Tym razem cofniemy się o jakieś trzynaście lat, żeby zerknąć, jak to się zaczęło.
I'm so excited - powinno być piosenką życia Majimy.
______________________
(1993)
— Kyo-san…?
Dziewczyna o ciemnych włosach i ufarbowanych na niebiesko końcówkach, nawet nie podniosła jasnych, szarych oczu znad ananasa, którego kroiła na równe plasterki. Tylko jedna osoba zwracała się do niej w ten sposób, a była nią jej przyjaciółka, Hakai.
— No?
— Ten facet obcina cię wzrokiem odkąd tu wszedł.
Dopiero to skłoniło Hashire do uniesienia wzroku.
— Który? — spytała, wsuwając okulary na grzbiet nosa.
— Tamten przy wejściu.
— Ten w tym białym garniaku?
— N-nie. Ten drugi.
— Ygh. — Hashire skrzywiła się, wymieniając spojrzenie z ciemnookim typem. — Ten obcięty od garnka? W tej, kurwa, marynarce ze skóry węża? — Kobieta parsknęła śmiechem, płosząc mężczyznę, który odwrócił wzrok.
— Zauważyłaś jaki ma styl ubierania i że nie trafił z fryzjerem, ale że brakuje mu lewego oka już nie? — Hakai patrzyła na przyjaciółkę, zdegustowana.
— A faktycznie. — Hashire zmrużyła oczy, przyglądając się temu, który wcześniej przyglądał się jej i sądząc po jego nerwowych ruchach, teraz to ona wprawiała go w zakłopotanie. — Całkiem mu do twarzy z tą przepaską. Szkoda, że ma spaczony gust.
— Zupełnie jak ty, Kyo-san!
— On znowu tu jest, Kyo-san.
— Hm? Kto taki?
— No ten typ! Ten co wczoraj i przedwczoraj… Ten bez oka!
— Aaa. No jest. — Hashire wzruszyła ramionami.
— Nie przeraża cię to?
— Co ma mnie przerażać? Stały klient?
— Ten facet jest jakiś dziwny.
— Facet jak facet.
— Ciągle się na ciebie gapi.
— Widocznie jestem taka ładna.
— Otacza go jakaś dziwna aura. Niebezpieczna.
— Yhym.
— Mówię ci, że coś jest z nim nie-tak, Kyo-san.
— Panikujesz, Hakai.
— Czemu nigdy nic sam nie zamówił?
— Może jest nieśmiały?
— Koleś, który nie nosi nic pod marynarką, nie może być nieśmiały.
— Pozory.
— Widziałaś jego dziary? To na pewno yakuza.
— Jak co drugi w tym mieście. Splajtowałabym, gdybym ich nie obsługiwała.
— Mi się wydaje, że on nie takiej obsługi oczekuje.
— Nie przesadzaj.
— No to zobaczysz. Jemu źle z oczu patrzy.
— Jedno ma tylko.
— No właśnie!
— To o niczym nie świadczy…
— To o niczym nie świadczy…
— To ostrzeżenie. A ty się zrobiłaś strasznie naiwna, Kyo-san.
— Oczywiście. Właśnie dlatego trzymam pod ladą winchestera.
— To żądna przygód.
— Kyo-san! — Hakai wbiegła do „Vincenta”, prawie razem z drzwiami. — O Boże, KYO-SAN!
— Jezus Maria, co się stało?! — Hashire wzmocniła uchwyt na nożu, którym kroiła ananasa na piniakoladę.
— Wiem, co to za jeden! — Hakai wpadła za bar, ściskając ramię Hashire.
— Co?!
— Wiem, kim jest ten gościu!
— Ja pierdolę i z tego powodu roznosisz mi knajpę?!
— Nic nie rozumiesz, Kyo, nic a nic!
— Czego nie rozumiem?!
— Ten facet… To Wściekły Pies z Shimano!
Hakai pierwszy raz była świadkiem tego, że Hashire zaniemówiła. Zwykle na wszystko miała odpowiedz, ale teraz milczała. Jej spojrzenie zakradło się do tego stolika, przy którym od jakiegoś czasu codziennie zasiadał mężczyzna w czarnych skórzanych rękawiczkach z przepaską na oku i w bojowych wyjściowych butach z metalowymi okuciami. Pierwszy raz spojrzała na niego w inny niż dotychczas sposób, łącząc jego niedorzeczny wygląd ze wszystkimi niebezpiecznymi faktami na temat Wściekłego Psa, które krążyły po mieście, a on, dostrzegając strach w jej oczach, podniósł się z krzesła, osobiście zmierzając do baru.
Hakai zacisnęła palce na ramieniu przyjaciółki.
— O kurwa, on tu idzie… Co teraz?
Tonight's the night we're gonna make it happen
— W cz-czym mogę pomóc? — Hashire oparła dłonie o kontuar, przyglądając się jak mężczyzna siada przy nim, nie spuszczając z niej oka. Dopiero z bliska dostrzegła zachodzące na jego pierś tatuaże. Podejrzewała, że jest yakuzą, ale czego, u diabła, szukał u niej w knajpie ten demon?
— Wodę sodową — poprosił mężczyzna, a Hashire uwolniła się z uścisku przyjaciółki i przygotowała napój. Stawiając przed nim szklankę, odważyła się spojrzeć Wściekłemu Psu z bliska w twarz i przez chwilę nie odrywali od siebie wzroku, dopóki Hakai nie pociągnęła jej za długi kucyk, szepcząc na ucho:
— Nie wiesz, że psu nie patrzy się prosto w oczy?!
— Ten ma tylko jedno, więc się nie liczy — odmruknęła Hashire, ale posłuchała Hakai. Wycofała się i zajęła bezcelową krzątaniną, wciskając w ręce przyjaciółki szklanki.
— Jesteś pewna, że to on? — zapytała ją półgębkiem. Ciemne loki Hakai zatrzęsły się, gdy przytakiwała. — Ale skąd to wiesz?
— Pamiętasz, jak pojawił się tu pierwszego dnia? Z takim gościem w białym garniturze…
— No. Przystojniak. Pamiętam.
— No to okazało się, że ja znam tego gościa.
Dystrykt czerwonych latarni jak każdej nocy i każdego dnia spowity był przyćmionym, budującym nastrój sztucznym oświetleniem. Ktoś całkiem nieźle to sobie obmyślił, budząc do życia miejsce w opuszczonym podziemnym korytarzu, który pierwotnie miał prowadzić do stacji metra w West Parku, ale ostatecznie nigdy nie pociągnięto tam torów. Odkąd to miejsce przejął Informator, zmieniło się w rozrywkowy raj, gdzie roiło się od przyjemności. Od płatnej miłości począwszy, przez nielegalne kasyno, aż do tajnego colosseum, gdzie można było stoczyć lub obejrzeć walki o różnym poziomie okrucieństwa.
To właśnie tu pracowała Hakai Aoiro. Nie była może specjalnie dumna z tego, gdzie skończyła, ale przynajmniej na siebie zarabiała, mogła opłacić mieszkanie, które wynajmowała z Hashire, a pieniądze, które przyjaciółka wciskała jej za każdą pomoc w Vincencie, odkładała do wspólnego budżetu, z którego robiły zakupy. Hashire już kilkukrotnie namawiała ją, by przyjęła stałą posadę w barze, ale Hakai miała wgląd w faktury. Lokal wciąż był zadłużony, a Hashire ledwo wychodziła na zero. Nie mogłaby na niej żerować, wyciągając jeszcze wypłatę dla siebie. Dlatego wraz z innymi dziewczynami stała teraz w jednym z otwartych salonów, które od przechodzących przestronnym korytarzem ludzi oddzielone były podestem, na którym się wznosiły i niezbyt gęsto rozstawionymi prętami. Klatki. To przypominały. A wdzięczące się zza nich dziewczęta pragnęły być podziwiane jak egotyczne okazy.
Hakai nie znosiła naprzykrzać się mężczyznom, ale jej szef wyraźnie zaznaczył, że ekspozycja towaru jest niezbędna w tej pracy. Przynajmniej uczciwie wypłacał dziewczynom ich część pieniędzy, więc Hakai zaakceptowała te warunki, choć w dalszym ciągu niezbyt chętnie zaczepiała potencjalnych klientów. Przynajmniej mogła sobie wybrać, dla którego z nich zachęcająco uniesie kimono czy pomacha, wyciągając rękę przez pręty.
— Hej… Hej, przystojniaku! — zawołała śpiewnie, namierzając postawnego, wysokiego mężczyznę, który zmierzał gdzieś prędko w sobie tylko wiadomych sprawach i nie wyglądał, jakby cierpiał na brak gotówki. — Tak, ty. Podejdź — zachęcała, kołysząc biodrami, gdy udało jej się złapać jego spojrzenie.
Mężczyzna zwolnił. Była pewna, że gdzieś już go widziała. Ten biały garnitur… Czy nie przychodził czasem do Vincenta? Zanim pokojarzyła, w jakim towarzystwie był ostatnio, mężczyzna zbliży się niepewnie, odpalając wyciągniętego papierosa.
— P-Przepraszam, trochę się spieszę… — wytłumaczył się, zatrzymując w odległości jakiś dwóch metrów od wzdychających do niego dziewczyn, które Hakai zgromiła spojrzeniem. Jeśli komuś dostanie się ten smakowity kąsek, to jej.
— Tak bardzo, że nie możesz poświecić trochę czasu pięknej kobiecie? — Puściła do niego oczko, a facet wyraźnie się speszył.
— O-obawiam się, że nie mam go aż tyle…
— Och, długodystansowiec? — Hakai zachichotała, a mężczyzna się zaczerwienił, ale nie odwrócił wzroku. Im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej kogoś jej przypominał. Poważna twarz, spokojny, niski głos. Kiedyś znała chłopaka, który mógłby wyrosnąć na mężczyznę takiego jak on, ale czy to możliwe…?
— C-Czy ty… — Mężczyzna zbliżył się na wyciągnięcie ręki. — Ao-chan?
Hakai uniosła brwi, przyglądając mu się z bliska.
— Nie możesz być… Kiryu Kazumą?
— Tak. To ja. — Na ustach Kazumy pojawił się cień uśmiechu, ale po chwili znów się zmieszał, targając swoje zaczesane do tyłu, gęste, czarne włosy i nie wiedząc, co powiedzieć.
— O rany. Co za niefart. — Hakai zakryła usta dłonią. — Znaczy… Dobrze cię widzieć, ale… Poczekaj chwilę. OK?
Kazuma kiwnął głową, a Hakai zawiązała rozsupłane kimono i znikła, by za chwilę pojawić się tuż obok niego, nerwowo zakładając za ucho wymykający się spod kontroli kosmyk włosów.
— Ojej, naprawdę urosłeś — poczyniła tę uwagę, uśmiechając się do Kazumy i zakładając na ramiona ręce. Kiedy ostatnio się widzieli, był od niej wyższy może o pół głowy, dzisiaj musiała unieść podbródek, by spojrzeć mu w oczy.
— Tak jakoś wyszło. — Kiryu podrapał się po karku. — Może usiądziemy na chwilę? — Wskazał na ławkę stojącą przed wejściem na arenę walk.
— Pewnie, czemu nie.
Kiedy usiedli — Kazuma opierając ręce na ławce po obu swoich stronach, Hakai splatając je na podołku — zapadła cisza.
— W-więc… Pracujesz tutaj? — zapytał niezbyt mądrze Kazuma, a Hakai westchnęła.
— Nie jest to szczyt moich marzeń, ale… Nie narzekam.
— N-nie oceniam. — Kiryu zerknął na dziewczynę, zastanawiając się, czy jej nie uraził. — Po prostu pamiętam, jak zawsze mówiłaś, że zostaniesz policjantką.
Hakai zaśmiała się niewesoło.
— Matko, kiedy to było… Jak to dzieciak, myślałam, że świat stoi przede mną otworem. — westchnęła, wspominając. — Życie to zweryfikowało.
Kiryu ściągnął brwi jeszcze mocniej niż zwykle. Zawahał się, ale w końcu się zdecydował i położył rękę na kolanie Hakai, jednak nie było w tym nic zdrożnego, nic, do czego jeszcze przed chwilą go zachęcała. Tylko on mógł zdobyć się na taki gest z całkowicie niewinnymi zamiarami. Próbował dodać jej otuchy, pocieszyć, bo:
— Nie wydajesz się zbyt szczęśliwa, robiąc to, co robisz — powiedział jej, postanawiając być szczerym, choćby przez wzgląd na stare czasy.
— Nie przejmuj się tym, Kiryu. To tylko tak źle wygląda. — Hakai poklepała go po dużej, ciepłej dłoni spoczywającej na jej nodze. Prawda była taka, że nie ze wszystkimi klientami szła na całość. Większość z nich potrzebowała tylko towarzystwa, uwagi, czułości. Miała stałych klientów, którzy wracali tylko po to, żeby zwierzać jej się ze swoich problemów, a ona pozwalała im wypłakiwać się na swojej piersi. Mimo to Kazuma szybko i trafnie zauważył, że to nie daje jej szczęścia. Wymienili się długim, pełnym zrozumienia spojrzeniem. Oboje nie mieli łatwego startu, jak każdy, kto zaczynał od sierocińca. On też nie wyszedłby na prostą, gdyby Shintaro Kazama w porę nie wyciągnął do niego ręki. Dlatego postanowił teraz przekazać tę karmę dalej.
— Posłuchaj, Hakai. Znam kogoś w policji… Spróbuję z nim porozmawiać. Może… Może coś się uda.
— Niepotrzebnie się kłopoczesz, naprawdę… Ja przecież nie mam potrzebnego wykształcenia ani…
— Ani nie jesteś spalona tam, gdzie policja nigdy nie wejdzie — przerwał jej Kazuma. — Na pewno przydałaby im się taka osoba jak ty. Nie mogę ci nic obiecać, ale jeśli coś uda mi się wskórać… Gdzie mogę cię szukać?
— Heh, zdaję się, że nie często zaglądasz tutaj, co?
— N-no, no nie. C-czasem do Colosseum…
— Poważnie, Kiryu?! Nie wiesz jakie to niebezpieczne?! Przedwczoraj wynieśli stąd kogoś w czarnym worku, sama widziałam! Został zasztyletowany na arenie! — oburzyła się Hakai. Opierniczony Kiryu wyglądał na jeszcze bardziej speszonego, więc złagodniała i westchnęła ciężko. — Masz telefon?
Kiedy Kazuma podał jej komórkę, wprowadziła swój numer i wstała z ławki.
— Dziękuję za wszystko, Kazuma-kun. Naprawdę nie musisz… — Już miała się z nim pożegnać, kiedy drzwi do Colosseum otworzyły się i zobaczyła, jak wychodzi z niego, przeliczając plik banknotów, ten sam mężczyzna, który ostatnio bez przerwy przesiadywał w Vincencie. Wciągnęła głośno powietrze, ale to Kiryu zachował się tak, jakby nie chciał być zauważony. Pociągnął nagle Hakai na siebie, tak że usiadła mu okrakiem na kolanach i przytulił się do niej. Jego twarz była teraz o kilka centymetrów od jej twarzy, a zanim Hakai zdążyła zastanowić się nad tym, co się dzieje i dlaczego, Kazuma zapytał:
— Poszedł sobie? Ten gość z baseballem?
Odwróciła niepewnie głowę, oglądając się za siebie. Zobaczyła szerokie barki i powiewającą w ruchu marynarkę, gdy mężczyzna się oddalał, ciągnąc za sobą kij.
Kiwnęła głową, odwracając się do Kiryu, a jego dłonie objęły ją w talii. Podniósł ją, ściągając z siebie, jakby zupełnie nic nie ważyła i odstawił na ziemię.
— Przepraszam. Ten facet mnie prześladuje, dlatego… — zaczął się tłumaczyć, ale Hakai nie dała mu dokończyć.
— Ciebie też?!
— Co masz na myśli? — zaniepokoił się Kiryu. — Czy Majima-san cię niepokoi?
— A kogo nie! Widziałeś tę zakazaną mordę? — Hakai się wzdrygnęła. — Zaraz… Powiedziałeś „Majima”? Ten Majima? W-Wściekły Pies Shimano?
— Tak.
— O w dupę. Przerąbane!
— Czy on ci grozi?
— Nie chodzi o mnie. I do tej pory w sumie nic nie zrobił, ale jeśli jest, kim mówisz, to tylko kwestia czas. — Na pytające spojrzenie mężczyzny wyjaśniła: — Przychodzi i lampi się na moją przyjaciółkę. Dzień w dzień.
— Gdzie?
— Do Vincenta.
— Do Vin… Aha.
Wtedy Hakai sobie przypomniała.
— Ciebie chyba też kiedyś tam widziałam… Razem — zmrużyła oczy — z nim? — Wskazała głową za siebie, gdzie w oddali znikał Majima.
— Tak. Śledził mnie, a ja postanowiłem schronić się w barze, ale i tam mnie znalazł.
— Dlaczego cię nęka? Łączą was interesy?
— Stare czasy — odpowiedział zwięźle Kiryu. — Powinniśmy zatroszczyć się o twoją przyjaciółkę. Kiedy Majima na kogoś się uprze, nie odpuszcza. Coś o tym wiem.
— O-OK. Skoro tak mówisz… Czy mogę do ciebie zadzwonić, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli?
— Dzwoń cokolwiek się stanie. Jeśli wykona ruch, najlepiej od razu go powstrzymać. — Kazuma pogrążył się w myślach. — Może gdybym mu wtedy oddał… Zamiast pozwolić, by prawie zatłukł mnie parasolem… Może dzisiaj nie miałbym tego problemu.
Kiedy wypił wodę, zamówił jeszcze raz to samo, w końcu szklankę burbona i szkocką. Cały czas wodził wzrokiem za właścicielką lokalu, w której ruchach pojawiała się coraz większa nerwowość, ale to go nie zniechęcało. Wiedział już dość. Teraz uprzykrzał jej życie w celach czysto rozrywkowych, a wcześniej obserwował ją wystarczająco długo, by upewnić się w przeczuciu, które go ogarnęło, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.
— Ta dziewczyna… — odezwał się, czując, że ktoś kładzie rękę na jego ramieniu i słysząc krótkie „Majima-san” wypowiedziane niskim, opanowanym głosem. — Chcę mieć tę dziewczynę.
Kiryu chrząknął, zajmując miejsce obok niego i opierając dłoń na udzie, wychylił się w jego stronę.
— To nie jest sklep. Nie wszystkie towary za ladą są na sprzedaż.
Goro zachichotał, dopijając swoją whisky.
— Szanuję kobiety. Nie uważam, że wszystkie się sprzedają — oświadczył, odrywając wzrok od Hashire, by spojrzeć na Kiryu. — Ja też nie jestem typem nabywcy.
— Nie?
— Nie, Kiryu-chan — westchnął, poirytowany. — Akurat ty powinieneś coś wiedzieć na ten temat. — Kiryu nie wykazywał oznak zrozumienia, więc Majima syknął i kontynuował: — Kiedy czegoś chcę, to sobie to biorę. Nie pytam, czy można, ani ile kosztuje.
— Eee… Tak też nie wolno. — Kazuma zmarszczył brwi, a rozdrażniony Majima bliski był zderzenia czoła z blatem, przy którym siedział.
— Nic nie rozumiesz. Ona już jest moja. Więc dlaczego miałbym się krępować?
— Ja myślę, że ta kobieta nie ma pojęcia, że jest twoja — orzekł z powątpiewaniem Kiryu. — I lepiej żebyś sobie uświadomił, że nie wszyscy będą tak uprzejmi i wyrozumiali jak ja i w końcu skończysz na komendzie policji oskarżony o stalking.
— Nie takie rzeczy mi już zarzucano, Kiryu-chan. A jednak nie odwiedzasz mnie w więzieniu.
— Wierz mi, nigdy bym tego nie zrobił. Prawdę mówiąc, trzymałbym się jak najdalej od miejsca, w którym wiedziałbym, że jesteś — wyznał z poważną miną Kazuma.
— A jednak tu przyszedłeś.
— Nie z troski o ciebie, chociaż nie potrafię zrozumieć, czemu wciąż się wychylasz.
— Dla zabawy.
— Naprawdę nie masz co robić?
Tonight we'll put all other things aside
— Kurwa, wziąłem sobie wolne od gnębienia ciebie! Źle ci?!
— Nie, tylko… Nie rozumiem. To w taki sposób… z-zdobywasz kobiety?
— Zdobywam kobiety? — Majima też zmarszczył brwi.
— No powiedziałeś, że jej pragniesz, więc…
— Powiedziałem, że CHCĘ. Chcę, żeby dla mnie pracowała, baranie! — wybuchnął Majima, a obie dziewczyny spojrzały zaniepokojone w jego stronę. Wywrócił oczami, wzdychając. — Skoro już się wydało… — Podparł się jedną ręką o bar i przeskoczył za niego, wśród cichego okrzyku Hakai. Ubiegł Hashire, która już patrzyła na winchestera i schylił się, wyciągając spod baru strzelbę. Zarzucił ją sobie na ramię i odwrócił do Hashire, patrząc na nią wzrokiem myśliwego.
— Pójdziesz ze mną — postanowił, uśmiechając się kącikiem ust.
Hashire zaśmiała się nerwowo.
— Ani mi się śni — orzekła twardo, ale zdradził ją drżący ton głosu.
Majima rozciągnął usta w uśmiechu i pstryknął w powietrzu palcami. Na ten znak połowa klientów Vincenta podniosła się od swoich stolików i podeszła do baru, otaczając go i uśmiechając się tak paskudnie jak ich szef. Jeden z nich stanął tuż za Hashire, która wycofywała się pomału zza baru, odcinając jej drogę ucieczki. Kiedy kobieta poczuła, że facet napiera na nią brzuszyskiem, opiętym czarną, rozchodzącą się w guzikach koszulą, zareagowała instynktownie. Zamachnęła się do tyłu łokciem, trafiając w szczękę. Zaskoczony mężczyzna krzyknął, łapiąc się za twarz i odstąpił kilka kroków, ale następny w kolejce złapał Hashire w mocny uścisk, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
— Puszczaj! Puszczaj, ty śmierdząca góro gówna albo znajdę twoje dzieci i zrobię z nich, kurwa, gulasz! — Hashire wyrzucała z siebie stos niedorzecznych gróźb, kopiąc zawzięcie powietrze.
— Nie mam dzieci, paniusiu — beznamiętnie poinformował ją napastnik, nie zwalniając uścisku.
— No to urwę ci jaja i ugotuję, na to samo wyjdzie!
Facet siorbnął nosem i obrócił się, by zerknąć na zaśmiewającego się do łez Majimę. Minę miał zniesmaczoną i czekał tylko na pozwolenie.
— Pu… Puść ją, Shogo — wydusił z siebie Goro, masując brzuch i prostując plecy. — Będziemy mieć z nią kabaret, chłopcy — odsapnął, otarł łezkę spod oka, a potem przyłożył się do winchestera, celując w Hashire.
— A teraz wychodzimy.
Hakai rzuciła Kiryu pełne rozpaczy spojrzenie, szukając u niego pomocy. Kazuma dyskretnie dał jej znak dłonią. Czuwał. Nie zamierzał zostawić ich samych sobie.
Hashire oddychała szybko, zmachana, zaciskając pięści i przenosząc wzrok między wylotem lufy, a twarzą Majimy.
— Nie zrobisz tego — oceniła, chociaż niezbyt pewnie.
— Tak myślisz?
— Czegoś ode mnie chcesz, więc to nie miałoby sensu. — Zbliżyła się o krok do Majimy. — Nie strzelisz.
— Nie? — Mężczyzna uniósł broń, przykładając się do celownika.
Get in this time and show me some affection
— Nie. — Hashire nagle się wychyliła i złapała za lufę. Zanim Majima zareagował, pchnęła ją mocno, prawie wybijając mu celownikiem jedyne oko, które mu pozostało. Oparta o pierś kolba naparła na niego i stracił równowagę. Przewracając się, odruchowo pociągnął za spust. Strzelba wystrzeliła w sufit, od którego oderwał się spory kawałek tynku i gruzu, sypiąc im się na głowy.
Hashire złapała Hakai za rękę i wyciągnęła zza baru. Natychmiast wyrosło przed nimi kilku ludzi Majimy, ale wtedy do akcji wkroczyły pięści Smoka Dojimy. Kiryu jednym potężnym ciosem powalił dwóch yakuzów, a kolejnym uderzeniem w podbródek posłał trzeciego w powietrze, dzięki czemu dziewczyny mogły przedostać się do drzwi, ale kiedy Hashire wyciągnęła rękę, by złapać klamkę, klamka eksplodowała. Obie kobiety krzyknęły, Hashire gwałtownie cofnęła rękę. Czuła na jej powierzchni ciepło i wiedziała, że kula prawie ją musnęła. Spojrzała ze złością na bar, za którym Majima przykładał się do następnego strzału.
Skurwysyn. A była pewna, że blefuje.
Zanim Goro oddał drugi strzał, Kiryu złapał go za poły marynarki i wyciągnął po blacie zza baru. Niedługo cieszył się tą przewagą, bo Majima, gdy tylko stanął na nogi, przyciągnął Kazumę bliżej i wpakował mu kolano w brzuch.
— Jak uciekną, to was powybijam! — zagrzmiał i zamachnął się kolbą strzelby, celując w głowę Kazumy, ale ten zrobił unik. Hakai dłużej nie przyglądała się ich pojedynkowi. Teraz to ona pociągnęła za sobą Hashire, wymijając kolesia, który biegł do drzwi i kierując się w stronę tylnego wyjścia. Usłyszały kolejny strzał. Tym razem nie miały tyle szczęścia. Hakai poczuła nagle ciągnący ją w dół ciężar, gdy biegnąca za nią przyjaciółka potknęła się, przewrcając. Hakai próbowała ustać na nogach i jednocześnie nie pozwolić jej upaść, ale dłoń Hashire wyśliznęła się z jej uścisku i kobieta upadła, podciągając kolano do klatki piersiowej i trzymając się za nogę.
— Kurwa! — wrzeszczała przez zaciśnięte z bólu zęby. — Pierdolone tchórze! W plecy?! W plecy strzelać?! Jak tylko… — Ale zanim skończyła komponować groźbę, zobaczyła, że sam Majima, porzucając walkę z Kiryu, doskakuje do swojego człowieka, trzymając za lufę winchestera i trafiając go w ramię.
— TY KRETYNIE! — darł się na mężczyznę, wciąż okładając go strzelbą. — KTO CI POZWOLIŁ UŻYĆ BRONI?! — Zanim Kiryu odciągnął go od mężczyzny, Majima zdążył połamać na nim winchestera. — Mogłeś ją zabić! Wypierdalaj stąd, ty bezużyteczny śmieciu! Jak tylko zobaczę cię gdzieś na ulicy, to zatłukę!
Przerażony mężczyzna pozbierał się z ziemi i rzucił do ucieczki. Wpadł na drzwi i długą chwilę szarpał się z nimi w panice, wciąż z lękiem odwracając się za siebie, by upewnić się, czy Majima zaraz go nie dopadnie. Ale Kiryu wciąż trzymał go za przedramię i dopiero kiedy facetowi udało się zwiać, Majima wyrwał się z jego uścisku. Spojrzał na Kazumę z wyrzutem i otrzepał ramię.
— Chyba jednak się o mnie troszczysz, Kiryu-chan — zauważył z uśmiechem kogoś niezbyt poczytalnego. — Nie pierwszy raz powstrzymujesz mnie przez zatłuczeniem kogoś na śmierć.
Kiryu westchnął nad niereformowalnym sposobem myślenia Majimy.
— Naprawdę uważasz, że to z troski o ciebie?
Ramiona Goro zatrzęsły się od krótkiego śmiechu, zanim oświadczył:
— Teraz, chłopcy.
I wszyscy jego ludzie wyciągnęli broń, celując nią w Kazumę.
— Ani drgnij, Kiryu — ostrzegł go niespodziewaniem poważnym tonem. — Tym razem jest mi wszystko jedno, czy zabiję cię ja, czy jakiś kmiot. — Poprawił skórzane rękawiczki, wciągając je głębiej na dłonie i stanął nad zwijającą się z bólu Hashire. — I widzisz, do czego doprowadziłaś? — Pokręcił nad nią głową, krzywiąc się. — Wiesz, że to nie musiało się tak skończyć, prawda?
Hashire pokiwała głową, zagryzając wargę i przekręciła się z bólu na prawy bok. Z kącików jej oczu ciekły łzy. Oderwała jedną rękę od nogi i zgięła wskazujący palec, przywołując Majimę bliżej. Kiedy podszedł, zagryzła wargę jeszcze mocniej, przekręcając się na drugi bok. Jej stopy znalazły się między nogami mężczyzny, a wtedy oderwała zdrową nogę od ziemi, z całej siły wymierzając mu kopniak w krocze.
We're going for those pleasures in the night
— Jeden jeden, fiucie — wydusiła z siebie, gdy Goro upadł tuż przy niej na kolana.
— Ty… Ty… — dukał Majima, jęcząc z bólu i trzymając się za krocze. Czarne włosy posypały się na jego twarz, kontrastując z pobladłą cerą. — Po… Podobasz mi się — oświadczył niespodziewanie, a przez grymas bólu przebił się krzywy uśmiech.
— Pszykro mi, bes wsajemności — wysyczała przez zaciśnięte zęby Hashire, a Majima parsknął.
— Jeszcze zmienisz zdanie, złotko.
— E, nie sądzę, lamusie.
Goro oderwał od krocza jedną rękę, by pogrozić jej palcem.
— Zastanów się, czy chcesz mi pyskować. — Tym samym palcem wskazał na coś, za jej plecami. Hashire zdołała się wykręcić na tyle, żeby zobaczyć, że jeden z jego ludzi zaciska dłonie na ramionach przestraszonej Hakai.
— Łapy precz, zasrańcu!
Hashire postanowiła zignorować ból i zagryzając do krwi wargę, udało jej się chwiejnie stanąć na nogi. Z rany postrzałowej wypłynęła gęsta struga ciemnoczerwonej krwi, sącząc się leniwie, choć obficie, na podłogę. Powłócząc za sobą nogą i wyciągając przed siebie rękę, niczym świeżo powołane do życia zombie, zbliżała się w stronę yakuzy, który groził jej przyjaciółce. Wyciągnęła z włosów pilnik, którym podtrzymywała wiązanie kucyka i który rozwinął się teraz, sięgając do pasa i ścisnęła narzędzie w spoconej dłoni. Widząc to, Majima też zerwał się na nogi i złapał Hashire w pół, odciągając ją od celu. Śmiał się przy tym prosto w jej ucho, nie przejmując się rozpaczliwymi próbami oswobodzenia się.
— Uspokój się, kochanie — poradził, ślizgając się na mokrej od krwi podłodze, ale dziewczyna nie przestawała walczyć. — Przyda mi się ktoś tak uparty. — Majima wiedział, że wygrał to starcie i był w świetnym humorze, zwłaszcza, że Hashire zaczęła wiotczeć w jego ramionach.
— Zna… Zna… — próbowała coś jeszcze powiedzieć, zaciskając palce na rękawie jego wężowej marynarki, ale nim dokończyła, zemdlała z powodu utraty krwi.
— Z nami jeszcze nie koniec, hihi. — Majima zarzucił ją sobie na ramię i skierował wzrok na najbliżej stojącego yakuzę. — Na co jeszcze czekasz?! — wydarł się, a w jego ciemnym oku pojawiła się złość. — Dzwoń do doktora Emoto! I powiedz mu, że zaraz dostarczymy mu niecierpiącego zwłoki zajęcia.
Skierował się do drzwi, kiedy usłyszał za sobą krzyk.
— Zaraz!
Obejrzał się za siebie i zobaczył wyrywającą się Hakai.
— O? Teraz ty?
— Ona się wykrwawi! — zawołała Hakai. — Jeśli nie uciśnie się rany…
Majima uniósł brew, podrzucając nieprzytomną Hashire na ramieniu.
— Mówisz? — powątpiewał. — To tylko postrzał w nogę…
— Proszę… Pozwól mi się tym zająć — zażądała stanowczym tonem, a Majima dał się przekonać determinacji w jej oczach.
— No dobra. Tylko szybko. — Zsunął ciało z ramienia i łapiąc pod pachy, ułożył na podłodze. — Szlag by to, na buty mi się wykrwawiła! — Dopiero teraz dostrzegł, że jego mokasyny jak i nogawki spodni były brudne od krwi. Podczas gdy on próbował pozbyć się plam, wycierając buty o spodnie jednego ze swoich ludzi, Hakai uklękła przy przyjaciółce, podwijając nogawkę jej leginsów. Kula utkwiła w łydce, tuż poniżej kolana. Cud, ze go nie zgruchotała, bo wtedy Hashire do końca życia mogłaby kuśtykać. Kiedy tak leżała, nieprzytomna, nie nastając na zranioną kończynę, krew nie wylewała się już pulsami, ale choć nie tak śmiało, wciąż opuszczała brzegi rany.
— Potrzebuję… — Hakai rozglądała się, poszukując czegokolwiek, co nadałoby się do zatamowania krwotoku, ale w panującym w barze rozgardiaszu, wśród poprzewracanych, połamanych stołów i krzeseł, nie dostrzegła nic, co mogłoby posłużyć za materiały opatrunkowe. Jej spojrzenie zatrzymało się na Kazumie, którego wciąż trzymali na muszce ludzie Majimy. Wstała z kolan, odtrąciła grzbietem dłoni stojącego jej na drodze mężczyznę i szybkim krokiem podeszła do Kazumy. Ignorując jego konsternację, wyciągnęła ręce i sprawnie odwiązała luźno zasupłany na jego szyi krawat i prędko wróciła z nim do Hashire. Udało jej się związać go mocno nad raną i kiedy tylko to zrobiła, Majimie skończyła się cierpliwość. Rzucił na ziemię niedopałek papierosa, którego wypalił, przytupując nogą i obserwując zmagania Hakai, po czym pstryknął palcami na największego ze swoich chłopców, a ten schylił się, podniósł nieprzytomną kobietę i wyniósł ją z knajpy, a wraz za nim lokal zaczęli opuszczać pozostali. Hakai automatycznie ruszyła za nimi, ale zatrzymała się na wyciągniętym palcu wskazującym Majimy, którego opuszek oparł się o jej czoło.
— A ty dokąd? — zapytał, unosząc brew.
— Ja…
— A ja nie. — Majima zmierzył ją groźnym spojrzeniem — Jak zobaczę, że za nami leziesz, więcej nie zobaczysz przyjaciółki — zagroził i pchnął drzwi, jednak jeszcze się w nich odwrócił, drapiąc po skroni. — Nie róbcie niczego głupiego. Odeślę waszą koleżankę, jak tylko ją naprawimy i dogadamy się w sprawie interesów. — W jego ciemnym oku pojawił się szalony błysk. — Kiryu-chan wie, że zawsze dotrzymuję słowa! Narka!
I zniknął, a rozdarta Hakai zaciskała pięści, długo patrząc w drzwi. W końcu oderwała od nich wzrok, żeby zerknąć na Kazumę.
— Dokąd ją zabrali?
— Do doktora Emoto. To znany w półświatku lekarz, który zaskarbił sobie sympatię gangsterów, nie wypytując nigdy o to, co się stało… — Widząc niepokój kobiety, położył rękę na jej ramieniu, próbując dodać jej w ten sposób otuchy. — Spokojnie. Na pewno będzie bardziej bezpieczna w klinice.
— Czyli nic jej nie grozi?
— Powiedziałem, że będzie bardziej bezpieczna, a nie bezpieczna — strapił się Kiryu. — A przynajmniej jeśli coś jej się znowu stanie, stół operacyjny będzie tuż obok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz