czwartek, 31 stycznia 2019

Yakuza: You made me believe you're mine ~ Wilczy




_________________

Goro Majima od kilku minut siedział nad miską z ramenem, ale nie mógł się skupić na posiłku. Nabrał pałeczkami makaron, nawet uniósł go do ust i tak trwał, patrząc z niepokojem na siedzącą po drugiej stronie stołu kobietę, która z apetytem spożywała obiad. Tymczasem on wciąż widział krew na jej rękach i niepoczytalny, lecz nieśmiały uśmiech. Jakby w zakątki jej ust po cichu wkradło się szaleństwo i wyglądało niepewnie, jeszcze niezdecydowane, czy może się tu rozgościć.
Co jej odbiło, zastanawiał się, wspominając martwego Shibatę. W życiu nie przypuszczał, że Hashire będzie zdolna do morderstwa. A ona nie tylko zabiła człowieka. Jeszcze wcześniej go okaleczyła – Goro jakoś nie miał wątpliwości, że zrobiła to, kiedy jeszcze żył. Najpierw go ogłuszyła, rozwalając na głowie butelkę. Potem jej ostre krawędzie wbiła w twarz Shibaty. Wykuła mu oczy. Ślady na jego szyi wskazywały, że został uduszony.
Kto normalny robi takie rzeczy, myślał z trwogą, niepomny na własne uczynki. Wzdrygnął się, przypominając sobie jej słowa.
„Zrobiłam to dla ciebie, Majima-san” – szczebiotała, dumna z siebie. „Teraz nie masz wyboru. Musisz mnie kochać do końca świata!”

REMEMBER THE WORDS YOU TOLD ME
“LOVE ME TILL THE DAY I DIE” 
— Nie smakuje ci.
— Słucham?
Makaron ześliznął się z pałeczek i z pluskiem wpadł z powrotem do miski, ochlapując poły wzorzystej marynarki.
— Skoro ci nie smakuje moje jedzenie — syczała przez zęby Hashire — na cholerę kazałeś mi gotować?!
— No co ty — wzdrygnął się Goro, ponownie zanurzając pałeczki w rosole. — Jest pyszne. — Zaczął pochłaniać danie, unosząc miskę wyżej i wciągając łapczywie nitki makaronu. Przez chwilę całkowicie skupił się na konsumpcji, ale kiedy Hashire straciła czujność i przestała mu się podejrzliwie przyglądać, znów zawiesił na niej spojrzenie. Gdy siorbanie ustało i Hashire ujrzała wpatrzone w siebie czarne oko yakuzy, zwątpiła. Nie podobało jej się to spojrzenie. Oceniało.
— NA CO SIĘ GAPISZ?! — krzyknęła, pewna, że Majima znowu coś kombinuje.
— Na nic. — Mężczyzna przechylił miskę, wypijając przestygły bulion, odstawił naczynie i wstał od stołu. Zdawał się głęboko nad czymś zamyślony. — Naprawdę bardzo dobre, kochanie. — Podszedł do Hashire i ucałował ją z roztargnieniem w czubek głowy. — Muszę coś załatwić. Zobaczymy się później.
Kiedy wyszedł, to Hashire siedziała oniemiała nad swoim ramenem.
— „Kochanie”? — powtórzyła z niedowierzaniem, a jej umysł zaczął podsyłać obrazy najniezbędniejszych rzeczy, które powinna natychmiast spakować, a potem kupić bilet w jedną stronę do ciepłych krajów. Majima jeszcze nigdy nie zachował się tak poufale. Sypiali ze sobą, owszem, czasem u niej, częściej u niego, ale oprócz tego nie robili żadnych innych typowych dla par rzeczy. Nie widywali się nawet codziennie. Dlaczego więc, do cholery, zrobiłam mu dzisiaj obiad? — To nie wróży nic dobrego — mruknęła do siebie na głos, kończąc posiłek i pogrążając się w czarnych myślach.

SURRENDER MY EVERYTHING
'CAUSE YOU MADE ME BELIEVE YOU’RE MINE

***

— Gówniarz. Czego on tu szuka?
— Od kiedy to przyjmujemy do rodziny takich szczyli?! Nie do pomyślenia…
— Podobno jest z Osaki.
— Może przysłało go Omi. Może to mały, pierdolony szpieg!
— Daj spokój, Tetsu. To jeszcze dzieciak.
Dwóch mężczyzny koło czterdziestki paliło papierosy na zewnątrz budynku i patrzyło przez szybę na siedzącego przy recepcji chłopaka. Nie wyglądał na więcej niż dziewiętnaście lat. Nie był przystojny w ten szczególny sposób, który uwielbiają nastolatki, wpatrzone w wyidealizowane obrazy idoli, lecz jego uroda była bardzo ciekawa. Spod ciemnej, równo zaczesanej grzywki i mocno zarysowanych brwi, wyglądała jasna para oczu, kontrastując z az Gdyby nie to, że były mocno przekrwione, mogłyby być zachwycające. Przechodzący właśnie obok niego mężczyzna w popielatym garniturze, spojrzał na niego z pogardą.
— Mały ćpun — sarknął i splunął na chodnik, gdy dołączył do pozostałych palaczy. — Nie wiem z jakiego tytułu ma takie chody u szefa…
— A ma?
— Ma. Lepiej, żeby włos mu z głowy nie spadł. Na razie… — Nowoprzybyły mężczyzna wpatrywał się w chłopaka, ale jednak odwrócił wzrok, gdy ten też na niego spojrzał. — Dziwne rzeczy o nim gadają.
— Dziwne?
— To znaczy jakie?
— No, że ma nie-po-kolei. — Popielaty garnitur nakreślił palcem tuż przy skroni kółko. — Chłopcy, którzy go przywieźli z Osaki, gadali, że opowiadał pojebane historie. — Zrobił dramatyczną półpauzę, zniecierpliwiając kolegów. — Podobno on i jego siostra zostali pozostawieni w lesie na śmierć. Przez starych. To znaczy ja się założę, że jak już, to się zgubili, czy coś, bo raczej domku z piernika nie znaleźli, nie? — Zaśmiał się, próbując rozładować napięcie, ale jego towarzysze nie podchwycili. Wpatrywali się w cos za jego plecami, a kiedy sam się odwrócił, zorientował się, ze drzwi są otwarte, a  w progu stoi chłopak i kręci powoli głową.
— Nie — odezwał się. Miał miękki, aksamitny głos, zupełnie jakby wydobywał się z obitego pluszem pudła rezonansowego. — To domek z piernika znalazł nas. — Jego oczy błysnęły, tak samo jak ostrze scyzoryka, którym się bawił, wykręcając młynki. Zrobił krok w stronę mężczyzn, a oni instynktownie się cofnęli. Chłopak uśmiechnął się tylko i wrócił do środka, zamykając za sobą przeszklone drzwi.
— Kurwa. — Popielaty garnitur znów splunął. — Yakuza schodzi na psy.
— Na szczeniaki — poprawił go Tetsu.

***
Stała nieruchomo. Mogła jedynie mrugać. Wpatrywało się w nią uważnie kilka par oczu. Par oczu należących do jednych z najbardziej wpływowych osób w tym mieście. Nerwowo przełknęła ślinę i przygładziła rękaw drogiej granatowej garsonki, w którą zmuszona była się ubrać.
— Ja… — W gardle jej zaschło. Była pewna, że więcej z siebie nie wykrztusi.
— Czekamy na odpowiedź, Kyoushi-san. — Wzdrygnęła się, słyszą jak oficjalnie zwraca się do niej Majima.
„To już nie kochanie? Chociaż od kochania przeszły mnie identyczne dreszcze.”

YOU USED TO CALL ME BABY
NOW YOU CALLING ME BY NAME

Spojrzała na niego, szukając pomocy. Błagam, myślała, jeśli to żart, dowcip, niech już się skończy, niech się śmieją. Jeśli to znowu nauczka dla mnie… Jeśli za dużo sobie pozwalam… Czy to dlatego? Mam poczuć, co by było, gdybym naprawdę miała tyle władzy, ile mi się wydaje, że mam?
Zadawała w myślach te wszystkie pytania, ale Goro patrzył na nią, nie zamierzając niczego wyjaśniać. Kiedy zachowywał pełną powagę był jeszcze straszniejszy niż zwykle. Co więcej, też wyglądał, jakby nad czymś rozmyślał. Jakby nagle dostrzegł ukryty potencjał i zastanawiał się, jak go wykorzystać. Od kilku dni patrzył na nią jak na odbezpieczoną broń. Mogła się przydać, ale co, jeśli wystrzeli w nieodpowiednim momencie? Wniosek póki co nasuwał się jeden: nie można jej zostawić samopas. Goro nie chciałby, żeby ktoś podkradł mu zabawki, którym momentami mogło być obojętne, w której piaskownicy będą. Tego musiał się dopiero dowiedzieć. Na ile zachowały własną świadomość.
— Może szklankę wody, Kyoushi-san? — Gdyby Hashire już nie stała wyprostowana, jakby połknęła kij od szczotki, wyprężyłaby się jak struna właśnie teraz, słysząc, że Daigo Dojima, najmłodszy chairaman, jakiego miał Tojo Clan, proponuje jej coś do picia.
— D-dziękuję — odmówiła, kręcąc gwałtownie głową. Znów zerknęła szybko na Majimę, a potem przeniosła wzrok na duże okno z widokiem na plac przed siedzibą, na którym wciąż stali równo ludzie w czarnych garniturach. Tam jest jakieś… Nie była w stanie ich zliczyć. To była rzesza, tłum, rodzina, drzewo, gałęzie, korzenie. Jakieś osiemset ludzi na zewnątrz. Nadaliby się do tego lepiej. Dlaczego ja?
— N… Klan nigdy nie zaakceptuje… — Hashire próbowała ubrać w słowa rozbiegane myśli. — Kobiety… Nie ma dla nas miejsca w yakuzie. Zwłaszcza obejmując stanowisko, które powinno przypaść mężczyźnie.
Daigo uśmiechnął się wyrozumiale.
— Proszę nie myśleć o nas jak o bandzie neandertalczyków — zganił ją, grożąc palcem, ale nie był przy tym surowy. Mimo to Hashire i tak się zaczerwieniła. — Wszystko ewoluuje, yakuza też. Może nie wszyscy od razu dają się przekonać, gdzie bylibyśmy bez kobiet, ale pod moimi rządami możesz bezpiecznie przyjąć ofertę, którą składa ci Majima-san. Ja i rada już się zgodziliśmy.
Hashire znów zerknęła na Wściekłego Psa, który teraz uśmiechał się nieznacznie, splatając z przodu ręce. Wiedziała, że nie ma wyboru.

TAKES ONE TO KNOW ONE, YEAH
YOU BEAT ME AT MY OWN DAMN GAME

— No to… No to… To chyba będzie dla mnie zaszczyt, czy c…
— Świetnie! — Majima klasnął w dłonie. Cała powaga, na którą się silił, rozprysła się jak balon, w którego zbyt długo wtłaczano powietrze. — Zostajesz wiec kapitanem rodziny Majima! Wyśmienicie! Możemy natychmiast udać się do ciebie, spakujesz swoje rzeczy, a wtedy wdrożę cię w…
— Słucham?
— Nie to miałem na myśli. — Majima puścił do niej oko. — Wdrożę cię oficjalnie w twoje nowe obowiązki… Będą się trochę różnić od tego, co robiłaś do tej pory, ale spokojnie, pewne przyjemności… Nie patrz na mnie tak karcąco, Daigo! Mówiłem ci, dziewczyna ma talent. Tylko o to chodzi. Skoro wszystko ustalo…
— Nie. — Hashire nie ruszyła się z miejsca. — Mówiłeś, że mam zabrać swoje rzeczy… dokąd?
— Och. To chyba oczywiste.
— N-nie?
— Shire-chan... — Majima pokręcił krytycznie głową, biorąc się pod boki. — Teraz zamieszkasz u mnie. Razem z całą rodziną!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz