W tekście znajduje się brzydka scena. Brzydki świat, brzydka yakuza, postanowiłam nie wybielać na siłę czegoś, co wydaje mi się, że tak by się skończyło xd Także 18 +.
____________________
Chlust.
____________________
Chlust.
Kolejny haust zimnej wody uderzył ją w twarz i przywrócił przytomność. Zaniosła się powietrzem. Jeszcze nie była w stanie rejestrować, co dzieje się wokół, dlatego przeoczyła, że drzwi się zamykają. A przekręcany zamek zgrzyta. Kiedy odzyskała zdolność koncentracji, usiadła, próbując się zorientować w otoczeniu, co utrudniała potężna migrena, która szalała w jej głowie, siejąc spustoszenie wśród myśli. Przyciskając ręce do oczu, przewróciła się na bok i jęcząc, trwała tak, zwinięta w kłębek, męczona półsnem i bólem, dopóki dolegliwości częściowo nie ustąpiły i dał o sobie znać głód. Podniosła się z koca, na którym leżała w kącie, czując się jak półprzytomne zombie i dopiero wtedy przypomniała sobie, w jak przesranej sytuacji się znajduje.
— Kurwa — wyszeptała z rezygnacją, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie była w tym samym miejscu, w którym dobierali się do niej ludzie Majimy. Poczuła wstręt i lęk na myśl, że prawie została zgwałcona. Wciąż czuła ciepły, niechciany oddech na szyi i zimno sprzączki paska na udzie.
SOME OF THEM WANT TO USE YOU
Potrząsnęła głową, żeby przegonić wizję i natychmiast tego pożałowała. Migrena ryknęła głośno, okrywając ją płaszczem otępienia. Hashire skuliła głowę w ramionach, czekając, aż atak minie. Kiedy ból się wyciszył, pociągnęła nosem, badając wzrokiem miejsce, w którym się znalazła.
To było coś w stylu piwnicy. Nie było tu zbyt przytulnie. Gołe ściany, na podłodze stare deski. Wąskie drzwi prowadzące do ciasnej toalety, w której nie było nic prócz uszkodzonej muszli klozetowej i maleńkiej, ledwo wiszącej umywalki. Masywny stół, jakby wyniesiony wprost z Sali operacyjnej (wciąż widniały na nim czerwone plamy, które wżarły się w obicie) dwa rzędy metalowych, przypominające stelaże półek na kółkach, wysokich pod sufit i to między nie zagłębiła się teraz Hashire
Wody. Tylko ta jedna myśl kołatała się po jej głowie.
Znalazła. Kilka zgrzewek półlitrowych butelek. Od razu opróżniła jedną z nich. Ocierając mokre usta dłonią, rozglądała się po półkach. Wyglądało na to, że Majima nie planował jej zagłodzić. Znalazła sporo suchego prowiantu. Suchary, konserwy, fasola w puszcze i solone krakersy. Sięgnęła po nie i wpychając do buzi jeden za drugim, usiadła po turecku w kącie, w którym się ocknęła. Czekała. Cały dzień czekała, podskakując na każdy, nawet najmniejszy szmer. Ale nikt nie przychodził. Po kilku godzinach zdołała nawet się wyluzować. Tylko tyle? – pomyślała. Póki co jedyne, co jej groziło, to niewygoda i kiepskie żarcie. Nie był to nawet ułamek tego, czego się spodziewała, że ją czeka. Trochę dokuczało jej ramię, ale nie bolało już tak upiornie jak przedtem. Ktoś ją opatrzył, prawdopodobnie usunął kulę i wszystko co czuła, to tępe pulsowanie. I dezorientację.
Nie była pewna, dokąd ją wywieźli, ale w końcu udało jej się rozpoznać dobiegający co jakiś czas dźwięk. Był bardzo charakterystyczny, jeśli już kiedyś się go słyszało. Narastający tumult, coś między szumem, a warkotem, jakby mruczała burza, a zamiast trzasku piorunu –sygnał dźwiękowy, który wydaje jedynie wpływający do portu prom. Wiedząc o tym, że Majima pomieszkiwał swego czasu w Osace, mogłaby się założyć, że to właśnie tu była przetrzymywana.
Kiedy przez maleńkie wąskie okienka umieszczone tuż pod sufitem zaczęła wpadać poświata zmierzchu, Hashire przyjęła za pewne to, że nikt nie przyjdzie. Ciemność i brak towarzystwa jej nie służyły. Nie mogła znieść nocnej ciszy, ale nie spodziewała się, że jeszcze za nią zatęskni.
Wszystko zaczęło się drugiego dnia. Tyle pozwolił jej odpocząć. Przyszedł w środku nocy, kiedy niespokojnie spała, zwinięta w kłębek pod ścianą. Nie zapalił światła. Wystraszyła się, gdy odgłos kroków przedarł się przez sen i wybudził ją z drzemki. Otworzyła szeroko oczy, siadając i przysuwając się do ściany. Czuła na plecach jej zimno. Oswojone z ciemnością źrenice przeczesywały ciemność. Była gotowa ma wszystko. Czy przyszedł tak późno, bo miał nadzieję wykończyć ją we śnie? Tylko w takim razie po co utrzymywał ją przy życiu?
Widziała jego cień niedaleko drzwi. Zatrzymał się i ją obserwował. Mrok rozproszył pomarańczowy blask, gdy uniósł zapalniczkę, żeby odpalić papierosa. Płomyk szybko zgasł i tylko tlący się żar sygnalizował ruchy mężczyzny. Zbliżał się powoli a, gdy podszedł, Hashire zauważyła, że nie ma na sobie swojej marynarki. Wąska księżycowa poświata, wpadająca przez niewielkie okno, osiadała na jego tatuażach. Kobieta podniosła wzrok, powoli sunąc wzrokiem po jego ciele. W tym zimnym świetle Majima wyglądał jeszcze groźniej niż zwykle. Jego rysy twarzy były ostre i niebezpieczne. Tlący się papieros gubił pomarańczowe refleksy w jego ciemnych oczach. Widziała w nich żądzę i pewność, że dostanie, czego chce.
Wiedziała, po co przyszedł.
SOME OF THEM WANT TO GET USED BY YOU
Odpięła mu spodnie i zaczęła od wyrównywania rachunków. Jego syknięcia i pomruki podniecały. Niedopalony papieros wyleciał mu spomiędzy palców, gdy opierał dłonie o ścianę ponad głową Hashire. Myślała, że każe jej wstać i weźmie w ciemności, jednak on pozwolił jej dokończyć. Próbował się wycofać tuż przed finałem, ale zacisnęła na nim wargi, nie pozwalając na to. Powinna być grzeczną dziewczynką. Odkupić winy. Albo chociaż zatrzeć złe wrażenie.
Majima złapał za jej włosy, ale zamiast ją od siebie odepchnąć, wplótł w nie palce, przyciągnął do siebie i jęknął przeciągle. Skończył w jej ustach, jedną dłonią wciąż opierając się o ścianę, drugą powoli wyplątywał z jej włosów. Owijał wokół palca jeden z kosmyków, po czym powoli pozwolił mu się rozwinąć, obserwując, jak ześlizguje się z materiału rękawiczki. Dopiero wtedy przeniósł wzrok na twarz Hashire. Utkwiła w nim jasne, szare spojrzenie, oblizując lubieżnie wargi. Na ten widok nie mógł powstrzymać uśmiechu. Zapiął rozporek i złapał kobietę za ramiona, dźwigając ją na nogi.
— Nie myśl sobie, że jesteśmy kwita — szepnął leniwie, mimo że zamierzał zabrzmieć groźnie.
— Nie myślę — odpowiedziała, ocierając usta dłonią i patrząc Majimie w oczy.
— Mhm — mruknął on, uśmiechając się półgębkiem. — Nie wiem czy to dobrze. — W jego oczach błysnęły wesołe iskry. — Może jak będziesz mi regularnie poprawiać humor… Ale ja już nie będę dla ciebie taki dobry. — Poczuła jego dłoń w kroku. Przez chwilę miała nadzieję, że Goro rozładuje nagromadzone tam napięcie, ale on niemal natychmiast zabrał rękę. — To ty wtedy powinnaś przede mną klęczeć — syknął zajadle i znów złapał ją za włosy, odchylając jej głowę. — Pozwoliłaś mi robić sobie dobrze po tym, jak mnie wsypałaś.
— Nie sposób było cię powstrzymać — wydukała Hashire przez zaciśnięte zęby.
— Racja. — Mężczyzna zachichotał. — Masz szczęście, że trochę cię lubię. — Puścił jej włosy, niespiesznie głaszcząc ją po głowie.
— Cz-czekaj! — zawałowa Hashire, widząc, że Majima zamierza się oddalić. — Co ze mną będzie?
— Mmm... Muszę cię jakoś przykładnie ukarać. — Jeśli wcześniej uśmiech Majimy jej się nie podobał, to tym razem była nim szczerze przerażona.
— T-To znaczy? — Złapała go za rękę, gdy wychodził. — G-Goro, ja… przepraszam! Naprawdę!
Majima tylko wybuchnął śmiechem i zabrał rękę.
— Jakby to mogło cokolwiek zmienić…
— Ile będziesz mnie tu tak trzymać? — Hashire się nie poddawała. — Już wszystko zrozumiałam. Nigdy więcej… Goro! — Chwyciła go oburącz za przedramię, próbując zatrzymać. Miała gdzieś, że się poniża, że błaga, że jest uległa. Jeśli dzięki temu się stąd wyrwie, było jej wszystko jedno. — N-Nie zostawiaj mnie tutaj! Tu jest t-tak cicho… Boję się! Kiedy robi się ciemno…
— Za cicho ci? — podłapał Majima. Odwrócił się do niej, unosząc brwi. — Coś na to poradzimy!
Drzwi za nim trzasnęły, ale dzwoniąca w uszach cisza, która nastąpiła potem, nie utrzymała się długo. Hashire trwała jak w próżni, kalkulując, czy zrobiła wszystko, co mogła. Czy ukorzyła się wystarczając, czy mogła spróbować czegoś jeszcze. Ale nic więcej nie przychodziło jej do głowy. Gdy zrozumiała, że żadna skrucha nie wymaże jej nieposłuszeństwa, zatriumfowała natura, nad którą próbowała zapanować.
Rzuciła się na drzwi i zaczęła w nie walić pięściami, wygrażając się, co spotka Majimę, jeśli natychmiast jej nie oswobodzi, mimo że były to groźby bez pokrycia. Odskoczyła od nich, gdy ryknęły dwa, umieszczone wysoko w kątach pomieszczenia głośniki, których wcześniej nie dostrzegła. Nie były wielkie, ale miały moc.
— Jak ci się podoba?! — usłyszała głos zza drzwi, któremu udało się przekrzyczeć Eurytmics. — Może być?! Moja ulubiona piosenka! Mam nadzieję, że będzie ci raźniej! Baw się dobrze!
Nie udało jej się postąpić zgodnie z zaleceniem. Może było to zabawne przez pierwszy kwadrans. Ale szybko odkryła, że nie będzie w stanie zasnąć w tym hałasie. Kiedy poczuła się zmęczona, próbowała zatykać uszy, ale nawet jeśli udało jej się przysnąć, gdy tylko opuszczała ręce, budziła się na dźwięk głośnej muzyki. Zapętlona piosenka stawała się coraz mniej znośna nie tylko przez natężenie dźwięku. Jej powtarzalność stawała się nie do zniesienia. Kpiła z niej, życząc słodkich snów, podczas gdy nie dawała spać.
Hashire nie zmrużyła oka przez cały tydzień.
***
To jest podłe. Podłe, podłe, podłe.
Każdej myśli towarzyszyło uderzenie potylicy w ścianę.
Po prostu podłe.
Kołysała się w przód i tył, trąc palcami zaczerwienione oczy. Poczucie czasu przestawało istnieć. Nie miała pojęcia, czy minął dzień, miesiąc, czy kwartał. Czasem było ciemno, czasem jasno. Zawsze głośno.
Bezlitosne.
Już nawet nie rozróżniała słów. Wszystko zlało się w jeden, nużący nurt, płynący bezustannie z głośników. Dręczący, tłukący mózg na puree. W głowie jej wrzało. Czuła się chora. Nie była pewna, czy toczy ją gorączka, obłęd, czy jedno i drugie.
Załatwiała swoje potrzeby mechanicznie. Żywiła się, gdy zgłodniała. Piła, będąc spragniona. Korzystała z toalety, kiedy musiała. Ale gdy fizjologia domagała się snu, nie mogła dostarczyć go organizmowi. Była wycieńczona. Żyła na granicy snu i jawy. Miała omamy. Większość dni i nocy spędzała siedząc pod ścianą, zapadając w kilku sekundowe drzemki, z których natychmiast wybudzał ją głos wokalisty.
SOME OF THEM WANT TO ABUSE YOU
Wolałabym, żeby mnie uderzył. Wolałabym, żeby mi przylał, żeby bolało, wolałabym zębate koło i wyrywanie paznokci i…
Podniosła się chwiejnie na nogi. Pod czaszką dudniło, ale pierwszy raz od paru dni miała jakiś cel. Podeszła do drzwi i załomotała w nie przedramieniem.
— Zrobię to… — wychrypiała niemrawo. W ten sposób nikt jej nie usłyszy. Musi znaleźć w sobie siłę. — Zrobię to, słyszysz?! — zawołała, starając się przedrzeć przez niedorzeczną muzykę. — Majima! Ma… — Ze złością i determinacją kopnęła w drzwi, ale albo nikt jej nie słyszał, albo słyszeć nie chciał. — Zrobię to, do cholery. — Zawzięła się. Odwróciła tyłem do drzwi, zacisnęła pięści, otarła nos. Koniec mazgajenia się. Wydawało jej się, że znalazła wyjście z sytuacji. Że tego się od niej oczekuje. Potoczyła szalonym wzrokiem po pomieszczeniu. Znajdzie coś, co się nada i odpokutuje. Zrobi to na ich sposób: yakuzy. Wiedziała, co robią, żeby wyrazić skruchę, lojalność i prosić o wybaczenie.
Skoro mam obciąć sobie palec, przydałby się nóż, pomyślała i ta myśl wydała jej się tak trzeźwa i pełna sensu, jak jeszcze żadna w życiu. Przecież było logiczne, że nie popełni yubitsume* pokrywką od fasoli. Musi tu być coś, co się nada.
SOME OF THEM WANT TO BE ABUSE
Demolowała pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś ostrego. Rozrzucała wszystko dookoła w akcie desperacji. Przewracała metalowe stelaże, rozwalała półki. Uspokoiła się dopiero, gdy umilkła muzyka.
Nie wierzyła w swoje szczęście. Piosenka się skończyła i nie zaczęła ponownie. Bolesna, błoga, świszcząca w uszach cisza przejęła wszystkie receptory kobiety, ale ona nie od razu odważyła się ją kontemplować. Stała, zgarbiona wpół, jak zwierzę, którego zapach zwietrzył drapieżnik. Czy to pułapka? Czy czeka na jej fałszywy ruch?
Z głośników znów potoczyły się dźwięki. Inne niż dotychczas, na co Hashire zaczerpnęła głęboko powietrza. A gdy rozpoznała, co to za piosenka, zaczęła się histerycznie śmiać.
Killing me softly with his song
Killing me softly with his song
Telling my whole life with his words
Killing me softly with his song
Killing me softly with his song
Przestała, gdy tym razem ta piosenka zaczęła się powtarzać.
— Nie — stwierdziła, parskając ostatnią salwą niekontrolowanego śmiechu. — Nie — powtarzała uparcie, zaciskając dłonie w pieści i wpatrując się w głośnik z obłędem w oczach. — Nie! — zawyła, miotając się po pomieszczeniu. — Nie wytrzymam… — Kopnęła w zgrzewkę przewróconej wody mineralnej i złapała się za włosy. — Wystarczy… — jęknęła, kucając. — Już rozumiem. Zrozumiałam… Słyszysz?! — Rozejrzała się dookoła, jakby miała nadzieję, że jest tu ktoś, kto słyszy jej wrzaski. Nie miała pojęcia, że rzeczywiście tak było. Cały czas była obserwowana – mała kamerka przy jednym z głośników śledziła każdy jej ruch, nie ujawniając swojej obecności żadną świecącą się diodą. Hashire nie zauważyła jej nawet wtedy, gdy próbowała dostać się do wzmacniaczy, wspinając się po metalowych stelażach półek. Planowała je stamtąd zrzucić i, przykładowo, rozwalić w drobny mak, ale ostatecznie sama spadła, obijając sobie piszczel i naruszając ranę ramienia. Ból ją otrzeźwił i wystarczył, żeby zrezygnowała. Ale teraz nie zamierzała się poddać. Jeśli to ukróci ten horror, to choćby miała sobie odgryźć najmniejszy palec, zrobi to.
Dysząc z emocji, usiadła pod ścianą i złapała za walającą się w pobliżu pustą puszkę. Niewiele myśląc, oderwała jej wieko. Przyszło jej do głowy, że powinna je zdezynfekować, więc wytarła metal w bluzkę. Położyła lewą dłoń na podłodze, rozłożyła palce. Złapała pewnie za pokrywkę i przyłożyła jej poszarpaną krawędź do nasady małego palca. Syknęła, gdy metal przeciął skórę, ale wątpiła, czy osiągnie w ten sposób coś więcej, niż zwykłe skaleczenie.
— Może tym? — usłyszała głos, który przedarł się przez tumult muzyki. Spojrzała w górę. Majima stał nad nią lekko pochylony. Jedną rękę trzymał z tyłu, drugą podawał jej swoje tanto.
*rytualne ucinanie małego palca przez członka yakuzy, który postąpił niezgodnie z kodeksem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz