— Może tym? — usłyszała głos, który przedarł się przez tumult muzyki. Spojrzała w górę. Majima stał nad nią lekko pochylony. Jedną rękę trzymał z tyłu, drugą podawał jej swoje tanto.
Gdy podnosiła wzrok, poruszyły się jedynie oczy. Nie zmieniła pozycji, nie uniosła ręki. Czy to podstęp, omamy? Czy Majima podawałby jej sztylet, z którym mogłaby się na niego rzucić i wyłupić mu to drugie, ciemne jak noc bez snów, oko? Czy był tak pewny siebie, że nie wierzył, iż stanowi dla niego jakiekolwiek zagrożenie? A może był przekonany, że nie jest zdolna, by podnieść na niego rękę ? Czy to był test, próba?
Nagłym ruchem zabrała tanto. Majima uśmiechnął się i nie spuszczał jej z oka. Jeśli się obawiał, że poderżnie mu gardło, niczego nie dawał po sobie poznać. Hashire chciała zobaczyć wątpliwość na jego twarzy. Chciała zasiać lęk albo chociaż niepewność w kimś tak zuchwałym i sprawić, żeby traktował ją poważnie. Żeby przestał się uśmiechać.
Trzymając mocno za trzonek, wyrzuciła w przód ramię. Sztych zatrzymał się tuż przy źrenicy mężczyzny, a on nawet nie drgnął. I wciąż się uśmiechał, nie przejmując się obłędem, który panoszył się w szarych oczach kobiety. Oboje milczeli. Napięcie dzwoniło w uszach, wtrącając szumy w powtarzającą się, wolną piosenkę.
To się musi skończyć. Tylko jak?
I’M ALWAYS WONDERING
IF IT'S EVER GONNA END
IF IT'S EVER GONNA END
Hashire powoli opuszcza tanto. Czubek zahacza o policzek Majimy. Tnie skórę, zostawiając krwawą pręgę, z której wytacza się kropla krwi i spływa, wyprzedzając ruch ostrza. Wbija je głębiej, do kości. Majima syczy, lecz nie powstrzymuje ręki kobiety. Na dnie jego oczu płonie demoniczny ogień. Pozwala się dźgać swoją własnością. Hashire cofa rękę i wyprowadza cios, wstając. Tanto zanurza się w klatce piersiowej. Wcale nie tak łatwo je wyrwać i wbić ponownie. Na filmach wygląda to zawsze tak, jakby ludzkie ciało było konsystencji masła i to takiego, stojącego od paru godzin poza lodówką.Tymczasem ostrze na dobre grzęźnie pod jednym z żebrem. Hashire puszcza trzonek. Obejmują go palce w skórzanej rękawiczce. Majima cofa się o krok i upada na plecy.
I CAN FEEL IT IN MY BONES
I CAN FEEL IT IN MY BONES
I CAN FEEL IT IN MY BONES
Nie. Raczej nie poszłoby mi tak łatwo.
Hashire powoli opuszcza tanto. Czubek zahacza o policzek Majimy, a on syczy ostrzegawczo. Nie pozwoli ze sobą pogrywać. Gdy tylko wyczuwa powagę sytuacji oraz intencje kobiety – jej brak pokory i pragnienie zemsty – z łatwością radzi sobie z zagrożeniem. Jest silnym, zdrowym mężczyzną, a jego przeciwnikiem miała być umęczona, osłabiona kobieta. Wykręca jej rękę w nadgarstku, nim czyni mu większą krzywdę. Hashire nie wypuszcza broni z ręki. Walczy. Klnie. Tanto drży w jej dłoni. Majima już się nie uśmiecha, ale to jej nie pociesza. Yakuza kieruje ostrze w jej strone, zaciskając dłoń w rękawiczce na dłoni kobiety. Mówi coś o utracie zaufania, zmarnowanych szansach i konsekwencjach, które musi ponieść, a sztych zagłębia się gdzieś pod jej obojczykiem. Nie czuje bólu, tylko rozprzestrzeniające się zimno, jakby stal wpadła w sieć krwionośnych naczyń i wysyłała drgania, ukłucia chłodu za pośrednictwem nici żył. Mężczyzna pozwala kobiecie osunąć się na podłogę. Zapala papierosa. Nie jest zadowolony. Tym razem nie dostał tego, czego chciał.
Jakoś nie mam wątpliwości, która z tych dwóch wizji jest bardziej prawdopodobna.
STANDING IN THE DUST
OF WHAT'S LEFT OF US
OF WHAT'S LEFT OF US
Hashire powoli opuściła tanto. Tak, żeby nawet nie drasnąć mężczyzny. Już mu zakomunikowała, że to mogłoby się potoczyć inaczej. I żadna z wersji by mu się nie spodobała. Dlatego zrobi to, czego od niej oczekuje: przeżyje.
Klękła, przysiadając na piętach i położyła przed sobą zaciśniętą pięść. Rozprostowała tylko najmniejszy palec i oparła na nim ostrze. Było bardzo ostre. Na powierzchni skóry od razu wykwitły czerwone krople. Wzięła głęboki oddech. Jeden, drugi, dziesiąty. Podniosła tanto. Policzy w myślach do trzech i to załatwi.
Raz.
Dwa.
Trzy.
— Czyli jesteś gotowa na poświęcenie? — Majima złapał jej rękę w momencie, gdy już zamknęła oczy, pewna, że ostrze zaraz odseparuje palec od reszty dłoni.
Uniosła ciężkie powieki. Cały stres, który nie znalazł ujścia, wstrząsał jej ciałem. Czuła, że zaraz się popłacze.
— Czego ty, kurwa, chcesz? — syknęła cicho, czując, że naprawdę dużo ją kosztuje, utrzymanie otwartych oczu. Czuła się zmaltretowana i psychicznie zdewastowana.
— Chcę, żebyś zrozumiała, że jesteś częścią rodziny. — Głos Majimy brzmiał niemal czule. Przynajmniej tak jej się wydawało, gdy wyłuskiwał tanto spomiędzy jej palców. — Należysz do yakuzy.
Nie podobała jej się ta przynależność, ale skinęła głową.
— Co mam zrobić?
— Pozwól, że to ja coś zrobię. — Majima uśmiechał się niebezpiecznie, ale ona coraz mniej dbała o to, jakie ma względem niej plany. Niech tylko pozwoli jej się przedtem wyspać. Spojrzała mu prosto w twarz i w jego oku zobaczyła swoje własne odbicie.
(I CAN SEE YOU IN MY SOUL)
(I CAN SEE YOU IN MY SOUL)
(I CAN SEE YOU IN MY SOUL)
Skinęła głową.
— Wspaniale! — Majima klasnął w dłonie. — Widzę, że naprawdę jesteś gotowa. — Zmrużył powieki. — Rozbierz się — polecił, sięgając po telefon. — Niech wejdzie — powiedział do słuchawki. — I wyłączcie już to cholerstwo.
Zaraz potem drzwi się otworzyły i stanął w nich starszy mężczyzna, o sflaczałych policzkach i gęsto przyprószonych siwizną włosach. Hashire pomyślała, że to dziwne, że Majima oddaje ją komuś takiemu, ale może facet był kimś ważnym? Przestała o to dbać, gdy głośna muzyka ucichła i pierwszy raz od tygodnia zapadła prawdziwa cisza.
— Nie to. Tylko górę — zganił ją Goro, gdy już pozbyła się bluzki i sięgała w dół, by rozpiąć spodnie. — Połóż się tutaj. — Na sam wydźwięk słowa „połóż” jej mózg zareagował obezwładniającym szczęściem i zalała ją fala senności. Niemożliwe, żeby zachowała świadomość, cokolwiek będą z nią robić. Tymczasem Majima, widząc, że prawie zasypia na stojąco, podprowadził ją do tego jedynego umeblowania w pomieszczeniu, które od początku tu nie pasowało. Zrozumiała, że zostało tu wprowadzone tylko z myślą o tej chwili.
Chirurgiczny stół.
To dziwne, ale miała gdzieś, co jej wytną.
— Na brzuch — poinstruował Goro, a Hashire posłusznie wciągnęła się na stół. Gdy tylko złożyła głowę, jej mózg prawie natychmiast się wyłączył. Zarejestrowała jeszcze, że Goro rozpina jej stanik i nazywa grzeczną dziewczynką.
***
Znowu otaczają mnie ogrody Hamarikyu.
I TRY TO UNDERSTAND
HOW WE'RE HERE AGAIN
HOW WE'RE HERE AGAIN
Tym razem wiem, że to mi się śni. Wciąż jest pięknie. Zachodzi słońce. Złociste rozbryzgi drżą na pomarszczonej tafli Sumidy. Siedzę na pomoście przed herbaciarnią i obserwuję jej leniwy nurt. Robi się chłodno. Na moje ramiona opada ekstrawagancka marynarka. Podnoszę wzrok. Przydługa grzywka czarnych włosów, zwykle solidnie ułożona, opada na jedne, jedyne oko, gdy podnosisz w górę zapalniczkę, by odpalić tkwiącego w ustach szluga. Mierzwisz moje włosy i patrzysz w dal. Ja też odwracam wzrok. Trochę szkoda, że to tylko sen. Że nie pochodzimy z komedii romantycznej. Nie jesteś moim księciem.
Może jesteś czymś więcej? Nie kochankiem, nie miłością, nie bezpieczeństwem. Może jesteś moim przeznaczeniem. Z którym pieprzę się od czasu do czasu. Może masz mnie odmienić, a twój brak zafundowałby lukę w moim scenariuszu. Byłbyś jak wers wypalony niedopałkiem papierosa. Czymś, co miało się wydarzyć. Jak burza, która przeszła obok albo niezapamiętany sen. Próbowałabym przypomnieć sobie twoją twarz i nie wiedziałbym, czy robię to dobrze. Pozostałby uwierający upierdliwie niedosyt. Ty byłbyś tym niedosytem.
A jeśli miałam możliwość wyboru i zaznaczyłam, że wolę cię spotkać? Wolę, żebyś skołtunił całe moje życie, zasiał w nim chaos i wywrócił je na drugą stronę. Podporządkował mnie sobie i dał się ujarzmić, uwolnił z okowów samokontroli. Wolę obłęd z tobą, niż uczucie niespełnienia. Przecież mówią, że lepiej czuć ból, niż nic.
Ale ty jesteś nawałnicą, która mnie nie ominęła. Jesteś jak sztorm, jak nadciągający huragan. Kiedy gasną światła i gęstnieje niebo, jesteś piorunem, który uderza.
(IN THE MIDDLE OF THE STORM)
(IN THE MIDDLE OF THE STORM)
(IN THE MIDDLE OF THE STORM)
Czuła się, jakby przyszywało ją mnóstwo małych wyładowań elektrycznych. Jęknęła przeciągle przez sen. Mrowienia jakby na chwilę ustały. Znów zapadła w sen. W końcu jednak ból okazał się silniejszy. Wybudziła się, wciągając przez usta powietrze.
— Ciii — usłyszała i uniosła podbródek. Przed sobą zobaczyła Majimę. Pochylał się nad nią i gładził jej wyciągnięte swobodnie ramiona. Nie czynił jej krzywdy. Więc czemu tak cholernie bolało? — Jeszcze chwilę. Już prawie skończone.
— Co? — Uniosła brodę wyżej, marszcząc brwi.
— Nie ruszaj się!
— Gotowe! — odezwał się ktoś jeszcze. Hashire obróciła głowę i dostrzegła starszego mężczyznę, który wcześniej wchodził do pomieszczenia. Trzymał w dłoni ubrudzone tuszem tebori*. Hashire natychmiast się poderwała. Nie miała pojęcia jak długo spała, ale podejrzewała, że tydzień bezsenności zadziałał lepiej niż środek znieczulający. Zakręciło jej się w głowie, ale czuła się trochę silniejsza. To znaczyło, że organizm zdążył się odrobinę zregenerować. Sięgnęła ręką za plecy i skrzywiła się, poklepując po łopatce. I bez tego czuła pulsujący ból i pieczenie, zupełnie jakby przeorała plecami po żwirze.
— Nie zrobiłeś tego… — szepnęła, rozglądając się za jakimś lustrem, choć dobrze wiedziała, że nic takiego nie znajduje się w pomieszczeniu. Kątem oka dostrzegła swoje ramię. Były niebiesko-czarne. I zdobiły je czerwone lotosy.
— Nie…
Spojrzała na Majimę z przerażeniem i wściekłością. Ale on nie patrzył na nią. To znaczy patrzył, ale podobnie jak starszy mężczyzna, stojący obok niego, skupiał wzrok poniżej jej oczu. Hashire też zerknęła w dół. Czerwieniąc się mocno, natychmiast zakryła piersi, zakładając ręce na ramiona. Goro postanowił się zlitować i podszedł do niej, trzymając w ręce bluzkę, którą wcześniej kazał jej ściągnąć. Podał ją Hashire, ale ona zaciskała usta i nie odważyła się oderwać żadnej z rąk od ciała. Nie, widząc głodny uśmiech a twarzy yakuzy.
Majima zachichotał i zbliżył się, wkładając bluzkę przez głowę Hashire. Ona natychmiast wciągnęła przez nią ręce, krzywiąc się, gdy naciągnęła się skóra na plecach. Kiedy tylko upewniła się, że już nie obnaża bez potrzeby intymnych części ciała, dała Majimie w pysk.
Chlasnęło z pogłosem. Papieros, który trzymał w ustach, wypadł i potoczył się po podłodze,
THERE'S NO WAY TO GO
BUT STRAIGHT THROUGH THE SMOKE
a gęsta, czarna grzywa posypała się na jego twarz. Hashire się przyłożyła, chociaż okupiła to dotkliwym pieczeniem zarówno dłoni jak i skóry na baru, była zadowolona, że wreszcie coś było w stanie zrujnować jego niedorzeczną fryzurę.
Ale nie uśmiech.
Oburzona Hashire ruszyła po schodach na górę. Złość dodała jej sił i pozwoliła na moment odsunąć myśli o bólu i przebytej niedawno traumie. Rozejrzała się po pokoju. Przez okna wpadały łagodne promienie słońca, odbijając się w wiszącym na drzwiach wejściowych lustrze. Natychmiast do niego podeszła. Stanęła tyłem i przełykając nerwowo ślinę, zadarła bluzkę. To nie wystarczyło, przełożyła więc bluzkę przez głowę, odrzuciła pospiesznie włosy i dopiero wtedy zaparło jej dech.
Całe plecy miała wytatuowane.
Znajome ornamenty, kwiaty i wzory wspinały się aż na jej barki, a stamtąd – na ramiona. Pośrodku nich szczerzył kły niebiesko-czarny wilk. Jego łapę oplatał wąż, taki sam, jak z tatuażu Majimy. Wilk unosił łapę, jakby chciał go strząsnąć, a wąż otwierał paszczę, próbując go posmakować rozdwojonym językiem.
AND THE FIGHT IS ALL WE KNOW
(THE FIGHT IS ALL WE KNOW)
(THE FIGHT IS ALL WE KNOW)
Hashire klnęła w myślach i przeklinała dzień, w którym jej losy skrzyżowały się z losami yakuzy, ale mimo wszystko nie mogła zaprzeczyć jednemu: tatuaż był piękny.
— Wilczyca z Majimy. — W lustrze ujrzała pełne satysfakcji oblicze Wściekłego Psa. — Teraz do siebie pasujemy. — Delikatnie zacisnął dłonie na jej ramionach i obrócił przodem do lustra. Nie mylił się. W blasku wpadającego dnia ich twarze wydawały się tak samo pełne obłędu.
*metalowe igły służące do tradycyjnego japońskiego tatuażu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz