piątek, 1 lutego 2019

Caput Draconis: I hate everything about you, why do I love you

Od drugiej wojny czarodziejów minęło ponad dwadzieścia lat. Wiele rodów, chełpiących się czystością krwi wymarło, a bohaterowie wojenni ciężko pracowali by zakończyć spory, toczące się na tle rasowym. Więc, nie mogło się odbyć bez sensacji, kiedy w Hogwarcie pojawiło się bliźniacze rodzeństwo o nazwisku Black.  Ludzie długo szeptali za ich plecami, obawiano się, że powróci mania na punkcie czystości krwi. Na szczęście, historia zapisała się co najmniej odwrotnie. Zarówno Gerard, jak i Liviana zostali przydzieleni do Gryffindoru, gdzie szybko znaleźli grono przyjaciół, uczyli się całkiem nieźle, a już podczas drugiego roku dołączyli do drużyny Quiddicha odpowiedni na pozycję ścigającego i pałkarki. Nikogo nie zdziwił fakt, iż zostali prefektami, ale to wszystko było za piękne.
Sceptycy mieli rację twierdząc, że ta sielanka trwała zbyt długo. Wszystko zmieniło się, kiedy bliźnięta rozpoczynali swój ostatni nauki, a próg Hogwartu po raz pierwszy przekroczyła ich młodsza siostra.
– Będzie dobrze, zobaczysz – pocieszał młodą Gerard, gdy w trójkę przemierzali dworzec Kings Cross.
– Nie jest ci ciepło w tej czapce? – Liviana spojrzała z ukosa na Scarlet., która natychmiast pokręciła głową.
– Jest okej – skłamała, wciskając trzęsące się ręce do kieszeni skórzanej kurtki.
Oczywiście, że jej głowa trochę się przegrzewała w wełnianej beanie, ale nie mogła tego przyznać. Wiedziała, że powód ubrania czapki na pewno zasmuciłby jej siostrę.
– Przecież nie będą się z ciebie śmiali.
– Czytasz mi w myślach?
– Nie, ligilimencji nie chcą nas nauczyć, niestety.
– Naprawdę uwielbiam swoje włosy, ale...
– Nie powinnaś się ich wstydzić. – Liv uśmiechnęła się ciepło. – Są twoje, określają ciebie, nikogo innego.
– Dzięki, Liv.
– Chodź, znajdziemy ci jakiś fajny przedział.
– To nie będę siedzieć z wami? – Dopiero teraz Scarlet przeraziła się nie na żarty.
– Przykro mi, ale my musimy pilnować porządku w pociągu, jesteśmy prefektami.
Kiedy już wtaszczyli wszystkie trzy kufry do pociągu, miejsce znalazło się dopiero w ostatnim przedziale.
– Hej, zajęlibyście się moją siostrą? – zagaiła Liv do dwóch chłopców, siedzących w przedziale i wyglądających na tak samo jak Scarlet, przerażonych pierwszorocznych.
– Cz-cześć... – przywitała się nieśmiało Scarlet, unikając swojej siostry, która próbowała ściągnąć jej czapkę z głowy. ­– Jestem Scarlet.
– Hej, jestem Al, a to jest...
– Scorpius. Scorpius Malfoy. – Chłopiec o jasnych, prawie białych włosach podniósł się szybko i złapał za dłoń Scarlet, potrząsając nią z entuzjazmem.
Scarlet odwzajemniła uśmiechy, jakimi obdarzyli ją chłopcy, po czym spojrzała za siebie w poszukiwaniu swojego rodzeństwa, ale ich już nie było. Dziewczynce nie pozostało nic innego, jak pozostać w przedziale. Nie wiedziała jeszcze, że właśnie poznała swoich najlepszych przyjaciół.
– Jak myślicie, do którego domu was przydzielą? – zapytał Al, gdy razem z innymi pierwszorocznymi płynęli łódkami przez wielkie jezioro.
– Tylko nie Slytherin – westchnął Scorpius. – Nie chciałbym, żeby wszyscy patrzyli na mnie przez pryzmat mojego ojca.
– Ja nie chcę trafić do Gryffindoru. – Scarlet zapatrzyła się w majaczący przed nimi cień zamku. – Wszyscy oczekują, że będę tak dobra jak moje rodzeństwo, co nigdy się nie zdarzy. Mogłabym trafić do Slytherinu, wtedy moja matka może wreszcie byłaby ze mnie dumna. Ale znając życie, trafię do Hufflepuffu.
Tego roku Tiara Przydziału postanowiła zrobić wszystkim na złość. Nie wiadomo było, skąd ta stara czapka wiedziała o wszystkich wydarzeniach, jakie rozgrywały się na świecie, ale chyba wzięła sobie za punkt honoru nie słuchać już żadnych próśb i przydzielać dzieciaki do domów, które były jej pierwszą myślą.
Dzieci było niewiele, po wojnie przyrost naturalny magicznych dzieci poważnie zmalał, dlatego gdy tylko dyrektor szkoły wprowadziła pierwszorocznych do Wielkiej Sali, oczy wszystkich zgromadzonych były zwrócone właśnie na nich. Drugi syn Wybrańca. Pierworodny byłego Śmierciożercy. A między nimi najniższa z pierwszoklasistów dziewczynka ubrana w kolorowe rajstopy. Rządek pierwszorocznych podążył przez środek wielkiej Sali za profesor McGonagall ku stołowi nauczycielskiemu, gdzie stał stołek na czterech nogach a na nim słynna Tiara przydziału.
– Gdy kogoś wyczytam, podchodzi tutaj – pani dyrektor wskazała na stołek – wtedy włożę mu na głowę tiarę przydziału, która wyznaczy wam wasze domy. – Omiotła wzrokiem przerażonych pierwszoroczniaków, po czym zajrzała na pierwsze nazwisko z listy. – Black, Scarlet!
W Wielkiej Sali jeszcze nigdy nie było tak cicho, nawet w czasach, gdy przemawiał w niej sam Albus Dumbledore. Scarlet podeszła do stołka i usiadła, nie mogąc opanować trzęsących się nóg.
– Bądź tak łaskawa i zdejmij tę czapkę, dziecko. – Surowy ton profesor McGonagall wcale nie pomagał.
Black podniosła drżącą rękę i powoli ściągnęła czapkę, a długie do pasa, krwistoczerwone włosy opadły jej na plecy. Zanim zdążyła zobaczyć reakcję ludzi, tiara zasłoniła jej połowę twarzy.
– Ach, ciężka sprawa... – usłyszała cichy głosik. – Od razu wiedziałabym, gdzie cię przydzielić, ale wyczuwam zwątpienie...
– Błagam, nie Gryffindor.
– To już jest zapisane, moja droga...
– Błagam!
– GRYFFINDOR!
Trzy lata później.
– To będzie cudowny rok! – Scarlet klasnęła w dłonie, gdy po uczcie powitalnej przystanęli jeszcze w Sali Wejściowej. – Po trzech latach ciągłego wpadania w kłopoty mam nadzieję, że wreszcie ktoś inny będzie na językach całej szkoły!
Nie tylko oni byli podekscytowani. Cała szkoła huczała po usłyszeniu wiadomości, iż w tym roku w Hogwarcie znów organizowano Turniej Trójmagiczny.
– Wygranie takiego turnieju musi być niesamowite... – rozmarzył się Scorpius, patrząc za grupką rozchichotanych szóstoklasistek.
– To dlatego tata przez całe wakacje powtarzał, że ministerstwo na głowę upadło! – Albus klepnął się otwartą dłonią w czoło. – Przecież ostatnim razem zginął ich kolega.
– I wrócił Voldemort – dodała cicho Scarlet. – Czy myślicie...
Nie dowiedziała się co myślą jej przyjaciele, bo wielki zielony balon wypełniony wodą trafił ją prosto w czubek głowy. Krzyknęła, kiedy zimno rozlało jej się za kołnierz szaty, po czym podniosła głowę, wypatrując swojego oprawcy, choć dobrze wiedziała, kim on był.
– IRYT! – wrzasnęła, a niebieski poltergeist podleciał pod sklepienie, zanosząc się śmiechem.
– Głupia Blackówna, dała się trafić!
– Ja ci dam, ty nędzny... – Scarlet szybko wydobyła z kieszeni różdżkę i wycelowała w Irytka. – Jęzlep!
Już myślała, że wreszcie udało jej się zamknąć buzię duchowi, kiedy on jakby znikąd wyciągnął srebrną tarczę i odbił zaklęcie, które rykoszetem trafiło w idącą po schodach Profesor Trellawney. Tłum uczniów zebrany w Sali Wejściowej wybuchnął śmiechem, ku przerażeniu zarówno nauczycielki wróżbiarstwa, jak i samej Scarlet.
– O mój boże...! Przepraszam, pani profesor... Tak mi przykro, zaraz to naprawię!
– PANNO BLACK!
Z Wielkiej Sali wyszła właśnie Minerwa McGonagall, a na jej twarzy malowała się czysta wściekłość.
– Czyś ty całkowicie oszalała, dziewczyno?! Zaatakować nauczyciela?!
– To był Irytek, pani profesor! Nie widzi pani, co mi zrobił?
– To naprawdę był Irytek, pani profesor – potwierdził natychmiast Scorpius, a Albus stanął za przyjaciółką i zaczął ją osuszać zaklęciem.
– DOSYĆ! – rozkazała pani dyrektor i szybko machnęła różdżką, by Sybilla Trelawney mogła znów normalnie oddychać. – Wszystko w porządku, Sybillo?
– Tak, tak...
– Naprawdę mi przykro, pani profesor...
– Milczeć! Minus pięćdziesiąt punktów, Black i ciesz się, że tylko tyle!
– Ale...!
– I odejmuję po dziesięć Slytherinowi za to, że dyskutujecie, Potter!
– Ale Irytek...!
– Wystarczy, panie Malfoy! Wszyscy troje do swoich dormitoriów, natychmiast!
Jesli Scarlet myślała, że czwarty rok nauki w Hogwarcie będzie dla niej i jej przyjaciół czystą zabawą, to jeszcze nigdy w życiu nie była w tak wielkim błędzie. Choć przez pierwsze dwa miesiące cieszyli się błogim spokojem, Noc Duchów zakończyła wszelkie swawole. Wtedy to Czara Ognia miała wypluć nazwiska trojga uczniów, którzy mieli reprezentować szkoły Hogwartu, Beauxbatons i Ilvermony.
Jedyną osobą, która wyglądała na niezadowoloną z całego przedsięwzięcia, była profesor McGonagall. Choć oficjalnie wyraziła swój sprzeciw, by turniej znow odbył się na terenie jej szkoły, to jednak po zapewnieniach z Departamentu Magicznych Gier i Sportów, jak i z aprobatą pozostałych zaproszonych szkół, zgodziła się, by w tej edycji przygotować mniej niebezpieczne niż ostatnio zadania. Nie uległ jednak zmianie przepis, który zabraniał uczniom poniżej siedemnastego roku życia zgłaszania swojej kandydatury. Do tego cała szkoła została objęta ochroną najlepiej wyszkolonych Aurorów.
– Hej, Al, – Scarlet szturchnęła przyjaciela w żebra, kiedy zasiedli w najdalej położonym kącie Wielkiej Sali. – Twój ojciec tu jest.
– Cudownie – mruknął Albus i ta ekspresja nie miała nic wspólnego z wesołością.
Rzeczywiście, szef Biura Aurorów Harry Potter stał teraz za stołem nauczycielskim i rozmawiał z nowo przyjętą tego roku nauczycielką obrony przed czarną magią, Renee Christensen.
– Nie idziesz się przywitać z tatą, Al? – sarkastyczny głos rozległ się gdzieś na prawo od nich.
– Nie, Jamie, nie idę – odpowiedział cierpliwie Albus, rzucając swojemu starszemu bratu zmęczone spojrzenie. – On i tak nie ma dla nas czasu.
– Zwykłe „cześć” by wystarczyło. – James był naprawdę uparty, co było jednym z powodów, dla którego tak bardzo działał na nerwy Scarlet Black.
– Daj mu spokój, Potter.
– Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, Black.
Nie znosili się od pierwszej chwili, gdy się poznali. Choć należeli do tego samego domu, grali w jednej drużynie, James Potter i Scarlet Black nie mogli wytrzymać w jednym pomieszczeniu nie dłużej niż pięć sekund. Na co dzień dokuczali sobie w przeróżny sposób, a to łanobomba w plecaku, a to omdlejka grylażowa w paczce fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. Wszystko za sprawą faktu, iż Scarlet, zwykle nieświadomie, biła wszystkie, chlubne i te nie bardzo, rekordy ojca Jamesa i Albusa.
– Hej, Gerard, czy to nie przypadkiem twoja siostra?
– Przecież Liv jest w drużynie, zapomniałeś?
– I stoję za tobą, kretynie.
– Więc to małe czerwonowłose to nie wasze?
Gerard i Liv jak na komendę obrócili głowy w stronę szatni i jednocześnie jęknęli, przyznając Nathanowi Woodowi rację. Scarlet Black kroczyła po murawie boiska, potykając się o zbyt długą, karmazynową szatę treningową. W dłoniach ściskała nerwowo miotłę, w której Ger rozpoznał swojego pierwszego Nimbusa 2000.
– Cz-cześć... – przywitała się nieśmiało, kiedy wreszcie podeszła do drużyny. – Czy nadal potrzebujecie szukającego?
Na moment na boisku zaległa głucha cisza. Było tylko słychać wiatr dmący przez słupki bramkowe.
– Jesteś pierwszoroczną? – zapytał Nathan, uśmiechając się dobrodusznie.
Scarlet kiwnęła głową, a jej policzki zrobiły się czerwone jak jej włosy.
– Przykro mi, ale pierwszoroczni nie mogą startować do drużyny...
– Ale przecież już kiedyś Gryfoni mieli pierwszoroczniaka w drużynie! Prawie dwadzieścia lat temu, to był... – spojrzała na ciemnowłosego chłopaka stojącego a kapitanem. – To był twój ojciec!
James Syriusz Potter uśmiechnął się półgębkiem, przypatrując się Scarlet z uwagą.
– Chcesz pobić rekord mojego ojca? – Nonszalancko oparł się na swojej miotle. – Daj jej spróbować, Nate. Zobaczymy, co potrafi.
– Zwariowałeś, Potter? – jęknął Gerard, zakrywając twarz dłonią. – Przecież ktoś ją zabije podczas meczu!
– Daj spokój, przecież nie jest aż tak niebezpiecznie...
– Mam ci przypomnieć jak rok temu Ślizgoni złamali ci tłuczkiem szczękę?
– Pani Pomfrey naprawiła ją w ciągu sekundy.
– To moja młodsza siostra i nie dam jej skrzywdzić.
– Dzięki, Ger, ale nic mi się nie stanie!
– Och, przestańcie. – Liv podeszła do Charlotte i objęła ją ramieniem. – Przecież nauczyliśmy ją latać, prawda, Gerard? Po za tym, może być zabawnie.
– Nie wiem, czy zdzierżę troje Blacków w jednej drużynie – stwierdził z przekąsem Nathan.
– Spoko, może młoda zrobi z siebie pośmiewisko na pierwszym meczu i sama zrezygnuje – zażartowała Liv, czochrając młodszej siostrze włosy, za co zarobiła kuksańca czubkiem miotły w żebra.
– Udowodnię swoją wartość! Nie lekceważcie mnie i moich umiejętności! – Scarlet przerzuciła nogę na drugą stronę kija i szybko odbiła się stopami od ziemi.
Cała drużyna powiodła wzrokiem za czerwoną smugą na niebie.
– Ona zawsze miała skłonności czysto wyniosło-patetyczne.
– Nie mam zielonego pojęcia, za jakie grzechy to robię.
– Przecież nasza reprezentantka nie mogłaby iść na bal z kimś bez aparycji lub, co gorsza, sama.
– A od kiedy to się o mnie martwisz?
– Nie martwię się.
– Ale jednak mnie zaprosiłeś.
– A ty się zgodziłaś.
Ich kłótnia trwała już od pokoju wspólnego Gryffindoru. Na bal bożonarodzeniowy zmierzali jako ostatni, gdyż Scarlet długo walczyła sama ze sobą, czy aby na pewno pokazać się wśród tłumów ze swoim partnerem. Spodziewała się, że gdy tylko pojawią się w Wielkiej Sali, będą sensacją większą niż jej niechciane uczestnictwo w Turnieju Trójmagicznym.
A to miał być spokojny rok.
– „Driving home for christmas...” – nucił pod nosem James, gdy schodzili powoli po schodach ku Sali Wejściowej.
– Jeszcze raz zaśpiewasz tę piosenkę, a będą to twoje ostatnie święta.
– O, czyżbyś miała dla mnie jakąś noworoczną przepowiednię?
– Tak. Udławisz się bombką.
– Hm. Dość trudna do realizacji wróżba.
– Spokojnie. Zadziała magia świąt. – Black naprawdę zaczynała żałować, że się zgodziła na tę całą szopkę. – I od kiedy słuchasz mugolskich piosenek?! – Zatrzymała się w połowie schodów, rzucając Jamesowi zdziwione spojrzenie.
– No, co? – Chłopak wzruszyła ramionami. – Są chwytliwe. – Puścił do dziewczyny oczko, a jej serce momentalnie zmieniło rytm.
Teraz zrozumiała, dlaczego pisała się na to wszystko.
– O, panna Black! – zawołała profesor McGonagall, gdy już pojawili się w pustej Sali Wejściowej. – Jesteście z panem Potterem gotowi?
– Na co? – zapytali jednocześnie, patrząc z przerażeniem na panią dyrektor.
– Na tańce, rzecz jasna! Musiałam wam mówić, że reprezentanci otwieraja bal tańcem!
– Nie mówiła pani profesor!
– No, to teraz już wiecie – poinformowała dyrektor, po czym przekmnęła do Wielkiej Sali, gdy tylko drzwi powoli się uchyliły.
Uczniowie wszystkich trzech szkół, nauczyciele i zaproszeni goście. Wzrok każdego był zwrócony właśnie na nich.
– Wylądaś piękne, Scarlét – szepnął jej do ucha Frederick, reprezentant Beauxbatons, który stał ze swoją partnerką tuż za nimi.
– Hej, to moja dziewczyna! – upomniał go James, ale na jego ustach gościł triumfalny uśmiech.
I w tym momencie Scarlet była pewna, że się zakochała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz