piątek, 1 lutego 2019

Styrana

– Co tu robisz? – zapytała, ale w jej głosie nie było zaskoczenia. Nawet nie podniosła wzroku znad garnka, w którym uporczywie mieszała.
Lucas wszedł nieśmiało do kuchni i oparł się ramieniem o futrynę. Wbił dłonie w kieszenie, a odznaka kołysała się na łańcuszku zawieszona na jego szyi.
– Wyglądasz pięknie. – Uśmiechnął się nieśmiało, ale Michelle tylko prychnęła. – Wróciłaś do swojego stylu z liceum? Ostatnio przecież ubierałaś się jak mama, a teraz masz na sobie potargane dżinsy, koszulkę ulubionego zespołu…
– Wiesz co, to nawet zabawne, że zauważyłeś, kiedy tak się ubierałam, bo pamiętasz, co jeszcze robiłam w liceum? Skopywałam takich dupków, jak ty. – Zmniejszyła gaz pod garnkiem i założyła ręce na piersi. – I tak dla twojej wiadomości, jestem mamą. Dwójki dzieci. Twoich.
– Okej, Michelle, chciałem przeprosić. – Podszedł do niej i chciał ją dotknąć, ale odsunęła się, rzucając ostrzegawcze spojrzenie. – Powiedziałaś mi, że Milagros tęskni.
– Tęskni za swoim ojcem, a nie ćpunem, który zamiata wszystkie problemy pod dywan i udaje, że nic się nie stało!
– To co według ciebie powinienem zrobić? Przyjąłem ofertę ojca, żeby coś mogło trzymać mnie na powierzchni! Musiałem jakoś zająć głowę!
– Jesteśmy twoją rodziną! To my powinniśmy cię utrzymywać na powierzchni!
– Wszystko, co robię, robię dla was! Chcę do was wrócić!
– Dla mnie już zrobiłeś wystarczająco, dzięki, jedno podbite oko mi wystarczy.
– Michelle, nie było sekundy, żebym tego nie żałował i obiecuję, że to się nigdy nie powtórzy.
– Oczywiście, że się nie powtórzy, bo nawet nie zdążysz podnieść ręki zanim ci je połamię, – wycelowała w niego oskarżycielsko drewnianą łyżką zanim zorientowała się, że wygląda śmiesznie – a dobrze wiesz, że jestem zdolna to zrobić!
Lucas spojrzał na łyżkę i westchnął. Powoli wyciągnął rękę i złapał Michelle za dłoń. Tym razem nie uciekła od razu, tylko dopiero po paru chwilach wyrwała się i wrzuciła łyżkę do garnka.
– Co mogę zrobić, by naprawić cały ten bałagan? – zapytał z nadzieją w głosie. Wyczuł, że Michelle się łamie.
– Nie jestem pewna, czy jestem gotowa na wpuszczenie cię do domu, ale nie mogę ograniczyć ci kontaktu z dziećmi. – Zaczęła sypać sól do garnka trochę zbyt agresywnie, dopóki Lucas nie wziął jej z ręki solniczki. – Chcę, abyś zrobił testy psychologiczne, które robią przyszli kadeci. I żebyś poszedł na terapię. Mogę iść tam z tobą.
– Dziękuję. – Odważył się pocałować Michelle w czoło i skierował się do wyjścia.

– Lucas. – Zatrzymał się przy drzwiach. – Więc teraz tak to będzie wyglądać? Będziemy się mijać, biorąc różne zmiany w pracy, a nasze kontakty ograniczą się do tych przelotnych spojrzeń, które będziemy wymieniać na szpitalnych korytarzach?
***
Odkąd Ingrid i Gabriel się wyprowadzili, Gerard przestał lubić mieszkanie w kamienicy na drugim piętrze. Mało czasu spędzał w domu, pracując do późna w warsztacie pana Cartera, wymawiając się tym, iż świeżo upieczony kierownik ma dużo roboty. Często też zaglądał do Domu Wariatów, na piwko lub dwa, gdzie przesiadywał do rana, a posiliwszy się podstawioną mu przez Sama zupką chińską, wracał na warsztat. Nie lubił cichego mieszkania, a od kiedy jego najbliżsi pozakładali rodziny, nietajnie było samemu gadać do czterech ścian.
Jednak tego dnia, jakaś niewyjaśniona siła ciągnęła Gerarda do domu. Nie umówił się z żadną panną, nikt się nie zapowiedział, że wpadnie z wizytą, a jednak po pracy, zamiast wdepnąć do Wariatkowa, Gerard zahaczył o monopolowy i zakupiwszy czteropak, zajechał do kamienicy. Choć dopiero koło jedenastej kończył pierwsze piwo, niespodziewanie ktoś zadzwonił do drzwi. Natychmiast rozpoznał uporczywość naciskania na dzwonek. Zerwał się z kanapy i otworzył drzwi.
W opinii Gerarda Voight’a, Michelle Carter-Kingston była najtwardszą kobietą na świecie, zaraz po swojej matce. Ale tej nocy, kiedy stała na jego progu, z dwójką dzieci na rękach, w ciemnych okularach na nosie, wyglądała żałośnie.
– Cześć – przywitała się cicho, a Gerard dopiero po sekundzie zaskoczył i zabrał śpiącego Raya z jej rąk.
– Właź – szepnął, po czym poprowadził przyjaciółkę do starej pokoju Ingrid, gdzie ułożyli śpiące dzieci do łóżka.
Gdy znaleźli się z powrotem w przedpokoju, Michelle skierowała swoje kroki do salonu, ale Gerard złapał ją za nadgarstek i wykorzystując jej zaskoczenie, ściągnął delikatnym ruchem jej ciemne okulary. Ogarnęła go niepohamowana złość, gdy zobaczył fioletowy siniak pod jej lewym okiem.
– Spadłam ze schodów… – mruknęła szybko, uciekając wzrokiem w kąt.
– Tak, słyszałem tę bajkę o schodach od twojego ojca.
Westchnęła i zwiesiła głowę, a jedyne, czego teraz Gerard pragnął to ją pocałować. Ale w porę się opamiętał, gdyż lata praktyki w ukrywaniu uczuć czegoś go nauczyły. To, że Gerard nie miał dziewczyny, nie wynikało z jego braku umiejętności podrywu czy złej aparycji. Wręcz przeciwnie, był naprawdę niezłym, przystojnym, dobrze zarabiającym mężczyzną. Jednak jego serce należało do jednej kobiety, która teraz stała przed nim jako obraz psychicznej nędzy i rozpaczy. Chciał, by była szczęśliwa, dlatego swoje uczucia musiał odsunąć na bok, by jeszcze bardziej nie psuć jej i tak pojebanego życia.
Ciągle trzymając ją za rękę, poprowadził do salonu i usadził na kanapie. W trzęsące się ręce wcisnął jej butelkę piwa, a sam usiadł w fotelu naprzeciwko. Oparł łokieć na poręczy, a brodę na dłoni i przez dłuższą chwilę patrzył, jak Michelle opróżnia szybko butelkę. Najpierw musi zająć się nią, dopiero potem rozwali łeb jej skurwysyńskiemu mężowi.
– Mogę cię o coś zapytać?
Michelle kiwnęła głową, nadal sącząc piwo.
– Gdzie jest ta Michelle, która nie bała się przeciwstawić gangom?
Przez moment Carter przyglądała się Gerardowi przekrzywiając głowę bok.
– Masz rację…
– Nie, kurwa. – Dobrze wiedział, co Michelle chciała powiedzieć. Zawsze to mówiła, a Gerard chciał, by nie tylko zrozumiała, ale też wzięła sobie do serca jego słowa. – Tak samo jak wtedy, teraz też walczysz dla rodziny. A to – wyciągnął z kieszeni fiolkę Xanaxu – spuszczę ci w kiblu.
Widząc tabletki, Michelle pobladła.
– Skąd to masz?
– To dała mi twoja matka…
– Coś za bardzo przyjaźnisz się z moimi rodzicami…
– Wszyscy chcą ci pomóc. Ale najpierw ty sama musisz dojść do ładu i składu.
Jej oczy zaszły łzami, ale Gerard tylko pogroził jej palcem.
– Płacz ci nie pomoże. Zachowaj tę swoją alergię na płakanie ze szczęścia, kiedy przyjdą lepsze czasy.
Otarła łzy, a jej wzrok przestał być zamglony. Wściekłe ogniki znowu tańczyły w jej źrenicach.
– Jeśli mogę cię prosić… Nie jedź do niego.
– Michelle…
– Obiecaj. – Odstawiła z hukiem pustą butelkę na stół.
Nie potrafił się jej postawić. Zrobiłby dla niej wszystko. Ciągle też czuł się dłużny, w końcu uratowała mu życie i choć w kółko powtarzała, że nie ma o czym mówić, to i tak nigdy sobie nie wybaczy, że przez niego musiała ryzykować życie.
– Okej, obiecuję. Ale tylko dlatego, że wierzę w ciebie. Masz zrobić z tym porządek.
– Oczywiście, ze zrobię – odpowiedziała natychmiast, otwierając kolejne butelki. – Chciałam to zrobić dzisiaj, ale uciekłam, zanim wrócił do domu.
– Może rzeczywiście potrzebujesz pomocy – zaczął nieśmiało, ale widząc, jak Michelle kręci głową, dodał pospiesznie – mam na myśli taką prawdziwą pomoc.
– Mam ciebie.
– Jestem mechanikiem, nie psychologiem.
– Nic mi nie będzie.
– Zawsze tak mówisz. A przypomnieć ci twoje najlepsze akcje? Raz zaćpałaś, tracąc pamięć, dwa razy wskoczyłaś w płomienie, notorycznie biegałaś prać się z gangiem, nie wspominając o tym, że lubisz nakurwiać sto czterdzieści po zabudowanym nielegalnie podrasowana Ibizą…
– Więc kłótnia małżeńska nie powinna być dla mnie problemem, co nie? – Wyciągnęła się na kanapie, podkładając rękę po głowę. – On naprawdę żałuje. To ja teraz odpierdalam.
Gerard prychnął, ale Michelle od razu pomachała ręką.
– Nie, naprawdę. Przeprasza, obiecał poprawę. Wygląda, jakby był przestraszony cała tą sytuacją. A ja uciekłam. – Przejechała dłonią po twarzy.
– Co masz na myśli mówiąc „uciekłam”? – Voight zmrużył oczy.
– Zgodziłam się, by wrócił do domu. Przygotowałam obiad i miałam czekać na niego, aż wróci z pracy…
– Zanim wrócił, zapakowałaś dzieciaki i przejechałaś tutaj – dopowiedział za nią, bo wiedział, że będzie kręcić, zamiast mówić prosto z mostu. Podrapał się po czole, jakby ciężko myślał. – Dlaczego tutaj?
– Zapomniałeś? To tutaj zawsze czułam się bezpieczna. – Dopiero teraz Michelle się uśmiechnęła, a Gerard nie potrafił nie odpowiedzieć uśmiechem.
– Tak, jak to zwykle nazywałaś…?
– Enklawa magów.
– No, właśnie… magów…
– Gerard. – Michelle spojrzała na przyjaciela znacząco. – Dlaczego nie założysz rodziny?
„Bo kobieta, którą kocham wyszła za innego”, przemknęło mu przez myśl. „I jestem żałosny.”
– Mam rodzinę. Mam was wszystkich. Ktoś musi was opierdalać, bo się rozbestwicie.
Michelle zaśmiała się i dopiła resztkę piwa.
– Nie wiem czy wiesz, ale wszystkie twoje dzieci już dorosły. – Położyła się na plecach i zamknęła oczy. – Zacznij wreszcie myśleć o sobie.
Wiedział, że Michelle ma rację, ale nie zdążył tego przyznać, bo chwilę później już słyszał, jak blondynka pochrapuje cicho. Parsknął śmiechem i wstał, by przykryć ją kocem, po czym cicho wyszedł do kuchni, wyciągając z kieszeni telefon. Wybrał odpowiedni numer, a po pięciu sygnałach usłyszał serię wykwintnych przekleństw.
– No, cześć szwagier – przywitał się, kiedy Harry skończył swoją wiązankę. – Sprawę mam.
– Czekaj, wstaję. – Harry wiedział, że skoro Gerard dzwoni późno w nocy, Ingrid nie powinna tego słyszeć. – No, co jest?
– Jedziesz ze mną na wycieczkę?
– Znowu jesteś najebany?
– Nie, bo co, jak spotkam policję? Panie władzo, spacer po lesie zawsze mnie odpręża, a fakt, że ciągnę za sobą ciało, nie ma tu znaczenia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz