Chciałabym spróbować streścić, co się wydarzyło do tej pory. Chyba nigdy wcześniej nie pisałam streszczenia swojej historii, za to lubiłam przedstawiać postacie i może w ten sposób uda mi się też co nieco przypomnieć/zapoznać nowych czytelników z fabułą.
Goro Majima - psychol, szaleniec, ekscentryk; paraduje w półnegliżu, nie uznając za stosowne wkładać pod marynarkę koszulę; nie rozstaje się ze swoim tantoo (japoński sztylet), lecz nie gardzi też bejsbolami, zwłaszcza jeśli w pobliżu znajduje się kilka łbów do rozwalenia; lubi się śmiać tak samo dużo, jak wpadać w szał; nigdy nie wiadomo, czyją stronę prócz własnej trzyma. Yakuza z krwi i kości, nazywany Wściekłym Psem z rodziny Shimano, której służył do śmierci swojego szefa. Obecnie patriarcha własnej rodziny, wpływowa osobowość w Tojo Clanie (który zrzesza w Kamurocho [dzielnica Tokio] wszystkie rodziny); w wolnym czasie prześladuje cywili, nie straszne mu niezapłacone mandaty za stalking; jak każdy yakuza, zawsze dostaje, czego chce.
Hashire Kyoushi - naraziła się tym, że istnieje i prowadzi bar w popularnej części miasta, gdzie wyżej wymieniony yakuza zapragnął mieć punkt sprzedaży detalicznej broni niekoniecznie legalnej; wbrew swojej woli została naznaczona na godną prowadzenia owego handlu i przymuszona do związania swoich losów z Goro Majimą (pod groźbą utraty zmysłów wynikającej z napastliwego stalkingu, który obejmował znajdywanie Majimy w automacie z pluszakami czy pod własnym łóżkiem); targana coraz bardziej sprzecznymi emocjami (lub syndromem sztokholmskim), próbuje się od niego uwolnić. Zdecydowała się zeznawać przeciwko Wściekłemu Psu, lecz skorumpowany nadkomisarz policji Kamurocho zniweczył plan oskarżenia jednej z najpotężniejszych rodzin w Tokio, a Hashire - po nieudanej próbie wycofania się z zeznań - ponosi tego konsekwencje.
Historia zatrzymała się w miejscu, do którego postrzeloną Hashire wywieźli ludzie Majimy.
_________________________________
SOME OF THEM WANT TO BE ABUSED
Wszystko jest takie odległe. I takie wiotkie. Transparentne. Niestabilne, wybladłe, nieforemne. Ale ja jestem ponad to. Już się nie boję. Już mi nie zależy. Jestem tylko biernym obserwatorem, nawet niezbyt zaciekawionym scenami, które rozgrywają się obok. Skupiam się na grze cieni. Obraz raz po raz pochłania gęsty mrok, w który dzielnie wżerają się białe plamy prześwietleń. Denerwują mnie źle ustawione parametry, jednak odkrywam, że mogę nad nimi panować. Im bardziej się interesuję tym, co się dzieje, tym poprawniejsza staje się ekspozycja.
Na stole leży kobieta, a przy niej widzę mężczyznę z idiotyczną fryzurą. Podwija rękawy swojej absurdalnej marynarki, żeby nie ubrudziła ich krew i najwyraźniej dobrze się bawi, grzebiąc czymś metalowym w rozoranym ramieniu kobiety. Chichota przy tym, a ja czuję żal i złość. Na litość boską! Kogo teraz zabiłeś, Goro?
Mężczyzna coś mówi, jego głos staje się gniewny i pełen zawodu. Nie podoba mi się. Nie mogę się skupić na znaczeniu słów. Dźwięk zdaje się dochodzić z tak daleka, a ja unoszę się coraz wyżej. Stąd twarz kobiety wydaje się znajoma. Może ją kiedyś spotkałam. Może kiedyś nią byłam.
— Jest!
Czuję chłód w tym samym miejscu, z którego krwawi kobieta. Facet we wzorzystej marynarce trzyma coś okrągłego między kciukiem a palcem wskazującym i chyba cieszy się na ten widok.
Ogarnia mnie coraz większy ziąb. Chyba ma to coś wspólnego z tworzącą się na podłodze kałużą. Coś mnie wzywa. Gdzie indziej. W kierunku prześwietleń. W górę.
I TRAVEL THE WORLD
Ale moje miejsce jest na dole. Tam jest cieplej. Tylko nie pozwól mi się wykrwawić, idioto.
Gniew przyciąga mnie bliżej ciała. Facet obok wzdryga się, jakby też czuł chłód. Przestaje przyglądać się kuli i zwraca uwagę na nieprzytomną kobietę.
— Hej. — Łapie za jej rękę. — Hej! — Wiem, że jego uścisk się wzmacnia. — Szlag. — Chwyta zakrwawiony krawat, którym wcześniej musiało być przewiązane ramię i zaciska go tuż nad raną. — Nie tak prędko, złotko. — Wymierza kobiecie siarczysty policzek, a ja czuję uderzenie ciepła. — Gdzieś ci się spieszy?! — Łapie ją za ramiona, lekko unosi i potrząsa. — Ode mnie się nie ucieka. Mnie się nie zdradza — cedzi przez zaciśnięte zęby. — Zejdę po ciebie nawet do piekła, jeżeli będę musiał. — Kolejny policzek, kolejna fala gorąca. — Nie tak to wymyśliłem. Nie popsujesz mi planów. — Tym razem czuję następne uderzenie. Piecze. Gorąco jest nie do zniesienia. Jest…
Upał. Lato daje się we znaki. Ulice Tokio parują. A jest dopiero dziesiąta. Asfalt się topi. Prawie gubię w nim buty. Uciekam na chodnik. Dyszę, idąc prze siebie jak na skazanie. Docieram pod Vincenta i mam nadzieję schronić się w chłodnym wnętrzu, ale buchające w twarz ciepłe powietrze pozbawia mnie złudzeń.
Zamykam drzwi, podnoszę rolety, czuję cieknącą po plecach strużkę potu. Włączam wentylator, nie słyszę jak otwierają się drzwi. Odwracam się, krzyczę. Krótko, łapiąc się za serce. Klnę. Kiedyś dostanę zawału.
— Czego tu? — warczę, wrogo nastawiona. Nie potrzebuję dzisiaj dodatkowej roboty. Samo prowadzenie baru zdaję się być ponad moje siły.
— Jak ty się odzywasz do szefa, hę? — Majima jest niezadowolony, mruży oczy, ręce trzyma w kieszeniach. Raczej nie przyniósł w nich paru sztuk broni, które mam zutylizować na czarnym rynku, jaki kwitnie na moim zapleczu. Nie przyszedł tu w celach biznesowych. Jednak zerżnąć się na własnym barze też nie zamierzam się dać.
— Jeśli przyszedłeś mnie rozgrzać, to się spóźniłeś — uprzedzam, wachlując się dłonią. — Upał cię wyręczył.
— Mam być zazdrosny?
Jest zaborczy. Był taki jeszcze zanim zaczęliśmy się bzykać. Co było tylko kwestią czasu, od kiedy zdał sobie sprawę, że jest dla mnie atrakcyjny. Choć, jak Boga kocham, patrząc na jego wybrakowaną twarz, niedorzeczny styl ubierania i kretyńsko obcięte włosy, nie mogę dojść do tego, co mi się w nim, kurwa, tak spodobało. Za to dane mi jest dochodzić raz po raz do o wiele przyjemniejszych wniosków. I kiedy nocami rwę włosy z głowy, pytając samą siebie, dlaczego nie rzucić wszystkiego w pizdu i nie spierdolić na drugi koniec kuli ziemskiej, ta część mnie, która dobrze wie, czemu tu tkwię, cierpliwie mnie uświadamia. Co takiego ma Majima, bez czego ciężko byłoby mi się obyć, gdy już poznałam tego smak?
Magicznego fiuta.
Może to mało liryczne, ale dobry seks to czasem wystarczający powód, by zostać.
— Po co przyszedłeś? — pytam ponownie, zakładając ręce na ramiona.
— Może wpoić ci parę manier? — odpowiada pytaniem Majima, zakładając z tyłu ręce i zbliżając się do mnie.
— Nie mam ochoty na takie zabawy — uprzedzam, przełykając nerwowo ślinę, gdy mężczyzna zatrzymuje się tuż przede mną.
— A na co masz ochotę?
Nie podoba mi się jego uśmiech. Mimo to – chyba przez to gorąco – wyrzucam z siebie pierwsze, co przychodzi mi do głowy:
— Na lody.
Kurwa, jeśli teraz rozepnie rozporek, to nawet nie będę mogła powiedzieć, że to nie był mój pomysł
— Kuszące. Mogą być herbaciane?
Przysięgam, że jeśli wleje sobie w spodnie earl greya, to będzie ponad moje siły.
— N-Naprawdę, nie wiem czego chcesz i…
— Chcę, żebyś dzisiaj zrobiła sobie wolne. — Nagle odrywam się od ziemi, gdy Majima łapie mnie w pasie, zarzuca sobie na ramię i – popiskującą niezrozumiale – wynosi z baru.
AND THE SEVEN SEAS
***
Obserwuję go, gdy prowadzi. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam Majimy za kółkiem. Opiera łokieć o drzwi, na zaciśniętej pięści podpiera szczękę, kierownicę trzyma tylko jedną dłonią. Nonszalancja i zblazowanie parują przez pory jego skóry jak feromony. Podoba mi się to. Podoba mi się, że skórzane rękawiczki pasują do obicia kierownicy i tapicerki. Że jedziemy za szybko, a ja się nie boję, ukojona jego pewnością siebie. Zerka na mnie, czując na sobie mój wzrok, widzi mój uśmiech i też się uśmiecha, kierując spojrzenie z powrotem na drogę. Zmienia ręce. Ta, którą prowadził, ląduje na moim kolanie. Pociera moją skórę kciukiem. Jest przyjemnie. Czuję się prawie jak zakochana dziewczyna, która jedzie na wycieczkę ze swoim chłopakiem. Może i daleko mi do Bonnie, ale on spokojnie mógłby być Clydem.
Nigdy się nie spodziewałam, nigdy nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że przeżyję z tym człowiekiem chociaż jeden normalny dzień. Jakbyśmy byli zwykłymi ludźmi, a yakuza złą organizacją w bajce dla dzieciaków. Byłoby całkiem miło, być zwyczajną, przeciętną parą żyjącą na obrzeżach Tokio. Bo to tu zabiera mnie Goro.
Ogrody Hamarikyu mnie zachwycają, ale sama nie wiem, czy powinnam podziwiać otoczenie, czy skupić się na Majimie, żeby na zawsze wyryć w pamięci widok, którego – byłam tego pewna – więcej nie zobaczę.
Do tej pory nie widziałam go jeszcze w tak nieformalnym wydaniu. Owszem, marynarka ze skóry węża nie robi przesadnie eleganckiego wrażenia, jednak to wciąż marynarka i to nie tania, a uzupełniona klasycznymi, czarnymi spodniami i lakierkami z charakterem, przekazuje jasny, zamierzony komunikat: tak, jestem pojebany, ale stać mnie na te ciuchy, więc muszę być kimś ważnym; miej się na baczności; a najlepiej zejdź mi z drogi, plebsie.
A to jeszcze nic, bo Goro naprawdę potrafi się odstawić, kiedy mu zależy lub wymaga tego sytuacja – czyli gdy nie ma wyjścia. Sięga wtedy po popielaty garnitur, pod który wkłada wiśniową koszulę i czarny krawat. I właśnie dlatego obrazek przede mną kłóci się ze wszystkim, co wiem na temat tego, jak powinien wyglądać herszt mafii.
No bo… Sandały i niebiesko-granatowe szorty? Serio? Gdyby nie to, że outfit uzupełniają tatuaże – Majima poszedł na całość i ściągnął koszulkę – jasno dające do zrozumienia, z jakiego półświatka wypełzł ten osobnik, można by go wciąć za jednego z turystów, których w ogrodach jest całe mnóstwo.
I których Goro się pozbył. Zorganizował to tak, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Poza paroma jego ludźmi, których musiał wysłać tu wcześniej, by wszystko przygotowali. Wynajął całą herbaciarnie. I raczej nie chodzi mu o herbatę, bo Minami wita nas szklankami do połowy pełnymi whisky. Gdy tylko zabieram jedną z nich, Minami – wymieniając znaczące spojrzenie z szefem – bierze mnie pod ramię i gdzieś prowadzi. I jest ubrany, i to ładnie, co nie zdarza mu się w ogóle, a kto go zmusił do paradowania w koszuli w upalny dzień, mogę się tylko domyślać. Chcę pytać, o co chodzi, ale wtedy on wskazuje na jedne z drzwi i odpędza mnie w ich kierunku dłonią. Marszcząc brwi, przechodzę przez nie.
Łazienka jest piękna. Błyszczą kremowe kafelki na podłodze, złote kinkiety, złoty żyrandol pod sufitem, porcelanowe, śnieżnobiałe umywalki, na ścianach panele koloru soczystego, ciemnego mahoniu, wpadającego w ciepły, wiśniowy odcień. W tym samym kolorze jest obudowany drewnem rząd kabin za moimi plecami. Ale nie je mam podziwiać.
Na jednej z nich, na eleganckim, metalowym wieszaku, wisi strój kąpielowy. Czerwony, jednoczęściowy, choć gdy go ubieram, okazuje się, że wycięcia po bokach są tak pokaźne, że górę z dołem łączy zaledwie wąski skrawek materiału. Nieważne jak długo się przeglądam w lustrze, strój nie staje się mniej skąpy.
EVERYBODY LOOKING FOR SOMETHING
Trochę onieśmielona, owijam się czarnym pareo, które dołączone jest do stroju. Nie wiem po co, bo gdy tylko wychodzę z łazienki, rozwiązują je męskie, wydziarane od łokci ręce.
— Daj spokój — mruczy Majima, okręcając mnie wokół własnej osi — na zewnątrz jest upał. Nie potrzebujesz tego.
— To tylko głupia, prawie niewidzialna woalka — protestuję, ale ona ląduje na ziemi.
— No właśnie. Głupia — zgadza się Majima. — Wiedziałem, że nie będzie pasować — dodaje, lustrując mnie wzrokiem spod zmrużonej powieki. — Chodź. — Łapie mnie za rękę, nie jak zwykle – za nadgarstek, by gdzieś mnie zaciągnąć. Tym razem jego palce splatają się z moimi. Zabiera mnie za zewnątrz. I już wiem, dlaczego wybrał to miejsce.
Widok jest nie z tej ziemi. Jak na planszy widać stąd fenomen walki sił pierwotnych z postępem. Wody oceanu wkradające się między wysokie, nowoczesne budynki. Wygląda to majestatycznie i niezwykle, jak lokacja z komputerowej gry RPG. Stoimy u ujścia rzeki Sumidy, znad której niesie się rześki, słony zapach. Słychać krzyki mew. Zieleń ogrodów rzuca wiosenną poświatę na lato i miasto, zabarwia odbicie wody.
— Podoba ci się? — Otaczają mnie ramiona mężczyzny. Goro stoi za mną, opiera podbródek na czubku mojej głowy.
— Pięknie — odpowiadam cicho. Czuję ciepło jego ciała i ciepło nagrzanego tarasu, na którym stoimy, obejmuje moje stopy. Promienie słońca smagają czule moją skórę. Zamykam oczy, unoszę twarz na ich spotkanie. Jest dobrze. Zaciskam palce na przedramionach, które obejmują mnie w pasie. I tak trwamy w upale.
Dzień upływa powoli i jest usłany kolejnymi oznakami sielanki. Grill, który obsługują dla nas ludzie Majimy. Bose stopy na miękkiej trawie. Coraz bardziej rumiane ciała, nieustannie szukające pretekstów, by się o siebie ocierać. Kąpiel w Sumidzie. Śmiech. Krople wody spływające w głąb mojego dekoltu. Za którymi on wodzi palcem. Krople spływające po jego szyi. Które zlizuję. Spacer i mrożona herbata. Gorące pocałunki, gorętsze niż lejący się z nieba skwar. Wszystko jest takie jak powinno. Takie idealne.
Takie nierzeczywiste.
Jak ocean, którego wysoka fala wdziera się na ląd niczym morska lawina, by zmieść wszystko co stanie jej na drodze.
Chlust.
Kolejny haust zimnej wody uderza ją w twarz, starając się przywrócić jej przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz