Od drugiej wojny czarodziejów
minęło ponad dwadzieścia lat. Wiele rodów, chełpiących się czystością krwi
wymarło, a bohaterowie wojenni ciężko pracowali by zakończyć spory, toczące się
na tle rasowym. Więc, nie mogło się odbyć bez sensacji, kiedy w Hogwarcie
pojawiło się bliźniacze rodzeństwo o nazwisku Black. Ludzie długo szeptali za ich plecami,
obawiano się, że powróci mania na punkcie czystości krwi. Na szczęście,
historia zapisała się co najmniej odwrotnie. Zarówno Gerard, jak i Liviana
zostali przydzieleni do Gryffindoru, gdzie szybko znaleźli grono przyjaciół,
uczyli się całkiem nieźle, a już podczas drugiego roku dołączyli do drużyny
Quiddicha odpowiedni na pozycję ścigającego i pałkarki. Nikogo nie zdziwił
fakt, iż zostali prefektami, ale to wszystko było za piękne.
Sceptycy mieli rację
twierdząc, że ta sielanka trwała zbyt długo. Wszystko zmieniło się, kiedy
bliźnięta rozpoczynali swój ostatni nauki, a próg Hogwartu po raz pierwszy
przekroczyła ich młodsza siostra.
– Będzie dobrze, zobaczysz –
pocieszał młodą Gerard, gdy w trójkę przemierzali dworzec Kings Cross.
– Nie jest ci ciepło w tej
czapce? – Liviana spojrzała z ukosa na Scarlet., która natychmiast pokręciła
głową.
– Jest okej – skłamała,
wciskając trzęsące się ręce do kieszeni skórzanej kurtki.
Oczywiście, że jej głowa
trochę się przegrzewała w wełnianej beanie, ale nie mogła tego przyznać.
Wiedziała, że powód ubrania czapki na pewno zasmuciłby jej siostrę.
– Przecież nie będą się z
ciebie śmiali.
– Czytasz mi w myślach?
– Nie, ligilimencji nie chcą
nas nauczyć, niestety.
– Naprawdę uwielbiam swoje
włosy, ale...
– Nie powinnaś się ich
wstydzić. – Liv uśmiechnęła się ciepło. – Są twoje, określają ciebie, nikogo
innego.
– Dzięki, Liv.
– Chodź, znajdziemy ci jakiś
fajny przedział.
– To nie będę siedzieć z
wami? – Dopiero teraz Scarlet przeraziła się nie na żarty.
– Przykro mi, ale my musimy
pilnować porządku w pociągu, jesteśmy prefektami.
Kiedy już wtaszczyli
wszystkie trzy kufry do pociągu, miejsce znalazło się dopiero w ostatnim przedziale.
– Hej, zajęlibyście się moją
siostrą? – zagaiła Liv do dwóch chłopców, siedzących w przedziale i
wyglądających na tak samo jak Scarlet, przerażonych pierwszorocznych.
– Cz-cześć... – przywitała
się nieśmiało Scarlet, unikając swojej siostry, która próbowała ściągnąć jej
czapkę z głowy. – Jestem Scarlet.
– Hej, jestem Al, a to
jest...
– Scorpius. Scorpius Malfoy.
– Chłopiec o jasnych, prawie białych włosach podniósł się szybko i złapał za
dłoń Scarlet, potrząsając nią z entuzjazmem.
Scarlet odwzajemniła
uśmiechy, jakimi obdarzyli ją chłopcy, po czym spojrzała za siebie w
poszukiwaniu swojego rodzeństwa, ale ich już nie było. Dziewczynce nie pozostało
nic innego, jak pozostać w przedziale. Nie wiedziała jeszcze, że właśnie
poznała swoich najlepszych przyjaciół.
– Jak myślicie, do którego
domu was przydzielą? – zapytał Al, gdy razem z innymi pierwszorocznymi płynęli
łódkami przez wielkie jezioro.
– Tylko nie Slytherin –
westchnął Scorpius. – Nie chciałbym, żeby wszyscy patrzyli na mnie przez pryzmat
mojego ojca.
– Ja nie chcę trafić do
Gryffindoru. – Scarlet zapatrzyła się w majaczący przed nimi cień zamku. –
Wszyscy oczekują, że będę tak dobra jak moje rodzeństwo, co nigdy się nie
zdarzy. Mogłabym trafić do Slytherinu, wtedy moja matka może wreszcie byłaby ze
mnie dumna. Ale znając życie, trafię do Hufflepuffu.
Tego roku Tiara Przydziału
postanowiła zrobić wszystkim na złość. Nie wiadomo było, skąd ta stara czapka
wiedziała o wszystkich wydarzeniach, jakie rozgrywały się na świecie, ale chyba
wzięła sobie za punkt honoru nie słuchać już żadnych próśb i przydzielać
dzieciaki do domów, które były jej pierwszą myślą.
Dzieci było niewiele, po
wojnie przyrost naturalny magicznych dzieci poważnie zmalał, dlatego gdy tylko
dyrektor szkoły wprowadziła pierwszorocznych do Wielkiej Sali, oczy wszystkich
zgromadzonych były zwrócone właśnie na nich. Drugi syn Wybrańca. Pierworodny
byłego Śmierciożercy. A między nimi najniższa z pierwszoklasistów dziewczynka
ubrana w kolorowe rajstopy. Rządek pierwszorocznych podążył przez środek wielkiej
Sali za profesor McGonagall ku stołowi nauczycielskiemu, gdzie stał stołek na
czterech nogach a na nim słynna Tiara przydziału.
– Gdy kogoś wyczytam,
podchodzi tutaj – pani dyrektor wskazała na stołek – wtedy włożę mu na głowę
tiarę przydziału, która wyznaczy wam wasze domy. – Omiotła wzrokiem
przerażonych pierwszoroczniaków, po czym zajrzała na pierwsze nazwisko z listy.
– Black, Scarlet!
W Wielkiej Sali jeszcze nigdy
nie było tak cicho, nawet w czasach, gdy przemawiał w niej sam Albus
Dumbledore. Scarlet podeszła do stołka i usiadła, nie mogąc opanować trzęsących
się nóg.
– Bądź tak łaskawa i zdejmij
tę czapkę, dziecko. – Surowy ton profesor McGonagall wcale nie pomagał.
Black podniosła drżącą rękę i
powoli ściągnęła czapkę, a długie do pasa, krwistoczerwone włosy opadły jej na
plecy. Zanim zdążyła zobaczyć reakcję ludzi, tiara zasłoniła jej połowę twarzy.
– Ach, ciężka sprawa... – usłyszała
cichy głosik. – Od razu wiedziałabym, gdzie cię przydzielić, ale wyczuwam
zwątpienie...
– Błagam, nie Gryffindor.
– To już jest zapisane, moja
droga...
– Błagam!
– GRYFFINDOR!
Trzy lata później.
– To będzie cudowny rok! –
Scarlet klasnęła w dłonie, gdy po uczcie powitalnej przystanęli jeszcze w Sali
Wejściowej. – Po trzech latach ciągłego wpadania w kłopoty mam nadzieję, że
wreszcie ktoś inny będzie na językach całej szkoły!
Nie tylko oni byli
podekscytowani. Cała szkoła huczała po usłyszeniu wiadomości, iż w tym roku w
Hogwarcie znów organizowano Turniej Trójmagiczny.
– Wygranie takiego turnieju
musi być niesamowite... – rozmarzył się Scorpius, patrząc za grupką
rozchichotanych szóstoklasistek.
– To dlatego tata przez całe
wakacje powtarzał, że ministerstwo na głowę upadło! – Albus klepnął się otwartą
dłonią w czoło. – Przecież ostatnim razem zginął ich kolega.
– I wrócił Voldemort – dodała
cicho Scarlet. – Czy myślicie...
Nie dowiedziała się co myślą
jej przyjaciele, bo wielki zielony balon wypełniony wodą trafił ją prosto w
czubek głowy. Krzyknęła, kiedy zimno rozlało jej się za kołnierz szaty, po czym
podniosła głowę, wypatrując swojego oprawcy, choć dobrze wiedziała, kim on był.
– IRYT! – wrzasnęła, a
niebieski poltergeist podleciał pod sklepienie, zanosząc się śmiechem.
– Głupia Blackówna, dała się
trafić!
– Ja ci dam, ty nędzny... –
Scarlet szybko wydobyła z kieszeni różdżkę i wycelowała w Irytka. – Jęzlep!
Już myślała, że wreszcie
udało jej się zamknąć buzię duchowi, kiedy on jakby znikąd wyciągnął srebrną tarczę
i odbił zaklęcie, które rykoszetem trafiło w idącą po schodach Profesor
Trellawney. Tłum uczniów zebrany w Sali Wejściowej wybuchnął śmiechem, ku
przerażeniu zarówno nauczycielki wróżbiarstwa, jak i samej Scarlet.
– O mój boże...! Przepraszam,
pani profesor... Tak mi przykro, zaraz to naprawię!
– PANNO BLACK!
Z Wielkiej Sali wyszła
właśnie Minerwa McGonagall, a na jej twarzy malowała się czysta wściekłość.
– Czyś ty całkowicie
oszalała, dziewczyno?! Zaatakować nauczyciela?!
– To był Irytek, pani profesor!
Nie widzi pani, co mi zrobił?
– To naprawdę był Irytek,
pani profesor – potwierdził natychmiast Scorpius, a Albus stanął za przyjaciółką
i zaczął ją osuszać zaklęciem.
– DOSYĆ! – rozkazała pani
dyrektor i szybko machnęła różdżką, by Sybilla Trelawney mogła znów normalnie
oddychać. – Wszystko w porządku, Sybillo?
– Tak, tak...
– Naprawdę mi przykro, pani
profesor...
– Milczeć! Minus pięćdziesiąt
punktów, Black i ciesz się, że tylko tyle!
– Ale...!
– I odejmuję po dziesięć
Slytherinowi za to, że dyskutujecie, Potter!
– Ale Irytek...!
– Wystarczy, panie Malfoy!
Wszyscy troje do swoich dormitoriów, natychmiast!
Jesli Scarlet myślała, że
czwarty rok nauki w Hogwarcie będzie dla niej i jej przyjaciół czystą zabawą,
to jeszcze nigdy w życiu nie była w tak wielkim błędzie. Choć przez pierwsze
dwa miesiące cieszyli się błogim spokojem, Noc Duchów zakończyła wszelkie
swawole. Wtedy to Czara Ognia miała wypluć nazwiska trojga uczniów, którzy mieli
reprezentować szkoły Hogwartu, Beauxbatons i Ilvermony.
Jedyną osobą, która wyglądała
na niezadowoloną z całego przedsięwzięcia, była profesor McGonagall. Choć
oficjalnie wyraziła swój sprzeciw, by turniej znow odbył się na terenie jej
szkoły, to jednak po zapewnieniach z Departamentu Magicznych Gier i Sportów,
jak i z aprobatą pozostałych zaproszonych szkół, zgodziła się, by w tej edycji
przygotować mniej niebezpieczne niż ostatnio zadania. Nie uległ jednak zmianie
przepis, który zabraniał uczniom poniżej siedemnastego roku życia zgłaszania
swojej kandydatury. Do tego cała szkoła została objęta ochroną najlepiej
wyszkolonych Aurorów.
– Hej, Al, – Scarlet
szturchnęła przyjaciela w żebra, kiedy zasiedli w najdalej położonym kącie
Wielkiej Sali. – Twój ojciec tu jest.
– Cudownie – mruknął Albus i
ta ekspresja nie miała nic wspólnego z wesołością.
Rzeczywiście, szef Biura
Aurorów Harry Potter stał teraz za stołem nauczycielskim i rozmawiał z nowo
przyjętą tego roku nauczycielką obrony przed czarną magią, Renee Christensen.
– Nie idziesz się przywitać z
tatą, Al? – sarkastyczny głos rozległ się gdzieś na prawo od nich.
– Nie, Jamie, nie idę –
odpowiedział cierpliwie Albus, rzucając swojemu starszemu bratu zmęczone
spojrzenie. – On i tak nie ma dla nas czasu.
– Zwykłe „cześć” by
wystarczyło. – James był naprawdę uparty, co było jednym z powodów, dla którego
tak bardzo działał na nerwy Scarlet Black.
– Daj mu spokój, Potter.
– Nie wtrącaj się w nie swoje
sprawy, Black.
Nie znosili się od pierwszej
chwili, gdy się poznali. Choć należeli do tego samego domu, grali w jednej
drużynie, James Potter i Scarlet Black nie mogli wytrzymać w jednym
pomieszczeniu nie dłużej niż pięć sekund. Na co dzień dokuczali sobie w
przeróżny sposób, a to łanobomba w plecaku, a to omdlejka grylażowa w paczce
fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. Wszystko za sprawą faktu, iż Scarlet,
zwykle nieświadomie, biła wszystkie, chlubne i te nie bardzo, rekordy ojca
Jamesa i Albusa.
– Hej, Gerard, czy to nie przypadkiem twoja siostra?
– Przecież Liv jest w drużynie, zapomniałeś?
– I stoję za tobą, kretynie.
– Więc to małe czerwonowłose to nie wasze?
Gerard i Liv jak na komendę obrócili głowy w stronę szatni i
jednocześnie jęknęli, przyznając Nathanowi Woodowi rację. Scarlet Black
kroczyła po murawie boiska, potykając się o zbyt długą, karmazynową szatę
treningową. W dłoniach ściskała nerwowo miotłę, w której Ger rozpoznał swojego
pierwszego Nimbusa 2000.
– Cz-cześć... – przywitała się nieśmiało, kiedy wreszcie podeszła
do drużyny. – Czy nadal potrzebujecie szukającego?
Na moment na boisku zaległa głucha cisza. Było tylko słychać wiatr
dmący przez słupki bramkowe.
– Jesteś pierwszoroczną? – zapytał Nathan, uśmiechając się
dobrodusznie.
Scarlet kiwnęła głową, a jej policzki zrobiły się czerwone jak jej
włosy.
– Przykro mi, ale pierwszoroczni nie mogą startować do drużyny...
– Ale przecież już kiedyś Gryfoni mieli pierwszoroczniaka w
drużynie! Prawie dwadzieścia lat temu, to był... – spojrzała na ciemnowłosego
chłopaka stojącego a kapitanem. – To był twój ojciec!
James Syriusz Potter uśmiechnął się półgębkiem, przypatrując się
Scarlet z uwagą.
– Chcesz pobić rekord mojego ojca? – Nonszalancko oparł się na
swojej miotle. – Daj jej spróbować, Nate. Zobaczymy, co potrafi.
– Zwariowałeś, Potter? – jęknął Gerard, zakrywając twarz dłonią. –
Przecież ktoś ją zabije podczas meczu!
– Daj spokój, przecież nie jest aż tak niebezpiecznie...
– Mam ci przypomnieć jak rok temu Ślizgoni złamali ci tłuczkiem
szczękę?
– Pani Pomfrey naprawiła ją w ciągu sekundy.
– To moja młodsza siostra i nie dam jej skrzywdzić.
– Dzięki, Ger, ale nic mi się nie stanie!
– Och, przestańcie. – Liv podeszła do Charlotte i objęła ją
ramieniem. – Przecież nauczyliśmy ją latać, prawda, Gerard? Po za tym, może być
zabawnie.
– Nie wiem, czy zdzierżę troje Blacków w jednej drużynie –
stwierdził z przekąsem Nathan.
– Spoko, może młoda zrobi z siebie pośmiewisko na pierwszym meczu i
sama zrezygnuje – zażartowała Liv, czochrając młodszej siostrze włosy, za co
zarobiła kuksańca czubkiem miotły w żebra.
– Udowodnię swoją wartość! Nie lekceważcie mnie i moich
umiejętności! – Scarlet przerzuciła nogę na drugą stronę kija i szybko odbiła
się stopami od ziemi.
Cała drużyna powiodła wzrokiem za czerwoną smugą na niebie.
– Ona zawsze miała skłonności czysto wyniosło-patetyczne.
– Nie mam zielonego pojęcia,
za jakie grzechy to robię.
– Przecież nasza
reprezentantka nie mogłaby iść na bal z kimś bez aparycji lub, co gorsza, sama.
– A od kiedy to się o mnie
martwisz?
– Nie martwię się.
– Ale jednak mnie zaprosiłeś.
– A ty się zgodziłaś.
Ich kłótnia trwała już od
pokoju wspólnego Gryffindoru. Na bal bożonarodzeniowy zmierzali jako ostatni,
gdyż Scarlet długo walczyła sama ze sobą, czy aby na pewno pokazać się wśród tłumów
ze swoim partnerem. Spodziewała się, że gdy tylko pojawią się w Wielkiej Sali,
będą sensacją większą niż jej niechciane uczestnictwo w Turnieju Trójmagicznym.
A to miał być spokojny rok.
– „Driving home for christmas...”
– nucił pod nosem James, gdy schodzili powoli po schodach ku Sali Wejściowej.
– Jeszcze raz zaśpiewasz tę
piosenkę, a będą to twoje ostatnie święta.
– O, czyżbyś miała dla mnie
jakąś noworoczną przepowiednię?
– Tak. Udławisz się bombką.
– Hm. Dość trudna do
realizacji wróżba.
– Spokojnie. Zadziała magia
świąt. – Black naprawdę zaczynała żałować, że się zgodziła na tę całą szopkę. –
I od kiedy słuchasz mugolskich piosenek?! – Zatrzymała się w połowie schodów,
rzucając Jamesowi zdziwione spojrzenie.
– No, co? – Chłopak wzruszyła
ramionami. – Są chwytliwe. – Puścił do dziewczyny oczko, a jej serce
momentalnie zmieniło rytm.
Teraz zrozumiała, dlaczego
pisała się na to wszystko.
– O, panna Black! – zawołała
profesor McGonagall, gdy już pojawili się w pustej Sali Wejściowej. – Jesteście
z panem Potterem gotowi?
– Na co? – zapytali
jednocześnie, patrząc z przerażeniem na panią dyrektor.
– Na tańce, rzecz jasna!
Musiałam wam mówić, że reprezentanci otwieraja bal tańcem!
– Nie mówiła pani profesor!
– No, to teraz już wiecie –
poinformowała dyrektor, po czym przekmnęła do Wielkiej Sali, gdy tylko drzwi
powoli się uchyliły.
Uczniowie wszystkich trzech
szkół, nauczyciele i zaproszeni goście. Wzrok każdego był zwrócony właśnie na
nich.
– Wylądaś piękne, Scarlét –
szepnął jej do ucha Frederick, reprezentant Beauxbatons, który stał ze swoją
partnerką tuż za nimi.
– Hej, to moja dziewczyna! –
upomniał go James, ale na jego ustach gościł triumfalny uśmiech.
I w tym momencie Scarlet była
pewna, że się zakochała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz