Czas mnie w tym tygodniu kompletnie wydymał, a przyszły nie zapowiada się lepiej. Chwyciłam się kluczy, ale zombie nie odpuszczę. Zmieści się w następnym tekście, ostatnim przed epilogiem tych szotów, które tematy gpk mocno popchnęły.
40 sekund. Wkręca się w mózg tak, że idąc przez miasto, całe miasto jest twoje.
____________
Hashire nie podejrzewała, że ma paranoje. Ona była pewna, że ją ma. Byłaby zaskoczona, gdyby ta ją ominęła, skoro ostatnio była zwyczajnie w świecie prześladowana i na każdy niepokojący odgłos podskakiwała na pół metra. Uświadomiła sobie, że zabrnęło to za daleko, gdy na dźwięk opadającej w toalecie klapy wparowała z krzykiem do męskiej ubikacji ze sztychem od miotły w rękach. Dobrze, że koleś akurat siedział na kiblu, bo minę miał taką, jakby się posrał ze strachu. Nie uregulował rachunku i wybiegł z Vincenta, zapinając gacie w progu i zrobił jej antyreklamę, wywrzaskując, że jest idiotką.
Hashire nie czuła się winna. Jedyne, co czuła, to ulga, że Majima póki co nie wyskoczył jej z kibla.
Oczywiście dzwoniła z tym na policję, mimo wszystko, ale popełniła błąd – gdy zapytano ją, czy podejrzewa, kto może za tym stać, bez zastanowienia poinformowała władze, że owszem, wie, kto to. Goro Majima. Czy jest pewna? Oczywiście. Osobiście jej groził i zapowiedział, że… Halo? Haaalooo?
Rozłączyli się. Zwyczajnie w świecie się rozłączyli. Hashire przestała się temu dziwić dopiero, gdy machnęła kilka shotów. No tak. To jasne, że skoro pozwalają temu szaleńcowi biegać po mieście w swoim mundurze, koleś musi mieć ich w kieszeni.
I can run for president,
Or just run the block
Or just run the block
Czyli nie pozostało jej nic innego, jak samoobrona. Może powinna poprosić tego Kazumę, żeby nauczył jej kilku chwytów, chociaż do tej pory nie była zmuszona stawiać czynny opór. Majima nie zdawał się być niebezpieczny. A raczej nie zdawałby się taki, gdyby nie miała z nim wcześniej kontaktu, jednak tym razem ograniczył się do manifestowania swojej osoby, swoich wpływów i władzy, jaką miał w Kamurocho, nie groził jej, do niczego nie zmuszał, nawet nie nagabywał. Po prostu był. Wszędzie.
Zamknęła bar wcześniej, gdy tylko pozbyła się klientów. Nie mogła dzisiaj wysiedzieć w miejscu. Czuła się obserwowana i wciąż jej się wydawało, że skądś dochodzi ją opętańczy chichot Wściekłego, któremu znowu udał się żart. Nie miała pojęcia, skąd się wydobywa, na tym etapie pewno z wnętrza jej głowy, ale i tak nie mogła się pozbyć przeświadczenia, że on siedzi gdzieś w rurach wentylacyjnych i świetnie bawi się jej kosztem.
Idąc ulicą, ciągle oglądała się za siebie, pewna, że tuż za sobą słyszy kroki, charakterystyczne, metalowe odgłosy, które wydawały z siebie lakierki ze stalkapami. Była przekonana, że depczą jej po piętach. Już raz tak było. Kiedy obejrzała się nagle za siebie, nie mogąc pozbyć się uczucia, że jest śledzona, prawie rozbiła nos o jego tors. Wszystko, co zobaczyła, to fragment wyglądającej spod marynarki obnażonej piersi, na którą nachodziły kolorowe tatuaże. A kiedy podniosła wzrok i zobaczyła uśmiech psychopaty, zaczęła krzyczeć. Po prostu stała przed nim i darła koparę, nic innego, co mogłaby zdziałać w obronie własnej, nie przyszło jej do głowy.
Tamtym razem Majima wykonał więcej interakcji, to znaczy położył dłoń w skórzanej rękawiczce na jej ustach, zerkając z niepokojem na przechodniów, po czym korzystając z tego, że nikt nie próbuje reagować inaczej niż odwzajemniając zaniepokojone spojrzenie, zaciągnął ją w ciemny zaułek, położył palec na ustach, a kiedy przestała się drzeć, zabrał rękę, tym samym palcem pogroził i odszedł, zostawiając ją spazmatycznie łapiącą powietrze, przerażoną i zgrzaną. I ani myślał okazać litość. Tego samego wieczoru, gdy zeszła wyrzucić śmieci, coś poruszyło się w kuble. Kiedy pokrywa zaczęła się unosić, Hashire nie czekała, aż łypnie na nią błyszczące oko. Wypuściła z rąk worek ze śmieciami i zwiała, zamykając mieszkanie na wszystkie zamki i zastawiając drzwi komodą.
— Co ty wyczyniasz, Kyo-san? — zapytała ją wtedy Hakai, opierając się o futrynę w drzwiach kuchni i trzymając w rękach miskę z owsianką, z której podjadała, ściągając brwi i patrząc na przyjaciółkę.
— Nie wejdzie tu. Nie ma opcji. — Hashire wodziła rozgorączkowanym wzrokiem po zastawionych drzwiach, jakby szukała szczeliny, przez którą ktoś mógłby się przecisnąć.
— Kto, na Boga?
— On. — Szare oczy Hashire były nienaturalnie powiększone. — On mnie zadręczy na śmierć.
— Kto?! — Hakai uznała, że sytuacja jest poważna i wychyliła się za próg, by odłożyć owsiankę, podejść do przyjaciółki i objąć ją ramieniem. — Majima?
— To psychol. Kompletny pojeb.
— Co znowu ci zrobił?!
— Nic. — Hashire pozwoliła się odprowadzić na kanapę, na którą opadła.
— Nic? I to cię tak zdenerwowało?
— Nie rozumiesz. Nie mogę przez niego spać, nie mogę jeść, bo mi skręca żołądek! Myślę tylko o nim, o tym gdzie jest i co robi, i kiedy znowu go zobaczę!
Hakai jeszcze przez kilka sekund marszczyła brwi, po czym rozdziawiła usta, niemal natychmiast zasłaniając je dłonią.
— O mój Boże, Hashire! — zakrzyknęła, a wyraz jej twarzy wskazywał na to, że sama nie wie, czy ma się cieszyć, czy martwić. — A więc to tak…
— Hę? — Teraz to Hashire wyglądała na zaskoczoną. — To znaczy jak?
— No, jak mówią, miłość jest ślepa, w tym przypadku tylko na jedno oko, ale…
— Słucham? — Pusty ton głosu Kyoushi brzmiał tak, jakby dziewczyna naprawdę znajdowała się w jakimś tunelu.
— No, chodzi mi o to, że miłość nie wybiera. — Hakai poklepała ją po ramieniu, próbując okazać wyrozumiałość, ale wyglądało to bardziej na współczucie. — Jeśli go kochasz, co to cóż, jakoś to…
— O CZYM TY, DO KURWY NĘDZY, BREDZISZ?! — Hashire złapała się za głowę, ściskając skronie, jakby walczyła z tym, co próbuje przedstawiać jej wyobraźnia. — To… Co ty w ogóle…! Jak mogłaś pomyśleć…! PRZECIEŻ TO TOTALNY POJEB!
— Ale przecież ty lubisz pojebów, Kyo-san — przypomniała z pretensją w głosie Hakai, robiąc obrażoną minę. — Wszyscy twoi byli pojebani.
Hashire nie znalazła na to argumentu. Zawyła z bezsilności i zamknęła się we własnym pokoju.
Tamtej nocy śniło jej się, że bierze ślub. Tylko że to ona była panem młodym. A kiedy przysięgła miłość po grób i uniosła pannie młodej welon, ujrzała twarz szaleńca z przepaską, który wytrzeszczał oko i uśmiechał się tak szeroko, jakby chciał ją połknąć.
Obudziła się z krzykiem, przekonana, że na resztę życia związała się z potworem i dopiero brak obrączki na jej palcu pozwolił wrócić jej do rzeczywistości. Oddychając płytko, kręciła głową na swoją podświadomość. Przecież Hashire nigdy nie zdecydowałaby się na coś takiego. Nigdy nie związałaby się z Majimą.
Nie przy zdrowych zmysłach.
O ile uda jej się przy nich zostać przy postępującej paranoi.
Właśnie zatrzymała się przed taksówką, kręcąc się niespokojnie w miejscu. Odkąd dostała postrzał, dojeżdżała nimi do pracy i z pracy do domu, żeby nie nadwyrężać nogi, która co prawda już nie bolała i goiła się tak, jakby zajął się nią profesjonalny lekarz, ale ona dmuchała na zimne. Do tej pory. Dzisiaj zdecydowała się na spacer. Przyciemniane szyby taksówki jej się nie podobały. Zwłaszcza że Kiryu, jedyny człowiek który był w stanie zrozumieć, przez co przechodzi, bo swego czasu Majima uparł się i na niego, opowiedział jej o kilku swoich przypadkach w napotykaniu Majimy gdzie popadnie. Jeden z nich tyczył się taksówki, która wywiozła go z Kamurocho i dopiero wtedy Kiryu zorientował się, że kierowca ma poważny ubytek w twarzoczaszce. Dlatego teraz, widząc, że taksówkarz odsuwa szybę w oknie, pewno by zapytać, czy się zdecydowała, ona tylko wystawiła środkowy palec i na pięcie się odwróciła.
I can be a New York cabbie,
I can be your boyfriend in the back seat.
I can be your boyfriend in the back seat.
Nie zamierzała dać się wywieźć na peryferie i pozwolić zgwałcić, chociaż wizja dzikiego seksu, który uprawia z tym demonem na tylnym siedzeniu pieprzonej taksówki nie była wcale tak straszna i obrzydła, jakby sobie tego życzyła.
Zatrzymała się raptownie, gdy tylko zrozumiała, o czym myśli.
Nie. Stop.
Dlaczego to przyszło jej do głowy? Przecież Goro wcale nie wysyłał w jej stronę żadnych podtekstów. Czegoś od niej chciał, ale raczej nie chodziło o seks. Ktoś taki jak on – zwłaszcza jeśli plotki były prawdziwe i naprawdę był właścicielem klubu nocnego – miał zapewne kobiet na pęczki. Nie był w końcu taki brzydki. I rzeczywiście, ten moment, wtedy, w zaułku, jego dłoń na jej ustach, tamta bliskość, uczucie gorąca…
Gardząc samą sobą, potrząsnęła głową tak mocno, że coś jej strzyknęło w karku. Syknęła, rozmasowując go dłonią. Cholerna Hakai i jej nielogiczne wnioski, z którymi włamała się na jej biedny dysk twardy.
Te użalania się nad sobą przerwał płacz dziecka. Spojrzała w stronę, z której dochodził i zobaczyła małą dziewczynkę, która tarła piąstkami oczy, stojąc przed ulicznymi automatami. Zatrzymała się, rozglądając za jej rodzicami i pierwszy raz od tygodnia oderwała się myślami od własnych zmartwień, zapominając o bezustannym zagrożeniu niechcianym towarzystwem. Jej mózg powitał tę zmianę z ulgą, wysyłając impuls wszystkim komórkom odpowiedzialnym za altruizm.
— H-Hej, mała, wszystko w porządku? — zapytała niepewnie, opierając ręce na kolanach i pochylając się, by jej twarz znalazła się mniej więcej na tym samym poziomie co twarz dziecka.
Dziewczynka nie odpowiedziała, nie przestała też płakać.
— Nie płacz, gdzie twoja mamusia, hm? — próbowała zagadywać, ale jej głos nie przedzierał się przez głośny szloch dziecka, a ludzie zaczynali zwracać na nią uwagę, nie zatrzymując się, ale obrzucając ją potępiającymi spojrzeniami. — Szlag, nigdy nie zostanę czyjąś matką… — zadecydowała szeptem i rozejrzała się za czymś, czym mogłaby zająć uwagę dzieciaka.
— Hej, popatrz! — zawołała, tak radośnie – widząc w tym szansę dla siebie, by jakoś zabawić małą – że dziecko oderwało piąstki od oczu, spojrzało na Hashire, a potem podążyło wzrokiem w kierunku, który wskazywała. — To automat z pluszakami. Chciałabyś takiego?
Dziewczynka pokiwała nieśmiało głową.
— Chodź, zaraz spróbujemy coś… — Hashire wyciągnęła rękę, a mała złapała za jej palce, ocierając schnące łezki. Podeszły do maszyny, a dziewczynka wspięła się na palce, opierając rączki o szybę i zaglądając do środka.
— Chcę tego! Baldzo, baldzo! — zakrzyknęła, wskazując palcem na coś co przypominało różowego pingwina i leżało na stosie innych pingwinopodobnych maskotek.
— W porządku. Ciocia Shire się postara, a ty mi opowiesz, co tutaj robisz, dobrze? — Wrzuciła do automatów sto yenów, zyskując trzy szansy na wylosowanie czegokolwiek. Kątem oka zerknęła na dziecko, a ono pokiwało główką, nie odrywając oczu od kolorowych zabawek. Lśniące wciąż na rzęsach łezki kontrastowały ze szczerym, dziecięcym uśmiechem, który rozgaszczał się na małych usteczkach.
— No dobra. — Hashire wcisnęła start, a z automatu wydobyła się wesoła muzyczka, zachęcająca do dobrej zabawy i rozbłysły kolorowe światełka. — Więc, powiedz mi… Mieszkasz gdzieś w pobliżu? — Pociągnęła za wajchę, chowając drugą dłoń do kieszeni i obserwując uważnie ruchy metalowego ramienia, przemieszczającego się w ślimaczym tempie nad wybraną maskotkę.
Dziewczynka pokiwała głową, obserwując w napięciu zniżającą się łapkę.
— Gdzie twoja mamusia?
— O nieee! — Mała zawyła z żalem, gdy odnóża metalowego ramienia ledwo musnęły różowego pingwina i zacisnęły się w powietrzu, niczego nie unosząc do góry.
— Hej, mała, zapytałam o coś. — Hashire zabrzmiała surowiej. — Jak ty masz w ogóle na imię?
— Yukia — przedstawiła się. W jej głosie można było usłyszeć zniecierpliwienie.
— To gdzie się podziała twoja mama? — nie ustępowała Hashire. Założyła ręce na piersi, dając dziewczynce do zrozumienia, że jeśli nie będzie współpracować, ona też nie wywiąże się z umowy.
— Posła do sklepu.
— Którego?
Yukia wskazała niepewnie w dół ulicy, ale po chwili potarła wyciągniętym palcem skroń i pokazała w zupełnie innym kierunku.
Hashire westchnęła i podjęła się drugiej próby wylosowania czegokolwiek z automatu.
— Czyli się zgubiłaś?
Metalowe szczypce znów zanurkowały w gąszcz pluszaków, jedynie je roztrącając i znów wracając z niczym. Yukia westchnęła z rezygnacją, a widząc naglące spojrzenie kobiety, pokiwała twierdząco głową.
— Pobiegłam za kotkiem — przyznała się, robiąc skruszoną minę. — Takim samym jak ten! — Docisnęła opuszkę palca do szyby.
— A myślałam, że to pingwin… — mruknęła Hashire, po raz kolejny próbując szczęścia, jednak i tym razem nie jej nie dopisało. — Szlag by to. — Rozłożyła bezradnie ramiona, ale widząc zawiedzioną minę Yukii, westchnęła i wrzuciła do maszyny kolejne sto yenów, a dziewczynka pisnęła z uciechy.
— Co za gów… — Hashire się powstrzymała, zerkając na dziecko, ale kiedy znowu nie udało jej się nic wygrać, uderzyła otwartą dłonią w bok automatu i zaciskając ze złości zęby, wcisnęła w otwór kolejne yeny. — Oszustwo — syknęła, gdy maszyna znów pożarła jej pieniądze, ale przy ostatniej próbie metalowe szczypce zanurkowały naprawdę głęboko i Hashire poczuła, że tym razem się uda. Przygryzajc w skupieniu koniuszek języka, sterowała maszyną, pociągając wajchę w górę.
— Coś mamy, Yukia! — zakrzyknęła i ciężko było stwierdzić, czy bardziej cieszy się dziecko czy dorosła kobieta. Obu jednak mina zrzedła, gdy szczypce się wynurzyły i zobaczyły, że zamiast maskotki, na końcu ramienia zwisa smętnie jakaś czarna rzecz.
— Co to jest? — Hashire zmrużyła oczy, niemal dociskając nos do szyby.
— Pilat! — zawołała Yukia. — Pilat ma takie!
Z twarzy kobiety zniknęły kolory. Wszystko, o czym zapomniała, wróciło, uderzając w nią z siłą pędzącego autobusu, gdy tylko rozpoznała w wylosowanym przedmiocie przepaskę na oko. Instynktownie przygarnęła do siebie dziecko, ale nie zdążyła się odsunąć, nim pluszowy wulkan wybuchnął, gdy wewnątrz coś ukrytego do tej pory pod stosem zabawek poderwało się na równe nogi.
I can do anything, anything, anything I want,
anything, anything, anything I want
anything, anything, anything I want
Tym razem Hashire nie powstrzymała głośnego przekleństwa, kiedy tuż przed nią pojawiła się twarz Majimy, od której odgradzała ją tylko szyba automatu. Wrzasnęła i robiąc krok w tył, potknęła się, wywracając na tyłek, wciąż trzymając przed sobą Yukię. Dziewczynka również się przestraszyła i teraz wpadła w histerię, ściągając krzykiem szukającą jej w okolicy matkę.
— Co pani wyprawia z moim dzieckiem! — wydarła się kobieta, wyciągając z ramion Hashire swoją córkę i grożąc, że pójdzie na policję. Szybko jednak się uciszyła, gdy z automatu za jej plecami dobył się opętańczy chichot. Kiedy spojrzała przez ramię i zobaczyła na szybie glonojada bez oka, za to ze wskazaniami do przynależności mafii, rozwrzeszczała się jak własne dziecko i uciekła, tuląc córkę do siebie.
Hashire powoli pozbierała się na drżące nogi. Jej mózg wciąż nie mógł sobie poradzić z widokiem dorosłego faceta, stojącego w maskotkach z głupim uśmiechem na twarzy. Chciała pójść w ślad kobiety, ale nie mogła pozwolić, żeby zmarnowało się kolejne sto yenów. Chociaż wszystko w niej krzyczało w proteście, podeszła do automatu. Majima patrzył na nią podejrzliwie, przyciskając dłonie w skórzanych rękawiczkach do szyby, a jej została ostatnia próba. Złapała za wajchę i dopiero kiedy metalowe ramię walnęło yakuzę w głowę, zdecydowała się uciekać. Nie daleko. Do klubu karaoke, gdzie myślała, że się napije i odreaguje, ale kiedy usłyszała:
Wherever you go
Whatever you do
I will be right here waiting for you
Wiedziała, że przegrała. Poznała go po głosie, nie musiała patrzeć. Dopiła drinka i opuściła klub w akompaniamencie:
Whatever it takes
Or how my heart breaks
I will be right here waiting for you
I wiedziała, że to z dedykacją dla niej, jeszcze zanim oznajmił to DJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz