Mały
dzienniczek miejsc, które mogą się mylić:
*Sevra
(kraina)
*Astrantia
(królestwo leżące w centrum Sevry)
*Vilarsia
(miasto w Astrantii – znajduje się tam zamek królewski)
*Góry
Vilde (góry leżące na północy od Astrantii)
*Berthaire
(małe królestwo leżące na południowym zachodzie od Astrantii)
***
Gdy Farinae była mała,
przyglądała się z uwagą matce, która karmiła piersią najmłodszą z piątki
sióstr. Jej młody umysł męczyły wówczas podstawowe pytania na temat życia: jak
rodzą się takie maleństwa, skąd one są, dlaczego powstają i czemu karmi się je
piersią? Czy każda kobieta będzie kiedyś musiała przechodzić przez ten rytuał
krzyków i bólu, czy ona też zostanie mamą i będzie miała męża? Matka nie była w stanie odpowiedzieć jej na
te wszystkie pytania naraz. Z uśmiechem na ustach powiedziała, że upływający
czas jest odpowiedzią na jej niewiedzę. Farinae nie rozumiała tego, ale z
reguły była bardzo dociekliwą dziewczynką, wszczęła więc poszukiwania
informacji na temat tej części kobiecego życia, które było jej obce.
Dowiedziała się kilku przeczących sobie rzeczy od znajomych z wioski, a także
starszych ludzi. Wiele osób mówiło jej, że nie powinna w to wnikać, te
wiadomości przyswoją się naturalnie wraz z jej rozwojem. Nie słuchała ich. Jej
młodzieńczy, żądny wiedzy umysł, gnał ją w coraz to dalsze zakątki ludzkiej wiedzy.
Pojawiły się kolejne pytania: dzieci przynosi bocian, czy może znajduje się je
w kapuście? Co to znaczy „płodzić”? Czy to wszystko ma coś wspólnego z
mężczyzną i kobietą? Czy mama i tata składają prośby do Boga i dostają dzieci w
prezencie? Im dalej w to brnęła, tym więcej pojawiało się wątpliwości, dlatego
kiedy chaos w jej głowie sięgał już zenitu, postanowiła poddać się upływającemu
czasowi, o którym mówiła jej matka.
Kilkanaście lat później
wiedziała już wszystko i z ulgą mogła stwierdzić, że czas pomógł jej zrozumieć
kobiecość zarówno w teorii, jak i praktyce. Zamknięty dotąd świat, stał teraz
przed nią otworem. Miała męża, miała dwójkę dzieci i jedno w drodze. Wiedziała
co to znaczy rodzić w cierpieniu i bólu, wiedziała, jak ciężkie było wychowywanie
rozbestwionych pociech, wiedziała też jak odpowiadać na niewygodne pytania
związane z ich poczęciem. Zgłębiła tyle wiedzy, ile powinna, więcej nie
potrzebowała.
– Mama, a skąd się biorą
dzieci?
– To bardzo skomplikowany i
nudny proces, Havie. Nie wolałabyś posłuchać bajki? – spytała z uśmiechem
Farinae. Trzymała na kolanach najmłodsze dziecko o rudych, poskręcanych
włoskach i wielkich, oliwkowych oczach, które zdobiły szafranowe plamy.
Havielle miała trzy lata i bardzo przypominała ją w młodości. Była tak samo
dociekliwa, sprytna i spostrzegawcza.
– No, nie wiem – zaczęła
niepewnym głosem dziewczynka. Farinae wiedziała, że jej dzieci wręcz ubóstwiają
bajki, które im opowiadała, stąd doza niepewności u jej córki. Z jednej strony
nudna historia powstawania dzieci ją ciekawiła, z drugiej strony: czy bajki
mamy nie były lepsze? – A o czym to będzie? – spytała wreszcie ciekawsko,
patrząc prosto w jej błękitne oczy.
– Pomyślmy. – Farinae
spojrzała w sufit i przyłożyła w udawanym zamyśleniu palec do ust. Tak naprawdę
nie musiała się długo zastanawiać. Każdej nocy opowiadała swoim dzieciom
najlepsze i najciekawsze historie o bohaterach, złoczyńcach i potworach.
Trzymały się jej głowy tak mocno, że nie zapomni ich do końca swoich dni. A to
wszystko dlatego, że sama je przeżyła. Na szczęście dzieci nie miały o tym
pojęcia. Dla nich była po prostu zwyczajną kobietą, która pełniła rolę matki i
tak miało już pozostać. Skoro sama nie mogła mieć normalnego życia, chciała je
dać przynajmniej swoim dzieciom. Poza zamkiem w Astrantii, czaiło się wiele
złego i choć wraz ze swoimi towarzyszami zniszczyła to, co zagrażało królestwu
w największym stopniu, to przecież wciąż wiele było do zrobienia.
– Może opowieść o
srebrnowłosej dziewczynce? – spytała, patrząc uważnie na Havie. Jej córka
podskoczyła na kolanach z radości. Doskonale znała tę bohaterkę! To była jej
ulubiona, bo miała kiedyś takie same włosy jak ona!
Tak, to prawda. To po
Farinae Havielle odziedziczyła ognisty kolor włosów. Choć dziś jej własne
spływały kaskadą śniegu wzdłuż ramion, to jednak nie mogła zmienić zapisu genów,
który utrwalił się w ciele zaraz po jej poczęciu. To, że dziś miała
śnieżnobiałe włosy, wiązało się z długą historią jej młodzieńczego życia, o
którym nie zamierzała mówić swoim dzieciom wprost. Przynajmniej nie teraz,
kiedy były jeszcze małe.
Do komnaty po cichutku
wszedł pięcioletni Dorien. W ręku trzymał kubek ciepłego mleka. Posłał swojej
matce i siostrze szelmowski uśmiech. Cały sposób bycia, a także wygląd
odziedziczył po swoim ojcu. Farinae wiedziała, że wyrośnie na małego amanta,
martwiła się tylko o to, aby nie narobił sobie kłopotów, gdy będzie zapraszał
do swoich komnat niewinne dziewczęta. Nie chciała zostawać babcią dziesiątek
dzieci z nieprawego łoża.
– Ciepłe mleko dla szanownej
królowej – powiedział oficjalnym głosem syn. Spróbował pokłonić się z gracją
własnej matce, ale jego niezgrabna dziecięcość sprawiła, że rozlał połowę mleka
na dywan. Całe to nieudane przedstawienie naprawił niewinnym uśmiechem, który
łagodził wszystkie zszargane nerwy największym dam dworu. Dorien był małym
manipulantem. Właśnie tak wynagradzał wszystkim słowo „przepraszam”, którego
nienawidził.
– Proszę – powiedział
czarnowłosy chłopiec i podał mamie kubek z resztą ciepłego mleka. Farinae
kiwnęła głową i podziękowała synowi.
Dwójka dzieci spojrzała na
siebie znacząco. Wiedziały, że to czas na nocne opowieści, a one mogą zacząć
się tylko wówczas, kiedy będą leżeć już grzecznie w łóżku. Havielle i Dorien
mieli osobne komnaty, ale z powodu bajek, które Farinae im opowiadała, zawsze
lądowali w tym samym łóżku. Dopiero późnym wieczorem przychodził tu jej mąż i
zabierał syna do jego własnego kąta. Dorien miał na szczęście twardy sen,
dlatego też uważał, że każdego ranka budził się w swoim łóżku z powodu magii. Rodzie
nie odwodzili go od tej myśli.
Kiedy dzieci wylądowały już
pod kołdrą, spojrzały na swoją matkę wyczekująco. Na twarzach miały te same,
zgodne uśmiechy, przypominające niewinne i grzeczne aniołki, które malowano na
obrazach w kościele. Farinae była osobą głęboko wierzącą, dlatego dzieci
musiały uczestniczyć z nią we wszystkich ważnych mszach. Znudzone kazaniami,
dyskutowały ze sobą o dziwnych obrazach.
– Dzisiaj będzie historia o
srebrnowłosej dziewczynce – powiedziała uradowana Havielle, która przecież
pierwsza się o tym dowiedziała. Dorien spojrzał na matkę z wyrzutem, ale nie
wyraził głośno swojego niezadowolenia. Pomimo tego, że był małym diabłem, który
psocił na każdym kroku, potrafił zachowywać się z godnością prawdziwego, małego
księcia.
– Dobrze – powiedział
władczym głosem, który zaczerpnął od swojego ojca. – Zaczynaj, mamo.
Farinae przeniosła się z
łóżka na bujany, drewniany fotel. Swoje zziębnięte nogi przykryła długim kocem
ze sztucznej skóry, mającej imitować skórę zwierzęcą. Zawsze miała słabość do
leśnych zwierzątek i nie wyobrażała sobie, jak można było je zabijać. Jej mąż
był za to wielkim fanem polowań. Nie tylko zwierzęcych.
– Pamiętacie skąd pochodzi
srebrnowłosa dziewczynka? – spytała Farinae, gdy już wygodnie ułożyła się w
fotelu.
– Z takiej małej wioski co
się Sivis nazywała – powiedziała z dumą Havielle. Choć miała trzy lata,
posiadała znakomitą pamięć, żaden szczegół nie uchodził jej sprytnemu umysłowi.
– I ona została zabrana przez złego księcia o tutaj, do Vilarsii! Ale do lasu!
I tam był taki wielki dwór z innymi dziewczynkami i one uczyły się jak być
damami! I ta srebrnowłosa dziewczynka miała kiedyś taki kolor włosów jak ja!
Ale potem przyszła taka brzydka choroba, co zabierała kolor z włosów
dziewczynek i skóry też i wtedy…
– Havielle, za dużo mówisz –
powiedział znudzonym głosem jej brat i przewrócił ostentacyjnie oczami. – No,
po prostu te dziewczęta ginęły i ta srebrnowłosa się uratowała, a potem uciekła
z tego dworu razem z innymi.
Farinae uśmiechnęła się
delikatnie i upiła łyk mleka, wsłuchując się we własną historię opowiadaną
ustami jej dzieci.
– Tak! – wykrzyknęła
podniecona dziewczynka, machając rączkami w górze. – I to chodziło o to, że
były sobie takie góry Vilde, gdzie rosły na polach księżycowe ziela i one pilnowały
tych ludzi przed złem! Ale straszny król innego państwa zrobił tak, że ci
ludzie zostali zjedzeni przez takie złe potwory! I wtedy ci biali ludzie z
Vilde zaczęli zamieniać się w szarych, takich złych! Ale ta dziewczynka nie
była do końca zła! Bo ona nie była z gór Vilde! To zły pan doktor ją w taką
szarą chciał zmienić, bo robił eksperymenty na dziewczynkach i chłopcach, który
mieszkali we dworze! I ona dostała od swojego przyjaciela naszyjnik z
księżycowym zielem i…
– …I on opóźnił te zło,
które się w niej rozwijało i w pewnym momencie ono stanęło w miejscu –
dokończył za nią Dorien. – I później ta srebrnowłosa została złapana przez
księcia królestwa Astrantii, który zrobił takie zaklęcie, które ją zniewięziło…
– Zniewoliło – poprawiła
syna matka.
– No, tak powiedziałem
przecież – oburzył się chłopiec, zakładając ręce na piersi. – I oni potem sobie
walczyli razem i się w sobie zakochali i zrobili sobie dzieci.
– Tak, widzę, że dobrze
słuchacie – odpowiedziała z uśmiechem Farinae. – Ale dziś nie będzie o
przygodach księcia z srebrnowłosą dziewczynką. Dziś będzie o tym co przeżyła
srebrnowłosa, kiedy podróżowała sama.
– Ale fajnie! – wykrzyknęła
Havielle. Po nagłym wybuchu entuzjazmu, ułożyła się wygodnie na poduszce i
przytuliła do piersi brata. Dorien wyglądał na obojętnego, ale to nie znaczyło,
że nie wyczekiwał opowieści. Starał się nie pokazywać, że na czymś mu zależy.
Prawdę można było dostrzec w jego błyszczących ciekawością, oliwkowych oczach.
Farinae przymknęła powieki. Poczuła,
jak spowija ją mgła wspomnień. Nie było już dzieci, nie było wolnego od zła
królestwa Astrantii. Znów odbywała samotną podróż w poszukiwaniu rozwiązania na
swoją szarą odmienność. Była prawdopodobnie jedyną osobą z dworu, która
przetrwała i nie trafiła w ręce złowrogiego czarnoksiężnika, podszywającego się
pod lekarza. Nie była już więźniem księcia, ale więźniem własnego umysłu.
Sivis, jej rodzinna wioska została spalona, nie miała więc gdzie wracać, a
wszędzie, gdzie się pokazywała, ludzie przeraźliwie się jej bali. Każdy
pamiętał o szarych istotach, które zajęły połowę gór Vilde. Wyrządziły wiele
złego. Nie miały w sobie krzty dobroci, niszczyły wszystko, co stało im na
drodze. Farinae już dawno poddała się z próbami udowodnienia, że nie jest zła.
Zaczęła wykorzystywać to, że ludzie się jej bali. Łatwiej było wtedy zdobyć
jedzenie, szacunek i skrawek stajni wyłożonej sianem, gdzie mogła przetrwać
kolejną, zimną noc. To miało jednak swoją wadę. Plotki szybko rozchodziły się
między wioskami. Wiedziała, że książę Havel siedzi jej na ogonie. Płowy
bordowego płaszcza wcale nie osłaniały jej tożsamości. Każdy wiedział, gdzie
zmierza szara dama. Śledzili ją. Tak naprawdę nikomu nie mogła ufać.
Dwa lata przeklętej podróży
w nicość sprawiły, że stała się dzika jak ludzie mieszkający w górach. Rzadko
się odzywała, bo nie miała z kim dyskutować, była maksymalnie nieufna i czujna.
Przy boku nosiła miecz, który ukradła kiedyś pijanemu strażnikowi. Nie była
dobra w walce wręcz. Choć codziennie po kilka godzin trenowała w lesie,
wiedziała, że potrzebuje nauczyciela, który powiedziałby jej co robi źle.
Farinae wolała powoływać się na magię. Z nią szło jej o wiele lepiej. W
szerokim, bordowym płaszczu miała ukrytą cenną książkę z królewskich zbiorów,
która pokazywała, jak radzić sobie z magią dusz. Ten rodzaj czarów był
przypisywany głównie Vildejczykom. Farinae podejrzewała, że to przez bycie
szarym człowiekiem, który był złym odzwierciedleniem ludzi zamieszkujących góry
Vilde, nabyła magię dusz. Dziwiło ją tylko to, że jej czary były białe, nie
czarne jak Szaraków.
Od jakiegoś czasu głosy dusz
w umarłych miastach podpowiadały jej, że powinna kierować się na północ. To
były jedyne dobre istoty, które chciały jej pomóc. Była im za to wdzięczna,
choć nie do końca wiedziała co mogłaby znaleźć w górach, skoro były
opustoszałe. Wierzyła im. Wierzyła im z całego dobrego serca, jakie jeszcze
pozostało w jej gnijącym, złym ciele. Nie mogli jej okłamywać. Byli częścią jej
własnej duszy, która chciała się wyzwolić.
Farinae ostatecznie dotarła
gór Vilde. Wspinała się po stromych zboczach, żeby dostać się do tego, co mogło
być kiedyś nazwane osadą. Zdziwiło ją, że gdy dotarła na miejsce, wgłębienie
świadczące o jej istnieniu było puste. Leżał tu tylko śnieg. Poczuła się zawiedziona. Nienawiść, którą tak
długo trzymała w swoim sercu nagle się uwolniła. I gdyby nie to, że była tutaj
zupełnie sama, zapewne zabiłaby kilku niewinnych ludzi i pocieszyła się ich
krwią. Góry Vilde były ostatnim miejscem, które mogło jej pomóc wrócić do
dawnej postaci. Teraz nie miała już nadziei na to, że cokolwiek się zmieni.
– Zadowoleni?! – krzyknęła
wtedy w niebo. – Doprowadziliście mnie aż na północ Sevry tylko po to, aby ze
mnie kpić?! Czy właśnie tak ma wyglądać wasze pomaganie?!
Odpowiedziało jej tylko
echo, odbijające się od gór skąpanych w śniegu.
Farinae uderzyła pięścią w
blok skalny. Była tak wściekła, że nie potrafiła już nad sobą panować. Mroźne
skry lodu biły ją po oczach, ograniczając widoczność. Zapewne gdyby nie to, że
poślizgnęła się na lodowym wierchu, nigdy by nie odkryła, że miasto
Vildejczyków naprawdę istnieje. Magiczna mgła, która je otaczała, miała
powstrzymać złych ludzi przed wdarciem się na ich białe tereny.
Farinae wpadła prosto w pole
księżycowego ziela, którego pyłek wzbił się w przestworza i powędrował na
chłodnym wietrze w stronę osady. Jeszcze przez długi czas dziewczyna nie
chciała się podnosić. Czuła, jak ciepło chroniących Vilde roślin rozchodzi się
po całym jej ciele. Takie same ciepło czuła zawsze przy sercu, gdzie spoczywał
naszyjnik, podarowany jej przez Ariona. Arion był Vildejczykiem, jej
najbliższym przyjacielem, przybocznym księcia Havela. To on pomógł jej uciec.
Dzięki niemu przeżyła. Arion pamiętał jak wyglądał vildejski księżyc, pamiętał,
jak wyglądała jego osada pogrążona w ciemnościach, ale nie mógł sobie
przypomnieć, dlaczego pewnego dnia obudził się przed zamkiem królewskim
Astrantii, pozbawiony pamięci na temat ludzi z którymi się wychowywał. Nie
wiedział nawet jak wyglądają jego rodzice i kim są. Na dodatek był karmiony
fałszywymi historiami na temat wymarłych gór Vilde. Gdyby tylko wiedział, że
jego rodzinna kraina wciąż istnieje…
Sielankowe wylegiwanie się
wśród pól błyszczących roślin, przerwało głośne warczenie. Farinae była czujna
jak zwierz. Zanim została pozbawiona głowy przez kły, które przywarły do piachu
i wygryzły kilka świetlistych roślin, zdążyła odskoczyć i wydobyć z pochwy
prosty miecz strażnika. Cała odwaga opuściła ją, gdy zobaczyła, że zwierz jest
od niej dwukrotnie większy i na dodatek nie przybył tutaj sam. Miał ze sobą
całą watahę kumpli.
Dziewczynie zabrakło
powietrza w płucach. Nie miała innego wyboru, jak zerwać się do biegu i powołać
się na kogoś z Vildejczyków. Ponoć każdy z nich był od dziecka szkolony na
maszynę do zabijania, jednak nigdy nie szkodzili państwom znajdującym się obok.
Farinae dłużej nie czekała.
Zaczęła biec w stronę osady, gdzie płonęły błękitne pochodnie. Im bliżej była,
tym głosy w jej głowie stawały się wyraźniejsze. Próbowała odpędzić je od
siebie siłą woli, ale nie była w stanie. One chciały jej coś przekazać.
Wielkie, przerośnięte białe
wilki z potężnymi kłami pędziły za nią. Farinae nie biegała szybko. Nawet mimo
szarego balastu, który nabyła, jej wzrost i prędkość nie poprawiły się. Nie
miała żadnych niesamowitych zdolności. Wciąż była zwyczajną dziewczyną o
srebrnych włosach.
Gdy Farinae wystawiła przed
siebie rękę, w jej głowę wkradł się ostry krzyk starszej siostry, która była
jedną z dusz pomagających jej przeżyć.
„Nie” – to pomogło zrozumieć
Farinae, że miasto nie jest goło otwartą przestrzenią. Od śmiertelnej,
niewidzialnej bariery zatrzymała się o krok. Dwa białe potwory nie miały tyle
szczęścia – potężne zaklęcie odepchnęło je kilka metrów dalej, smażąc ich
wnętrzności. Reszta wilkopodobnych stworów, przerażona widokiem swoich upieczonych
kamratów, uciekła.
– Co do cholery? – spytała
dziewczyna, patrząc zdziwiona przed siebie. Tak, dopiero teraz zauważyła ledwo
widoczne kręgi, przypominające rozchodzącą się na brzegi wodę. Mogła zginąć tak
jak te zwierzęta. Jednak głosy wciąż jej pomagały. Tylko jak teraz miała dostać
się do środka, skoro miasto było ukryte?
„Klucz” – głos siostry znów
wdarł się do jej umysłu.
Klucz? Skąd miała wziąć
klucz do bariery?
Farinae zaczęła krążyć w tą
i z powrotem. Przygryzała kciuk i zmarszczyła czoło. Wiedziała, że dusze nie
bez powodu jej o tym mówią. Musiał istnieć jakiś przedmiot, który była w stanie
zdobyć i wykorzystać. Miecz? Nie. Każdy głupi dostałby się wtedy do siedziby
Vildejczyków. Więc co? Nie miała zbyt wielu rzeczy przy sobie. Jednym z nich
była książka na temat białej magii zalegająca w kieszeni płaszcza. Nie, nie
mogła się tam znajdować informacja na temat bariery w Vilde. Wtedy wszyscy
wiedzieliby, że legendarni Vildejczycy wciąż istnieją. Więc co?
„Magia”.
Farinae stanęła w miejscu. A
więc magia. To przecież całkiem logiczne. Skoro ci ludzie posługują się tymi
samymi czarami co ona, to z ich pomocą będzie się mogła przedostać do osady.
Tylko jak? Wytworzy klucz? Nie potrafiła jeszcze stosować tak zaawansowanej
magii. Słyszała o umiejętności tworzenia rzeczy niematerialnych, widzianych
tylko oczami białego maga, ale nie próbowała nigdy niczego stworzyć sama. Czy
jej książka pomoże w rozwiązaniu tej zagadki?
Dziewczyna sięgnęła do
szerokiej kieszeni płaszcza. Zmarzniętymi i drżącymi dłońmi zaczęła przewracać
strony wydobytej książki. Tak. Była tu wzmianka o magii, jaką potrafili stosować
Vildejczycy. Pułapki, których nie można było dostrzec gołym okiem, stanowiły
zagrożenie dla większości państw, które otaczały Vilde. Na szczęście dzicy
ludzie z gór nie byli na tyle bestialscy, aby stosować je na niewinnych
ludziach.
Wystarczyło wyobrazić sobie,
że duchowe moce tworzą w jej dłoniach coś, co jest realne.
Farinae zamknęła książkę i
odłożyła ją do skrytki w płaszczu. Zrobiła tak, jak nakazywała jej treść.
Wyciągnęła przed siebie dłonie, zamknęła oczy i podjęła próbę duchowej materializacji.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że może jej nie wyjść, ale nie
zamierzała się poddawać. Będzie tu stała, dopóki nie nauczy się tego
przeklętego zaklęcia! Nieważne czy zajmie jej to tydzień, czy dwa tygodnie!
Albo to zrobi, albo tu zdechnie.
Trans, w który wpadła,
pozwolił jej na zatracenie się w świecie dusz. Widziała jak po ciemnym,
lustrzanym pomieszczeniu wędrują białe smugi światła. Widok wolno płynących
dusz koił jej zmysły i pozwalał na wyciszenie się. Nie wiedziała ile to trwa.
Nie umiała liczyć czasu, kiedy była pogrążona w magicznym świecie dusz. Czuła
się wtedy, jakby wszystko płynęło wolniej niż powinno. Jej magia miała jednak
wady. Była imitacją Vildejczyka, potocznie zwanym szarym człowiekiem, a szarzy
ludzie stosowali magię czarnych dusz. Czasem nie panowała nad tym, co dzieje
się w jej mentalnym świecie. Bała się czarnych smug, które pochłaniały jej
białych sprzymierzeńców. Wiedziała, że kiedy za daleko zajdzie, mogła w nim
nawet zginąć i to nie z powodu dusz czystych ludzi, a dusz prawdziwych demonów.
Czarna łapa sięgnęła jej
szyi, kiedy poczuła, że w dłoniach materializuje się jej jakiś przedmiot. Demon
próbował go odebrać. Zagłuszał jej zmysły przerażającym krzykiem. Farinae z
trudem uwolniła się z tego świata. Jej moc działała teraz w tak wielkim
natężeniu, że zwaliła ją z nóg i pchnęła prosto w śnieg. Dziewczyna poczuła, że
traci przedmiot, który wcześniej trzymała w dłoniach. Nie zdążyła go uchwycić.
Zniknął.
Farinae usiadła w śniegu i
uderzyła pięścią w podłoże. Była przemoczona i zmęczona transem, ale nie
chciała się poddawać. Klucz był już blisko.
Kiedy podniosła się
chwiejnie z ziemi i postawiła krok do przodu, natrafiła na coś twardego.
Przeświadczona o tym, że mogła trafić na kamień, spojrzała mimowolnie w dół.
Pod jej stopą niczego nie było.
Serce dziewczyny stanęło w
miejscu. Klucz nie zniknął. On wciąż tutaj był. Po prostu była jeszcze zbyt
mało zaawansowanym magiem, aby widzieć wykreowany przez dusze przedmiot. Był
dla niej tak samo niewidzialny jak dla innych, zwyczajnych ludzi, z tym, że ona
mogła go wziąć w dłonie.
Gdy go pochwyciła, była już
całkowicie pewna, że udało jej się osiągnąć cel. Bariera nie była już
przeszkodą. Wystarczyło zatopić w niej klucz i… nowy świat, o którym tyle
naopowiadał jej Arion, stanął przed nią otworem.
Farinae przekroczyła
niepewnie próg bariery i z ulgą stwierdziła, że żyje. Czy to koniec
niespodzianek na dzisiaj?
Dziewczyna założyła szeroki
kaptur na głowę. Nie mogła dać poznać po sobie, że jest kimś innym niż
Vildejczycy. Musiała wtopić się w tłumy ludzi spacerujących po nocnej osadzie.
W Vilde zawsze panowała
ciemność, dlatego tutejsi ludzie wyglądali podobnie. Posiadali białą skórę i
włosy oraz szare oczy. Jako, że przez większość życia nie mieli styczności ze
słońcem, ich ciała były praktycznie pozbawione pigmentu. Tak samo działała
ludzka choroba zwana „białą śmiercią”. Większość dziewcząt, które znała, nie
mogły jej przeżyć, bo nie były przyzwyczajone do tutejszych, surowych warunków.
Farinae ominęła kilkoro
Vildejczyków, sunących w stronę targu. Widziała, że wszyscy uważnie się jej
przyglądają. Czy popełniła w którymś miejscu błąd? Może noszenie kaptura nie
było najwłaściwszym rozwiązaniem? Nie miała jednak wyboru. Srebrne włosy mogły
wzbudzić w tutejszych ludziach panikę.
Kogo miała szukać? Z kim
rozmawiać? Czy znajduje się tu jakiś przywódca? Król?
Dziewczyna była tak
zamyślona, że nie zauważyła, kiedy wpada na jakiegoś człowieka. Niespodziewanie
i może odruchowo, chwycił ją za dłoń i przytrzymał w miejscu. Spojrzeli sobie
prosto w oczy.
– Kim jesteś? – spytał chłodno
biały mężczyzna. Używał języka ludzi z gór, ale Farinae poznała go na tyle, aby
zrozumieć co mówi.
Czy naprawdę tak bardzo się
od nich różniła, że każdy zwracał na nią uwagę? A może wszyscy Vildejczycy
znali siebie na tyle dobrze, że wiedzieli, kiedy przybywał do nich ktoś obcy?
Farinae nie wiedziała co może odpowiedzieć. Otworzyła usta po to, by zaraz je
zamknąć.
Ktoś z ludzi stojących za
nią, chwycił za jej kaptur i odsłonił srebrne fale na głowie. Vildejczycy
zareagowali milcząco i chłodno, zachowując zimną krew. Każdy z nich wyciągnął
swój miecz z pochwy i wymierzył nim w stronę obcej dziewczyny.
– Szarzy ludzie nie mają tu
wstępu – warknął obcy mężczyzna, który wcześniej chwycił ją za dłoń.
Farinae nie miała wyboru,
musiała się bronić przed ostrzami. Vildejczycy bowiem nie pytali, atakowali z
miejsca.
– Nie jestem szarym
człowiekiem! – wykrzyknęła walecznie i sparowała mieczem cios stojącego przed
nią mężczyzny. Od tyłu rzucili się na nią kolejni ludzie – oślepiła ich
blaskiem swojej magii. To dało jej kilka sekund przewagi, dzięki czemu mogła
wyminąć groźnych osadników i wbiec na otwartą przestrzeń, gdzie miała szersze
pole do popisu. Machnęła rękami, próbują utworzyć wokół siebie słabą barierę chroniącą.
Zdawała sobie sprawę z tego, że Vildejczycy byli bardziej zaawansowani w tym
stylu walki, ale jak inaczej miała im wytłumaczyć po co tu przybyła? To
przynajmniej opóźniło ich gniewne działanie.
– Szarzy ludzie używają
czarnej magii, ja używam takiej jak wy! – wykrzyknęła twardo.
Mężczyzna zaledwie tknął
palcem barierę, a ona rozsypała się w drobny mak. Farinae była pod wrażeniem.
To przecież jej najsilniejsze zaklęcie. Nie miała szans z jednym Vildejczykiem,
a co dopiero z kilkunastoma?
– To nie jest powód do tego,
abyśmy cię nie zabijali – odezwał się chłodno białowłosy mężczyzna. Farinae z
trudem obroniła się przed mocnym pchnięciem mieczem. Jej wątła postura została
cofnięta o kilka stóp w tył, ryjąc w śniegu niewielkie wgłębienie. Ręce jej
drżały.
– A więc tak przyjmujecie
gości?! – prychnęła dziewczyna.
– Nie przyjmujemy gości i
każdego z nich zabijamy.
– Białe dusze chronią to
miejsce! Nie mogłyby mi powiedzieć o kluczu, gdybym była waszym wrogiem!
– To wciąż nie powód, abyś
przeżyła!
Farinae została pchnięta w
śnieg. Jej miecz wylądował kilka metrów dalej. Teraz nie miała już jak się
bronić. Magia tu nic nie wskóra. Przed oczami błysnęło jej vildejskie ostrze.
Takim samym walczył Arion.
– Znam Ariona! –
zaryzykowała, przymykając oczy. Miecz znalazł się przy jej sercu. Skrobał
dziurę w bordowej szacie. Księżycowe ziele będące amuletem zareagowało z
bronią. Najwyraźniej wykute w stali miecze musiały mieć w sobie dozę ochronnej,
świetlistej rośliny. Teraz obydwa przedmioty świeciły oślepiającym blaskiem.
– Mój syn! – wykrzyknął ktoś
w tłumie. Farinae nie mogła dostrzec kto to był. Światło księżycowego ziela
ograniczało jej pole widzenia. Nagle kojące ciepło stało się kującym ją w oczy
chłodem.
Jakieś ręce postawiły ją
brutalnie do pionu. Mężczyzna uniósł mieczem naszyjnik, który miała na sobie
Farinae i przyjrzał mu się uważnie. Obok niego stanęła białowłosa kobieta.
Zaskoczona spojrzała na swojego towarzysza, który mało nie zabił srebrnowłosej
dziewczyny.
– To amulet, który
podarowałam Arionowi, zanim wysłaliśmy go do Astrantii – szepnęła na tyle
głośno, że Farinae była ją w stanie usłyszeć.
– Dał mi go. Jest moim
przyjacielem. Żyje i ma się dobrze – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Ostry
chłód wdzierał się do jej gardła, kiedy brała głęboki wdechy. Wiedziała, że nie
wytrzyma w tej krainie zbyt długo. Podziwiała Vildejczyków za to, że potrafili
tu żyć.
– Mama, mama, co było
potem?! – Głos małej Havielle wyrwał dorosłą Farinae z sideł wspomnień. Jej
umysł był dziś na tyle rozwinięty, że bez problemu, mogła wejść w trans i odtwarzać
obrazy z przeszłości. Na chwilę powróciła do swoich dzieci, które zamiast
usypiać, wykazywały się jeszcze większą energią niż za dnia. Dwie pary
oliwkowych oczu błyszczały w przyciemnionym pokoju, gdzie płonęła już tylko
jedna woskowa świeca. Za oknem panowała noc.
Havel będzie zły, kiedy się
dowie, że jego latorośle jeszcze nie śpi.
– Vildejczycy uwierzyli
srebrnowłosej? – spytał podejrzliwie Dorien.
– Tak, uwierzyli jej –
odpowiedziała łagodnie Farinae. – To jednak nie znaczy, że byli dla niej mili i
od razu jej zaufali. Vildejczycy to ludzie, którzy są zamknięci w sobie. Wierzą
tylko sobie. Nie miewają gości, dlatego byli zaniepokojeni obecnością
dziewczyny. W końcu jednak pozwolili jej porozmawiać z matką oraz ojcem Ariona,
którzy jak się okazało – byli przywódcami ludzi w górach Vilde.
– To dlaczego ten Arion
niczego nie pamiętał? Wyrzucili go stamtąd? – oburzył się Dorien.
– Chcieli go chronić.
Podczas czteroletniej wojny, kiedy pewien zły władca sprowadził na nich klątwę
w postaci szarych ludzi, byli obwiniani przez wszystkich w Sevrze za
sprowadzenie na świat zagłady. Vildejczycy nie potrafili się bronić przed
niesłusznymi oskarżeniami. Nie mieli dowodów na swoją niewinność, w końcu
szarzy ludzie byli ich lustrzanym, złym odbiciem. Wraz z kawałkiem Szarych Gór,
góry Vilde miały zostać zniszczone. Rozwiązanie Vildejczycy znaleźli w
ostatniej chwili. Postanowili ukryć swoją osadę we mgle, udając, że zginęli.
Tym samym zawarli między sobą kontrakt, mówiący o tym, że nigdy więcej nie
postawią stopy poza swoimi górami. Przywódcy nie mogli odzyskać swojego syna.
– Smutne – powiedziała
Havielle, robiąc podkówkę z ust.
– Ależ skąd, Havie –
odpowiedziała Farinae, głaszcząc córkę po włosach. – Arion dowiedział się od
srebrnowłosej o tym, że miejsce skąd pochodzi wciąż istnieje i spotkał swoich
rodziców.
– Został tam? – spytał
Dorien.
– Nie. Poślubił księżniczkę
wyniszczonego przez wojnę Berthaire. Razem je odbudowali.
Dzieci uśmiechnęły się z
ulgą. Farinae nie zdołała jednak odwrócić ich zainteresowania głównym wątkiem
historii. Szybko wróciły do opowieści o srebrnowłosej dziewczynie, która
przecież wciąż była w Vilde!
– Co dalej było? – spytała
ciekawsko Havielle.
– Vildejczycy obiecali, że
pomogą srebrnowłosej i uwolnią jej od szarej klątwy, jeśli… – Farinae
przerwała. Nie mogła powiedzieć dzieciom prawdy. Wiele makabrycznych momentów
swoich historii musiała przekoloryzować. Przecież nie powie małym dzieciom o
tym, że Vildejczycy zażądali głowy samego króla Astrantii. Tym bardziej nie
zrobi ze srebrnowłosej dziewczyny morderczyni. – Uwolnią ją od klątwy, jeśli
przyprowadzi Ariona.
– I zrobiła tak? – spytała
uradowana Havielle. Ziewnęła potężnie i zmrużyła oczy, tuląc się do chudej
piersi brata.
– Tak. Tak właśnie zrobiła.
– I wszyscy żyli długo i
szczęśliwie?
– Tak. Długo i szczęśliwie.
Farinae spojrzała ze
smutkiem w podłogę. To nie był koniec historii, ale reszta mogła się okazać dla
dzieciaków zbyt krwawa i niesprawiedliwa. Nie chciała ich uczyć od maleńkiego
nienawiści do ludzi. Marzyła o tym, aby potrafili ufać i kochać bliźnich, żeby
żyli w bezpiecznym świecie bez odrobiny zła, która mogłaby namącić w ich
głowach. Dla niej było już za późno, ale dla Doriena i Havielle świat wciąż
mógł mieć inne, jaskrawsze barwy. Farinae spostrzegała wszystko w odcieniach
szarości. Znajdowały się w niej zaledwie przebłyski bieli, będącej odcieniem
jej magii. Ta biel była małym, ledwo widocznym przewodnikiem po świecie pełnym
zła.
– Następnym razem też nam
opowiesz coś o srebrnowłosej? – spytał śpiącym głosem Dorien. Przetarł swoje
oliwkowe oczka i ułożył się wygodniej na poduszce. Śniętą siostrę przygarnął do
swojej piersi, jakby chciał ją obronić przed czającymi się w kątach zamku
potworami.
Farinae uśmiechnęła się
łagodnie i pokiwała głową.
Tak, to właśnie dla takich
momentów żyła. Nie żałowała tego, co już dawno minęło, a powracało tylko w jej
snach. Upajała się spokojem, dostatkiem i maleńkim szczęściem, które zbudowała
razem z Havelem. Nigdy nie sądziła, że zostanie królową Astrantii. Nie sądziła
też, że będzie szczęśliwie żyła z osobą, która uwięziła ją w bagnie zła z
którego nie miała sił uciec. To wszystko wyglądało jak bajka. A dotarła do niej
ostatkami ludzkich sił…
Dorien i Havielle zasnęli.
Musieli być już naprawdę zmęczeni emocjonującymi opowieściami.
Farinae przyłożyła dłoń do
wypukłego brzucha i pogładziła go delikatnie. Już niedługo do rodzeństwa
Danneville’ów miało dołączyć kolejne dziecko.
– Zasnęli? – usłyszała za
swoimi plecami kobieta. Spojrzała zaskoczona przez ramię. Havel był jedyną
osobą, której kroków nie potrafiła wyczuć. Zawsze pojawiał się znienacka, jakby
wiedział, w którym momencie ją zaskoczyć.
– Zasnęli.
– Znowu opowiedziałaś im o
księciu Astrantii, który był gnojkiem? – prychnął król.
– Skądże. Ale jeszcze będę
miała okazję naopowiadać historii o ich ojcu, który latał za wszystkimi ładnymi
dziewczętami w królestwie i był rozpieszczonym dzieciakiem, który…
Havel zatkał dłonią usta
żony. Ta spojrzała na niego z wyrzutem.
– Nie psuj obrazu naszej
pięknej rodziny. Zawsze byłem idealny, dlatego mnie wybrałaś.
Farinae zaśmiała się cicho i
odsunęła rękę męża. Jej błękitne oczy błysnęły łobuzersko w ciemnościach.
– To ty mnie wybrałeś,
Havel. Już wtedy, w Sivis.
– Nie schlebiaj sobie,
dziewko ze wsi – powiedział z udawaną wyższością w głosie król. Wyprostował
dumnie swoją pierś i poprawił iście szlacheckim ruchem dłoni koronę.
– Już nie będę, królu z
Ratier – zironizowała kobieta.
Niewiele osób wiedziało, ale
zarówno Havel jak i Farinae, nie urodzili się w rodzinie królewskiej. Obydwoje
pochodzili z wiosek znajdujących się w Astrantii. Farinae z Sivis, które leżało
dzień drogi od Vilarsii, Havel z Ratier, wioski leżącej na południowo-zachodnich
granicach zniszczonej przez króla Levina. To los pozwolił im na wzbicie się ku
wyżynom. Każdy z nich dotarł do zamku Astrantii o własnych siłach i zupełnie
inną drogą, choć żadna z nich nie była łatwa.
Havel prychnął głośno,
pokazując swoje niezadowolenie. Nie lubił, gdy ktoś mu przypominał, że wywodzi
się z tak marnej warstwy społecznej. Nie chciał jednak obudzić dzieciaków
swoimi królewskimi protestami. Żonę ukarze potem, gdy będą już sami.
Król uśmiechnął się na widok
swoich dzieci, które wtuliły się w siebie mocno. Zanim uwolnił Doriena z
uścisku dłoni Havielle, musiał się trochę namęczyć. Rodzeństwo Danneville’ów
było nierozłączne. To chyba jedyna taka para królewska, która nie żywiła do
siebie nienawiści w tym królestwie.
Farinae odłożyła koc na
bujane krzesło i zdmuchnęła płomień świeczki.
Tak właśnie minął kolejny
dzień z życia króla i królowej w Astrantii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz