Była sobie kiedyś taka scena, w której Kazuma Kiryu oświadcza się Hashire Kyoushi w imieniu Goro Majimy (mam jakieś zboczenie, by komplikować bohaterom życie ile się da). Fragment tej sceny przytaczam w tekście. Ale skupiam się na tym, co zawierał komentarz do tamtego tekstu:
"Osobiście obwieszczę tej łajzie, co myślę o nim i jego pomyśle na jakiekolwiek zaręczyny, zwłaszcza TAKIE. Na TAK chujowy pomysł mógł wpaść tylko on…" Chciałabym to zobaczyć, naprawdę. Mogę? ~ Laurie.
"Osobiście obwieszczę tej łajzie, co myślę o nim i jego pomyśle na jakiekolwiek zaręczyny, zwłaszcza TAKIE. Na TAK chujowy pomysł mógł wpaść tylko on…" Chciałabym to zobaczyć, naprawdę. Mogę? ~ Laurie.
Otóż: możesz ;D Każdy, kto ma ochotę, może zerknąć, bo w końcu napisał mi się taki bonus-shot, który nie jest ujęty w chronologicznej historii.
Tell Majima to go fuck yourself
(tytuł alternatywny)
Ulice były zimne i nie tak czyste jak zwykle. Śnieg osiadł na ramionach Tokio niczym łupież na ciemnym garniturze yakuzy, a byle podmuch podrywał go w górę i rozsiewał po mieście jak zarazę. Nie było w tym nic pięknego. Tak uważał mężczyzna, idący przez zawieruchę raźnym krokiem, jawnie kpiąc swoim ubiorem z niskiej temperatury, która starała się wyziębić jego organizm, a on nawet nie zapiął marynarki, pod którą nie nosił koszuli. Płatki śniegu lądowały na jego smoliście czarnych włosach, tworząc unikalne wzory i szybko topniały, jakby się bały albo jakby ciepłota jego ciała naprawdę była niezwykła. Możnaby pokusić się o taki wniosek, zaglądając mu w oczy. Konkretnie w jedno, rozżarzone jak węgiel, bo drugie zasłaniała skórzana czarna przepaska, jednak i tam dostał się sypiący coraz mocniej śnieg.
— Kurwa mać! — Majima zatrzymał się na środku chodnika, trąc stare blizny, które źle reagowały na chłód. Zdawało się, że otacza go jakaś ochronna tarcza, bo nikomu ze spieszących się przechodniów nie zdarzyło się na niego wpaść. A może wzorzysta, żółta marynarka działa jak znak ostrzegawczy i rozpoznawczy w jednym i każdy w porę wyhamowywał, nie chcą się narazić bossowi mafii. Tylko jeden dzieciak, czekający przed witryną sklepu na swoją matkę, ogarniętą szaleństwem przedświątecznych zakupów, nie miał pojęcia, że Psu nie patrzy się prosto w oczy, zwłaszcza jeśli jest Wściekły.
— A ty co się gapisz, co? — Majima ściągnął opaskę, ścierając z niej wilgoć podszewką marynarki.
— Czy jest pan piratem? — zapytał śmiało umorusany czekoladą, pulchny chłopiec, obserwując, jak mężczyzna zakrywa jedno oko.
— A czy widzisz tu gdzieś, kurwa, statek? — odbił pytanie Majima.
— Nie, ale nie ma pan oka.
— Nie mam też drewnianej nogi i papugi na cholernym ramieniu.
— Ale brzydko pan mówi. Jak jakiś pirat.
— A ty masz brzydką gębę. Jak jakiś niedorozwój.
— Nie można tak mówić! Powiem mamie!
— Ojej, ale się boję. — Majima wzruszył ramionami, a potem nachylił się do chłopaczka. — Wiesz, co piraci robią z mamuśkami takich smarkaczy jak ty?
Chłopiec nie wiedział, więc Goro mu wyjaśnił, nie szczędząc obrazowych detali. Niebieskie oczka dzieciaka robiły się coraz bardziej okrągłe, aż w końcu zatkał sobie uszy, a na koniec zwiał, gdzie go nogi poniosły, krzycząc. Zadowolony z siebie Majima patrzył za nim, chichocząc jak opętana przez piekielne moce hiena. W końcu postanowił wznowić krok, ale dostrzegł swoje odbicie w szklanej witrynie. Krzywo założył opaskę. Poprawił ją i wtedy jego wzrok wyostrzył się na wystawie, którą za nią rozłożono. Znajdował się przed wejściem do sklepu jubilera.
Drzwi się uchyliły, wyszła jakaś kobieta. Stała w drzwiach, rozglądając dokoła. Po chwili zaczęła nawoływać swoje dziecko. Kiedy otworzyła drzwi szerzej, wybiegając, z wnętrza popłynęła przyjemna, ciepła muzyka, podsumuwująca sytuację.
„Christmas time, mistletoe and wine
Children singing Christian rhyme”.
Majima wsunął but między próg, a zamykające się drzwi, namyślał się jeszcze dwie sekundy, po czym dał się ponieść szaleństwu. Wszedł do jubilera.
I came here without a choice
Dzwoneczek, oznajmiający przyjście klienta rozdzwonił się w akompaniamencie muzyki i Majima spojrzał na niego z odrazą, ściągając skórzane rękawiczki, by przeczesać włosy. Otrząsnął je z kropel wilgoci i skupił wzrok na gablotach, prezentujących biżuterię.
— Czy w czymś mogę pomóc? — zapytała uprzejmie ekspedientka.
— Nie — odpowiedział mniej uprzejmie Goro.
I'm sorry I could never thank you
Niezrażona jego opryskliwością, sprzedawczyni się nie poddawała.
— Szuka pan prezentu dla żony?
Majima rzucił jej złe spojrzenie znad szklanej lady, nad którą się pochylał.
— Dla przyszłej żony.
— Wobec tego instynkt pana nie zawiódł. — Kobieta rozłożyła ręce, prezentując błyszczące pod ladą pierścionki. — Mamy tu najnowszą kolekcję od…
— Ten mi się podoba — momentalnie podjął decyzję Majima, wskazując palcem na pierścionek z czarnym oczkiem.
— Jeśli mogę zasugerować, w tym sezonie modne są szafiry…
— Jebać szafiry.
— Ewentualnie mogę zaproponować panu zniżkę na…
— Stać mnie.
— Nie sugerowałam, że…
— Posłuchaj, głupia babo — Majima zaczynał tracić cierpliwość — powiedziałem, że podoba mi się ten tutaj, o, i masz mi dać ten tutaj,i chuj.
— K-Który?
— No ten na środku! — Goro postukiwał palcem w gablotę, wytrzeszczając ze złości czarne oko, w którym kotłowały się szaleńcze błyski.
— T-ten? — głos ekspedientki drżał. Już się domyśliła, że nie ma do czynienia z klientem o przeciętnej, konsumenckiej naturze.
— Nie, idiotko, ten obok!
— Już p-pokazuje…
— NIE TEN! — Majima wyprostował się gwałtownie, łapiąc za głowę. Przetarł dłońmi twarz i spojrzał na sprzedawczynię przez palce. — Wie pani co? Niech się już pani nie kłopocze.
— Roz-rozmyślił się pan? — wyszeptała z nadzieją kobieta.
— A gdzie. — Dziki uśmiech na twarzy yakuzy ostatecznie ją pogrzebał. — Nigdy nie zmieniam zdania. — Majima z powrotem ubrał rękawiczki.
— T-to m-może jeszcze r-az…
— Odsuń się, kobieto, sam to zrobię!
For saving me more trouble
Pięść w skórzanej rękawiczce zderzyła się ze gablotą, krusząc szkło. Ekspedientka krzyknęła, w tym samym momencie włączył się alarm, ale mężczyzna nie zareagował. Spokojnie wygrzebywał ze szkła pierścionek, na którym mu zależało.
— Jest! — Uniósł go, oglądając pod światło. — Hej! — Kobieta znów krzyknęła, gdy Majima zaczął machać pierścionkiem w jej stronę. — Skombinuj mi no na to jakieś takie… zamykane. — Gestem zademonstrował zamykanie, patrząc wyczekująco na ekspedientkę, a ponieważ ta nie reagowała, uderzył pięścią w ladę, tłukąc jeszcze więcej szkła. — Ruszże się, kobieto! Nie mam całego dnia!
Przerażona sprzedawczyni drżącymi rękami wyszukała niebieską szkatułkę i rzuciła ją yakuzie.
— Dziękuję. — Majima złapał ją zręcznie i sięgnął po portfel. Wyciągnął wszystkie pieniądze, które w nim trzymał i zostawił na ladzie. — Reszty nie trzeba — rzucił na odchodne, chowając pierścionek do puzderka. Wyszedł na zewnątrz, wpatrując się w niego. Ludzie jak zawsze schodzili mu z drogi. Marszczył brwi i zastanawiał się, co mu odwaliło. Nie miał żadnego planu jeszcze godzinę temu, a jeśli jakiś powstał po drodze, to tu się kończył. Zrobił już dość. Dotarł do granic tego, co inni nazywali romantyzmem.
And if I say I love you, well, then I love you
— No i co ja mam z tobą zrobić? — Majima zatrzymał się, by zapalić papierosa i gdy się zaciągał, wymyślił, jak to rozwiązać. — Kazuma to załatwi — przemówił do pierścionka, uśmiechając się jak człowiek, który uporał się z wyjątkowo paskudnym problem.
Puzderko zatrzasnęło się z trzaskiem.
***
— P-Proszę cię, nie utrudniaj mi tego jeszcze bardziej… — Kazuma był załamany. Tak jakby ta sytuacja od samego początku nie miała być wystarczająco idiotyczna, to on dostał wersję rozszerzoną, klękając w barze, wśród szkła i rozlanej whisky, podczas gdy w tle słychać było mało romantyczne odgłosy rzygania. Kiedy wyciągnął ładne, niebieskie pudełeczko i uchylił wieczko, nie patrząc na kobietę, Hashire skamieniała.
— Jaja sobie robisz? — wyszeptała, gdy jej mózg uporał się z przetworzeniem obrazu.
— N-nie, ja tylko…
— Posłuchaj, Kiryu… Wstań, do cholery. — Próbowała podnieść go z klęczek, łapiąc za łokieć i ciągnąc w górę, ale Kiryu kątem oka widział, że informator Majimy bacznie go obserwuje i zamierzał dokończyć tę maskaradę. Już bardziej się nie poniży, a jeśli po wyjściu z tej knajpy, do której już nigdy w życiu nie wróci, nie będzie czekać na niego wpierdol, to wystarczy na pocieszenie. — Wierz mi, nie jestem dziewczyną, której chcesz dać ten pierścionek.
— Ale to nie ja… To od Majimy.
Cisza.
— Słucham?
And if I say I love you, well, then I love you
— Pierścionek. Jest od Majimy. Dla ciebie. Ja tylko…
Cisza.
— Ty tylko „co”?
— No… Miałem… Ten. — Kazuma opuścił głowę. Niedorzeczność tej sytuacji go przerosła. Nigdy nie powinien był się na to zgadzać, nieważne jak ciężkie działa wytoczyłby przeciwko niemu Majima.
— Dobra. Załapałam. Daj mi ten pierdolony pierścionek.
***
To był długi dzień. Była niewyspana, łeb ją napierdalał, w uszach szumiało, a głośne ulice miasta nie poprawiały samopoczucia. Zmęczone powieki jeszcze kwadrans temu chyliły się ku zamknięciu, gdy marzyła, by opuścić bar, rzucić się na łóżko i zasnąć, ale teraz całkiem się rozbudziła. Tak się wściekła, że w pierwszym momencie wyszła z Vincenta w krótkim rękawie. Dopiero, gdy uderzył ją w twarz zimny wiatr, zawróciła po kurtkę, ale na to, by ją zapiąć, była już zbyt wzburzona.
The innocence in your face bled out without a trace
Szła przed siebie, ściskając w ręku małe pudełeczko tak mocno, że zbielały jej palce. W myślach układała przemowę, którą zamierzała wygłosić Majimie, wygarniając mu wszystkie okropności świata. Dzisiaj skończy z nim raz na zawsze. Goro może sobie być yakuzą yakuz, może być nawet władcą wszechświata i skazać ją na ścięcie, koniec, miarka się przebrała. Hashire dłużej nie będzie jego zabawką. Powie mu, co ją obchodzą jego ciemne interesy i ciemne oczy, powie mu, jak ją wkurza i jaki jest podły, i pojebany, powie mu wszystko, wszystko, że go nienawidzi, bo zamienił jej życie w piekło, że na nią nie zasługuje, że żałuje każdej spędzonej z nim chwili, w której musiała oddychać tym samym powietrzem co on. Przypomni sobie każdy moment, kiedy gryzła się w język i tym razem tego nie zrobi. Majima dowie się, jakim jest dupkiem. Nieważne, że to po nim spłynie. Może przynajmniej ona poczuje się lepiej.
Piękna, kwiecista przemowa, pełna wulgarnych ozdobników, wyparowała z jej głowy, gdy tylko stanęła na progu mieszkania Majimy i zobaczyła go w drzwiach. Może dlatego, że jego uśmiech nie był tak pewny siebie jak zwykle. Nic nie mówił, ale unosił brwi w wyrazie oczekiwania. I włożył koszulę.
— Wiesz co? — zapowietrzyła się, próbując odnaleźć w sobie tę złość, którą czuła jeszcze parę minut temu. — Wiesz co?! — Krzyczenie na niego pomagało. — Jeb się. — I tyle pozostało z jej przemowy. Postanowiła zamienić słowa na czyny.
Rzuciła mu w twarz pudełkiem wraz z pierścionkiem. Trafiła w czoło.
You've won without an enemy, you're ill without a remedy
Goro zaklął i złapał ją za nadgarstek, zanim zwiała.
— To ma być twoja odpowiedź?!
— A czego się spodziewałeś?!
— Że mnie nie opuścisz aż do śmierci!
— To jakieś chore żarty!
— Przecież mnie kochasz!
— Pierdolę cię! — Wreszcie zdołała się wyrwać yakuzie. — I ty sam też się pierdol!
Uciekła, a jej bluzgi niosły się aż do windy.
— Nie tak to sobie wyobrażałem. — przyznał Goro, zapalając papierosa i trąc rosnącego na czole guza. Nie próbował jej ścigać. Miał od tego ludzi.
***
Włóczyła się po mieście bez celu. Zima studziła jej temperament. Wypiła kilka drinków w barze w dzielnicy mistrza i rozważała, gdzie udać się teraz, gdy ciemna limuzyna udaremniła jej plany. Zwolniła, jadąc tuż przy krawężniku chodnika, aż w końcu się zatrzymała i wysiadło z niej dwóch gangsterów.
— Nie… — Tylko tak zdołała zaprotestować Hashire, zanim dwójka osiłków wzięła ją pod ramiona i wsadziło do samochodu, siadając po obu jej stronach.
— Jak leci, Shire-san? — Z lusterka kierowcy popatrzyły na nią skośne oczy. Nad jednym brew zdobił kolczyk.
— Minami — syknęła Hashire, próbując jeszcze walczyć o wolność, ale dwójka ochroniarzy skutecznie krępowała jej ruchy. — Nie wygłupiaj się. Zatrzym się i pozwól mi wysiąść.
Minami się nie zgodził.
— Szef kazał nam mu cię dostarczyć. Mówił coś o tym, że nie przyjmuje odmowy.
Hashire prychnęła i tym razem jak z nut zaczęła recytować wiązankę, którą wcześniej sobie przygotowała. Trwało to bardzo długo. Minami z uśmiechem pełnym wyrozumienia włączył radio, żeby ją zagłuszyć.
— …możecie mu powiedzieć, żeby się pieprzył! — udało jej się przekrzyczeć muzykę w przerwie między jedną a drugą piosenką, ale Minami się nie poddawał.
— Driving home for christmas…
— Zaśpiewaj to jeszcze raz, a będą to twoje ostatnie święta!
— O, czyżbyś miała dla mnie jakąś noworoczną przepowiednię? — zainteresował się młody yakuza, zerkając na oburzoną kobietę. Był dość zabobonny i wierzył w ludowe przesądy.
— Tak — wysyczała Hashire, mrużąc oczy. — Coś mi mówi, że udławisz się bombką.
— Hm — zastanowił się spokojnie Minami. — Dość trudna do realizacji wróżba.
— Spokojnie. Zadziała magia świąt — pocieszyła go kobieta. — Co to w ogóle ma być?! — Nerwy puszczały jej coraz bardziej, choć nie myślała, że to możliwe, ale jeśli nie znosiła czegoś bardziej niż beznadziejnych oświadczyn, to całego tego około świątecznego podniecenia. A Minami, który zamienił dres na sweter z reniferami i śpiewał w aucie kolędy, był ponad to, co była w stanie znieść. — Yakuza nie obchodzi świąt Bożego Narodzenia!
— No, na pewno nie wszyscy — przytaknął chłopak. — Ale szef bardzo lubi tę tradycję.
— Nie wierzę…
— On też, ale to mu nie przeszkadza w świętowaniu. — Minami wzruszył ramionami. — Nie daje tego po sobie poznać, ale co roku na kwaterze pojawiają się choinki. Podobno też ktoś kiedyś widział go w czapce świętego Mikołaja.
— Może jeszcze sadzał sobie na kolanach dzieci?
— Nie, nie sadzę… — zawahał się Minami. — Ale swoją kobietę pewno chętnie by…
— Minami?
— Słucham?
— Wypuść mnie.
— No nie mogę.
— Jeśli to zrobisz, to…
— Ale my już jesteśmy u celu.
Limuzyna się zatrzymała. Hashire wyjrzała za okno. Natychmiast straciła wszystkie kolory na twarzy. Była tu tylko raz, ale od razu poznała, co to za miejsce.
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz