To był jeden z tych leniwych dni w biurze. Upalny lipiec dawał się we
znaki nawet w podziemnych komnatach Ministerstwa Magii, gdzie nie można było
otworzyć fikcyjnych okien, a żar lejący się z nieba jeszcze bardziej podgrzewał
ministralne sufity. Pracownicy Ministerstwa, którzy akurat nie przebywali na
urlopach, chłodzili się zimnymi napojami i wachlowali najnowszymi wydaniami
Proroka Codziennego.
Renee Christensen biegła przez główny hol, dysząc ciężko. Brzuch bolał
ją od pospiesznej teleportacji, do tego gdzieś z tyłu głowy zrodziła jej się
uporczywa myśl, że o czymś zapomniała. Najgorsze było jednak to, że znowu była
spóźniona. Gdy winda zajechała na drugie piętro, dziewczyna wypadła z niej, a
do biura Aurorów wparowała jak burza, powodując ogólne zamieszanie.
– Patrzcie, kto się wreszcie zjawił – skomentował szyderczo siedzący
pod oknem auror, kładąc nogi na blacie. – Które to już twoje spóźnienie w tym
roku, Christensen? Sto czterdzieste czwarte?
– Zamknij się, Baxter – warknęła Renee, rzucając torbę na swoje biurko.
Tell me I won't ever be nothin'
Ich biuro mieściło sześć stanowisk. Panował tu wieczny chaos, wszędzie
walały się raporty i pudełka po jedzeniu na wynos, często zamawianym, gdy
pracowali nad sprawami do późnej nocy. Zwykle pod sufitem fruwało co najmniej pięć
samolocików z wiadomościami od innych wydziałów, obserwowane przez żółte ślepia
kota Krzywołapa, kota pani Minister, który na dobre zadomowił się w ich
Departamencie. Gdy tylko Renee opadła na krzesło przy swoim biurku, ruda kupa
sierści wskoczyła jej na kolana, mrucząc cicho. Oprócz nich i Baxtera, jak
zwykle obijającego się podczas godzin pracy, w biurze był jeszcze Dawson,
doświadczony auror, pracujący w tym wydziale już ponad dwadzieścia pięć lat.
Pochylał się właśnie nad czytanym raportem, starając się nie zwracać uwagi na
sprzeczkę kolegów.
– Ciekawe, kiedy cię wreszcie wywalą. – Baxter nie mógł odpuścić sobie
okazji, by trochę podogryzać młodszej koleżance.
– Z tego co widzę, to ty jesteś pierwszy do zwolnienia. – Renee
spojrzała wymownie na samolociki, latające nad głową Baxtera, które z pewnością
były niewypisanymi raportami.
– Och, proszę cię, jestem zbyt czarujący, by się mnie pozbyli.
Christensen tylko parsknęła, kręcąc głową. Harvie Baxter był bardzo
pewny siebie. Wstąpili do szeregów Aurorów w tym samym czasie, choć Harvie był
o rok starszy. Znali się ze szkoły, grali przeciwko sobie w drużynach swoich
domów i Renee podejrzewała, że mężczyzna wciąż był zły o to, że sprzątnęła mu
sprzed nosa Puchar Quidditcha, gdyż jej Gryffindor zmiażdżył jego Ravenclaw w
finale trzysta dwadzieścia do pięćdziesięciu. Mimo, iż działał jej na nerwy
niemiłosiernie, nie mogła nie przyznać, że był zabójczo przystojny, z tymi
swoimi przydługimi, brązowymi lokami i miodowymi oczami, okolonymi długimi, jak
na mężczyznę rzęsami. Zawsze był gładko ogolony i pachniał cynamonem i
goździkami...
– Renee, jesteś wreszcie!
Poderwała się na dźwięk swojego nazwiska, aż Krzywołap, zrzucony
brutalnie z jej kolan, zasyczał w proteście.
– Dzień dobry, pani Frye.
Catherina Frye była chyba najstarszym pracownikiem Ministerstwa Magii.
Wiedziała wszystko o wszystkich i pomimo swojego sędziwego wieku, za nic w
świecie nie chciała zrezygnować ze swojej funkcji sekretarki całego
Departamentu Przestrzegania Prawa. Zdawało się, że nigdy nie opuszczała gmachu
Ministerstwa, była wiecznie nadąsana i po wszystkich krzyczała, ale jej
niesamowita mądrość i doświadczenie budził respekt nawet w Ministrach Magii.
– Harry chce cię widzieć – rzekła swoim standardowym, ostrym tonem,
patrząc na Renee znad okularów.
– Tak, zaraz przyjdę... – Dziewczyna przejechała dłonią po twarzy.
– Natychmiast! – krzyknęła, wyciągając różdżkę, zetkniętą zwykle za ciasno
spięty, okrągły kok. – I jak ty wyglądasz?! Koszula cała ci wystaje,
uczesałabyś się chociaż! – Machnęła różdżką, a bluzka Renee natychmiast
znalazła się za jej paskiem.
Ponowne machnięcie spowodowało, że krótkie blond włosy dziewczyny,
które zwykle odstawały z prawej strony, teraz były gładko uczesane. Zadowolona
ze swojego dokonania pani Frye uśmiechnęła się, po czym opuściła ich biuro,
trzaskając drzwiami.
– Ktoś ma kłopoty... – zaśmiał się Harvie, a Renee, która była już na
progu, pokazała mu tylko język, nie dając się sprowokować.
Dobrze wiedziała, że wpadła w tarapaty, bo wezwanie do szefa Aurorów z
samego rana nigdy nie wróżyło nic dobrego. Może Baxter miał rację i na dzień
dobry dostanie wypowiedzenie? Ale przecież nie była aż tak złym pracownikiem.
Wręcz przeciwnie, uważano ją za jednego z najlepszych Aurorów, a ich wydział
miał stuprocentową skuteczność w rozwiązywaniu spraw. A to, że się czasem
spóźniała i nie dostarczała raportów na czas nie było chyba wystarczającym
powodem, by ją zwolnić.
ain't that somthin'?
Przed wejściem do gabinetu wzięła głęboki oddech i zapukała.
Usłyszawszy ciche „proszę!”, nacisnęła klamkę i przekroczyła pewnie próg.
– Dzień dobry, mistrzu.
Harry Potter siedział za swoim biurkiem i przerzucał raporty ze stosu
na stos.
– Cześć, Renee, siadaj. – Wskazał dziewczynie krzesło przed biurkiem, nie
odrywając wzroku od papierów.
– Wygląda pan okropnie – stwierdziła Renee, kiedy przyjrzała się swojemu
szefowi bliżej.
Zauważyła, że jej przełożony miał sińce pod oczami, jakby nie spał od
tygodnia, a jego długie, czarne włosy zwykle niedbale upięte z tyłu głowy,
teraz opadały mu na bladą twarz. Nad jego głową latał złoty znicz, przez co Christensen
wiedziała, że działo się coś poważnego. Harry był dla niej kimś w rodzaju
mentora i znała go dość dobrze. Wiedziała, że trzepot skrzydeł małej piłeczki
go uspokajał i pomagał się skupić.
– Nie martw się o mnie. – Machnął ręką, po czym sięgnął po jedną z
teczek, leżących na biurku. – Mam dla ciebie sprawę.
– O, świetnie – ucieszyła się Renee, otwierając teczkę, by zapoznać się
z aktami. – Nie tak świetnie, co to jest?!
– Taka mała akcja pod przykrywką... – Harry zmrużył oczy, jakby obawiał
się reakcji protegowanej.
– Mała? Ja się kompletnie do tego nie nadaję!
– Oczywiście, że się nadajesz! Kto inny, niż auror, może
nauczać dzieciaki obrony przed czarną magią?
Renee spojrzała na szefa z powątpiewaniem.
– Słuchaj, w tym roku potrzebują w Hogwarcie kogoś, kto zapewni im
bezpieczeństwo.
– Od kiedy w szkole potrzebny jest auror pod przykrywką?
– Na razie mogę ci tylko powiedzieć, że dowiesz się tego pierwszego
września...
–
Oczywiście. – Dziewczyna zatrzasnęła teczkę i odrzuciła ją ze złością
na biurko. – To może wyjaśni mi pan, dlaczego jest tam napisane, że jest
to kontrakt z opcją przedłużenia umowy na kolejne lata...?
– Tego też dowiesz się później.
To wszystko było niedorzeczne. Ministerstwo oddelegowuje Aurora na
posadę nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, nie podając powodu. Nagle Renee
przypomniała sobie, że już taka sytuacja miała miejsce, kiedy ona jeszcze
uczęszczała do Hogwartu. Tak właśnie poznała swojego mentora. Harry Potter
zaczął nauczać tego przedmiotu, gdy ona była w szóstej klasie, po pewnym
incydencie na tle rasowym.
I've risen from the bottom
– Znowu szerzy się w Hogwarcie idea czystości krwi? – zapytała, mrużąc
oczy.
– Co? – odpowiedział jej niezbyt inteligentnie Harry, ale po chwili
machnął tylko ręką. – Nie, tu chodzi o coś zupełnie innego. Staramy się tak
jakby, zapobiec nieprzyjemnym zdarzeniom, jakie mogłyby zdarzyć się podczas
kolejnego roku szkolnego.
– Mistrzu, nie mam kompletnie pojęcia, o co chodzi, ale...
– Żadnych ale! – Cierpliwość Harry’ego właśnie się skończyła, bo choć
bardzo chciał, nie mógł wyjawić żadnych więcej informacji. – To jest rozkaz,
Christensen, wykonać.
Renee jeszcze otwarła usta, jakby zamierzała się dalej sprzeciwiać, ale
odpuściła, kiwając głową. Zabrała z biurka teczkę z aktami i już miała opuścić
gabinet, kiedy usłyszała pyknięcie, charakterystyczne dla aportacji. Harry
złapał ją za nadgarstek, zatrzymując przy drzwiach.
– Renee, nie martw się, – spojrzał jej prosto w oczy. – nie zostaniesz z tym sama.
– Proszę o ciszę! – zawołała
profesor McGonagall, ale nie zdołała opanować rozentuzjazmowanego tłumu uczniów
trzech szkół.
Pokręciła głową z dezaprobatą,
jak to miała w zwyczaju, po czym sięgnęła za pazuchę, dobywając różdżki i
wycelowała ją w swoje gardło.
– Sonorus – szepnęła, zwiększając
magicznie poziom głosu. – Czy możecie się już uspokoić i nie zachowywać jak
banda rozwydrzonych do reszty małpiszonów?
W Wielkiej Sali natychmiast
zapadła cisza, a uczniowie zajęli swoje miejsca, wpatrując się w niewielką
czarę, jaka została umiejscowiona na środku Sali. Na razie wydobywały się z niej
niebieskie płomienie, ale za niedługo miały one wypluć z siebie trzy nazwiska,
udzielając odpowiedź na pytanie, które wszyscy zadawali sobie, odkąd ogłoszono
Turniej Trójmagiczny.
– Wreszcie nadszedł ten dzień. –
Cień uśmiechu można było dostrzec na twarzy dyrektor Hogwartu, ale tylko na moment.
– Dzisiejszego wieczoru poznamy trzech reprezentantów, którzy w ciągu
najbliższych miesięcy będą zmagać się z trzema niezwykle trudnymi,
niebezpiecznymi zadaniami. Na początku jednak pragnę przypomnieć, iż Turniej
Trójmagiczny to kontrakt, który polega na międzynarodowej magicznej współpracy,
na zawieraniu przyjaźni. – Omiotła wzrokiem swoich uczniów, po czym odwróciła
się w stronę końca Sali, gdzie znajdował się stół nauczycielski. – Miejmy
nadzieję, iż ten turniej nie zakończy się wojną, jak ostatnio.
Jej spojrzenie skrzyżowało się z zielonymi
tęczówkami wyglądającymi zza szkieł okrągłych okularów. Szef Auorów, Harry
Potter jako pierwszy zaczął oklaskiwać przemówienie pani dyrektor. W jego ślady
poszli najpierw nauczyciele, a później coraz więcej uczniów, spośród których
niektórzy nawet pokusili się o radosne okrzyki, wprowadzając na powrót
atmosferę podnieconego oczekiwania.
I got 'em eyes on the prize
and inside 'em
W międzyczasie do Wielkiej Sali
wkroczyła asystentka dyrektora Departamentu Magicznych Gier i Sportów, niosąc
obiekt pożądania wszystkich zgromadzonych na Sali uczniów, Puchar Turnieju.
Dopiero gdy puchar spoczął na wyznaczonym miejscu, tożsamość członkini
departamentu została ujawniona.
– Liv?! – krzyknęła Scarlet, ale
nie na tyle, by przekrzyczeć burzę oklasków, jaka ciągle rozlegała się w
Wielkiej Sali.
– Nie wiedziałaś, gdzie pracuje
twoja siostra? – zapytał zdziwiony Scorpius.
– Gdybym wiedziała, na pewno by
mnie to tak nie zaskoczyło...
Livianna Black podeszła z szerokim
uśmiechem do profesor McGonagall i uścisnęła z serdecznością jej wyciągniętą
dłoń.
Damn right I overcame,
– Gratuluję awansu, panno Black,
jestem z ciebie bardzo dumna.
– Dziękuję, pani profesor. –
Jeszcze przez chwilę wymieniały szczere uśmiechy, po czym Liv zwróciła się do
uczniów. – Kochani! Już za moment rozpoczniemy to, na co wszyscy czekaliście
tak cierpliwie. Z radością pragnę oświadczyć, iż Turniej Trójmagiczny uważam za
otwarty!
Kolejny aplauz rozległ się w
Wielkiej Sali i trwał, dopóki Liv nie uniosła dłoni.
– Pragnę przypomnieć, że nagrodą
w tym turnieju jest tysiąc galeonów, jak i ten oto puchar! – Wskazała na
dostojny, mieniący się kolorowym blaskiem puchar, stojący na środku stołu
nauczycielskiego. – Pani dyrektor, proszę czynić honory. – Skłoniła się przed
dyrektor Hogwartu i udała się ku końcowi Sali.
Profesor McGonagall, schowawszy
uprzednio różdżkę, podniosła obie dłonie, a tysiące świec zawieszonych pod
sufitem przygasły, pogrążając Salę w półmroku. Nadszedł czas. Płomienie czary
wystrzeliły w górę, a ekscytacja była niemal wyczuwalna. Wreszcie czerwony już
ogień wyrzucił okrągłą kartkę, przewiązaną cieniutką wstążką.
– Reprezentant Beauxbatons,
Frederick Bellamy.
Ogromne owacje towarzyszyły
pierwszemu wybranemu. Okazał się być smukłym, wysokim chłopakiem o delikatnych,
prawie dziewczęcych rysach twarzy. Długie blond włosy upiął w niski kucyk,
który opadł mu przez prawe ramię, gdy skłonił się przed profesor McGonagall,
obierając gratulacje. Dyrektor Hogwartu wskazała chłopcu komnatę, znajdującą
się za stołem nauczycielskim, gdzie miał oczekiwać na pozostałych
współzawodników.
Gdy tylko brawa ucichły, czara
ponownie zmieniła kolor płomieni z niebieskich na czerwone, a kwadratowy
kawałek pergaminu wpadł w dłonie profesor McGonagall.
– Reprezentant Ilvermony,
Carlisle Sheppard.
Tym razem wśród wiwatów z tłumu
wyłonił się rosły młodzieniec, zdający się być zupełnym przeciwieństwem
pierwszego uczestnika. Miał krótko ścięte, brązowe włosy i silnie zarysowaną
szczękę. Pewnie uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń profesor McGonagall, po
czym udał się w stronę komnaty na końcu Sali.
Teraz atmosferę można było już
kroić nożem. Pozostawało tylko czekać na to, kto zostanie reprezentantem
Hogwartu. Sekundy wlokły się niemiłosiernie, jakby ktoś specjalnie bawił się
zmieniaczem czasu i wciąż go cofał. W końcu po raz trzeci płomienie czary stały
się purpurowe, a trzecia kartka wystrzeliła wysoko.
Dyrektor Hogwartu złapała
pergamin i gdy poznała widniejące na niej nazwisko, przycisnęła dłoń do serca.
Otwarła usta, by coś powiedzieć, ale przerażenie, jakie malowało się jej na
twarzy, nie pozwoliło wydusić z siebie ani słowa. Na wszystkich zgromadzonych w
Sali padł blady strach. Nikt nie odważył się odezwać, a pierwsza poruszyła się
profesor Christensen. Podbiegła szybko do pani dyrektor i położyła jej rękę na
ramieniu.
– Wszystko w porządku, pani
dyrektor? – zapytała, ale McGonagall tylko wcisnęła jej w dłoń jeszcze ciepły
kawałek pergaminu.
Profesor Christensen rzuciła
okiem na kartkę, po czym omiotła spojrzeniem wpatrzonych w nią uczniów.
y'all know the name
– Reprezentantka Hogwartu... –
zagrzmiała, wciąż szukając wzrokiem odpowiedniej osoby. – Scarlet Black!
– Nie... – szepnęła Scarlet,
podrywając się ze swojego miejsca.
Tłum zgromadzony w Wielkiej Sali
nie mógł się powstrzymać od szeptów. Każdy wykręcał się i wstawał, by lepiej
widzieć, co zaraz się stanie.
– Scarlet! Proszę, podejdź tutaj.
– Ja tego nie zrobiłam! – Oczy
dziewczyny wypełniły się łzami i prawie się przewróciła, podchodząc do
nauczycieli. – Ja nie wrzuciłam...!
– Cisza! – syknęła profesor
Christensen, wciąż obejmując wstrząśniętą dyrektor McGonagall ramieniem. –
Zaraz wyjaśnimy tę sytuację. – Zmięła trzymany w dłoni pergamin i wskazała
świeżo upieczonej reprezentantce Hogwartu drzwi, gdzie czekali na nią pozostali
zawodnicy.
To była najdłuższa droga, jaką
Scarlet przebyła w swoim życiu. Zdawało jej się, że ktoś rzucił na Wielką Salę
zaklęcie rozciągające, a nienawistne spojrzenia rzucane w jej stronę mnożyły
się w nieskończoność.
– Oszustka!
– Nie ma jeszcze siedemnastu lat!
Na końcu języka miała odpowiedzi
na rzucane w jej stronę komentarze, ale powstrzymała się. Już wchodziła na
podest, gdzie stali nauczyciele, po czym szybko przemknęła do komnaty,
wskazanej przez profesor Christensen. Tam, ku swojemu ponownemu zaskoczeniu
spotkała swoją siostrę, o której obecności zupełnie zapomniała.
– Co ty tu robisz, Scarlet? –
zapytała Liv, patrząc na młodszą siostrę zmrużonymi oczami.
– Nie wrzuciłam swojego nazwiska
do czary! – zapewniła od razu czerwonowłosa. – Nie wiem, co tu się dzieje,
ale...
Nie miała szansy na dalsze
tłumaczenia, bo drzwi do komnaty otwarły się z hukiem i wpadło przez nie kilka
osób: profesor McGonagall, a tuż za nią dyrektor Logan, madame Maxime, Harry
Potter i profesor Christensen.
– To się znowu dzieje, ja nie
pozwolę, by w mojej szkole ktoś mordował uczniów! – Profesor McGonagall
odzyskała już kolory na twarzy i pełną kontrolę nad sobą.
– Ależ pani profesor, nikt nikogo
nie morduje, to pewnie jedno wielkie nieporozumienie. – Harry Potter starał się
uspokoić dyrektor Hogwartu, ale umilkł, kiedy otrzymał jedno z firmowych,
groźnych spojrzeń profesor McGonagall.
– No ty, Potter, powinieneś
najlepiej wiedzieć, jak teraz czuje się panna Black!
We similar but never been the same
– Proffeser, to juź drugi raz, gdy
wasza szkola wystawia tak mlodi zawodnik – skomentowała Madame Maxime, która
ledwo mieściła się w komnacie.
Nie okazywała jednak złości, jak
ostatnio, ale teraz zdawało się, że bije od niej czyste zmartwienie.
– Cóż, skoro czasy się zmieniły,
to może pozwólmy waszej reprezentantce uczestniczyć. – Dyrektor Ilvermony,
Benjamin Logan wzruszył ramionami, po czym odpalił cygaro, które od dłuższego
czasu rolował w palcach.
– Postaramy się dowiedzieć, co
się dokładnie stało. – Profesor Christensen podrapała się po czole. – Pewnie
ktoś zrobił pannie Black głupi żart...
– Czy ktoś raczy mi powiedzieć,
co się dzieje? – zapytała Livianna, podpierając się pod boki.
– No, to się stało. – Renee
podała jej zmięty kawałek pergaminu.
Liv porwała go, po czym rozwinęła
szybko, a jej usta zacisnęły się w wąską linię.
– Masz, czego chciałaś – rzekła
po chwili pozbawionym jakichkolwiek uczuć tonem. – Ciekawa jestem, jak sobie
poradzisz.
– Ja naprawdę nie wrzuciłam... –
tłumaczyła się Scarlet, ale umilkła, gdy jej siostra rzuciła jej ostre
spojrzenie.
– Dosyć. Wrzuciłaś, czy nie, od
teraz obejmuje cię magiczny kontrakt, który zobowiązuje cię do uczestnictwa w
turnieju.
– To niedorzeczne! Zasada o
nieletnich uczestnikach dalej obowiązuje, nie możemy dopuścić Black do
turnieju! – upierała się nadal profesor McGonagall.
– Chcecie oddać walkowera,
Hogwart? – zapytał drwiąco dyrektor Logan.
– Nikt nie będzie nic oddawał! – W profesor Christensen obudził się chyba duch
rywalizacji, bo z jej oczu sypały się gromy, ale uspokoiła się, kiedy Harry
położył jej rękę na ramieniu, odsuwając delikatnie.
– Naprawdę nie ma szans na
odwołanie turnieju? – zapytał spokojnie.
– Obawiam się, że nie. – Liv
pokręciła głową. – Scarlet musi uczestniczyć.
– Czyli dogadane! – ucieszył się
dyrektor Logan, zacierając ręce. – Chodź, Sheppard, to był długi dzień.
Madame Maxime posłała jeszcze
profesor McGonagall pociesząjące spojrzenie, po czym także opuściła komnatę, a
jej podopieczny Bellamy podążył w pośpiechu za nią.
– Przecież to niedorzeczne! –
krzyknęła dyrektor Hogwartu, ale zmarszczyła brwi, kiedy Potter mrugnął do niej
nieznacznie.
– Dziękujemy, panno Black. –
Uścisnął dłoń Livianny, która także zebrała się do wyjścia, nie racząc swojej
siostry nawet spojrzeniem.
Profesor Christensen poklepała
jeszcze Liv po plecach, po czym zatrzasnęła za nią drzwi komnaty i wymieniła z
Harrym znaczące spojrzenie, uśmiechając się nieznacznie, bo chyba zrozumiała,
co jej szefowi chodziło po głowie.
I'm all on my own now
– Liv...! – zawołała za siostrą
Scarlet, jednak ta nie wróciła.
– Wszystko będzie dobrze,
Scarlet. – Renee podeszła do dziewczyny i kucnęła przed nią. – Nie pozwolimy,
by cokolwiek ci się stało.
– Możecie mi powiedzieć, co wy
kombinujecie? – Profesor McGonagall przenosiła wściekły wzrok z Pottera, na
Christensen i z powrotem. – Upadliście na głowę?!
– Pani profesor, musimy się
dowiedzieć, kto naraził Scarlet na tak wielkie niebezpieczeństwo. – Mimo, iż
minęło sporo czasu, Harry nadal obawiał się dyrektor Hogwartu.
– Pozwalając jej uczestniczyć w
tym szaleństwie?!
– Oczywiście, że nie. – Na twarzy
szefa aurorów pojawił się szelmowski uśmiech. Identyczny jak ten sprzed dwudziestu
pięciu lat, gdy wpatrywał się po nocach w mapę Huncwotów i planował kolejną wędrówkę
po zamku. – Wygląda na to, że ktoś nas chce przechytrzyć. – Harry poklepywał
bezwiednie po ramieniu uczennicę, pod którą uginały się kolana. Opamiętał się dopiero, gdy
profesor Christensen chrząknęła. Spojrzał na dziewczynę i choć jego uśmiech był
teraz tylko i wyłącznie serdeczny, z intensywnie zielonych oczu nie znikał
podejrzany błysk. – Ale to my przechytrzymy ich –
oznajmił enigmatycznie, a profesor McGonagall spojrzała na niego z nieskrywanym
niepokojem.
Wyglądało na to, że szef Biura
Aurorów mimo wszystko cieszył się na czekające ich wyzwanie.
***
Renee, upewniwszy się, że wszyscy
Gryfoni dotarli do swoich dormitoriów, przelazła przez dziurę za portretem i
westchnęła, widząc Harry’ego, siedzącego na szczycie schodów ze zmartwioną
miną.
– Czy mogę zająć chwilkę, mistrzu? – zapytała uprzejmie,
podchodząc do mężczyzny.
– Oczywiście, ale... czy mogłabyś przestać mnie tak nazywać?
Nie jestem żadnym mistrzem.
– Nienawidzę nazywać pana
„szefem”.
– To może zacznij zwracać się do
mnie po imieniu?
– W życiu. Zbyt wiele mnie pan
nauczył, mistrzu. – Christensen zaczęła powoli schodzić po spiralnych schodach,
a Harry’emu nie zostało nic innego jak za nią podążyć.
– Więc... co chciałaś? – zapytał,
kiedy przeszli jednym z tajnych przejść, by skrócić drogę do gabinetu, który
zajmowała Renee, znajdującego się na drugim piętrze.
– Zapytać, co tu się, do jasnej
nędzy, odwala? – Dziewczyna otworzyła drzwi gabinetu i odsunęła się, by wpuścić
swojego przełożonego.
Right now, we'll make it some how
– No, tak, teraz już chyba mogę
ci więcej powiedzieć... – Harry podrapał się z tyłu głowy, po czym usiadł na
kanapie pod oknem.
Renee zatrzasnęła drzwi gabinetu
i podeszła do małego stoliczka w rogu komnaty, prychając co chwila.
– No, nareszcie się dowiem, o co
chodzi – mruknęła, wciskając w ręce szefa szklankę z bursztynowym płynem, który
okazał się być Ognistą Whisky.
– Znowu przemycasz alkohol do
szkoły? – Potter spojrzał znacząco na podopieczną, ale uśmiechał się.
– Jakie znowu? – oburzyła się
Renee, ale także nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. – Tamto było dawno, a
teraz przecież już nie jestem uczniem... I proszę nie zmieniać tematu!
– Dobrze, co chcesz wiedzieć?
– Dlaczego od razu nie
powiedzieliście mi, że chodzi o pilnowanie przebiegu Turnieju? Przecież mogłam
to robić jako Auror!
– Po części tak, za twoim
zadaniem kryje się jeszcze jedna sprawa, której dowiesz się nieco później... –
Harry upił łyk, uciekając wzrokiem w kąt.
– Czy nie chce mi mistrz nic
powiedzieć, bo spieprzyłam?
– Słucham?
– No, miałam pilnować, żeby w
Hogwarcie nie stało się nic złego, a tu proszę, śmierdzący przekręt...
– Nie, nie o to chodziło! Właśnie
po to tu jesteś, żeby rozwiązać sprawę niefortunnego uczestnictwa Scarlet.
– Skąd mistrz wiedział, że stanie
się coś złego? – Renee zmrużyła oczy, nabierając coraz więcej podejrzeń.
Ale tłumaczenie jej przełożonego
totalnie ją zaskoczyło.
– Szczerze? Po prostu miałem złe
przeczucia. Od początku uważałem, że pomysł Ministerstwa o organizacji turnieju
jest strzałem w kolano. Może i nastały czasy pokoju, ale ich argument o
nawiązywaniu międzynarodowych przyjaźni jakoś do mnie nie trafia.
– Myśli pan, że coś grubszego się
tu kręci? – Jednym haustem wypiła swojego drinka i odstawiła szkło na biurko, o
które się opierała.
Harry ściągnął okulary i
przycisnął palce do oczu. Gratulował sobie w duchu pomysłu umieszczenia Renee w
Hogwarcie, ale gdzieś w głębi serca miał nadzieję, że nic złego się nie wydarzy
i turniej przebiegnie w spokoju. A teraz musieli kombinować, jak uratować
niewinną dziewczynę i dowiedzieć się, kto próbował się jej pozbyć.
Przez dłuższy moment Renee
wpatrywała się w płomienie trzaskające wesoło w kominku, po czym odchrząknęła,
machnęła różdżką w stronę stoliczka z whisky, napełniając ponownie obie
szklanki.
We'll make it some way
– Nie pozwolimy jej uczestniczyć
w tym turnieju, prawda?
– Na pewno nie.
– A jeśli się dowiedzą, że
oszukujemy?
– Jakoś ostatnim razem cały
turniej był jednym wielkim szwindlem i do końca nikt się nie zorientował.
– McGonagall się załamie.
– Już dawno powinna być
przyzwyczajona do tego, że ktoś łamie przepisy. Ja to robiłem non stop, na
szóstym roku już nawet nie była zdziwiona moimi kolejnymi szlabanami u
profesora Snape’a.
– Ale mistrz nie zwymiotował na
jej szatę, kiedy Ognista Whisky weszła za mocno.
– Nadal jestem pod wrażeniem, jak
niepełnoletniej czarownicy udało się przemycić alkohol do zamku.
– Dlatego zostałam Aurorem.
Oboje parsknęli śmiechem, po czym
Harry spojrzał na zegarek.
– Robi się późno, będę uciekał, a
ty także wypocznij, bo czeka nas jutro dużo pracy.
– Wiem, dlatego chyba wezmę się
za to dzisiaj, bo i tak nie dam rady zmrużyć oka po tym wszystkim.
– Tylko nie siedź za długo. –
Potter odłożył szklankę na biurko. – Ach, przez to wszystko zapomniałem ci
pogratulować.
– Czego? – zapytała ostrożnie
Renee.
– Objęcia funkcji opiekuna
Gryffindoru, oczywiście.
– A to nie jest jakaś zmowa z
profesor McGonagall...?
– O tym nic nie wiedziałem. –
Harry uniósł ręce w geście niewinności.
– Czyli to zaległa kara. Pewnie
pani dyrektor chce mi pokazać, jak to jest wychowywać niesfornych uczniów,
jakim ja sama kiedyś byłam...
–
Dobrze sobie radzisz. – Uniósł dłoń, jakby zamierzał poklepać
podopieczną po ramieniu, ale zdał sobię sprawę, że chyba za często to
robi, więc tylko pomachał jej, uśmiechając się serdecznie i opuścił
gabinet.
I won't ever let you down
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz