czwartek, 31 stycznia 2019

Yakuza: Majima everywhere ~ Wilczy



Wypluwam z siebie tę historię, wciąż. Ciekawostka: dzień po napisaniu tego tekstu obudziłam się przerażona. Chwilę trwało, zanim zrozumiałam, że tylko mi się śniło, że moje mieszkanie wyleciało w powietrze. Ulga warta wiele. Słyszałam w tym śnie krzyki płonących obok w mieszkaniu ludzi. Pomyślałam, w tym śnie, że nie powinnam pisać o Majimie. Że to zły człowiek, a ja daje się fascynować złu. Tylko że tak naprawdę on nie jest aż TAKI zły. A jednak przysłał mi bombę. W tym śnie. Ledwo zwiałam z mieszkania, nim eksplodowało. Stałam przed domem, patrząc jak płonie i świadomość, że wszystkie moje rzeczy, komputer, moje życie... Wszystko to trafia szlag. I wiedziałam, że on też tu gdzieś jest. W tłumie ludzi. I patrzy. I był. I patrzył. Miał na twarzy maskę, ale ściągnął ją mówiąc, że i tak mnie zabije.
#<3 #zajebiście #pojebanesnykiedygraszwyakuzezero



Pik.
Pauza.
Pik.
Pauza. Pik. Głosy.
— …działać?
— To nie znieczulenie.
Szum. Pikanie. Pauza. Głosy.
— …zastrzyk na uspokojenie.
— Na chuj uspokajać kogoś, kto jest nieprzytomny?!
— Wierz mi, przyda się.
— Przecież…
— Nie mam nic lepszego, Majima. Jak chcesz anestezjologa, zabieraj ją do prawdziwego szpitala.
Cisza. Pikanie. Pauza. Pikanie.
— Nie. Rób swoje.
— Będziesz musiał mi pomóc.
— Ja?! Ja nie wiem nic o…
— Trzymaj.
Chlupotanie. Płyn rozbijający się o szklane ścianki.
— Dziękuję, nie piję takich rzeczy…
— To nie dla ciebie.
Klekot. Jakby uderzały o siebie metalowe sprzączki.
— To konieczne?
— O tak. Zaraz zobaczysz, dlaczego.
Nie czuła, kiedy poruszano jej bezwładnymi rękoma. Dopiero, kiedy przesunięto jej nogę, ocknął się ból. Najpierw wszedł w półsen. Była przekonana, że znajduje się w kopalni, a na jej nogę spadł ukruszony zrąb wyrobiska. Gniótł jej nogę, a ona nie mogła się wyswobodzić, choć próbowała, zaciskając z bólu zęby i rozpaczliwie próbując wydostać zaklinowaną nogę, która nagle zapłonęła żywym ogniem.
— PRZESTAŃ SIĘ SZARPAĆ!
Lawina świadomości runęła na nią, zalewając receptory bólowe nawałem pracy.
— Ja… JASNA CHOLERA! — Otworzyła oczy, chcąc usiąść, ale zaprotestowały jej barki. Mogła jedynie unieść głowę. Napinając mięśnie brzucha, rzuciła rozpaczliwe spojrzenie w lewo, w prawo, prostując palce i z powrotem zaciskając pięści. Jej nadgarstki były skrępowane, przytwierdzone do szpitalnego łóżka, a kiedy spojrzała przed siebie…
— N… Nie… Nie, nie, nie, NIE! Stój! Nawet nie próbuj!
— Przykro mi. Nie ma innego wyjścia. — Lekarz w chirurgicznej masce trzymał ją mocno za kostkę, która też była spięta skórzaną klamrą, a w drugiej ręce trzymał lekarską pęsetę i zbliżał ją do rany w jej łydce. Ale dopiero, gdy zobaczyła, kto stoi naprzeciw niego, odebrało jej rozum ze strachu. Nieważne, że pół jego twarzy też zasłaniała maska. Przepaska na oku, charakterystyczna fryzura, strój… I to spojrzenie świra. Wystarczyło.
I want to squeeze you, please you
Zaczęła się drzeć jak opętana, zwłaszcza gdy odnotowała, że dłoń w skórzanej rękawiczce gładzi ją po nodze.
— Rusz się, Majima!
Sytuacji nie poprawił fakt, że dłoń zaczęła piąć się w górę, aż złapała za jej szczękę i zmusiła, by ją rozwarła i przechyliła głowę. Gdy tylko to zrobiła, do jej ust polał się piekący trunek. Zachłysnęła się i zakaszlała. Strużka płynu wyciekła kącikiem ust, tocząc się po brodzie. Nabrała łapczywie powietrza, rzężąc i powstrzymując kaszel.
— To dla twojego dobra, dziecino. Pij. — Lekarz patrzył na nią znad maski, lecz po chwili skupił spojrzenie z powrotem na jej nodze. Kiedy metal dotknął brzegów rany, ból przeszył jej ciało niczym wyładowanie elektryczne. Poczuła go od paznokci, po mieszki włosowe. Wyprężyła się jak struna, przestając oddychać i wpatrując się załzawionymi oczami w wiszącą u góry lampę.
— Szszsz… kurwa!! — wycedziła, przez zaciśnięte zęby, a gdy metal zagłębił się w jej nodze, poczuła, że zaraz odpłynie, jednak ciemność jej nie wybawiła. Kiedy Majima znów przechylił butelkę, opierając szkło o jej usta, nie protestowała. Łapczywie spijała palący trunek wlewający się do gardła i modliła się, by rozchodzące się w żołądku gorąco prędko zneutralizowało elektryczne piekło, w które wtrącał ją ból.
— Hej, wystarczy! — polecił w pewnym momencie lekarz, nie przestając gmerać w jej nodze. — Wiesz ile to ma procent?! Nie chcę jej po wszystkim leczyć z zatrucia alkoholem!
Hashire o to nie dbała. Wszystko było lepsze niż ten obezwładniający paraliż bólu. Wszystko. Kiedy Majima odstawił butelkę, opadła bez sił, dysząc jak po wyczerpujących ćwiczeniach. Jej klatka piersiowa drastycznie unosiła się i opadała, na czole perliły się grube krople zimnego potu. Alkohol wreszcie nieco przytępił ból. Przynajmniej na chwilę. Kiedy ramiona pęsety złapały pewnie tkwiący w jej ciele nabój i poruszyły go, Hashire napięła wszystkie mięśnie. Jej ciało wygięło się jak podczas egzorcyzmu niskiej klasy demona i trwała tak, dopóki lekarz nie wydobył kuli. Dopiero wtedy zwiotczała, a Goro westchnął i otarł jej czoło poszetką.
I just can't get enough


To wszystko twoja wina, Majima. To tu się zaczęło. Zafundowałeś mi wiele takich przygód.
Nie miałam wyjść z nich cało.



— Hej… Heeej. Ekhem, mmm… Hashire?
Jej powieki zadrgały, ale się nie uniosły.
— Eeej. Żyjesz? Żyj. Musimy pogadać. O interesach.
Z gardła dziewczyny wydobył się cichy pomruk.
— Halo?
Nie odpowiedziała mu.
— Ech. Ha-shi-re! Kurwa. Shire! Shire-chan!
Ocknęła się, gdy potrząśnięto jej ramieniem. Głowa bezwładnie przetoczyła się na drugi bok i wtedy uniosła ciężkie powieki. Powoli, kierując wciąż nieprzytomne spojrzenie przed siebie. Zawiesiła je na szczupłej twarzy o szerokich kościach policzkowych i wyraźnie zarysowanej szczęce, tym razem ogolonej, bez tego śmiesznego zarostu, który ostatnio otaczał usta. A były to takie pełne usta. Wyciągnęła rękę, powolutku, i przejechała opuszkami po gładkim policzku, zgięła wszystkie palce prócz wskazującego i zawadziła nim o dolną wargę. Mężczyzna nie reagował. Zdawał się zaskoczony, spiął się, pozwalając, by dziewczyna wodziła palcem po jego ustach.
— I mówię, hej, mężczyzno z jednym okiem… Trzymaj swoje brudne łapy z dala ode mnie… — zanuciła ochryple i dopiero wtedy Goro się zreflektował i złapał ją za nadgarstek, przerywając tę zmysłową chwilę.
— Emoto! — krzyknął, wychylając głowę za parawan. — Dlaczego ona dalej jest nieprzytomna?!
Przywołany lekarz odsunął kotarę, kreśląc coś na podkładce, znad której zerknął na Hashire.
— Przecież widzę, że odzyskała świadomość.
— Ta. W cholerę. — Majima uniósł jej nadgarstek nad kołdrę i puścił, a ręka bezwładnie opadła, odbijając się od materaca. — Coś ty jej zrobił, doktorku? Kompletnie mi ją odmóżdżyłeś!
Dopiero teraz lekarz opuścił kajet i poświęcił Majimie więcej uwagi.
— Jakie tak właściwie łączą cię relacje z moją podopieczną? — zapytał z czystej ciekawości.
— Ma dla mnie pracować.
— I tak się o nią troszczysz, chociaż nawet jeszcze nie jest twoim pracownikiem, ani… Nikim więcej?
— Nie troszczę, tylko… Ma dla mnie pracować! — powtórzył uparcie Majima, zakładając ręce na ramiona, ale pod surowym spojrzeniem doktora poczuł potrzebę obszerniejszego wytłumaczenia motywów swojego postępowania. — Będzie… Jest mi potrzebna. Ma w sobie coś, co… uczyni mnie silniejszym — ostatnie zdanie wypowiedział ciszej, a na uniesione brwi doktora, zaperzył się i wrócił do śpiewki na temat pracy.
— A w jakim charakterze ma być ta praca? — zapytał jeszcze lekarz, a jego usta wygiął drwiący uśmieszek.
— Ty się nie interesuj, doktorku — zdenerwował się Majima, orientując się, że Emoto ośmiela się z niego kpić. — Miała być na dzisiaj sprawna, a ja nie mogę się z nią skomunikować!
— Daj jej jeszcze dwie godziny. Niech dojdzie do siebie.
— Przespała cały dzień!
— Jak chcesz, Majima. — Doktor wzruszył ramionami, znów unosząc podkładkę. — możesz ją stąd zabrać choćby zaraz. Ale bez kroplówki nie dojdzie do siebie szybciej.
Majima zacisnął zęby i nic nie odpowiedział. Nie dał też ponieść się emocjom. Oparł się o krzesło (ręce wciąż założone na piersi) i postanowił wykazać się wspaniałomyślnością. Czuł, że dziewczyna jest warta tego, by uruchomić rezerwy cierpliwości. Niech będzie. Zaczeka.
And if you move real slow I'll let it go
I czekał, znosząc nierozgarnięcie Hashire, to, że co rusz wpadała w drzemki albo bredziła od rzeczy lub jedynie wpatrywała się w niego bez słowa, co niepokoiło go najbardziej. W końcu jednak zaczął zauważać różnicę. Coraz mocniej ściągała brwi, mrużyła oczy i marszczyła nos, jakby jego gęba przestawała jej się podobać, co mogło wróżyć, że wracała do zdrowych zmysłów. I rzeczywiście, po kolejnej drzemce wybudziła się z jęknięciem, uniosła dłoń, rozmasowując skroń i łypnęła na niego, otwierając tylko jedno oko, ale dawka nienawiści, którą w nim ujrzał, była co najmniej podwójna.
— Czego chcesz, psycholu, po co mi tu siedzisz, idź sobie, będę krzyczeć — recytował cicho, bo jeszcze nie zregenerowała sił na tyle, by krzyczeć. Próbowała usiąść, krzywiąc się z bólu. Majima był tak szczęśliwy, że w końcu będzie mógł z nią normalnie porozmawiać, że w przypływie dobroci zerwał się z krzesła, żeby poprawić jej poduszkę pod plecami.
— Wreszcie wróciłaś, Shire-chan! — zakrzyknął, składając ręce, gdy znów usiadł. — Długo kazałaś na siebie czekać!
— To znaczy? — Dziewczyna się skrzywiła, odgarniając z twarzy włosy, ale nie zamierzała czekać na wyjaśnienia. — Nieważne. — Machnęła ręką, rozglądając się po pomieszczeniu. — Spadam stąd — obwieściła, odrzucając kołdrę i niepewnie wystawiając nogę za łóżko, zupełnie nie przejmując się szpitalną piżamką w groszki.
— Dokąd! Mamy do pogadania! — Majima złapał ją za ramię, gdy się zachwiała, ale z sykiem odtrąciła jego rękę, kiedy tylko złapała równowagę. — Nigdzie się stąd nie ruszy, dopóki nie…
— Gdzie są moje ciuchy… — Okręciła się wokół własnej osi, poszukując wzrokiem ubrań, ale zaniepokoiło ją to, że Majima urwał w pół słowa, więc podniosła wzrok na niego. Uniosła brwi, widząc, że jest cały czerwony.
— A ty co? Tlen ci odcięli? Podzielić się z tobą kroplówką? — zakpiła, ale szybko przestało jej być do śmiechu, gdy Goro wyjaśnił stłumionym głosem, że pod piżamą nic nie ma, a jponieważ była ona wiązana jak fartuszek, czego nie była świadoma, znaczyło to, iż właśnie poświeciła gołym tyłkiem tuż przed twarzą Majimy i teraz to ona się czerwieniła, potulnie wpełzając z powrotem do łóżka i naciągając kołdrę pod sam nos.
— To… O czym chciałeś porozmawiać? — spytała ochryple.
Majima wyglądał jakby miał problem z poskładaniem myśli.
— No… Ten. Chciałem… — Błądził wzrokiem gdzieś w okolicy, ale wreszcie skupił wzrok na jej twarzy. — Omówić warunki współpracy — dokończył, unosząc podbródek i patrząc spod zmrużonych powiek.
— Ok. Oszczędzę nam w takim razie czasu i od razu powiem, że nie dojdzie, kurwa, do żadnej współpracy między nami, więc… żegnam ozięble.
Ale Majima nie wyglądał, jakby dokądśkolwiek się wybierał albo zamierzał się poddać.
— Chyba nie sądzisz, że zadałem sobie tyle trudu i wydałem majątek na drinki dla siebie i swoich ludzi… Z której to inwestycji notabene będę żądać prowizji… Żeby teraz odpuścić?
— Nic mnie nie obchodzi, po co właściwie się trudziłeś, ale już ci mogę powiedzieć, że był to trud daremny — stanowczo oznajmiła Hashire, jednak Majima tylko szyderczo się uśmiechnął. — Powiem ci, jak to będzie…
— Nie — przerwał jej. — Ja ci powiem, jak jest. Moi ludzi ciągle obserwują Vincenta i twoją przyjaciółkę… Hakai? — usiłował sobie przypomnieć. — Tak, Hakai — upewnił się, a Hashire marszczyła brwi, zastanawiając się, skąd właściwie ma te informacje. — No to żebyś nie myślała, że skoro kręci się koło niej Kiryu Kazuma zapewni jej bezpieczeństwo. Mogę go ściągnąć w każdej chwili. Albo lepiej. — Sięgnął do tyłu i wydobył zza paska ukwieconą pochwę z tanto. W jego oku pojawił się dziki błysk, gdy powoli wysuwał sztylet. Zrobił to tak cicho, że stal nawet nie zgrzytnęła i z zafascynowaniem przyglądał się gładkiej powierzchni ostrza, po czym nagle – bez żadnego ostrzeżenia – wbił go w materac tuż przy dłoni Hashire.
I'm so excited 
and I just can't hide it

— Gdzie mam podpisać? — Hashire wiedziała, że przegrała i że na nic zda się oficjalny bunt czy dalsze otwarte przeciwstawianie się temu szaleńcowi.
— Nie zapytasz nawet, na co się zgadzasz? — Majima podchodził podejrzliwie do tak nagłej zmiany zdania kobiety.
— Później mi wyjaśnisz. — Pokonana Hashire nie traciła temperamentu, choć została w pewien sposób upokorzona, co nawet mu się podobało. I jedno, i drugie. Dlatego nie naciskał więcej. Uznał, że na dzisiaj nauczył jej wystarczająco szacunku do siebie, a w przyszłości popracują nad tym jeszcze nie raz. Płynnym ruchem wyciągnął tanto z materaca i schował broń, a nawet dał się wyprosić, gdy Hashire oznajmiła, że chce się przebrać. Wyszedł, zacierając ręce i długo nie opuszczał go dobry humor, gdy maszerował ulicami Tokio. Dopiero poniewczasie zaczęło go gnębić poczucie, że jednak za łatwo poszło. A co, jeśli i tym razem dziewczyna go rozgryzła? Przecież nikt nie obserwował tej dziwki, jej koleżanki. Że jej nie zastrzeli też wiedziała, więc co jeśli…
Zawrócił nagle, zmierzając wprost do Vincenta. Tak jak się spodziewał, knajpa była zamknięta, a na drzwiach wisiała kartka inforumująca o urlopie. Uśmiechnął się i roześmiał, jego dłonie same zacisnęły się w pięści. Czyli jednak będzie się musiał bardziej postarać. W porządku. Dziewczyna miała pecha, bo on, Goro Majima, nigdy się nie poddawał. I miał swoje metody, by zawsze dopiąć swego.


Szła tak szybko, jak tylko mogła, kulejąc. Złapała taksówkę tuż za rogiem i podała adres mieszkania. W trakcie jazdy zagryzała wargę, żałując, że na rynek nie wszedł jeszcze zapowiedziany wynalazek, dzięki któremu aparaty telefoniczne miały się mieścić w kieszeni i nie mieć okablowania. Mogłaby się w każdej chwili skontaktować z Hakai i nie odchodziłaby teraz od zmysłów. A co, jeśli ten łajdak faktycznie ją dopadł? Może teraz przetrzymuje ją w jakiejś ciemnej piwnicy? Czego ten szajbus w ogóle od niej oczekiwał? Tysiące myśli przelatywało przez jej głowę, ale nie zatrzymywała się dłużej nad żadną z nich. To wszystko nie było teraz istotne. Liczyło się, żeby znaleźć Hakai, znaleźć i nie pozwolić, by coś jeszcze im się stało.
Tylko gdzie szukać?
Kiedy taksówka zatrzymała się przed budynkiem, w którym mieszkała, poprosiła kierowcę, by zaczekał i z trudem wspięła się na drugie piętro. Chociaż wiedziała, że jej przyjaciółka jest za mądra, by ukrywać się w mieszkaniu i tak od progu zawołała ją głośno po imieniu, jednak tak jak się spodziewała, nikt nie odpowiedział.
Utykając, udała się do swojego pokoju, otworzyła szafę i wyrzucała na podłogę przeróżne rupiecie, aż znalazła walizkę, do której zaczęła się w pośpiechu pakować. Trafiały do niej przypadkowe ubrania i wszystko, co przyszło jej do głowy, a mogłoby się przydać i chociaż starała się zapakować tylko najbardziej niezbędne rzeczy, szybko zabrakło jej miejsca, zwłaszcza że wrzucała do walizki także rzeczy Hakai, te, które nawinęły jej się pod rękę i uznała, że mogą być jej potrzebne. Właśnie dopakowywała to, co się nie zmieściło, do plecaka, gdy w mieszkaniu rozdzwonił się telefon .
Podniosła głowę niczym spłoszone zwierzę, ale na drugi dźwięk sygnału rzuciła się już do telefonu. Szanse były pół na pół. To mógł być ten świr Majima, Wściekły Pies Shimano. Mógł próbować ją namierzyć. Przez ułamek sekundy wpatrywała się w aparat, niepewna, czy to dobra decyzja, odebrać połączenie, ale gdy telefon odezwał się po raz trzeci, podniosła słuchawkę i przycisnęła do ucha, ale milczała.
— Halo? — odezwał się niepewny głos. — Kyo-san, to ty?
— Hakai, dzięki Bogu! — Hashire odetchnęła z ulgą, opierając się plecami o ścianę, na której wisiał aparat.
— Boże, jesteś cała?! Czy on coś jeszcze ci zrobił?!
— Nie, nic oprócz tego, z czym wyszłam z knajpy… Gdzie jesteś, do cholery?
— No właśnie w Vincencie…
— ZWARIOWAŁAŚ?! Przecież tam ciągle  może się ktoś kręcić!
— Niby tak, ale Kiryu mówi, że pod latarnią najciemniej.
— Że co? — Hashire ściągnęła brwi. — Nieważne. Nigdzie się stamtąd nie ruszaj. Zaraz tam będę.
Rozłączyła się, wróciła po plecak i walizkę, i pokuśtykała na dół, gdzie czekała na nią taksówka.

— Co ty wyprawiasz? — Hakai objęła plecak, który Hashire wcisnęła w jej ręce, patrząc na niego, na nią i kolorową walizkę, którą ciągnęła za sobą.
— Jak to co? — Hashire stała w otwartych drzwiach, ponaglając Hakai niecierpliwymi gestami. — Wyjeżdżamy. Natychmiast.
— Dokąd?!
— Jak najdalej od tego zasranego miasta.
— Ale…
— Dzień dobry, otwarte?
W progu pojawił się klient, stając tuż za plecami Hashire, która odwróciła się do niego, żeby poinformować, że nie.
— A o której otwieracie? — dopytywał mężczyzna. Chwiał się lekko na piętach, co wskazywało, że ma już za sobą pare kolejek.
— W ogóle.
— Co znaczy…
— Zamknięte dzisiaj! Proszę poszukać innego baru!
Kiedy facet odszedł, Hakai wyraziła swoje wątpliwości:
— Kyo, nie mam kasy, żeby gdziekolwiek wyjeżdżać.
— Daj spokój, coś wymyślimy — zbyła jej obawy Hashire. — W końcu możesz kręcić tyłkiem gdziekolwiek. — Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że pod wpływem emocji wyrwało jej się coś, czego nigdy by tak nie ujęła, gdyby nie zniecierpliwienie.
I'm about to lose control 
— Nie wierzę, że to powiedziałaś. — Hakai sprawiała wrażenie urażonej.
— Przestań, wiesz, że nie o to mi chodziło. — Shire przewróciła oczami. Chociaż było jej głupio, że tak to zabrzmiało, nie była osobą, która umiała przepraszać.
— Ja już nie chcę tego robić, Kyo — wyznała niespodziewanie Hakai; w jej głosie pobrzmiewał żal. — Kiryu ma mi załatwić inną pracę.
— Kiryu? — skrzywiła się Shire. — Ten yakuza? Jaką pracę może ogarnąć ci ktoś taki jak on?! Będziesz tańczyć na stole dla jego szefa?
— Jesteś podła! — wybuchła Hakai, celując w przyjaciółkę palcem. — Jesteś wredną osobą, Kyo-san! A Kiryu chce dla mnie dobrze! I traktuje mnie lepiej niż ty!
— Świetnie, to weź go sobie za męża. Nie znam tego całego Kiryu i jakoś nie widziałam go tutaj w ciągu ostatnich lat, żeby dbał o ciebie! — Hashire też się uniosła. — Nie zapominaj, kto do ciebie wyciągnął rękę, gdy się staczałaś, dając byle komu za byle działkę!
— Nie zapomniałam! Jak mogłabym, skoro przypominasz mi o tym przy lada okazji!
Obie dziewczyny stały naprzeciw siebie, dysząc i zaciskając pięści.
— To nie jest teraz ważne — rzuciła w końcu Hashire. — Idziesz ze mną, bo nie pozwolę, żeby ten świr mnie szantażował emocjonalnie. — Złapała Hakai za nadgarstek i próbowała wyciągnąć ją za sobą, ale dziewczyna się wyrwała.
— Kiryu obiecał, że się tym zajmie — oświadczyła oschłym tonem, rzucając plecak na ziemię na znak, że nigdzie się nie wybiera. — A ja mu wierzę.
— Dobra, jak sobie chcesz — prychnęła ze złością po dłuższej chwili Hashire. — Zostań  tutaj i nie miej do mnie pretensji, jak cię dorwą i zaczną wyrywać paznokcie obcęgami.
Ruszyła do wyjścia, w drzwiach zderzając się następnym klientem.
— ZAMKNIĘTE! — wydarła się na niewinnego mężczyznę. — REMONT! URLOP! SANEPID!
Wypchnęła faceta za drzwi i obrażona wróciła za bar, skąd zabrała kartkę, na której pośpiesznie coś nabazgrała i przykleiła na drzwi, zanim nimi trzasnęła i pokuśtykała do czekającej na nią taksówki.

Nie uciekła daleko. Nie zdążyła nawet wymyśleć, dokąd się uda. Na przedmieściach, skąd już niewiele brakowało, by zostawiła za sobą Tokio i wszystkich mieszkających w nim psychopatów, zatrzymała ich policja. Taksówkarz zaklął i zjechał na pobocze, otwierając schowek, w którym nerwowo poszukiwał ważnych dokumentów.
— Proszę otworzyć drzwi i wysiąść. — Dopiero kiedy policjant zastukał w okno od strony pasażera, zrozumiała, że polecenie tyczy się jej, chociaż nie miała pojęcia, czego policja miałaby od niej chcieć.
— Przepraszam, o co chodzi? — Odsunęła szybę, próbując wyjrzeć, tak, by spojrzeć policjantowi w twarz, bo nie raczył się nachylić, a stał tak blisko, że widziała tylko jego tors, schludnie związany krawat pod białym kołnierzykiem, opierającym się na szarych klapach służbowej marynarki i spoczywającą na biodrze dłoń w białej rękawiczce.
— Mamy zgłoszenie dotyczące próby przemytu zakazanych substancji, której dopuścić się miała młoda kobieta — wyjaśnił sztywno policjant. — Proszę wysiąść i położyć ręce na samochodzie.
Tego jej jeszcze brakowało. Postanowiła posłuchać, bo wdawanie się w konflikt z prawem nie wydawało się rozsądne. Chciała chociaż zmierzyć funkcjonariusza gniewnym spojrzeniem, ale trzymał głowę tak nisko, że daszek policyjnej czapki zasłaniał mu oczy i widziała tylko czubek jego nosa i usta. Była dziwnie pewna, że są miękkie w dotyku.
— Proszę się odwrócić! — usłyszała polecenie i z ciężkim westchnieniem oparła ręce na karoserii samochodu, a dłonie w białych rękawiczkach zaczęły się przesuwać po jej ciele, szukając czegokolwiek nielegalnego. I poczynały sobie coraz śmielej.
and I think I like it
Najpierw sądziła, że to przypadek, więc nie zareagowała, ale kiedy ręce mężczyzny znów przesunęły się po jej talii i zatrzymały na jej biodrach, kołysząc nimi, a na karku poczuła ciepły, jeżący włoski oddech, odwróciła się w objęciach funkcjonariusza, protestując.
— Co jest! — Podniosła głos, a widząc krzywy, szeroki uśmiech na jego ustach, pod wpływem impulsu złapała za daszek czapki i uniosła go. Widząc czyja to twarz, prawie zeszła na zawał. Próbowała się cofnąć, ale tylko oparła się o drzwi samochodu.
— Chyba nie wybierasz się gdzieś daleko, Shire-chan? — zapytał mężczyzna, szczerząc do niej zęby. — Nie chciałbym być zmuszony puścić z dymem cały twój dobytek tylko dlatego, że przede mną uciekasz…
— M-Majima… — wyszeptała Hashire.
— Tęskniłaś? — Majima uśmiechał się kącikiem ust, jego ciemne oko osłaniał wachlarz krótkich, gęstych rzęs.
— Czego ty chcesz, do cholery?! — Zacisnęła ze złości szczękę i zgrzytała zębami, patrząc na niego z żalem i czując się bezsilna.
— Chciałem wyjaśnić, ale ty wolałaś się zmyć. — W głosie yakuzy zabrzmiał wyrzut.
— Dlatego postanowiłeś przebrać się jak jakiś klaun i…
— Nie — przerwał Majima, przykładając w dach taksówki bejsbolem, który miał ze sobą. — Dlatego nie pozwalam ci uciec — syknął, patrząc z bliska w jej oczy.
— Hej, hej! Koleś! Co ty odpier… — Majima wycelował kijem w podbródek taksówkarza, który oburzony wyłonił się z samochodu.
— Wsiadaj z powrotem i wypierdalaj stąd — polecił, łapiąc Hashire za nadgarstek i krótkim szarpnięciem odciągając ją od auta. Kierowcy nie trzeba było powtarzać. Może wiedział, z kim ma do czynienia, może rozpoznał jednookiego yakuzę z rodziny Shimano, a może bardziej przemawiał do niego mundur. Uniósł ręce w obronnym geście i zapakował się z powrotem za kierownicę, po czym natychmiast odjechał.
Hashire wyrwała rękę z uścisku Majimy i rozcierając nadgarstek, patrzyła na niego ze strachem, próbując nadrabiać buńczuczną miną.
— I co? — zapytała wojowniczo. — Połamiesz mi tym kijem nogi, żebym nie zwiała?
Majima zachichotał.
— Nie, kochanie. — Oparł baseball o ramię, spoglądając na nią z góry. — Już wiesz, że nie chcę cię skrzywdzić. Chcę cię przekonać. I zrobię to, nie posuwając się do czegoś tak prymitywnego jak przemoc wobec kobiet.
— Och — zdziwiła się dziewczyna, mrugając szybko powiekami. — Och — powtórzyła pewniejszym głosem, zakładając ręce na ramiona. Dotąd nie była przekonana, czy Majima w końcu jej nie jebnie, tracąc cierpliwość. — W takim razie.. — Szybko kalkulowała w głowie na co może sobie pozwolić, aż postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. — W takim razie żegnaj.
Odwróciła się, z całych sił pragnąć odmaszerować nie za szybkim, pewnym siebie krokiem i nie zostać zatrzymana. Niestety, nie wszystko się powiodło.
— Będę twoim cieniem — wyszeptał jej do ucha Majima, łapiąc za ramię i nachylając się do niej. — Nie spuszczę cię z oka. W końcu zrozumiesz, że lepiej przystać na moją propozycję, wszystko będzie lepsze od strachu, że mogę być wszędzie, zwłaszcza tam, gdzie się nie spodziewasz — obiecywał niskim, poważnym tonem, lecz niektóre głoski wbijały się w wysokie tony, czyniąc jego głos niezrównoważonym. — Będziesz się bać, będziesz wiedzieć, że patrzę. — Poklepał ją po ramieniu i uścisnął je na krótko, lecz mocno, zanim zabrał rękę. — Będę twoim koszmarem.
Nie obejrzała się za siebie, słysząc, że odchodzi, śmiejąc się do siebie. Wiedziała, że nie żartuje. I że nie ma sensu uciekać. Mogła jedynie się z tym zmierzyć, stawić mu czoła i sprawdzić, czyja silna wola okaże się nieugięta.
— Ale będzie fajnie! — usłyszała jeszcze, jak woła, klaszcząc w ręce, zanim zniknął za rogiem.
I’m so excited
Wzruszyła ramionami. Będzie, co ma być, postanowiła i wlokąc za sobą walizkę, wstąpiła do pierwszego lepszego baru, w którym postanowiła się upić, zanim wróci do domu, gdzie wcale nie miała ochoty się pokazywać. Wciąż czuła złość i poczucie winy, a na myśl o czekającej jej rozmowie z Hakai, zamówiła dla siebie od razu kolejkę.
Siedziała w „Shellacku” prawie do zamknięcia, a kiedy już ledwie trzymała się na nogach, uprzejmy barman zamówił jej taksówkę. Dotarła pod drzwi z pomocą kierowcy, bo wejście po schodach w stanie wskazującym i gojącą się raną postrzałową w pojedynkę okazało się być ponad jej możliwości. Pożegnała się z kierowcą na półpiętrze, wręczając mu spory napiwek, na który nie powinna sobie pozwalać i długą chwilę mocowała się z drzwiami. Drzwi wygrywały.
To w tej chwili chciał zareagować Majima, ale kiedy już miał się zlitować, Hashire sobie poradziła. Zniknęła za drzwiami, a on dalej siedział na schodach, splatając dłonie. Czuł się zawiedziony. To był jego popisowy numer. Wystroił się w cholerny frak, twarz ukrył pod maską hannyi. Przyczaił się na schodach, wiodących na jej strych z tanto w dłoni i czekał. Hashire miała się posrać ze strachu. Tymczasem  nawet go nie zauważyła.
— Chuj — mruknął do siebie, wstając, ale kiedy zszedł ze schodów i stanął pod jej drzwiami, pomyślał, że może jeszcze nie wszystko stracone. Nacisnął na klamkę, a ta ustąpiła pod ciężarem jego dłoni. Uśmiech częściowo znikł pod maską, ale i tak nie miał go kto oglądać, bo jedyna osoba w pobliżu już mocno spała, leżąc po skosie na łóżku z twarzą wciśniętą w poduszkę i rozłożonymi szeroko ramionami.
— No bez jaj! — Majima kopnął ze złością w łóżko, klnąc głośno, ale Hashire tylko zachrapała. Nasunął maskę na czoło i oparł ręce na biodrach, patrząc z dezaprobatą na dziewczynę. Opięte dżinsy uwydatniały jej tyłek, czarny, rozpięty bezrękawnik nie zasłaniał już jego krągłości. Goro przełknął ślinę, odganiając jakąś dziwną myśl, która musnęła jego świadomość i sięgnął po papierosy. Paląc, patrzył na nią. Spała, a i tak zagrała mu na nosie. No dobra. Niech będzie, że jest remis albo nawet jeden : zero dla niej. On się dopiero rozkręcał.
Już miał wyjść, kiedy przypomniał sobie, jak to mówią, że pijaków należy układać na boku, żeby w razie czego nie zadławili się własnymi wymiocinami. Odwrócił się przez ramię i jeden z głosów w jego głowie kazał mu wzruszyć ramionami. Leży na brzuchu, to chyba nawet lepiej.
A co, jeśli się udusi? – zapytał ten drugi głos. Ten, którego istnienia niemal nikt nie podejrzewał, ale który miał mimo wszystko więcej do powiedzenia, kiedy już się odezwał.
Majima wsunął papierosa między zęby i stanął nad łóżkiem śpiącej Hashire, zastanawiając jak się zabrać za to, co zamierzał zrobić.
Rozepnij rozporek – zachichotał pierwszy głos. Majima wkurzył się na niego. Nie myślał o takich  rzeczach. Nie zamierzał o nich myśleć. Niepewnie złapał ją za ramię, ale po krótkim siłowaniu się z bezwładnym ciałem, był bliższy wykręcenia jej stawu niż zmiany pozycji. Syknął przez zęby i ściągnął buty, zanim wskoczył na łóżko. Tak, miał na tyle przyzwoitości. Popiół z papierosa spadł na pościel, gdy Majima złapał dziewczynę pod pachy, i stojąc nad nią w rozkroku, zdołał przekręcić ją na bok. Udało się. Hashire przeciągnęła się rozkosznie przez sen, wymacała dłonią jego nogę i przytuliła się do niej, wtulając nos w nogawkę. Jeśli pomyliła ją z poduszką, musiała stosować ciekawego zapachu płyn do prania – tyle pomyślał Goro, przez następną chwilę szarpiąc się, by uwolnić kończynę, co nie było łatwe, bo pijacki chwyt dziewczyny był naprawdę mocny, w końcu jednak się wyzwolił. Zeskoczył z łóżka i wciągając w pośpiechu buty, patrzył na jej nieświadomy uśmiech z przestrachem. Czym prędzej uciekł z mieszkania.
and I just can't hide it
Dwa do zera.
Zanim zwiał, zabrał jej klucze i zamknął od zewnątrz drzwi. Ona pomyśli, że zgubiła je po pijaku, a on będzie mieć czyste sumienie i pewność, że nikt się tu nie zakradnie skorzystać z okazji. Nie żeby coś go to obchodziło, ale teraz to on będzie miał klucze do tego mieszkania i dostęp do wszystkiego, co mogliby wynieść potencjalni złodzieje.
Dwa jeden – podsumował, uśmiechając się i podrzucając w dłonie klucze. Ten wynik szybko się zmieni.


Obudziła się później niż zwykle i bardziej niż zwykle nie spodobała jej się rzeczywistość, w której się ocknęła. Mlasnęła, krzywiąc się na suchość w ustach i nieprzyjemny smak przetrawionego alkoholu. Podniosła głowę z poduszki, zastanawiając się, kto nakładł do jej środka kamieni. Usiadła na łóżku, przecierając twarz dłonią. Nagle ogarnęła ją panika, że o tej porze powinna już być w Vincencie, ale zaraz potem przypomniała sobie, co z niego zostało.
 Czemu życie musi być takie ciężkie?
Opuściła rękę i poczuła, że dotknęła czegoś dziwnego, co leżało na pościeli i rozpadło się pod wpływem dotyku. Zmarszczyła brwi, unosząc dłoń do oczu i rozcierając w palcach… popiół? Przecież nie paliła. Zbliżyła palce do nozdrzy i powąchała. Tytoń. Aż tak się nie upiła, żeby urwał jej się film. Była pewna, że nie paliła w mieszakaniu ani wczoraj, ani nigdy,. A potem poczuła roznoszący się po mieszkaniu swąd spalenizny, co jej mózg połączył z tajemniczym papierosem i pewna, że mieszkanie stoi w ogniu, zerwała się na nogi i pobiegła w kierunku źródła zapachu.
Zatrzymała się na progu kuchni, patrząc jak Hakai wyrzuca do kosza dwie spalone grzanki. Rzuciła jej znad nich ostre spojrzenie, co bez wątpienia znaczyło, że dalej się gniewa i zacisnęła mocno usta. Hashire przestępowała niepewnie z nogi na nogi, niepewna, czy chce wejść do własnej kuchni, co Hakai źle odczytała.
— I co tak patrzysz? — fuknęła. Wiedziała, że Hashire nie znosi, jak w domu marnowała się jakaś żywność, do czego Hakai przykładała rękę. — Nie zrobiłam tego, żeby zrobić ci na złość. Nigdy nie robię tego z tego powodu.
— Przecież nic nie mówię! — broniła się Hashire. Postanowiła jednak usiąść przy stole w kuchni i choć zemdliło ją od zapachu kawy, której na kacu nigdy nie mogła znieść, postanowiła, że nie będzie narzekać. Oparła łokcie na blacie i patrzyła, jak Hakai udaje się wyjąć grzanki na czas i zaczyna smarować kromki masłem, które roztapiało się w zetknięciu z ciepłą powierzchnią pieczywa.
— Chcesz też? — zapytała przez zęby Hakai, czując na rękach spojrzenie przyjaciółki, ale ta zaprzeczyła. Kiedy zagwizdał czajnik, wytarła ręce w kuchenny ręcznik i podeszła do kuchenki, by zrobić sobie kawy, jednak kiedy już obróciła się z kubkiem w dłoni, znów napotkała jasne spojrzenie. Azjatyckie korzenie nadawały skośności rysom jej twarzy, ale było w jej urodzie coś odmiennego, co przykuwało wzrok Japończyków, jak te szare, odziedziczone po ojcu oczy. Hakai westchnęła i odwróciła się z powrotem, by wydobyć z szafki jeszcze jeden kubek, wrzucić do niego saszetkę owocowej herbaty, zalać ją wrzątkiem i postawić przed Hashire bez słowa.
— Dziękuję — odezwała się ona i zawiesiła głos, jakby chciała dodać coś, co nie mogło przejść przez jej usta. Obejmowała kubek parującej herbaty, chociaż parzył jej dłonie. Nie umiała się zdobyć na to, by podnieść znad niego oczy. W końcu się przemogła: — I przepra…
— Dobra — ucięła Hakai, nie mogąc patrzeć na to, jak Hashire się męczy. Zamierzała zacząć swój dzień tradycyjnie z kubkiem ulubionej kawy i kryzysem egzystencjalnym, podsyconym słowami przyjaciółki, ale ona postanowiła je odszczekać.
— Na-naprawdę nie powinnam…
— Powiedziałam: dobra — podniosła nieco głos. — Nie ma sprawy. — I faktycznie nie było. Wystarczyło, że zobaczyła, jak Hashire szczerze żałuje i cała złość wyparowała. — Wiem, że nie miałaś na myśli… — Nie, ona zawsze mówiła, co miała na myśli. — Że nie chciałaś mnie zranić.
— Głupio wyszło. — Hashire podrapała się po głowie, robiąc na niej jeszcze większy bałagan. — Powinnam czasem ugryźć się w język.
— Częściej niż czasem — sprostowała Hakai, ale uśmiechnęła się kącikiem ust na znak, że już jej przeszło.
— To dlatego, że się martwiłam i… I byłam zdenerwowana.
And I know, I know, I know, I know
— Wiem. Ja też się martwiłam. Mówiłaś, że wyjeżdżasz, kiedy sobie poszłaś… Spanikowałam, ale kiedy wybiegłam za tobą, już cię nie było.
Hashire spojrzała na nią uważnie.
— Byłam…
— W „Shellacku”.
— Skąd wiesz? — zdziwiła się Hashire.
— Kiedy powiedziałam Kazumie, że zamierzasz gdzieś się zaszyć, a ja nie mam pojęcia, gdzie, zabrał mnie do Informatora. Ma biuro w miejscu, gdzie pracuję. A w nim prawdziwe centrum monitoringu. Przejął wszystkie kamery w mieście. Widziałam jak wsiadasz do taksówki. I jak zatrzymuje was policja. Kiedy zorientowaliśmy się, że to Majima, Kiryu kazał mi zostać i ruszył do was, ale Majima zostawił cię w spokoju… — Spojrzała na Hashire pytająco, licząc, że ta potwierdzi, ale ona tylko westchnęła.
— W spokoju  — mruknęła z przekąsem. — Zagroził mi, że rozniesie moją knajpę, jakby już tego nie zrobił, jeśli…
Wtedy bomba wybuchła.
— VINCENT! — wydarła się Hashire. Zerwała się z krzesła w takim popłochu, że poplątały jej się nogi i wyłożyła się na podłodze w kuchni. — Tylko nie Vincent, tylko nie Vincent… — powtarzała, opierając się na dłoniach i pośpiesznie wstając. — Przecież nigdzie się nie ruszyłam!
Obie zbiegły po schodach, Hakai wciąż w piżamie i zatrzymały się tuż przed klatką schodową.
To nie był Vincent.
— Tylko nie — tym razem zaczęła Hakai — moja mazda…
Stały ramię w ramię, patrząc, jak ogień wygląda z okien samochodu, niczym ciekawski pasażer i powoli trawi maszynę, trzaskając wesoło. Na czerwonej masce samochodu wciąż można było odczytać nabazgrany białym sprayem napis:

Żeby nie kusiło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz