czwartek, 31 stycznia 2019

Yakuza: If you can't beat them ~ Wilczy

We'rrre getting crrrazy!!

__________________________
                                                




                              1996
       (Dwa lata od wcielenia Wilczycy do rodziny Majima)

Dwoje nagich ludzi leżało na szerokim małżeńskim łożu, chociaż ich związek nie był zatwierdzony ani prawnie, ani społecznie (choć zapewne część społeczności poświadczyłaby cokolwiek, byle tylko uniknąć ciosu bejsbolem w czaszkę). Muślinowa pościel przykrywała oboje tylko do pasa. odsłaniając sprężysty tors mężczyzny, który spał na plecach. Jedną rękę wsunął pod głowę. Zamknięte powieki dekorowały gęste, smoliste rzęsy. Usta, które otaczał kilkudniowy, zadbany zarost, miał uchylone i raz po raz wydobywał się z nich świszczący oddech. Kiedy zachrapał głośniej, dłoń, którą trzymał na brzuchu, ześliznęła się na materac i musnęła palce leżącej obok kobiety. Spała na brzuchu, a splątane czarne włosy, częściowo ufarbowane na fioletowo, zaścielały białą poszewkę. Kołdra odsłaniała jej plecy, które zajmował typowy dla kręgów yakuzy tatuaż. Przedstawiał wilka. Był większy, niż w dniu, w którym powstał. Wtedy zachodził na ramiona, teraz sięgał do łokci. Na jednym przedramieniu w ornamenty wkomponował się sierp księżyca, na drugim pełnia. To w ten wzór wtulił się męski nos z widocznym śladem po złamaniu, gdy jego właściciel przekręcił się na bok, zarzucając na partnerkę nogę i obejmując zaborczo jej rękę.
— Mmm… — wymruczała w poduszkę kobieta. — Łaskoczesz.
Mężczyzna nie zareagował, więc poruszyła niecierpliwie ramieniem. Tym razem to on mruknął z dezaprobatą i potarł zarostem jej skórę. Syknęła, przewracając się na plecy. Uchyliła powieki, spod których wyjrzały złe, szare oczy. Oparła stopę na biodrze kochanka, szturchając go.
— Idź już sobie — zażądała, naburmuszona.
— Jest jeszcze wcześnie — zamarudził męski głos.
— No właśnie — warknęła ona. — Nienawidzę, jak ktoś budzi mnie o tej porze.
— Przecież i tak niedługo wstajesz. — Mężczyzna otworzył jedno oko i łypnął na nią złowrogo. — Obiecałaś mi, że dopilnujesz dzisiaj klubu.
— To daj mi się najpierw wyspać! — Napierała coraz mocniej stopą, próbując go wypchnąć z łóżka. On opierał się jeszcze chwilę, ale w końcu opadł na plecy, wzdychając ciężko, po czym usiadł na skraju łóżka.
Did we take too many chances
Sięgnął ku nocnej szafce, gdzie leżała niedbale porzucona czarna, skórzana przepaska, ale zawahał się.
— Zaraz… — Zmrużył ciemne oko, rozglądając się na prawo i lewo. — Przecież jesteśmy u mnie! — Rozkładając szeroko ramiona, rzucił się z powrotem na łóżko. — Sama sobie idź, jak coś ci się nie podoba, Shire-chan!
Chichotał wesoło, kiedy kobieta obok klęła w pościel, uderzając pięścią w poduszkę. W końcu odrzuciła kołdrę i teraz ona usiadła, opuszczając nogi za materac. Zwiesiła smętnie głowę.
— Szlag by cię, Majima, ciebie i wszystkie twoje zasrane interesy — wycedziła z niechęcią i ziewnęła szeroko.
Majima nie odpowiedział. Podparł głowę na dłoni, obrócił się bokiem i patrzył na tatuaż Hashire. Podobał mu się. W końcu sam go zaprojektował.
— Mam własny bar, zapomniałeś? — piekliła się, zerkając na niego. Czarno-fioletowa grzywa, którą chwilę temu zaczesała palcami, zsunęła się, zasłaniając jej lewe oko. — Muszę zrobić zaopatrzenie, zapłacić rachunki i czynsz, zanim mnie… Heeej!
Did we let too many pass us
 Jeszcze nie skończyła się nad sobą użalać, kiedy złapały ją wpół męskie ramiona i wciągnęły z powrotem do łóżka.
— Przysporzyłem ci obowiązków? — zapytał z udawaną skruchą w głosie Majima. —Jesteś moją dziewczyną. Powinnaś dbać o interes swojego faceta.
— Jesteś za stary na miewanie dziewczyn, Goro.
Tylko zachichotał, górując nad nią i uśmiechając się zawadiacko. Opierał ręce po obu jej stronach i mruczał cicho, napierając na nią swoim podnieceniem. Hashire ujęła jego twarz w dłoń, przesunęła po szczęce, odgarnęła smolisty kosmyk prostych włosów, który natychmiast wrócił na swoje miejsce, sunęła opuszkiem po jego skroni, aż dotarła do kącika lewego oka. Było zamknięte, jak zawsze, gdy Goro pozwalał zdejmować sobie opaskę.
— Nigdy mi nie powiedziałeś — zaczęła ostrożnie, wiedząc, że on nie lubi o tym mówić — kto ci to zrobił.
Usta Majimy zacisnęły się w wąską kreskę. Nie był zadowolony, że Hashire drąży temat. Przecież już powiedział, że to nie jej sprawa.
— Nadziałem się na widelec — warknął niechętnie, zabierając dłoń ze swojej twarzy i przyciskając nadgarstek do materaca. Zniżył się, jego usta muskały jej szyję, ale ona się nie poddawała.
— Nie sądzisz, że powinnam wiedzieć? Pewno wszyscy wiedzą, kto cię tak urządził i głupio będzie, jak kiedyś wyjdzie, że tylko ja… AŁA! — wrzasnęła, gdy Goro ją ugryzł. — Jesteś nienormalny — prychnęła, odpychając go od siebie i wyskoczyła z łóżka.
Did we throw it all away
— A ty dokąd?!
— Spieszę się.
— Wracaj tu.
— Nie mam czasu.
— Shire… — Głos Majimy brzmiał coraz groźniej. — A zresztą. — Nagle odpuścił, wsuwając ręce pod głowę i gapiąc się w sufit. — I tak nastrój poszedł się jebać.
Hashire ponownie prychnęła. Jaki nastrój? Majima nie był typem człowieka, który budował nastrój, gdy czegoś pożądał. Żadnych kwiatków, żadnych czułych słówek, miłosnych liścików. Nawet na kawę jej nie zaprosił, zanim pierwszy raz postanowił zaciągnąć ją do łóżka. W miłości działał tak, jak walczył: wyciągał tanto niepostrzeżenie i dźgał, nie bacząc na okoliczności.
— W kwestii jebania będziesz mógł liczyć tylko na to, jeśli nie zaczniesz być ze mną szczery. — Zagryzła wargę, patrząc na mężczyznę nieprzychylnie. — Zmieniłam całe swoje życie, a ty nie umiesz podzielić się ze mną kawałkiem swojego — rzekła wyniośle po tym jak ubrała stanik i wciągała na siebie dżinsy.
— Mówiłem ci, żebyś kupiła sobie jakieś porządne ciuchy.
— Chyba ci odwaliło, że będę paradować w garniturze, jak cała reszta świrów. — Zapięła guzik w pasie i oparła ręce na biodrach. — I nie zmieniaj tematu.
Majima zamilkł, wykrzywiając usta i odwrócił wzrok.
Did we throw it all away
Hashire przestała na niego zwracać uwagę. Ubrała bluzkę, przeszła do połączonej z salonem kuchni, otworzyła lodówkę i wyciągnęła napój o smaku mango. Przeżuwała powoli cząstki owoców, patrząc w okno i zastanawiając się, jak to możliwe, że tyle czasu wytrzymała z tym człowiekiem. Z gangsterem. Z cholernym szefem innych gangsterów. Z przerażeniem i podziwem patrzyła na to, jak bardzo rozrasta się jego familia i jak szybko pnie się Majima po szczeblach Tojo Klanu. Udawał, że mu na tym nie zależy, ale gdy okazało się, że pod względem finansów nie stoi zbyt wysoko w hierarchii, potrafił wjechać do siedziby z wózkiem załadowanym yenami, ciągniętym przez dwóch jego ludzi. Hashire nie wiedziała, skąd ma tyle forsy. Miała wgląd w niektóre działalności; klub z hostessami i haracze przynosiły zyski, ale nie aż takie. Zapytany o dochody Majima bredził coś o zakładach sportowych, a ona wolała nie wnikać. jak brutalną bukmacherkę prowadził. Ani dlaczego tak mu zależy, żeby zająć pozycję kapitana – prawej ręki Przewodniczącego – skoro gardził strukturą i organizacją Klanu. I tak był powszechnie szanowany, a oyabunowie poszczególnych rodzin w większości liczyli się z jego zdaniem. A jeśli nie to i tak bali się wchodzić mu w drogę. 
Narzuciła na siebie bluzę. Była już przy drzwiach, gdy Goro jednak postanowił się odezwać po długim, ciężkim milczeniu:
— Shimano — rzucił, jakby podawał jakieś hasło.
— Hm? — Hashire nie od razu skoncentrowała się na tym, że Majima coś mówi. Właśnie wsuwała rękę w kieszeń bluzy, gdzie coś szeleściło. Wyciągnęła pogniecioną kartkę i rozprostowała ją, marszcząc brwi.
Spotkajmy się w tym samym miejscu o tej samej porze. Dzisiaj”" – napisano zgrabnym charakterem pisma.  W rogu była data, z którą zapewne sporządzono notkę. Musiał mi ją wsunąć do kieszeni, kiedy widzieliśmy się ostatnio… Poczuła ukłucie niepokoju i pospiesznie schowała kartkę. Podniosła wzrok i ujrzała podejrzliwe, wpatrzone w nią ślepie Wściekłego Psa. Stał przed nią, wytatuowane do łokci ręce założył na ramiona. Na szczęście w międzyczasie wciągnął na tyłek gacie.
— Mhm? — Hashire uniosła brwi, starając się wyglądać niewinnie. Majima zmrużył oko. — Kontynuuj. Proszę.
Majima się odwrócił. Opuścił ręce i podszedł do stolika w kuchni. Postawił na blat zaczętą szkocką i dwie szklanki.
— Jest dopiero... — zaczęła Hashire, ale urwała, widząc jego spojrzenie. Zrozumiała, że to będzie jedna z tych historii, do których trzeba się napić. Nie protestując, usiadła naprzeciwko mężczyzny. Majima zaczął opowiadać, a ona żałować, że kiedykolwiek pytała.
— To było... Nieważne kiedy to było. W ogóle nie powinno to ciebie obchodzić. Ale może masz rację? Może lepiej, żebyś coś tam wiedziała.... Zrozumiała, jak to działa. I doceniła, jak kurewsko jestem dla ciebie dobry! Nie prychaj, ty mała… Dobra. Sama chciałaś. Słuchaj.
To się stało, bo… Okazałem nielojalność. Tak, zupełnie tak, jak ty, pamiętasz? No, nie udawaj, że dziara dalej daje ci w kość! Pięknie wygląda. Nie, nie mówię tak tylko dlatego... Słuchasz, czy nie?!  Tch. Także widzisz, jak skończyłem ja, a jak ty. W tym chyba nie ma nic pięknego, co?
Lewa powieka mężczyzny drgnęła i powoli się uchyliła, jakby nie chciała albo nie miała siły tego robić. Majima trzymał głowę pochyloną, może się wstydził, ale w końcu podniósł podbródek. Hashire mimowolnie się wzdrygnęła, widząc wyzierającą z oczodołu pustkę.
Did we light too many matches
— Nic nie mów. Wiem, jak wyglądam. Powiedziałem: nic nie mów! Dawno się z tym pogodziłem. Uwierz, wtedy wyglądałem gorzej.
Chyba nigdy nie mówiłem o swoim bracie, co? Aha. No to już wiesz. Saejima Taiga należał do rodziny Sasai. Mnie wiesz, jak nazywali. Wściekły Pies z Shimano. Ale dopiero po tym przylgnęło do mnie to przezwisko. Taiga i ja zawsze trzymaliśmy się razem. Nawet wtedy, gdy dostał zlecenie na Ueno. Mieliśmy zrobić to razem. Takie tam, potyczki między rodzinami. Walka o wpływy i terytorium... Porachunki yakuzy. Ueno dostał wyrok. Ale Shimano nie chciał się w to mieszać. Zabronił mi brać w tym udział. Zrobił to trochę za późno. Ja i Taiga byliśmy ustawieni. Wiedział, że może na mnie liczyć.
Yup. Zawiodłem go. Nigdy się nie pojawiłem w umówionym miejscu. Taiga rozwalił wszystkich sam. Trzynastu chłopa. Znaczy rozwalił... potem się okazało co inne, ale to nie ta historia. Saejima trafił do pudła. Cały czas myślał, że go zdradziłem. W sumie miał rację. Nie dotrzymałem słowa. Ale nie dlatego, że nie próbowałem. Moja twarz temu poświadczy, co? No właśnie. Powstrzymali mnie ludzie Shimano. Byłem bardzo zdeterminowany. Sprzeciwiłem się bezpośredniemu rozkazowi. Chodziło o mojego brata, do cholery. Nawet jeśli miałem utorować sobie drogę do niego przez tuzin ludzi, zamierzałem to zrobić. Prawie mi się udało. Przysięgam, gdyby nie Shibata… Oszołomił mnie. Nie wiem, czym mnie zdzielił. Jak się ocknąłem, byłem spętany jakimś żelastwem. Shibata stał nade mną, ocierał krew z pękniętej wargi. W ręku trzymał tanto. Dźwignął mnie na nogi. Stałem oparty o słup wysokiego napięcia, szalejąc na myśl, że Taiga na mnie czeka, a ja się nie pojawiam.
Nie pamiętam, co dokładnie powiedział do mnie Shibata. Pamiętam, że się wkurwiłem. To znaczy, jeszcze bardziej się wkurwiłem. Naplułem mu w twarz. To mu się nie spodobało. Przystawił mi sztych ostrza do twarzy. Chyba kazał się przeprosić. Albo coś w tym stylu. Jak się domyślasz... Tak. Nie zrobiłem tego.
Wbił mi w oko moje własne tanto.
Co? Nie, kurwa, łaskotało. Jasne, że bolało. Bolało jak skurwysyn! Myślałem, że wbił mi się w mózg. Myślałem, że już po mnie, szczerze mówiąc. Heh, kurwa, wiesz co? Jestem ciekawy, co się właściwie stało z moim okiem. Co z nim zrobił, jak już je wykuł. Rozdeptał? Trzyma je w słoju z formaliną? A może wypłynęło, jak dziabnięte jajko na miękko, czaisz... Hm? Co się krzywisz! Życie ci opowiadam! Sama, kurwa, chciałaś!
 Następne, co pamiętam, to piwnica, w której więził mnie Shimano. Podwiesili mnie na łańcuchach. Łańcuchy są bardzo modne w naszych kręgach! Tego też ci oszczędziłem. Doceń to. Do dzisiaj mam ślady na nadgarstkach. O, widzisz? W-widziałaś już? Hm. Nie wiedziałem, że tak to widać. Co? ... No tak. Dlatego ciągle noszę te skurwiałe rękawiczki. Chuj tam, a nie, że nie muszę. Jakoś się nie lubię obnosić z bliznami. Kto lubi? Bo na brzuchu nie mam, to eksponuje! Co, podoba ci się? Możesz dotknąć. Wiem, że wiesz, że możesz. Hm? No długo. Długo mnie tam trzymali. Wykazałem niesubordynację. Mogli mnie zabić. Ale Shimano chyba coś we mnie dostrzegł. Rozkazał mnie wypróbować. Jeśli przetrwasz, powiedział, pozwolę ci żyć. Przez cały ten czas myślałem, że Taiga nie żyje. I że to moja wina, Shire-chan.
Majima zamilkł, a Hashire nie mogła przestać sobie go wyobrażać. W ciemnej piwnicy Shimano. Rozpostarte ramiona. Lśniące na tatuażach krople potu, przemykające w dół namalowanymi ścieżkami. Metalowe bransolety na nadgarstkach. Łańcuchy łączące je z hakami wbitymi pod sufitem. Widziała, jak umęczony Majima wisi na nich, pozbawiony sił. Jak unosi podbródek, zupełnie tak, jak przed chwilą, a z oczodołu wyziera czarna pustka i smolista, zakrzepła krew znaczy jego krawędzie, sięgając wąskimi smugami na policzek. Zaciśnięte z bólu, odsłonięte zęby zgrzytały. Myśli o tym, co mu robili, jak torturowali, gdy trwał tak, bezbronny, nie mogła znieść.
Turn ourselves into these ashes
Potrząsnęła głową, wizja znikła. Kurtyna powieki znów zasłaniała ziejącą za nią pustkę. Majima chichotał, jakby właśnie opowiedział jakiś dobry dowcip. Nie zauważyła, kiedy wyciągnął przez stół dłoń i złapał ją za rękę, ale teraz ściskał jej palce. Zorientowała się też, że ma mokre oczy, dopiero kiedy Goro podniósł się z krzesła i sięgnął ku jej twarzy, by kciukiem rozetrzeć łzy.
— Ty mnie chyba kochasz, co? — zapytał, unosząc jedną brew i uśmiechając się… jakoś inaczej. Nie jak pojeb, psychopata, niezrównoważony psychicznie herszt bandy oszołomów, ale jak zwykły szczęśliwy facet.
— Ty chyba żartujesz. — Hashire odsunęła się na krześle, siorbiąc nosem. Ręka Majimy zawisła w powietrzu. — M-muszę już iść — oświadczyła, pospiesznie wstając. Nie rozumiała mieszanki emocji, jaka w niej zawrzała. Czuła, że musi jak najszybciej wyjść na świeże powietrze. Odetchnąć.
Kiedy znalazła się na zewnątrz, mżyło. Rzuciła się biegiem przed siebie i zatrzymała dopiero przed klubem, którego wygaszony jeszcze neon układał się w napis: „Moonlight’. Ostrożnie zeszła po prowadzących w dół schodach, uważając, żeby się nie poślizgnąć.
— Witaj, Kyoushi-san! — rozbrzmiał wdzięczny, dziewczęcy głos, gdy tylko znalazła się na dole i jej oczom ukazała się drobna blondynka w kusej sukience, o lśniących jak gwiazdki oczach. Gdyby nie to, że sama ją zatrudniła, chyba byłaby zazdrosna o jej urodę.
— No cześć, Amber — powitała ją niezbyt ciepło, ocierając nos rękawem.
— Czy… Czy coś się stało? — zapytała zaniepokojona dziewczyna.
— Nie, dlaczego. — Hashire rozpięła wilgotną bluzę i zarzuciła ją na stojący przy wejściu wieszak. — Zaparz mi proszę senchę i przynieś do biura, dobrze? — poleciła hostessie i znikła za białymi drzwiami.
Zamiast od razu usiąść przy biurku i zająć się fakturami, najpierw bez celu chodziła od ściany do ściany, myśląc o wszystkim, czego się dowiedziała. Nie wiedziała, czemu aż tak się tym przejęła. Czy to dlatego, że stał za tym jego szef? Czy zmroziła ją ta bezwzględność względem własnych ludzi? Mimo wszystko to była stara sprawa. A Majima ani nie zasługiwał, ani nie oczekiwał współczucia. Dopiero, gdy Amber przyniosła herbatę, zabrała się do pracy. Papierkowa robota trochę ją odciążyła od myślenia. Błędy w rachunkach pochłonęły ją do tego stopnia, że nie zauważyła, kiedy zleciało popołudnie.
— Niedługo otwieramy, Kyoushi-san — poinformowała ją nieśmiało Amber, zaglądając do biura i uginając kark w wyrażającym szacunek ukłonie.
— Taaak... — Hshire podrapała się po głowie, przeciwko czemu stanowczo zaprotestowały jej włosy, elektryzując się w odwecie. — Możesz mi przypomnieć, jakich specjalnych gości dziś przyjmujemy?
Każdy klub z hostessami dbał o swoich stałych klientów, którzy często rezerwowali na wieczór swoje ulubione dziewczyny. Hashire, która pełniła rolę managerki klubu, musiała wiedzieć, które dziewczyny będą zajęte cały wieczór, a które dyspozycyjne, gotowe obsługiwać pozostałą klientelę.
— Och, na dzisiaj zapowiedział się tylko pan Miyagi, prosi o towarzystwo Sky oraz nowy klient z polecenia, chce jedną z miłych, wygadanych dziewcząt.
—Typ gaduły, co? — Hashire uporządkowała papiery, postukując ich stosem w blat, a Amber potwierdziła skinięciem głowy.
— Kogo mu tu przydzielić… Rain już wróciła do pracy?
— Nie, jeszcze nie.
— Pokaż mi ten przeklęty skorowidz.
Kiedy dziewczyna podała jej Księgę Odwiedzin, jak nieoficjalnie nazywały kalendarium, Hashire rzuciła ją na stół i przewertowała do daty trzynastego października. Po lewej stronie znajdowała się lista hostess, które miały dzisiaj zmianę, po prawej – umówienie klienci.
Miyagi-sama, 17:00, Sky.
Shibata-sama, 18:00, ???
Hashire znów pociągnęła nosem. Jej brwi powoli zbliżały się do siebie.
— Hmmm… — Postukiwała palcem w drugie nazwisko i nagle jej oczy się rozszerzyły i poczuła, jak cała krew odpływa z jej twarzy.
— Wiesz co, Amber-chan? — Uśmiechnęła się pogodnie do hostessy. — Zajmę się nim sama. Przygotuj mi jakąś kieckę.
Kiedy wybiła osiemnasta, Hashire już czekała, upchnięta w opinającą kształty granatową suknię, z upiętymi uroczo włosami i świeżym makijażem. Witała gości przy drzwiach, odsyłając ich do odpowiednich stolików, bądź przywołując hostessy, by zajęły się panami. Ona czekała na swojego klienta. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że istnieje coś takiego, jak zbieg nazwisk, ale Hashire uparcie nie wierzyła w przypadki. Kiedy zjawił się mężczyzna w średnim wieku, przedstawiając się nazwiskiem Shibata, wskoczyła pod jego ramię, poinformowała, że dzisiaj będzie jego towarzyszką i od razu zaprowadziła do ustronnego boxu, którego położenie pozwalało na największą intymność.
Klub z hostessami to nie był burdel. Przychodzili tu głównie mężczyźni, choć odbywały się tu również spotkania biznesowe, którym towarzyszyły kobiety, a hostessy miały dbać o kieliszki gości i zabawiać niezobowiązującą rozmową. Wszystko tu zasadniczo polegało na sztuce konwersacji, dbaniu o samopoczucie gości, pięknych strojach i wdzięku, który koił oczy, ale czasem, gdy hostessie i klubowi zależało na większym zarobku, delikatnie przekraczali te granice.
Hashire nigdy nie zostałaby zawodową hostessą. Nie miała w sobie tyle taktu ani naturalnego uroku. Była raczej cierpka i raczej nieprzyjemna w obyciu, żeby nie rzec wredna. Ale tego wieczoru dała z siebie wszystko. Podsuwała starszemu mężczyźnie zapalniczkę, by odpalił papierosa i patrzyła na jego twarz przez płomień, wyobrażając sobie, że zajmuje on jego twarz.
We walk through the fire
— Czemu nie słyszałem o tobie wcześniej, Hashire-chan? — pytał Shibata, który zdawał się oczarowany jej osobą. Hashire naprawdę się starała.
— Och, nie jestem jeszcze zbyt popularna wśród hostess. — Hashire udała, żesię rumieni, zakrywając dłonią twarz. — Poza tym jest pewien mężczyzna…  Nie. Proszę wybaczyć, Shibata-sama! Nie powinnam mówić o swoich kłopotach...
— Ależ mów, moja droga! — Shinata zgasił papierosa w popielniczce, a Hashire dyskretnie dała znać obsłudze, by ją wymienili. — Czy jest ktoś, kto zbyt śmiało sobie względem ciebie poczynia? — mówiąc to, mężczyzna zmarszczył brwi, jakby szczerze się troszczył; jednocześnie jego dłoń wpełzła na kolano kobiety.
— Jest… Ten mężczyzna… chyba uważa, że ma do mnie jakieś prawa. No wie pan — położyła dłoń na jego dłoni, powstrzymując ją przed sunięciem w górę — zupełnie jakbym należała do niego.
— Nie może być! — Shibata zdawał się szczerze oburzony. I trochę wstawiony. Zamówił przedtem najdroższego szampana. Jego palce mocno zacisnęły się na jej udzie. — Powiedz tylko, kto to, a obiecuję się nim zająć... jeśli tylko pozwolisz. — Dłoń przesunęła się jeszcze wyżej, mocno uciskając jej ciało.
— Mówią na niego Wściekły Pies z Shimano — wyszeptała Hashire, patrząc skromnie w dół. Shibata natychmiast cofnął rękę.
— M-masz na myśli… Majimę?!
Hashire skinęła głową. Głowę wciąż miała pochyloną, ale kątem obserwowała mężczyznę. Czy to naprawdę był on?
Shinata długą chwilę się nie odzywał. Hashire zwątpiła. Opuściła głowę jeszcze usłużniej.
— Przepraszam, że o tym wspomniałam, Shibata-sama! Nie powinnam była…
— Nie… — Ręka mężczyzny wróciła na jej nogę. — Bardzo dobrze, że mi powiedziałaś. Od dawna pragnąłem — jego usta zbliżyły się do jej szyi — zmierzyć się z nim ponownie i tym razem wbić sztyletw  jego serce.
Hashire poczuła dokuczliwe pieczenie w miejscu, w którym wessały się wargi Shibaty. Nie spodobało jej się to. Nie podobała jej się też tożsamość mężczyzny. Bardzo. Walczyła ze sobą, ale nie mogła zapanować nad wykrzywiającym jej twarz wyrazem obrzydzenia. Nie mogła też powstrzymać mgły, która zalała jej umysł, gdy wieczorna – zwykle spokojna – jazzowa audycja z radio, puszczana w klubie co wieczór, zmieniła repertuar i z głośników popłynęły ogłupiające ją nuty.
Tu tu, turum turum turum, tu tu turum, tu tu turum.
Tu tu, turum turum turum, tu tu turum, tu tu turum.
Sweet dreams are made of this… Who am I to disagree…
Is there a way out
Butelka po szampanie stała zbyt blisko.

***

O godzinie dwudziestej w klubie już nikogo nie było, choć zwykle nie pustoszał przed północą. Wszyscy usłyszeli dźwięk tuczonego szkła, nikt specjalnie się tym nie przejął. Rozbrzmiały sympatyczne brawa i zagłuszyły powstałe w chwile potem rzężenie. Hostessa, która była wolna i ruszyła pomóc managerce w uprzątnięciu szkła, szybko wyłoniła się z boxu dla VIPów blada jak ściana. Przemknęła jak strzała przez całą salę i zniknęła w ubikacji. Zaniepokojona Amber przeprosiła na moment swojego gościa i sama ruszyła sprawdzić sytuację. Zaraz potem rozkazała dyskretnie każdej z hostess kończyć spotkanie i wyprosiła oczekujących klientów, uginając się przed nimi w pasie i przepraszając za brak wolnych miejsc. Sukcesywnie pozbyła się wszystkich z klubu, pilnując, żeby nikt nie zaglądał do ustronnego boxu, a potem zadzwoniła powiadomić właściciela.
Majima stanął na progu „Moonlight”, dysząc. Amber już na niego czekała, drżąc na chłodzie.
— Odchodzę — pisnęła, próbując zdusić łzy, zanim Goro zdążył się odezwać. — Niech pan się tym zajmie. — odbiegła, postukując obcasikami.
Majima, pełen złych przeczuć, zszedł do klubu po schodach. Na pierwszy rzut oka nic się w nim nie zmieniło. Nastrojowe, ciepłe światło migotało leniwie, z radio płynęła przyjemna muzyka. Może trochę zbyt ostra jak na spokojny wieczór. Obicia sof koloru pudrowego różu rozrzucało dookoła cięższą, erotyczną aurę i zdawało się być tu błogo, gdyby nie zapach świeżej krwi, który natychmiast wdarł się w nozdrza Majimy. Zaglądał po kolei do boxów, podążając za nim niczym pies za zapachem mięsa. W końcu stanął twarzą w twarz z sednem problemu. Wytrzeszczył oko.
— Shire-chan! — wykrzyknął na widok kobiety. Siedziała z nogą na nogę w pięknej, uplamionej czerwienią sukni i dopijała szampana. Jej uśmiech był odrobinę zbyt szeroki, odrobinę zbyt wesoły, biorąc pod uwagę krew na ścianach. U jej stóp leżał trup.
— Coś mi odbiło, Goro — zwierzyła się, zaciskając palce na szkle. Wciąż uroczo się uśmiechała. — Nie mogłam się powstrzymać. — Trąciła ciało nogą w pantofelku i dopiero wtedy Majima rozpoznał twarz mężczyzny. Nie było to takie łatwe, bo został on pozbawiony oczu. — Chyba się nie gniewasz, kochanie?
Majima był bardzo odporny. Ale gdy spostrzegł, co znajduje się w kieliszku, którym kołysała, nawet jego żołądek stanowczo zaprotestował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz