– Co tu robisz?
– zapytała, ale w jej głosie nie było zaskoczenia. Nawet nie podniosła wzroku
znad garnka, w którym uporczywie mieszała.
Lucas wszedł
nieśmiało do kuchni i oparł się ramieniem o futrynę. Wbił dłonie w kieszenie, a
odznaka kołysała się na łańcuszku zawieszona na jego szyi.
– Wyglądasz
pięknie. – Uśmiechnął się nieśmiało, ale Michelle tylko prychnęła. – Wróciłaś
do swojego stylu z liceum? Ostatnio przecież ubierałaś się jak mama, a teraz
masz na sobie potargane dżinsy, koszulkę ulubionego zespołu…
– Wiesz co, to
nawet zabawne, że zauważyłeś, kiedy tak się ubierałam, bo pamiętasz, co jeszcze
robiłam w liceum? Skopywałam takich dupków, jak ty. – Zmniejszyła gaz pod
garnkiem i założyła ręce na piersi. – I tak dla twojej wiadomości, jestem mamą.
Dwójki dzieci. Twoich.
– Okej,
Michelle, chciałem przeprosić. – Podszedł do niej i chciał ją dotknąć, ale
odsunęła się, rzucając ostrzegawcze spojrzenie. – Powiedziałaś mi, że Milagros
tęskni.
– Tęskni za
swoim ojcem, a nie ćpunem, który zamiata wszystkie problemy pod dywan i udaje,
że nic się nie stało!
– To co według
ciebie powinienem zrobić? Przyjąłem ofertę ojca, żeby coś mogło trzymać mnie na
powierzchni! Musiałem jakoś zająć głowę!
– Jesteśmy twoją
rodziną! To my powinniśmy cię utrzymywać na powierzchni!
– Wszystko, co
robię, robię dla was! Chcę do was wrócić!
– Dla mnie już
zrobiłeś wystarczająco, dzięki, jedno podbite oko mi wystarczy.
– Michelle, nie
było sekundy, żebym tego nie żałował i obiecuję, że to się nigdy nie powtórzy.
– Oczywiście, że
się nie powtórzy, bo nawet nie zdążysz podnieść ręki zanim ci je połamię, –
wycelowała w niego oskarżycielsko drewnianą łyżką zanim zorientowała się, że
wygląda śmiesznie – a dobrze wiesz, że jestem zdolna to zrobić!
Lucas spojrzał
na łyżkę i westchnął. Powoli wyciągnął rękę i złapał Michelle za dłoń. Tym
razem nie uciekła od razu, tylko dopiero po paru chwilach wyrwała się i
wrzuciła łyżkę do garnka.
– Co mogę
zrobić, by naprawić cały ten bałagan? – zapytał z nadzieją w głosie. Wyczuł, że
Michelle się łamie.
– Nie jestem
pewna, czy jestem gotowa na wpuszczenie cię do domu, ale nie mogę ograniczyć ci
kontaktu z dziećmi. – Zaczęła sypać sól do garnka trochę zbyt agresywnie,
dopóki Lucas nie wziął jej z ręki solniczki. – Chcę, abyś zrobił testy
psychologiczne, które robią przyszli kadeci. I żebyś poszedł na terapię. Mogę
iść tam z tobą.
– Dziękuję. –
Odważył się pocałować Michelle w czoło i skierował się do wyjścia.
– Lucas. –
Zatrzymał się przy drzwiach. – Więc teraz tak to będzie wyglądać? Będziemy się
mijać, biorąc różne zmiany w pracy, a nasze kontakty ograniczą się do tych
przelotnych spojrzeń, które będziemy wymieniać na szpitalnych korytarzach?
***
Odkąd Ingrid i
Gabriel się wyprowadzili, Gerard przestał lubić mieszkanie w kamienicy na
drugim piętrze. Mało czasu spędzał w domu, pracując do późna w warsztacie pana
Cartera, wymawiając się tym, iż świeżo upieczony kierownik ma dużo roboty.
Często też zaglądał do Domu Wariatów, na piwko lub dwa, gdzie przesiadywał do
rana, a posiliwszy się podstawioną mu przez Sama zupką chińską, wracał na
warsztat. Nie lubił cichego mieszkania, a od kiedy jego najbliżsi pozakładali
rodziny, nietajnie było samemu gadać do czterech ścian.
Jednak tego
dnia, jakaś niewyjaśniona siła ciągnęła Gerarda do domu. Nie umówił się z żadną
panną, nikt się nie zapowiedział, że wpadnie z wizytą, a jednak po pracy,
zamiast wdepnąć do Wariatkowa, Gerard zahaczył o monopolowy i zakupiwszy
czteropak, zajechał do kamienicy. Choć dopiero koło jedenastej kończył pierwsze
piwo, niespodziewanie ktoś zadzwonił do drzwi. Natychmiast rozpoznał
uporczywość naciskania na dzwonek. Zerwał się z kanapy i otworzył drzwi.
W opinii Gerarda
Voight’a, Michelle Carter-Kingston była najtwardszą kobietą na świecie, zaraz
po swojej matce. Ale tej nocy, kiedy stała na jego progu, z dwójką dzieci na
rękach, w ciemnych okularach na nosie, wyglądała żałośnie.
– Cześć –
przywitała się cicho, a Gerard dopiero po sekundzie zaskoczył i zabrał śpiącego
Raya z jej rąk.
– Właź –
szepnął, po czym poprowadził przyjaciółkę do starej pokoju Ingrid, gdzie
ułożyli śpiące dzieci do łóżka.
Gdy znaleźli się
z powrotem w przedpokoju, Michelle skierowała swoje kroki do salonu, ale Gerard
złapał ją za nadgarstek i wykorzystując jej zaskoczenie, ściągnął delikatnym
ruchem jej ciemne okulary. Ogarnęła go niepohamowana złość, gdy zobaczył
fioletowy siniak pod jej lewym okiem.
– Spadłam ze
schodów… – mruknęła szybko, uciekając wzrokiem w kąt.
– Tak, słyszałem
tę bajkę o schodach od twojego ojca.
Westchnęła i
zwiesiła głowę, a jedyne, czego teraz Gerard pragnął to ją pocałować. Ale w
porę się opamiętał, gdyż lata praktyki w ukrywaniu uczuć czegoś go nauczyły.
To, że Gerard nie miał dziewczyny, nie wynikało z jego braku umiejętności
podrywu czy złej aparycji. Wręcz przeciwnie, był naprawdę niezłym, przystojnym,
dobrze zarabiającym mężczyzną. Jednak jego serce należało do jednej kobiety,
która teraz stała przed nim jako obraz psychicznej nędzy i rozpaczy. Chciał, by
była szczęśliwa, dlatego swoje uczucia musiał odsunąć na bok, by jeszcze
bardziej nie psuć jej i tak pojebanego życia.
Ciągle trzymając
ją za rękę, poprowadził do salonu i usadził na kanapie. W trzęsące się ręce
wcisnął jej butelkę piwa, a sam usiadł w fotelu naprzeciwko. Oparł łokieć na
poręczy, a brodę na dłoni i przez dłuższą chwilę patrzył, jak Michelle opróżnia
szybko butelkę. Najpierw musi zająć się nią, dopiero potem rozwali łeb jej
skurwysyńskiemu mężowi.
– Mogę cię o coś
zapytać?
Michelle kiwnęła
głową, nadal sącząc piwo.
– Gdzie jest ta
Michelle, która nie bała się przeciwstawić gangom?
Przez moment
Carter przyglądała się Gerardowi przekrzywiając głowę bok.
– Masz rację…
– Nie, kurwa. –
Dobrze wiedział, co Michelle chciała powiedzieć. Zawsze to mówiła, a Gerard
chciał, by nie tylko zrozumiała, ale też wzięła sobie do serca jego słowa. –
Tak samo jak wtedy, teraz też walczysz dla rodziny. A to – wyciągnął z kieszeni
fiolkę Xanaxu – spuszczę ci w kiblu.
Widząc tabletki,
Michelle pobladła.
– Skąd to masz?
– To dała mi
twoja matka…
– Coś za bardzo
przyjaźnisz się z moimi rodzicami…
– Wszyscy chcą
ci pomóc. Ale najpierw ty sama musisz dojść do ładu i składu.
Jej oczy zaszły
łzami, ale Gerard tylko pogroził jej palcem.
– Płacz ci nie
pomoże. Zachowaj tę swoją alergię na płakanie ze szczęścia, kiedy przyjdą
lepsze czasy.
Otarła łzy, a
jej wzrok przestał być zamglony. Wściekłe ogniki znowu tańczyły w jej
źrenicach.
– Jeśli mogę cię
prosić… Nie jedź do niego.
– Michelle…
– Obiecaj. –
Odstawiła z hukiem pustą butelkę na stół.
Nie potrafił się
jej postawić. Zrobiłby dla niej wszystko. Ciągle też czuł się dłużny, w końcu
uratowała mu życie i choć w kółko powtarzała, że nie ma o czym mówić, to i tak
nigdy sobie nie wybaczy, że przez niego musiała ryzykować życie.
– Okej,
obiecuję. Ale tylko dlatego, że wierzę w ciebie. Masz zrobić z tym porządek.
– Oczywiście, ze
zrobię – odpowiedziała natychmiast, otwierając kolejne butelki. – Chciałam to
zrobić dzisiaj, ale uciekłam, zanim wrócił do domu.
– Może
rzeczywiście potrzebujesz pomocy – zaczął nieśmiało, ale widząc, jak Michelle
kręci głową, dodał pospiesznie – mam na myśli taką prawdziwą pomoc.
– Mam ciebie.
– Jestem
mechanikiem, nie psychologiem.
– Nic mi nie
będzie.
– Zawsze tak
mówisz. A przypomnieć ci twoje najlepsze akcje? Raz zaćpałaś, tracąc pamięć,
dwa razy wskoczyłaś w płomienie, notorycznie biegałaś prać się z gangiem, nie
wspominając o tym, że lubisz nakurwiać sto czterdzieści po zabudowanym
nielegalnie podrasowana Ibizą…
– Więc kłótnia
małżeńska nie powinna być dla mnie problemem, co nie? – Wyciągnęła się na kanapie,
podkładając rękę po głowę. – On naprawdę żałuje. To ja teraz odpierdalam.
Gerard prychnął,
ale Michelle od razu pomachała ręką.
– Nie, naprawdę.
Przeprasza, obiecał poprawę. Wygląda, jakby był przestraszony cała tą sytuacją.
A ja uciekłam. – Przejechała dłonią po twarzy.
– Co masz na
myśli mówiąc „uciekłam”? – Voight zmrużył oczy.
– Zgodziłam się,
by wrócił do domu. Przygotowałam obiad i miałam czekać na niego, aż wróci z
pracy…
– Zanim wrócił, zapakowałaś
dzieciaki i przejechałaś tutaj – dopowiedział za nią, bo wiedział, że będzie
kręcić, zamiast mówić prosto z mostu. Podrapał się po czole, jakby ciężko myślał.
– Dlaczego tutaj?
– Zapomniałeś?
To tutaj zawsze czułam się bezpieczna. – Dopiero teraz Michelle się
uśmiechnęła, a Gerard nie potrafił nie odpowiedzieć uśmiechem.
– Tak, jak to
zwykle nazywałaś…?
– Enklawa magów.
– No, właśnie…
magów…
– Gerard. –
Michelle spojrzała na przyjaciela znacząco. – Dlaczego nie założysz rodziny?
„Bo kobieta,
którą kocham wyszła za innego”, przemknęło mu przez myśl. „I jestem żałosny.”
– Mam rodzinę.
Mam was wszystkich. Ktoś musi was opierdalać, bo się rozbestwicie.
Michelle
zaśmiała się i dopiła resztkę piwa.
– Nie wiem czy
wiesz, ale wszystkie twoje dzieci już dorosły. – Położyła się na plecach i
zamknęła oczy. – Zacznij wreszcie myśleć o sobie.
Wiedział, że
Michelle ma rację, ale nie zdążył tego przyznać, bo chwilę później już słyszał,
jak blondynka pochrapuje cicho. Parsknął śmiechem i wstał, by przykryć ją
kocem, po czym cicho wyszedł do kuchni, wyciągając z kieszeni telefon. Wybrał
odpowiedni numer, a po pięciu sygnałach usłyszał serię wykwintnych przekleństw.
– No, cześć szwagier
– przywitał się, kiedy Harry skończył swoją wiązankę. – Sprawę mam.
– Czekaj,
wstaję. – Harry wiedział, że skoro Gerard dzwoni późno w nocy, Ingrid nie
powinna tego słyszeć. – No, co jest?
– Jedziesz ze
mną na wycieczkę?
– Znowu jesteś
najebany?
– Nie, bo co,
jak spotkam policję? Panie władzo, spacer po lesie zawsze mnie odpręża, a fakt,
że ciągnę za sobą ciało, nie ma tu znaczenia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz