozpieszcza.
Ignis pociąga łyka ze szklanki. Zdaje się, że patrzy mi prosto w oczy i wszystko z nich wyczytuje, choć przecież to niemożliwe. Nie umiem stwierdzić nawet gdzie dokładnie kieruje spojrzenie. Mleczne szkła jego okularów skutecznie to kamuflują.
— Co u Gladia? — pyta ostrożnie. I trafia w punkt. Tym razem on sięga po butelkę, a kiedy wyczuwa moje ruchy, uspokaja mnie gestem. Przesuwa dłoń po stole, aż natrafia na moją szklankę. Nie wiem, skąd wie, że już ją opróżniłam. On chyba nigdy nie przestanie mnie zdumiewać. Odkręca butelkę i przechyla ją powoli, podnosząc szklankę, aż udaje mu się oprzeć na niej szyjkę. Nalewa mi trunku i czeka na odpowiedź, ale ja milczę. — Słyszałem, że dużo poluje.
— Nie wiem, czy mam siłę na tę rozmowę, Iggy — mówię szczerze, czując jak gardło zaciska mi się z nadmiaru emocji.
Can hardly speak
— Dlatego tu przyszłaś? Szukać siły?
— Może. I właśnie mi to utrudniasz.
— A może wręcz przeciwnie. — Ignis opiera na stole łokcie i nachyla się do mnie, tak że tym razem dostrzegam kształt jego oczu. Obydwóch, tego otwartego, reagującego na światło i zamkniętego, ozdobionego sińcem. — Porozmawiaj ze mną, Mikhel. Wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne.
— Dla nas wszystkich to trudne — warczę, jeżąc się.
— Daj spokój. Ze mną możesz być szczera. — Jego dziwnie pewny siebie ton głosu każe mi przypuszczać, że Ignis wie o czymś, o czym nie powinien wiedzieć. — Z Gladiem na ten temat nie pogadasz, nawet, gdyby był przy tobie i troszczył się o was, zamiast wojować bez celu po świecie. W sumie założę się, że nikomu o tym nie powiedziałaś. Musi ci być z tym ciężko.
— Z czym? — syczę, ściskając w dłoni szklankę. Drugą dłonią sięgam po butelkę, ale zanim obejmują ją moje palce, Ignis wyciąga przez stół swoją dłoń i łapie moją. Skórzana, biało-czarna rękawiczka ochrania wszystkie jego palce prócz kciuka.
— Wiem o tobie i Noctcie — potwierdza spokojnie moje obawy, mocno ściskając moje palce. — Wiem, że coś do niego czujesz.
Jego głos dochodzi do mnie jakby z oddali, a kiedy dociera do moich uszu, wyrywam dłoń i zrywa się z krzesła.
— Nic nie wiesz — zaprzeczam stanowczo, celując w niego palcem. — Nic do nikogo nie czuję. To znaczy… Do niego. Dlatego nikomu nie powtórzysz tych bzdur.
— Nie miałem zamiaru…
— I więcej do tego nie wrócisz.
— Mikhel!
Słyszy, że opuszczam kuchnię, nie staram się robić tego dyskretnie. Kopię w krzesło i kieruję kroki do salonu, ale jeszcze zawracam, zgarniając ze stołu butelkę. Nerwowym krokiem przemierzam pomieszczenie, porzucając plan, w którym szukam w mieszkaniu Noctisa czegokolwiek, co wyjaśni, gdzie jest i jak wydostać go z tego miejsca. Jeśli Ignis tu pomieszkuje, na pewno zajrzał już w każdy kąt. I co z tego, że nie widzi. Gdyby coś pożytecznego można było tu znaleźć, on by o tym wiedział.
A może mimo to powinnam spróbować?
Zapalam stojącą w kącie lampę, a pomarańczowe światło wyplenia mrok. Z hukiem odstawiam butelkę na biurko, przy którym Noct odrabiał kiedyś lekcje i zaczynam przetrząsać szuflady. Daję ponieść się złości, trzaskając i wywalając z półek wszystkie rzeczy.
Ignis pozwala mi na to. Wiem, że stoi w progu i daje mi czas. Może myśli, że to mnie uspokoi, ale ja tylko coraz bardziej się nakręcam. Kiedy zrzucam wszystko z biurka, czuję go tuż za sobą. Zgarnia mnie w mocny uścisk, tak mocny, że nie mogę się wyrwać i nie puszcza. Stopniowo tracę siły, przestając się szarpać.
Don't have the energy left
Ignis pozwala mi się osunąć i usiąść na ziemi, wciąż mnie obejmuje, klęcząc przy mnie. Drżę w jego ramionach, bliska płaczu, ale nie zamierzam całkiem się rozsypać. W nogach przewróconego krzesła znajduję butelkę koniaku. Nie potłukła się. Wyswabadzam się z objęć Iggy’ego i sięgam po nią, jak po ostatnią deskę ratunki. Kilkoma łykami odpędzam łzy. Siadam na piętach, przodem do Ignisa, który klęczy na jednym kolanie i czeka, co zrobię.
— Skąd to wiesz?— pytam pustym głosem. Wsadzając w jego dłoń butelkę, odważam się na niego spojrzeć. Jego grzywka coraz bardziej wymyka się spod kontroli żelu do włosów. Ignis częstuje się skromnym łyczkiem koniaku i oddaje mi go.
— Wiem. Byłem… Jestem jego doradcą. Muszę wiedzieć także takie rzeczy.
— Ch…Chyba nas nie widziałeś? — W moim głosie brzmi przerażenie. Ignis nie odpowiada. Chowam twarz w dłoniach. — To było dawno — mówię na swoją obronę, pijąc.
— Wiem. — Ignis również częstuje się alkoholem. — Nie oceniam cię. Chcę żebyś wiedziała. Także to, że możesz być ze mną szczera. Jeśli wciąż coś do niego czujesz…
— Nie! Zapewniam cię. Minęło tyle lat… To znaczy, część mnie zawsze będzie… To nasz król. Jestem i pozostanę mu w pewien sposób wierna. Tak jak ty, jak my wszyscy, chcę go tu sprowadzić z powrotem i… Jakoś to poukładać.
Długą chwilę panuje niezręczna cisza.
— Jeśli Gladio… — przerywam ją.
— Spokojnie. Ode mnie nikt się o tym nie dowie — zapewnia mnie Ignis. — Zresztą, wtedy przecież nawet go nie znałaś.
— A powinnam — mruczę ze złością. — Tysiąc razy mi wypomniał, że niby go zlewałam w szkole, ale jak bogów kocham, nawet nie pamiętam, żeby jakiś koleś do mnie startował!
Gardłowy, cichy śmiech Iggy’ego trochę poprawia mi samopoczucie. Nie mogę uwierzyć, że wyznałam mu prawdę o sobie i Noctisie. W sumie tylko potwierdziłam to, co już wiedział, ale i tak nigdy z nikim nie byłam bardziej szczera na ten temat. Nawet z Noctem ani razu na ten temat nie rozmawiałam. Po prostu, zdarzyło się.
A potem się dowiedziałam, że ma narzeczoną.
— Może powinienem z nim porozmawiać. — Głos Ignisa wyrywa mnie z zamyślenia.
— Niby jak? Przecież go nie ma. Poza tym – nie. Nie, nie i nie, nie ma do czego wracać, zostawmy to.
Ignis ściąga brwi.
— Nie jestem pewien, czy mówimy o tej samej osobie — mówi z wahaniem. — Miałem na myśli Gladio. Uważam, że powinien lepiej dbać o swoją żonę, a nie pozwalać jej się włóczyć samej po Insomnii w dzisiejszych czasach.
— Nie jestem jego żoną — odpowiadam chłodno. — Więc może uważa, że nic nas nie łączy.
— Macie syna.
— A mało to takich, co zrobią bachora, a potem znikają?! — prycham, wściekła.
— Nie Gladio. On taki nie jest.
— Tak?! To gdzie jest teraz?! Gdzie się podziewa od tygodni?! Wpada do domu jak do hotelu i znowu znika! — wyrzucam z siebie ze złością. — Ciągle zostawia mnie samą. Mam tego dosyć.
— To do niego niepodobne…
— Co ty nie powiesz — mówię cicho i wzdycham. — Dawno go nie widziałeś. Zmienił się. Próbowałam z nim rozmawiać, ale on tylko odburkuje coś pod nosem i wychodzi. I nie wraca przez parę następnych dni. Wiesz co wtedy czuję? — urywam, bojąc się, że głos mi się w końcu załamie.
I'm falling, I'm falling down.
— Teraz wiem, że muszę z nim porozmawiać.
— Przestań.
— Nie pozwolę, żeby tak cię traktował. Gdybym wiedział, że do tego dojdzie, może bym wtedy nie ustąpił.
Nie od razu reaguję na tę enigmatyczną uwagę. Dopiero po chwili unoszę brodę, patrząc na Ignisa podejrzliwie.
— Co masz na myśli? — pytam, a on uśmiecha się tajemniczo.
— Zwykłe męskie sprawy — nic nie wyjaśnia, ale moja wymowna cisza wystarcza, by kontynuował. — Ech. Pamiętasz, jak się poznaliśmy? To znaczy, znaliśmy się z widzenia za szkolnych czasów, ale mówię o tym, gdy spotkaliśmy się w Lestallum. Pilnowałaś siostry Gladio, potem skręciłaś sobie kostkę, polując na Spiracorny.
— Pamiętam — przyznaję, uśmiechając się do tych wspomnień.
— Strasznie wierzgałaś, gdy chciałem ci pomóc. W tej kwestii nic się nie zmieniło. — Ignis też rozciąga usta w uśmiechu. — Musiałbym być ślepy już wtedy, żeby nie zwrócić na ciebie uwagi.
Zamieram, wpatrując się w Iggy’ego, niepewna, czy mówi to, co ja myślę, że słyszę.
— Byłaś… Jesteś, ale mówię, jak widziałem cię wtedy, po raz pierwszy… Piękna, chłodna i odważna, choć trochę niezrównoważona, przyznaję. I… tak bardzo lojalna Noctowi. Tak samo jak ja, właśnie tak wtedy pomyślałem. Kobieta, z którą mógłbym się związać, musiałaby rozumieć, dlaczego tak wspieram króla. Rozumieć i akceptować to, że poświęcam mu tyle czasu. Ty byś mi w tym nawet towarzyszyła.
Milczę, oszołomiona tym wyznaniem. Ignisowi nie sprawia dzielenie się takimi sekretami tyle trudności co mi. A może to dlatego, co ja wcześniej wyznałam, on postanawia mi się zrewanżować.
— Pewno i tak nic bym nie zrobił właśnie ze względu na Nocta. Nie wiedziałem, co on czuje, nie chciałem mieszać mu w głowie pytaniami, w końcu miał się żenić. Ja prawie cię nie poznałem, dopiero wasze relacje, przypomniały mi o dziewczynie, z którą Noct rywalizował. Tylko że ja już jej nie widziałem. Wyrosłaś na fantastyczną kobietę. Może jestem niewidomy, ale wciąż widzę burzę twoich jasnociemnych włosów — mówiąc to wyciąga rękę. Między kciuk, a palce wskazujący w sportowej rękawiczce zaplątuje się kosmyk moich włosów. — Twoje zielono-czarne oczy. — Przesuwa dłoń na moją twarz, jego kciuk pociera kącik mojego oka, dotyka powieki, brwi, policzka. — Czy on ci mówi, jakie są piękne?
To nie jest fair zagranie. Ignis wciąż trzyma rękę na moim policzku, gdy ja ściągam jego okulary. Chcę widzieć jego twarz, chcę zrozumieć, dlaczego tak mocno bije mi serce.
Don't play games
— Zrezygnowałem, kiedy przyznał, że kochał się w tobie, gdy jeszcze chodziłaś do szkoły. Pomyślałem, że… Ma pierwszeństwo. Jeśli dałabyś mu kosza… — zawiesza głos. — Ale ty go pokochałaś.
— A jakby się to potoczyło, gdybym go wtedy spławiła?
Ignis przysuwa się do mnie niebezpiecznie blisko, bliżej, niż kiedykolwiek.
— No właśnie. Jakby się to potoczyło, gdybym wtedy powiedział ci to, co teraz, Mikhel?
Nie wiem, co odpowiedzieć. Nie wiem nic. Nie jestem w stanie myśleć. Mogę tylko wodzić palcem po jego bliznach. Tej na grzbiecie nosa i tych przecinających jego brew. I wargę. Zadzieram ją, dotykając miękkich, pełnych ust Ignisa. Czuję ból, patrząc w blade, niewidzące oko i na zawsze zamkniętą powiekę, otoczoną wiecznym, rozległym sińcem o poszarpanych krawędziach. To, co powinno go szpecić, tylko przypomina mi jak szlachetnym i nieustraszonym jest mężczyzną, zwiększając w moich oczach jego atrakcyjność, ale kiedy decyduję się go pocałować, on się odsuwa.
Don't give my love away
— Nie rób tego dlatego, że czujesz litość — mrożą mnie jego słowa, wypowiedziane uprzejmie i cicho.
— Żartujesz sobie?!
Uderzam pięściami w dywan, nie mogąc znieść tych oskarżeń, ale on się uśmiecha, wyciągając do mnie rękę.
— Chodź. Założę się, że nie jadłaś nic cały dzień. Ugotujemy coś.
Zamykam oczy, zaciskam powieki i powoli je otwieram. Ignis wciąż wyciąga do mnie rękę.
— Żartujesz sobie… — powtarzam, ale pozwalam mu się podnieść na nogi. Zabawne, że to niewidomy pomaga w czymś tak prozaicznym pełnosprawnej kobiecie.
— Jak mam cokolwiek przełknąć po tym, co… — milknę.
— Zrobię coś, co lubisz.
— To, że dobrze gotujesz, nie sprawi, że…
— Mikhel. Oboje wiemy, że mi nie odmówisz.
Zatrzymuję się na moment i dopiero wtedy moja dłoń wyślizguje się z dłoni Ignisa. Nawet nie wiedziałam, że wciąż trzymamy się za ręce.
— Twierdzisz, że nie mogłabym ci się oprzeć?
Ignis odwraca się przez ramię, mimo że nie może mnie zobaczyć. Wiem, że robi to tylko dla mnie. A może zachowując te wszystkie gesty w pewien sposób widzi?
— Mojej kuchni na pewno nie — odpowiada i wznawia wędrówkę, nieznacznie wspomagając się bliskością ściany. Szybko wskakuję pod jego ramię, żeby bezpiecznie poprowadzić go przez salon.
— Zrobiłeś się bardzo pewny siebie — zauważam, ściągając brwi, ale uśmiecham się z zadowoleniem.
— Chyba nie zamierzasz na to narzekać? — pyta on. — Zauważyłem, że pociągają cię pewni siebie mężczyźni.
— Byle nie zarozumiali — prostuję i docieramy do kuchni.
Dostrzegam w kącie siatkę z zakupami, pytam o nią Ignisa, a on opowiada, że rzeczywiście, czasem tu nocuje, choć ciężko mu tu dotrzeć ze względu na te wszystkie grasujące dookoła demony. Wyciąga po kolei produkty, a ja nie narzucam się z pomocą. Nie tyle nie chcę go urazić, co zaczynam wierzyć, że Ignis naprawdę posiadł jakiś szósty zmysł, w zamian za swój wzrok. Zdumiewa mnie jego zwinność, nawet w robieniu lazanii niewiele pomagam. Ignis sieka mięso nawet się nie drasnąwszy, może nie operuje nożem tak szybko, jak kiedyś, ale mi wychodzi to dużo gorzej, chodź mam sprawne oczy.
Kiedy lazania dochodzi w piekarniku, my znów siedzimy przy stole. Koniak już się skończył, ale Ignis znalazł zakurzone, wytrawne białe wino, które teraz sączymy z kieliszków, prowadząc niezobowiązującą rozmowę. Śmiejemy się i opowiadamy stare anegdoty jak za dawnych czasów. Jakby dzień ciągle wstawał, Iggy widział, a między mną a Gladio się układało. Jakby Noctis tu był. W tych alkoholowych oparach czasem wydaje mi się, że widzę go z nami przy stole. Jak opiera podbródek na ręce i zerka raz na mnie, raz na Iggy’ego, zastanawiając się, co się święci. Może przysnąłby przy stole, on umiałby zasnąć wszędzie. Drzemał na Chocobo i balustradach balkonów, łowiąc ryby i kierując Regalią. Jest mistrzem w zasypaniu na byle czym.
A Ignis niewątpliwie jest mistrzem gotowania. Aromatyczny zapach smażonego sera i przypieczonego mięsa roznosi się po całej kuchni. Ubieram znalezione w kącie rękawice chroniące przed ciepłem i wyciągam blachę z piekarnika, korzystając z tego, że Iggy udał się do łazienki. Zamierzam wykroić sobie spory kawałek, ale zanim przekładam go sobie na talerz, dostaję po łapach.
— Co robisz? — mruczy z niezadowoleniem Ignis, wyciągając mi z ręki widelec. — Najpierw ja powinienem spróbować. — Nabiera kęs i kosztuje, kiwając z aprobatą głową. Czuję, jak w ustach zbiera mi się ślinka. Naprawdę nic od rana nie jadłam i jestem gotowa zapłacić każdą cenę, jaką Ignis ustali za kawałek jego lazanii. On chyba czyta mi w myślach, bo nabiera następną porcję i podsuwa mi pod nos. Otwieram usta, ale on odsuwa widelec, żeby na niego podmuchać.
Don’t make me suffer
Rozdrażniona, chwytam za jego rękę i kieruję widelec do swoich ust, a potem rozpływam się nad smakiem w pomrukach aprobaty. Może to uczucie, może wypity alkohol, a może uznanie dla jego kuchni tak na niego oddziałowuje. Może wszystko na raz. Gdy tylko przełykam kęs, Ignis łapie mnie za podbródek i całuje. Całuje naprawdę mocno, naprawdę zapamiętale. Jego wargi są jednocześnie gorące i chłodne jak sople lodu, od jego pocałunków przechodzą mnie prądy. Opiera mnie o kuchenny blat, napiera biodrami, ściskając moje przedramiona, odwraca mnie, niemal kładąc na stół, nie odrywając swoich ust od moich.
Wsuwam rękę w jego włosy, rujnując jego fryzurę. Teraz ciemnoblond grzywa opada w dół na jego czoło i oczy. Mierzwię ją, pozwalając się całować i nie pozostając mu dłużna.
— Powinieneś dostać embargo na żel do włosów… — dyszę, gdy dane mi jest złapać trochę powietrza.
Iggy śmieje się gardłowo.
— Nigdy nie miałem czasu odwiedzać fryzjerów, grzywka wiecznie wchodziła mi do oczu… Ale teraz to nie problem.
— Całe szczęście — mruczę ironicznie, wciąż leżąc na stole pod jego ciężarem i bawiąc się jego włosami. Dopiero teraz dostrzegam, jak jest przystojny, jak idealne proporcje ma jego twarz. Równo rozłożone, cienkie brwi, wykrój oka, wąski i bystry, nie przeszkadza zamglona źrenica, nie przeszkadzają ciemne, krótkie blizny. To nie jest współczucie z mojej strony. Ignis mnie pociąga, pociąga mnie bardzo mocno. Chwytam za tę ciemnoblond grzywę, zdając sobie sprawę, że nigdy go nie posiądę. Nie mogę go mieć. Bo już kogoś mam. Ta chwila będzie trwać jeszcze trochę, a potem się skończy, pryśnie, nieważne jak daleko się posuniemy, on nigdy nie będzie mój, a ja nigdy nie będę jego.
Don’t make me suffer
Może mi się wydawać, że go kocham, może naprawdę coś dzisiaj do niego poczułam. Może jestem zauroczona. Jestem człowiekiem, z krwi i kości, kocham i nienawidzę, wściekam się i smucę – czuję. Jesteśmy tylko ludźmi. W tym momencie bardzo samotnymi i trochę pijanymi. On jest atrakcyjny, pomimo swoich blizn, zresztą nie on jeden je ma, a na samą myśl, że chciał się poświęcić, całe swoje życie, buntują się we mnie wszystkie komórki mojego ciała. I tak poświęcił już wiele. Te piękne zielone oczy, pamiętam je. W takich oczach można się było zakochać.
Ale nie zrobiłam tego wtedy. Wybrałam te bursztynowe. Wciąż je kocham. Chociaż słowa Ignisa wzbudziły we mnie jakiś inny, dziki i dziwny płomień.
You made me believe
Może wcale nie jestem tak nieczuła, jak zawsze mi się wydawało. Może nawet kocham ich wszystkich. Na pewno pożądam, zdaję sobie sprawę, jakoś nie do końca celowo rozpinając kolejne guziki ciemnej koszuli Ignisa. Daję się hipnotyzować kołyszącemu się na jego szyi naszyjnikowi. Jest krótki i dyskretny, zawieszka przedstawia mała srebrną czaszkę, biorę ją w palce, zastanawiając się, co symbolizuje, ale nie pytam o to, znów pochłonięta widokiem jego twarzy. Grzywka opada mu na oczy, nie mogę się powstrzymać, by raz po raz jej nie odgarniać. Czuję jego dłonie, skórzane rękawiczki przesuwające się po mojej skórze, po nagich ramionach, po szyi, pieszcząc miejsca za uszami. Gdy porywa mnie do pionu, rozpinam do końca jego koszulę, a on dobiera się do mnie i kiedy obie koszule są już rozpięte, oboje zamieramy, docierając do niewidzialnej granicy. Gładzę jego klatkę piersiową, on trzyma dłonie na moich piersiach i nie ośmielamy się posunąć dalej.
— Nie mogę mu tego zrobić — dyszy Ignis. — To mój przyjaciel.
— A mój mąż — dodaję zachrypniętym głosem.
— Jeszcze nie. — Iggy składa na moich ustach ostatni, krótki, ale namiętny, pożegnalny pocałunek, wpija się w moje usta dosłownie na sekundę, ale już do końca świata mam zapamiętać ich miękki, stanowczy, gorący smak. — Ale mimo wszystko, jesteś jego.
Odsuwa się ode mnie, zaczynając zapinać koszulę. Nie mogę się oprzeć i zerkam na jego wybrzuszenie w spodniach, a moją głowę zalewa fala obrazów, co by było, gdybym się temu poddała. Gdybym pociągnęła go na siebie. Pozwoliła niewidomym dłoniom błądzić po swoim ciele, by mnie zobaczyły. Jak bardzo byłoby to intensywne. Jak daleko odeszłaby samotność. Której nie musiałabym się obawiać, gdyby mężczyzna mojego życia był przy mnie.
Czuję pierwsze wyrzuty sumienia, zupełnie jakbym zdradziła. A ja przecież naprawdę kocham Gladiolusa. Kocham w nim wszystko. Jego łagodność i porywczość, siłę i delikatność, odwagę i cięty język, kocham go w dzień i noc, jego blizny, jego tatuaże, jego wybory. Nie mogłabym go zdradzić naprawdę... Nie darowałabym sobie. I nie mogę wytłumaczyć tego, co teraz odczuwam. Czy to dlatego, że czuję się samotna? Dlatego, że Gladdy spochmurniał i nawet kiedy wraca do domu, jest tak poważny i milczący, że nawet siedząc obok niego, zdaję mi się, że jest gdzieś daleko? Czy to dlatego, że za nim tęsknię? Za starym dobrym wielkim gościem, w którego ramionach czułam się najbezpieczniej na świecie?
Może dlatego. Może dlatego wydawało mi się, że czuję coś do Ignisa.
A może mi się nie wydawało. Może po prostu byłam popieprzona.
Something was wrong in me
Może po prostu coś mi się pomieszało w głowie i ktoś rzeczywiście powinien temu zapobiec. Przecież nie mogę mieć ich wszystkich. Nie mogę zrobić tego Gladiowi.
What kind of lover would make their love suffer?
— Jak ty dajesz sobie z tym radę? — pytam szczerze, stojąc naprzeciw Ignisa ze zmierzwionymi włosami, który mimo tego, że krzywo zapiął swoją koszulę, teraz drżącymi palcami zapina moją.
— Wiesz, na początku było dość ciężko. Ale oboje jesteście mi bliscy i chcę waszego szczęścia.
— Jak dajesz sobie radę z samotnością? — poprawiam pytanie, czując jeszcze większy ból z powodu odpowiedzi, którą dostałam.
— Może tylko to wygląda tak, jakby zawsze świetnie sobie radził — odpowiada enigmatycznie Ignis. — Może dla mnie też niektóre rzeczy są trudne.
Milczę i nie robię nic, choć jedyne, czego teraz pragnę, to wziąć go w ramiona. Uścisnąć, mocno, żeby wiedział, że… Po prostu, żeby poczuł obecność drugiego człowieka. To, że nie tylko Noctisa otacza stadko lojalnych ludzi. Waham się, ale w końcu rzucam mu się na szyję.
Ignis traci oddech, zaskoczony tym gestem, ale zaraz potem go odwzajemnia. Nie widzę jego twarzy, wtulając się w jego koszulę, ale wiem, że się uśmiecha. Jest w tym objęciu jakaś rozpacz, jakbym wiedziała, że jego też mam stracić, tak jak Nocta, jak Gladdy’ego, który wybiera samotność i wiem, że w pewnym sensie tak jest. Kiedy odrywamy się od siebie i rzucamy tekst o pozostaniu przyjaciółmi, oboje wiemy, że tak się nie stanie. Nigdy już nie zbliżymy się do siebie tak jak dzisiaj z obawy, że sytuacja mogłaby się powtórzyć. A drugi raz możemy nad sobą nie zapanować i wszystko może zajść jeszcze dalej. Teraz będziemy się unikać, w najlepszym wypadku spotykać w większym gronie, a ja będę rzucać na Iggy’ego spłoszone spojrzenia i pewno będzie mi się przy nim plątał język, bo będę wspominać, jak tym językiem wodziłam po bliźnie na jego ustach.
It’s all in my head… It’s all in my head.
Wszystko skomplikowaliśmy, ale dopóki nie skończy się ta noc, dopóki nie wytrzeźwiejemy, nie wszystko będzie się takie wydawać. Ignis nie pozwala mi wyjść w takim stanie, upiera się, żebym została. Układa mnie na kanapie, otula kocem, a potem zajmuje miejsce z brzegu, opierając moją głowę na swoich udach. Zasypiam, czując jego dłoń, bawiącą się kosmykami moich włosów. Wiem, że gdy się obudzę, jego nie będzie, tak samo jak żadnych demonów na mojej drodze powrotnej.
O ile ośmielę się wrócić do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz