czwartek, 31 stycznia 2019

Yakuza: Play with me ~ Wilczy


Miała nadzieję, że przywyknie. Do życia z paranoją i jednookim demonem, który nie odstępował jej niemal na krok. Albo że on się znudzi i da sobie spokój. W końcu ile można za kimś biegać po mieście. Nie miał nic lepszego do roboty? Żadnego hobby? Pracy? Dni wolnych od prześladowań? Nie wyjeżdżał nigdzie na urlop?
— Shire-chan!
Najwidoczniej nie.
Westchnęła, słysząc pełen entuzjazmu głos, który – co przyprawiło ją o gęsią skórkę bardziej niż ten wysoki ton, jakim zwykle ją wołał – brzmiał już tak swojsko, jakby należał do starego, dobrego znajomego.
Shit! I can be your best friend
— Jest dopiero siódma rano — burknęła, kontynuując otwieranie Vincenta. — Czy ty w ogóle nie sypiasz?
— Nie sam.

Tym razem zaryzykowała zerknięcie przez ramię, by zobaczyć rząd szczerzących się do niej zębów.
— Czego ty chcesz? — zapytała, nie mogąc poradzić sobie z uniesieniem antywłamaniowej rolety, która lubiła się zacinać. Szarpała się z nią, pochylona, czując rozlewające się po twarzy gorąco na myśl, że Majima stoi za nią, kiedy akurat zmuszona była do przyjęcia takiej pozycji.
— W tym momencie? — Mężczyzna przeciągał leniwie głoski, odpowiadając na pytanie. — Popatrzeć.
 Hashire wyprostowała się gwałtownie, zasadzając ze złości kopa w roletę. Ta ani drgnęła. Majima prychnął wesoło i dopiero wtedy ruszył z pomocą. Ugiął kolana i złapał pewnie za dół rolety. Stęknął, napinając mięśnie i mocując się z żaluzją, aż ta puściła i odskoczyła w górę tak gwałtownie, że się ułamała.
— Bardzo dziękuję — sarknęła Hashire bez krztyny wdzięczności w głosie. Przekręciła klucz w zamku, ale wyczuwając, że Majima podąża za nią, odwróciła się w drzwiach.
— A ty dokąd? — Oparła rękę o jego pierś, powstrzymując przed wejściem do lokalu, ale szybko ją zabrała, orientując się, że dotyka jego nagiego, rozgrzanego torsu.
— Do baru. — Wzruszył ramionami, patrząc na nią z góry.
— No, nie do mojego! — Prędko się wycofała i zamknęła mu drzwi tuż przed nosem. — Otwieramy dopiero o dziesiątej! — krzyknęła przez grubą szybę, pukając w szkło, na którym naklejona była informacja z godzinami otwarcia i przekręciła zamek.
Odwróciła się, żeby zająć się remanentem, ale jeśli sądziła, że Majima po prostu sobie pójdzie, pomyliła się, jak w każdej związanej z nim kwestii.
Kiedy wynosiła z zaplecza karton win, prawie go upuściła, widząc, że on wciąż stoi za drzwiami, przyglądając jej się z kamienną twarzą i rękoma w kieszeniach.
— Cholerny yakuza… — warknęła, mierząc go złym spojrzeniem i odnosząc ciężkie pudło na bar. Próbowała się zająć obowiązkami, ale już nie podejrzenie, lecz świadomość, że jest obserwowana, nie pomagała. Chcąc – nie chcąc, wciąż zerknęła na Majimę. Nawet kiedy postanowiła się ukryć na zapleczu, co chwilę wystawiała głowę zza ściany albo wynajdowała sobie coraz to nowe preteksty, żeby tylko sprawdzić, co robi Majima, ale on nie ruszał się z posterunku mimo upływu czasu. I deszczu, który lunął z ciężkich, wiszących od rana nad miastem chmur.
Hashire dyskretnie wyjrzała z zaplecza, a że właśnie układała pudła na samym dole, wystawiła zza ściany jedno oko niemal z poziomu podłogi. Majima moknął, nie przejmując się tym, że może złapać przeziębienie. Wyglądał na nieco zniecierpliwionego, rozglądając się po barze od niechcenia, do czasu, aż ujechała jej ręka, na której się opierała i wylądowała na twarzy.
— Kurwa… — Miała nadzieję, że tego nie widział, ale kiedy tylko spojrzała w jego stronę i zobaczyła krzywy uśmiech i uniesione brwi, zrozumiała, że to czcze życzenie. Podniosła się z podłogi i zrozumiała, że nie może dłużej go ignorować. I tak długo wystawiała go na próbę, a on musiał mieć dzisiaj dobry dzień, skoro jeszcze nie wybił szyby, żeby dostać się do środka.
Otworzyła drzwi.
— Wiedziałem, że zmiękniesz. — Mężczyzna wyszczerzył się, zamykając za sobą. Z jego smoliście czarnych włosów skapywała woda.
— Czym mogę służyć? — Hashire stanęła za barem, zaciskając usta z mocnym postanowieniem, że potraktuje go jak zwykłego klienta.
— Czymś, co mnie rozgrzeje, maleńka. — Goro uśmiechnął się, mrużąc oko.
Pass me a beer or a bottle of gin
Hashire przemilczała dwuznaczność tej prośby. Gdyby był to któryś ze stałych bywalców, może nawet by się uśmiechnęła. Na tym zarabiała. Teraz ograniczyła się do puszczenia tego mimo uszu. Nalała dla niego szklankę najtańszego ginu i postawiła przed nim tak stanowczo, że zawartość chlupnęła na blat. Majima tego nie skomentował. Objął szklankę dłonią w skórzanej rękawiczce i uniósł do ust, przyglądając się kobiecie.
— Przestań się gapić — syknęła Hashire, wściekle wycierając powierzchnię blatu, który sama upaskudziła. Mężczyzna nie spełnił jej prośby. — Czego, do cholery, chcesz?! — wybuchła, nie mogąc znieść natarczywego spojrzenia. — Tak naprawdę?!
Majima spokojnie opróżnił szklankę i odstawił, gestem prosząc o uzupełnienie.
— Mam rozumieć, że się poddajesz?
— Jeszcze nie.
Kącik ust yakuzy uniósł się znacząco. To „jeszcze” dobrze wróżyło. Zamierzał potrzymać ją w niepewności do czasu, aż się złamie, ale może powinien przedstawić ofertę teraz? W sumie od początku chciał wyłożyć karty na stół. W tym momencie powstrzymywała go jedynie duma, bo przecież Hashire nie chciała wcześniej wysłuchać, jaką propozycję miał do złożenia. Dlatego teraz nie był skory niczego wyjaśniać, rozkoszując się psychiczną przewagą, jaką zyskał.
Tak długo zastanawiał się, czy powinien z niej rezygnować, że Hashire przestała czekać na odpowiedź. Włączyła zawieszony w kącie telewizor i udawała, że skupia się na podawanych wiadomościach, przekąszając krakersy, których paczkę trzymała pod ladą, więc Majima odpuścił. Sam też od czasu do czasu zerkał przez ramię na telewizję, popijając gin, ale nie mówili w niej niczego, czego już by nie wiedział. Gwałów i rozbojów miał pod dostatkiem na co dzień.
— Może zagramy? — zaproponował, kiwając głowa w stronę stołu bilardowego. Zerkał na niego od dłuższego czasu i naprawdę nabrał ochoty na grę. Szumiący za oknem deszcz, bełkot porannych wiadomości i drink – o wszystko wprawiało go w nastrój przyjemnego rozleniwienia, ale pomału zaczynał się nudzić. A tego nie znosił. Nie spodziewał się jednak entuzjastycznego przyjęcia pomysłu i nie pomylił się.
— Żartujesz sobie? — prychnęła Hashire, od razu przyjmując agresywną postawę. — Czemu po prostu sobie nie pójdziesz?!
Majima przewrócił oczami.
— Gdzie? Na ten deszcz? — obruszył się, wstrząsając ramionami. Wciąż był mokry i nie uśmiechało mu się wyjść na chłód. — Daj spokój. Ty też się nudzisz. W taką pogodę nikt tu nie przyjdzie. Proponuję chwilowe zawieszenie broni.
— Broń się zawiesza, kiedy obie strony ze sobą walczą, a ja jestem tylko ofiarą!
— To może przestań nią być — mruknął szorstko mężczyzna. Widział w niej kogoś w rodzaju wspólnika, nie ofiary, ale o tym nie wspomniał na głos. — Przez chwilę możesz chyba zapomnieć, że mnie nienawidzisz… Albo przynajmniej dać mi popalić w bilarda.
Hashire rozważała jego słowa w milczeniu, po czym z nagłą determinacją złapała za butelkę ginu i kiedy Majima już był pewien, że rozwali mu ją na głowie, ona wyszła zza baru, zabierając z kąta dwa kije. Yakuza uśmiechnął się i zeskoczył ze stołka, podążając za nią. Jednym ruchem ściągnął ze stołu pokrowiec, a Hashire postawiła na nim butelkę, z której uzupełnił swoją szklankę.
— Nie myśl sobie, że to na koszt firmy — warknęła, odbierając gin, by pociągnąć łyka.
Majima zaśmiał się krótko.
— Spoko. Jakbym chciał, mógłbym kupić cały ten lokal, łącznie z obsługą — zapewnił, zapalając papierosa, a Hashire zignorowała ten komentarz.
I can write bad checks
I can smoke cigarettes
Ustawiała bile w trójkącie, posyłając białą przez stół i chociaż nie wydała polecenia, Majima złapał ją, nim się odbiła i ustawił na środku linii, po czym sięgnął po kije i nakredował ich końce. Krótszy podał Hashire.
— Zaczniesz?
— Zacznę.
Deszcz wciąż zaciekle zacinał w okna, a bila za bilą wpadała do łuzy. Oboje byli całkiem nieźli i gra szybko zrobiła się zacięta. Żadne nie lubiło przegrywać i choć Majima podchodził do tego na wesoło, przymierzając się do kolejnych uderzeń z uśmiechem, a Hashire zdawała się nie przejmować wynikiem, to raz po raz dociskała do nasady nosa zjeżdżające okulary, a w oku Majimy pojawił się niebezpieczny błysk. Rywalizowali ze sobą, rozgrzewani emocjami i ginem, aż na stole pozostała tylko jedna, czarna bila.
— Cholerstwo — mruknął Majima, przeczesując dłonią włosy i krzywiąc się, poruszał barkami. Wciąż wilgotna marynarka nie była tak wygodna jak zwykle i nieco krępowała jego ruchy, a gra zrobiła się na tyle poważna, że mogło to zawarzyć na końcowym rezultacie. Dlatego zdecydował się ją ściągnąć i rzucić na jedno z krzeseł. — Od razu lepiej. — Przeciągnął się, a Hashire, która właśnie przykładała się do bili, uderzyła niecelnie, popełniając faul.
— Coś cię zdekoncentrowało, Shire-chan? — Majima ustawiał białą bilę, a półdługie, wilgotne włosy raz po raz opadały mu na twarz, gdy pochylał i prostował kark, oceniając prawidłowy kąt i odległość od ósemki.
Hashire chciała odpyskować coś mądrego i takiego, żeby poszło mu w pięty, ale w głowie miała pustkę. Chociaż Goro wciąż paradował w rozpiętej marynarce i nie preferował zakładania pod nią koszuli, dopiero teraz zobaczyła, że sięgające na pierś yakuzy dziary, zachodzą na jego przedramiona, kończąc się na poziomie łokcia, a kiedy się odwrócił, przekonała się, że na tym nie koniec. Całe jego plecy pokrywał tatuaż przedstawiający twarz demona. Wizerunku szczerzącej się hannyi nie łagodził motyw czerwonych kwiatów i czarno-białych ornamentów, ginących gdzieś w spodniach. Była ciekawa, czy tyłek Majima też sobie wydziarał. Poczuła, że w jakiś chory sposób ją to kręci – widok wytatuowanego, półnagiego yakuzy w jego cholernych skórzanych rękawiczkach i opasce na oku.
— Yo, Shire, twoja kolej. — Głos mężczyzny wyrwał ją z zamyślenia. Zaczerwieniła się, widząc malujące się na twarzy Majimy zadowolenie. Zupełnie jakby wiedział, o czym myślała. Chociaż może wtedy już leżałaby na tym stole, czując na sobie jego ciepły ciężar.
I can be valedictorian having no sex
— T-Tak, wiem — prychnęła odgarniając z twarzy grzywkę. Tym razem jej celność nie zawiodła, ale użyła za dużo siły i wybiła bilę spod łuzy, do której powinna wpaść. — Szlag.
Majima zachichotał i obszedł stół, zastanawiając się, jak zagrać. Kiedy wreszcie się zdecydował, oparł kij we wgłębieniu między kłykciami, wymierzył i pchnął mocno, ale z wyczuciem, kończąc grę.
— Widziałaś to? — entuzjazmował się. — Idealne puknięcie! — Przestał się śmiać, kiedy zobaczył, że Hashire – która również właśnie myślała o tym, jak perfekcyjne było to pchnięcie i że Majima musi znać się na rzeczy – cała poczerwieniała. — Hej, wszystko w porządku? — zatroszczył się, podchodząc, ale oglądanie z bliska zarysowanych subtelnie mięśni na jego szczupłym brzuchu i szerokiej piersi, nie polepszyło stanu kobiety.
— N-Nic... — Hashire odsunęła się o krok, łapiąc powietrze. — Tylko trochę mi ciepło...
— To może to ściągnij? — Majima wyciągnął rękę i pociągnął za suwak grubej bluzy, którą na sobie miała.
W pierwszej chwili Hashire zamierzała spanikować, ale wtedy przypomniała sobie, że przegrała i jednak się zdenerwować.
— Wiesz co, masz rację — zgodziła się, rozpięła bluzę i rzuciła ją na marynarkę Majimy, a potem ściągnęła przez głowę również koszulkę z aplikacją wilka. — Rzeczywiście, od razu lepiej. — Powachlowała się dłonią, patrząc z satysfakcją na mężczyznę. Teraz on się czerwienił, otwierając szeroko jedyne oko, gdy stała przed nim w staniku. — To co, rewanż? — Oparła kij na podłodze i trzymała go w taki sposób, że znalazł się między jej piersiami. Majima zagryzał dolną wargę, obserwując to spode łba. Nagle ruszył w stronę kobiety, niczym drapieżnik, który rzuca się na polowanie.
I ain’t gonna take no shit from no one
— Rewanż — zgodził się, wydając z siebie niski pomruk i zatrzymując się tuż przed nią. Patrząc z bliska w jego ciemne oko, pełne nieodgadnionych żądz, Hashire przyszło do głowy, że to niezbyt mądre, drażnić takiego człowieka jak Majima. Kiedy stał tak blisko, silniejszy, większy, nieobliczalny, kiedy czuła na twarzy jego ciepły oddech, zrozumiała, że tak naprawdę nie miałaby z nim najmniejszych szans. Mógłby zrobić z nią wszystko. — Jeśli przegrasz…
wezmę cię na stole do bilarda — usłyszała Hashire.
— …zrobisz mi…
— …dobrze.
 …coś do żarcia — powiedział naprawdę Goro. W jego oku pojawił się wesoły błysk. — Cholernie zgłodniałem! — dodał wyższym tonem, taksując ją wzrokiem, a potem zaczął się chichrać, opierając ręce na biodrach – w jednej dłoni wciąż ściskał kij – i odchylając głowę.
— Czubek. — Hashire zmarszczyła nos i pokręciła głową.
Tym razem ona rozbijała. Szło jej lepiej, niż poprzednim razem. Może dlatego, że Goro już się nie rozbieral, a może udawał i jednak rozpraszał go widok kobiecych piersi w koronkowych staniku. Nawet jeśli, nie dał się pokonać. Hashire walczyła dzielnie, ale koniec końców wylądowała na zapleczu, nie wierząc w to, że przygotowuje posiłek swojemu prześladowcy, a cichy głos w jej głowie pytał, czy walczyłaby tak samo zaciekle, gdyby Goro w razie wygranej zażądał tego, co myślała, że zażąda.
Żeby całkiem nie stracić do siebie szacunku, zdecydowała się przyrządzić coś, co nie powinno nikomu smakować. Znalazła w lodówce trochę zeschniętej rukoli, pomidory nie pierwszej świeżości i połowę cebuli. Tylko z czystej ludzkiej przyzwoitości polała to wszystko oliwą i doprawiła solą z pieprzem.
— Ym, sałatka. Moja ulubiona! — Majima nie dał się sprowokować. Najwidoczniej wciąż świetnie się bawił. — A chleb?
— Tylko czerstwy.
— Najzdrowszy!
Hashire westchnęła i wróciła na zaplecze.
— Proszę, kochanie — mruknęła z przekąsem, podając mu pół bochenka, ale zauważyła, że Majima się czemuś przygląda, zawiesiwszy widelec w pół drogi do ust. Podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem.
— Przepraszam, bo ja chyba w czymś wam przeszkadzam — odezwała się Hakai, stojąc przy drzwiach z założonymi rękoma i patrząc z niedowierzaniem na to, co się działo w Vincencie.
Hashire myślała, że zapadnie się pod ziemię.
— Kurwa, to nie tak! — Złapała za bluzkę i wciągnęła ją na siebie w pośpiechu.
— Aha. No to dajesz. Tylko tak, żebym uwierzyła w tę ściemę.
— Nie, słuchaj, naprawdę… — zerknęła na mężczyznę, który przegryzał kąsek chleba, przyglądając się scenie. — Ubieraj się, do cholery! — Rzuciła w niego marynarką, prawie wytrącając mu z rąk sałatkę. — Hakai… — Zwróciła spojrzenie na przyjaciółkę. — Wyjdźmy na zewnątrz. Wszystko ci wyjaśnię.
— Ty mi nic nie musisz wyjaśniać, Kyo-san. Jesteś już duża i dawno nie byłaś z facetem, więc nic dziw…
— NA ZEWNĄTRZ!
I ain’t gonna take no lip from no one
Kiedy Hashire wyprowadziła Hakai z lokalu, Majima podszedł do okna, wciąż przeżuwając sałatkę, ale kiedy zorientowały się, że je obserwuje, oddaliły się, a Hashire, patrząc na niego, przejechała palcem po swoim gardle.
Zabawne jak odwracały się role. Ramionami mężczyzny wstrząsnął krótki, bezgłośny śmiech. Potarł o siebie opuszki palców, otrzepując okruchy i odstawił naczynię na blat. Wciągnął na siebie marynarkę i właśnie przechadzał się za barem, myśląc o tym, że to niedobrze, że Hashire tak bardzo daje się ponieść emocjom. Właśnie zostawiła go, yakuzę, samego we własnym lokalu, zupełnie jakby miała do niego zaufanie. A miała tylko szczęście, że Majima nie narzekał na brak gotówki i nie był kleptomanem. Mimo to, z czystej ciekawości pociągnął za kasetkę w kasie, ale ta ani drgnęła. Uśmiechnął się. Może jednak instynkt go nie mylił i Hashire naprawdę nada się do biznesu.
Kiedy drzwi się otworzyły, cofnął gwałtownie dłoń, ale nie zobaczył znajomej, ładnej – gdyby nie to ciągłe marszczenie brwi – twarzy w okularach i westchnął. Akurat teraz musiał pojawić się klient. Co prawda Hashire nie poprosiła go o to, by miał oko na bar, dopóki nie wróci, ale Goro Majima nie takie rzeczy już w życiu ogarniał. Poza tym nie był świnią. Psychopatą, łajdakiem i przestępcą może i tak, ale nie świnią. Potrafił obsłużyć bar i zrobi to! Nikt mu nie zarzuci, że przez niego Vincent coś stracił.
— Czym mogę służyć? — zakrzyknął dziarsko, rozkładając ramiona, jakby chciał zaprezentować wszystkie alkohole świata, a przynajmniej te, które stoją za nim na półce. Maska, którą mężczyzna miał na twarzy, nie dała mu do myślenia. Wielu Japończyków chodziło po ulicach Tokio w podobnych, żeby ograniczyć kontakt z zarazkami czy zanieczyszczeniami powietrza. Dopiero kiedy wycelowano do niego z broni, zorientował się, że nie będzie to standardowe zamówienie.
— Wyskakuj z kasy, ziomek — odezwał się zamaskowany osobnik, pocierając nos nadgarstkiem ręki, w której trzymał broń.
— A gdzie stare dobre „To jest napad, skurwysyny?!” — Majima oparł łokcie niemal na krawędzi blatu, tak że rabuś nie widział jego dłoni.
— To nie są żarty, koleś! — Mężczyzna objął drugą dłonią pistolet, wciąż mierząc do yakuzy.
— Nie masz pojęcia, z kim masz do czynienia, co? — prychnął Goro, wprawiając przeciwnika w zakłopotanie. Rozbiegany wzrok rzezimieszka uważnie go taksował, ale najwidoczniej nie ułożył tych puzzli, bo nie zrezygnował i nie uciekł z krzykiem, póki miał okazję.
— Kasa! — wrzasnął, wytrzeszczając dziko oczy. — Kasa, kasa, kasa!
— Debil — mruknął Majima, sięgając do kieszeni po drobne, które rzucił na stół. — Debil, debil, debil — dodał znudzonym głosem, wracając do podpierania się na blacie i patrząc znudzonym wzrokiem na opryszka.
— Co… Co to jest? — Złodziej wyciągał szyję, próbując doliczyć się kwoty i kiedy zdał sobie sprawę, że nie leży tam więcej niż tysiąc yenów, zdenerwował się. — Życie ci niemiłe, człowieku?! Przestań sobie robić jaja i natychmiast…
Przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi.
— Już… O kurwa — skomentowała Hashire, gdy mężczyzna w chirurgicznej masce odwrócił się, by wycelować w nią z broni, a potem prędko skierować lufę w stronę Majimy, tylko po to, by za moment znów wziąć ją na celownik. — Hej, tylko spokojnie! — Hashire uniosła ręce i kątem oka dostrzegła, że Majima dawał jej jakieś znaki, gdy rabuś na niego nie patrzył. Domyślała się, co zamierza zrobić. — Jakoś się dogadamy… Powiedz tylko czego chcesz.
— Pieniądze! Dawaj cały hajs!
— Jasne. Już. Sięgnę do kieszeni z tyłu, mam tam portfel…
— Z KASY! — krzyknął złodziej, odwracając się do Majimy, który natychmiast przestał wykonywać podejrzane ruchy.
— Hej! Spójrz za okno! Widzisz jaka dzisiaj pogoda? — Hashire próbowała skupić na sobie uwagę bandyty. — Nie było wielu klientów… Wszystko, co mam, mam przy sobie. Okay? — Pomału sięgnęła do tylnej kieszeni i wydobyła portfel, w tym samym tempie go otwierając. Nie spuszczała wzroku z zamaskowanej twarzy.
— Dawaj cały! — zażądał złodziej, wyciągając po niego lewą rękę i mocno ściskając spluwę w drugiej dłoni. Hashire widziała jak pobielały mu kostki, gdy wychyliła się, żeby podać mu portfel. Kiedy poczuła, że wyciąga go z jej dłoni, rozległ się strzał.
— Sz… Szlag! — Hashire otarła policzek z krwi, która na nią bryznęła, rozmazując ją po twarzy. — Kurwa! Mogłam zginać! Znowu! — Dopiero dochodziło do niej, że kula, która przeszła na wylot przez bark rabusia, mogła ją zranić. — Kurwa!
— Nie przesadzaj. — Majima przeładowywał winchestera, wychodząc zza baru. Zatrzymał się nad skomlącym na podłodze złodziejem, który trząsł się, krwawiąc i trzymając za bark. — Zdychaj. — Przystawił lufę dokładnie między jego oczy, opierając wciąż rozgrzany wylot na nosie delikwenta.
— Majima… — odezwała się niepewnie Hashire, zerkając na yakuzę. — Chyba nie zamierzasz…
Rozległ się nieprzyjemny chrobot odbezpieczanego spustu.
— P-Proszę… — Złodziej próbował odsunąć dłonią wylot lufy, szlochając. — J-Ja… Ja naprawdę… Nie zabijaj mnie!
— Ostrzegałem cię.
— Proszę… — Rabuś zsunął z twarzy maskę, klęcząc przed Majimą i błagając, by darował mu życie.
— Za późno.
— Goro! — Hashire w ostatniej chwili złapała yakuzę za rękę, próbując go powstrzymać. — Odpuść. To jeszcze dzieciak… — Dopiero kiedy zobaczyła twarz napastnika, mogła ocenić, że chłopak nie mógł mieć więcej niż siedemnaście, osiemnaście lat.
Majima zerknął na nią z ukosa, nie zmieniając pozycji, nawet nie obracając głowy.
— Mógł cię zabić. — Jego głos był matowy, nozdrza nosa rozszerzone ze wściekłości. — Kurwa, ja  mogłem cię zabić! Przez niego!
You ain’t gonna try to get me to hold on
Hashire wzmocniła uścisk na jego nadgarstku, ale yakuza nie opuszczał strzelby. Kiedy spojrzała mu w twarz, dostrzegła mrok w jego spojrzeniu.
— Proszę cię, Goro — szepnęła, słysząc przerażony szloch chłopaka. — Nie chcę tu takiego syfu. I policji na karku.
Goro oderwał wściekły wzrok od twarzy niedoszłego złodzieja i przeniósł go na kobietę. Zdawała się zdeterminowana równie mocno, co on. Jej szare oczy patrzyły na niego odważnie zza szkieł oprawionych w czarne, plastikowe oprawki. Przekonała go tym spojrzeniem.
Odsunął się o krok i zabrał winchestera sprzed twarzy chłopaka. Rozłożył drugą dłonią na znak, że odpuszcza, ale wciąż patrzył na niego morderczym wzrokiem.
— Na co czekasz? — Hashire przykucnęła przy nastolatku, który jedną ręką trzymał się za bark, drugą ocierał nos. — Wypierdalaj stąd zanim wezwę gliny.
Chłopak niezdarnie gramolił się na nogi, im szybciej próbował to zrobić, tym gorzej mu to wychodziło.
— Jeszcze jedno… — Kiedy już udało mu się podnieść, Hashire zatrzymała go tuż przy drzwiach, z premedytacją łapiąc za ramię, w które otrzymał postrzał i odwróciła go twarzą do siebie. — Jeśli kiedykolwiek tobie albo któremuś z twoich kumpli przyjdzie do głowy to powtórzyć… Załatwię sobie pozwolenie na broń, żeby legalnie was powystrzelać. Jasne? — Szturchnęła go w bark, popychając do wyjścia. Chłopak pozieleniał i pokiwał głową, nie będąc w stanie wydobyć z siebie głosu. Zwiał i Hashire też miała na to ochotę, gdy chwilę później odwróciła się do Majimy i zobaczyła, w jaki sposób na nią patrzy.
— Będziesz świetna w tym, co dla ciebie wymyśliłem — obiecał, uśmiechając się z satysfakcją. Minął ją, poklepując po ramieniu, gdy przechodził obok. — To za drinka. — Wyciągnął z portfela sto tysięcy yenów, położył banknot na stojącej przy drzwiach garderobie i przyklepał go do blatu, zanim wyszedł. — Do zobaczenia, Shire-chan! — Zerknął przez ramię i choć Hashire nie dostrzegła wyrazu jego twarzy, była pewna, że Majima z czegoś cholernie się cieszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz