piątek, 1 lutego 2019

Caput Draconis: Steady damage, cross the line

To był jeden z tych leniwych dni w biurze. Upalny lipiec dawał się we znaki nawet w podziemnych komnatach Ministerstwa Magii, gdzie nie można było otworzyć fikcyjnych okien, a żar lejący się z nieba jeszcze bardziej podgrzewał ministralne sufity. Pracownicy Ministerstwa, którzy akurat nie przebywali na urlopach, chłodzili się zimnymi napojami i wachlowali najnowszymi wydaniami Proroka Codziennego.


Renee Christensen biegła przez główny hol, dysząc ciężko. Brzuch bolał ją od pospiesznej teleportacji, do tego gdzieś z tyłu głowy zrodziła jej się uporczywa myśl, że o czymś zapomniała. Najgorsze było jednak to, że znowu była spóźniona. Gdy winda zajechała na drugie piętro, dziewczyna wypadła z niej, a do biura Aurorów wparowała jak burza, powodując ogólne zamieszanie.
– Patrzcie, kto się wreszcie zjawił – skomentował szyderczo siedzący pod oknem auror, kładąc nogi na blacie. – Które to już twoje spóźnienie w tym roku, Christensen? Sto czterdzieste czwarte?
– Zamknij się, Baxter – warknęła Renee, rzucając torbę na swoje biurko.
Tell me I won't ever be nothin'
Ich biuro mieściło sześć stanowisk. Panował tu wieczny chaos, wszędzie walały się raporty i pudełka po jedzeniu na wynos, często zamawianym, gdy pracowali nad sprawami do późnej nocy. Zwykle pod sufitem fruwało co najmniej pięć samolocików z wiadomościami od innych wydziałów, obserwowane przez żółte ślepia kota Krzywołapa, kota pani Minister, który na dobre zadomowił się w ich Departamencie. Gdy tylko Renee opadła na krzesło przy swoim biurku, ruda kupa sierści wskoczyła jej na kolana, mrucząc cicho. Oprócz nich i Baxtera, jak zwykle obijającego się podczas godzin pracy, w biurze był jeszcze Dawson, doświadczony auror, pracujący w tym wydziale już ponad dwadzieścia pięć lat. Pochylał się właśnie nad czytanym raportem, starając się nie zwracać uwagi na sprzeczkę kolegów.
– Ciekawe, kiedy cię wreszcie wywalą. – Baxter nie mógł odpuścić sobie okazji, by trochę podogryzać młodszej koleżance.
– Z tego co widzę, to ty jesteś pierwszy do zwolnienia. – Renee spojrzała wymownie na samolociki, latające nad głową Baxtera, które z pewnością były niewypisanymi raportami.
– Och, proszę cię, jestem zbyt czarujący, by się mnie pozbyli.
Christensen tylko parsknęła, kręcąc głową. Harvie Baxter był bardzo pewny siebie. Wstąpili do szeregów Aurorów w tym samym czasie, choć Harvie był o rok starszy. Znali się ze szkoły, grali przeciwko sobie w drużynach swoich domów i Renee podejrzewała, że mężczyzna wciąż był zły o to, że sprzątnęła mu sprzed nosa Puchar Quidditcha, gdyż jej Gryffindor zmiażdżył jego Ravenclaw w finale trzysta dwadzieścia do pięćdziesięciu. Mimo, iż działał jej na nerwy niemiłosiernie, nie mogła nie przyznać, że był zabójczo przystojny, z tymi swoimi przydługimi, brązowymi lokami i miodowymi oczami, okolonymi długimi, jak na mężczyznę rzęsami. Zawsze był gładko ogolony i pachniał cynamonem i goździkami...
– Renee, jesteś wreszcie!
Poderwała się na dźwięk swojego nazwiska, aż Krzywołap, zrzucony brutalnie z jej kolan, zasyczał w proteście.
– Dzień dobry, pani Frye.
Catherina Frye była chyba najstarszym pracownikiem Ministerstwa Magii. Wiedziała wszystko o wszystkich i pomimo swojego sędziwego wieku, za nic w świecie nie chciała zrezygnować ze swojej funkcji sekretarki całego Departamentu Przestrzegania Prawa. Zdawało się, że nigdy nie opuszczała gmachu Ministerstwa, była wiecznie nadąsana i po wszystkich krzyczała, ale jej niesamowita mądrość i doświadczenie budził respekt nawet w Ministrach Magii.
– Harry chce cię widzieć – rzekła swoim standardowym, ostrym tonem, patrząc na Renee znad okularów.
– Tak, zaraz przyjdę... – Dziewczyna przejechała dłonią po twarzy.
– Natychmiast! – krzyknęła, wyciągając różdżkę, zetkniętą zwykle za ciasno spięty, okrągły kok. – I jak ty wyglądasz?! Koszula cała ci wystaje, uczesałabyś się chociaż! – Machnęła różdżką, a bluzka Renee natychmiast znalazła się za jej paskiem.
Ponowne machnięcie spowodowało, że krótkie blond włosy dziewczyny, które zwykle odstawały z prawej strony, teraz były gładko uczesane. Zadowolona ze swojego dokonania pani Frye uśmiechnęła się, po czym opuściła ich biuro, trzaskając drzwiami.
– Ktoś ma kłopoty... – zaśmiał się Harvie, a Renee, która była już na progu, pokazała mu tylko język, nie dając się sprowokować.
Dobrze wiedziała, że wpadła w tarapaty, bo wezwanie do szefa Aurorów z samego rana nigdy nie wróżyło nic dobrego. Może Baxter miał rację i na dzień dobry dostanie wypowiedzenie? Ale przecież nie była aż tak złym pracownikiem. Wręcz przeciwnie, uważano ją za jednego z najlepszych Aurorów, a ich wydział miał stuprocentową skuteczność w rozwiązywaniu spraw. A to, że się czasem spóźniała i nie dostarczała raportów na czas nie było chyba wystarczającym powodem, by ją zwolnić.
ain't that somthin'?
Przed wejściem do gabinetu wzięła głęboki oddech i zapukała. Usłyszawszy ciche „proszę!”, nacisnęła klamkę i przekroczyła pewnie próg.
– Dzień dobry, mistrzu.
Harry Potter siedział za swoim biurkiem i przerzucał raporty ze stosu na stos.
– Cześć, Renee, siadaj. – Wskazał dziewczynie krzesło przed biurkiem, nie odrywając wzroku od papierów.
– Wygląda pan okropnie – stwierdziła Renee, kiedy przyjrzała się swojemu szefowi bliżej.
Zauważyła, że jej przełożony miał sińce pod oczami, jakby nie spał od tygodnia, a jego długie, czarne włosy zwykle niedbale upięte z tyłu głowy, teraz opadały mu na bladą twarz. Nad jego głową latał złoty znicz, przez co Christensen wiedziała, że działo się coś poważnego. Harry był dla niej kimś w rodzaju mentora i znała go dość dobrze. Wiedziała, że trzepot skrzydeł małej piłeczki go uspokajał i pomagał się skupić.
– Nie martw się o mnie. – Machnął ręką, po czym sięgnął po jedną z teczek, leżących na biurku. – Mam dla ciebie sprawę.
– O, świetnie – ucieszyła się Renee, otwierając teczkę, by zapoznać się z aktami. – Nie tak świetnie, co to jest?!
– Taka mała akcja pod przykrywką... – Harry zmrużył oczy, jakby obawiał się reakcji protegowanej.
– Mała? Ja się kompletnie do tego nie nadaję!
– Oczywiście, że się nadajesz! Kto inny, niż auror, może nauczać dzieciaki obrony przed czarną magią?
Renee spojrzała na szefa z powątpiewaniem.
– Słuchaj, w tym roku potrzebują w Hogwarcie kogoś, kto zapewni im bezpieczeństwo.
– Od kiedy w szkole potrzebny jest auror pod przykrywką?
– Na razie mogę ci tylko powiedzieć, że dowiesz się tego pierwszego września...
– Oczywiście. – Dziewczyna zatrzasnęła teczkę i odrzuciła ją ze złością na biurko. – To może wyjaśni mi pan, dlaczego jest tam napisane, że jest to kontrakt z opcją przedłużenia umowy na kolejne lata...?
– Tego też dowiesz się później.
To wszystko było niedorzeczne. Ministerstwo oddelegowuje Aurora na posadę nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, nie podając powodu. Nagle Renee przypomniała sobie, że już taka sytuacja miała miejsce, kiedy ona jeszcze uczęszczała do Hogwartu. Tak właśnie poznała swojego mentora. Harry Potter zaczął nauczać tego przedmiotu, gdy ona była w szóstej klasie, po pewnym incydencie na tle rasowym.
I've risen from the bottom
– Znowu szerzy się w Hogwarcie idea czystości krwi? – zapytała, mrużąc oczy.
– Co? – odpowiedział jej niezbyt inteligentnie Harry, ale po chwili machnął tylko ręką. – Nie, tu chodzi o coś zupełnie innego. Staramy się tak jakby, zapobiec nieprzyjemnym zdarzeniom, jakie mogłyby zdarzyć się podczas kolejnego roku szkolnego.
– Mistrzu, nie mam kompletnie pojęcia, o co chodzi, ale...
– Żadnych ale! – Cierpliwość Harry’ego właśnie się skończyła, bo choć bardzo chciał, nie mógł wyjawić żadnych więcej informacji. – To jest rozkaz, Christensen, wykonać.
Renee jeszcze otwarła usta, jakby zamierzała się dalej sprzeciwiać, ale odpuściła, kiwając głową. Zabrała z biurka teczkę z aktami i już miała opuścić gabinet, kiedy usłyszała pyknięcie, charakterystyczne dla aportacji. Harry złapał ją za nadgarstek, zatrzymując przy drzwiach.
– Renee, nie martw się, – spojrzał jej prosto w oczy. – nie zostaniesz z tym sama.



– Proszę o ciszę! – zawołała profesor McGonagall, ale nie zdołała opanować rozentuzjazmowanego tłumu uczniów trzech szkół.
Pokręciła głową z dezaprobatą, jak to miała w zwyczaju, po czym sięgnęła za pazuchę, dobywając różdżki i wycelowała ją w swoje gardło.
– Sonorus – szepnęła, zwiększając magicznie poziom głosu. – Czy możecie się już uspokoić i nie zachowywać jak banda rozwydrzonych do reszty małpiszonów?
W Wielkiej Sali natychmiast zapadła cisza, a uczniowie zajęli swoje miejsca, wpatrując się w niewielką czarę, jaka została umiejscowiona na środku Sali. Na razie wydobywały się z niej niebieskie płomienie, ale za niedługo miały one wypluć z siebie trzy nazwiska, udzielając odpowiedź na pytanie, które wszyscy zadawali sobie, odkąd ogłoszono Turniej Trójmagiczny.
– Wreszcie nadszedł ten dzień. – Cień uśmiechu można było dostrzec na twarzy dyrektor Hogwartu, ale tylko na moment. – Dzisiejszego wieczoru poznamy trzech reprezentantów, którzy w ciągu najbliższych miesięcy będą zmagać się z trzema niezwykle trudnymi, niebezpiecznymi zadaniami. Na początku jednak pragnę przypomnieć, iż Turniej Trójmagiczny to kontrakt, który polega na międzynarodowej magicznej współpracy, na zawieraniu przyjaźni. – Omiotła wzrokiem swoich uczniów, po czym odwróciła się w stronę końca Sali, gdzie znajdował się stół nauczycielski. – Miejmy nadzieję, iż ten turniej nie zakończy się wojną, jak ostatnio.
Jej spojrzenie skrzyżowało się z zielonymi tęczówkami wyglądającymi zza szkieł okrągłych okularów. Szef Auorów, Harry Potter jako pierwszy zaczął oklaskiwać przemówienie pani dyrektor. W jego ślady poszli najpierw nauczyciele, a później coraz więcej uczniów, spośród których niektórzy nawet pokusili się o radosne okrzyki, wprowadzając na powrót atmosferę podnieconego oczekiwania.
I got 'em eyes on the prize
and inside 'em
W międzyczasie do Wielkiej Sali wkroczyła asystentka dyrektora Departamentu Magicznych Gier i Sportów, niosąc obiekt pożądania wszystkich zgromadzonych na Sali uczniów, Puchar Turnieju. Dopiero gdy puchar spoczął na wyznaczonym miejscu, tożsamość członkini departamentu została ujawniona.
– Liv?! – krzyknęła Scarlet, ale nie na tyle, by przekrzyczeć burzę oklasków, jaka ciągle rozlegała się w Wielkiej Sali.
– Nie wiedziałaś, gdzie pracuje twoja siostra? – zapytał zdziwiony Scorpius.
– Gdybym wiedziała, na pewno by mnie to tak nie zaskoczyło...
Livianna Black podeszła z szerokim uśmiechem do profesor McGonagall i uścisnęła z serdecznością jej wyciągniętą dłoń.
Damn right I overcame,
– Gratuluję awansu, panno Black, jestem z ciebie bardzo dumna.
– Dziękuję, pani profesor. – Jeszcze przez chwilę wymieniały szczere uśmiechy, po czym Liv zwróciła się do uczniów. – Kochani! Już za moment rozpoczniemy to, na co wszyscy czekaliście tak cierpliwie. Z radością pragnę oświadczyć, iż Turniej Trójmagiczny uważam za otwarty!
Kolejny aplauz rozległ się w Wielkiej Sali i trwał, dopóki Liv nie uniosła dłoni.
– Pragnę przypomnieć, że nagrodą w tym turnieju jest tysiąc galeonów, jak i ten oto puchar! – Wskazała na dostojny, mieniący się kolorowym blaskiem puchar, stojący na środku stołu nauczycielskiego. – Pani dyrektor, proszę czynić honory. – Skłoniła się przed dyrektor Hogwartu i udała się ku końcowi Sali.
Profesor McGonagall, schowawszy uprzednio różdżkę, podniosła obie dłonie, a tysiące świec zawieszonych pod sufitem przygasły, pogrążając Salę w półmroku. Nadszedł czas. Płomienie czary wystrzeliły w górę, a ekscytacja była niemal wyczuwalna. Wreszcie czerwony już ogień wyrzucił okrągłą kartkę, przewiązaną cieniutką wstążką.
– Reprezentant Beauxbatons, Frederick Bellamy.
Ogromne owacje towarzyszyły pierwszemu wybranemu. Okazał się być smukłym, wysokim chłopakiem o delikatnych, prawie dziewczęcych rysach twarzy. Długie blond włosy upiął w niski kucyk, który opadł mu przez prawe ramię, gdy skłonił się przed profesor McGonagall, obierając gratulacje. Dyrektor Hogwartu wskazała chłopcu komnatę, znajdującą się za stołem nauczycielskim, gdzie miał oczekiwać na pozostałych współzawodników.
Gdy tylko brawa ucichły, czara ponownie zmieniła kolor płomieni z niebieskich na czerwone, a kwadratowy kawałek pergaminu wpadł w dłonie profesor McGonagall.
– Reprezentant Ilvermony, Carlisle Sheppard.
Tym razem wśród wiwatów z tłumu wyłonił się rosły młodzieniec, zdający się być zupełnym przeciwieństwem pierwszego uczestnika. Miał krótko ścięte, brązowe włosy i silnie zarysowaną szczękę. Pewnie uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń profesor McGonagall, po czym udał się w stronę komnaty na końcu Sali.
Teraz atmosferę można było już kroić nożem. Pozostawało tylko czekać na to, kto zostanie reprezentantem Hogwartu. Sekundy wlokły się niemiłosiernie, jakby ktoś specjalnie bawił się zmieniaczem czasu i wciąż go cofał. W końcu po raz trzeci płomienie czary stały się purpurowe, a trzecia kartka wystrzeliła wysoko.
Dyrektor Hogwartu złapała pergamin i gdy poznała widniejące na niej nazwisko, przycisnęła dłoń do serca. Otwarła usta, by coś powiedzieć, ale przerażenie, jakie malowało się jej na twarzy, nie pozwoliło wydusić z siebie ani słowa. Na wszystkich zgromadzonych w Sali padł blady strach. Nikt nie odważył się odezwać, a pierwsza poruszyła się profesor Christensen. Podbiegła szybko do pani dyrektor i położyła jej rękę na ramieniu.
– Wszystko w porządku, pani dyrektor? – zapytała, ale McGonagall tylko wcisnęła jej w dłoń jeszcze ciepły kawałek pergaminu.
Profesor Christensen rzuciła okiem na kartkę, po czym omiotła spojrzeniem wpatrzonych w nią uczniów.
y'all know the name
– Reprezentantka Hogwartu... – zagrzmiała, wciąż szukając wzrokiem odpowiedniej osoby. – Scarlet Black!
– Nie... – szepnęła Scarlet, podrywając się ze swojego miejsca.
Tłum zgromadzony w Wielkiej Sali nie mógł się powstrzymać od szeptów. Każdy wykręcał się i wstawał, by lepiej widzieć, co zaraz się stanie.
– Scarlet! Proszę, podejdź tutaj.
– Ja tego nie zrobiłam! – Oczy dziewczyny wypełniły się łzami i prawie się przewróciła, podchodząc do nauczycieli. – Ja nie wrzuciłam...!
– Cisza! – syknęła profesor Christensen, wciąż obejmując wstrząśniętą dyrektor McGonagall ramieniem. – Zaraz wyjaśnimy tę sytuację. – Zmięła trzymany w dłoni pergamin i wskazała świeżo upieczonej reprezentantce Hogwartu drzwi, gdzie czekali na nią pozostali zawodnicy.
To była najdłuższa droga, jaką Scarlet przebyła w swoim życiu. Zdawało jej się, że ktoś rzucił na Wielką Salę zaklęcie rozciągające, a nienawistne spojrzenia rzucane w jej stronę mnożyły się w nieskończoność.
– Oszustka!
– Nie ma jeszcze siedemnastu lat!
Na końcu języka miała odpowiedzi na rzucane w jej stronę komentarze, ale powstrzymała się. Już wchodziła na podest, gdzie stali nauczyciele, po czym szybko przemknęła do komnaty, wskazanej przez profesor Christensen. Tam, ku swojemu ponownemu zaskoczeniu spotkała swoją siostrę, o której obecności zupełnie zapomniała.
– Co ty tu robisz, Scarlet? – zapytała Liv, patrząc na młodszą siostrę zmrużonymi oczami.
– Nie wrzuciłam swojego nazwiska do czary! – zapewniła od razu czerwonowłosa. – Nie wiem, co tu się dzieje, ale...
Nie miała szansy na dalsze tłumaczenia, bo drzwi do komnaty otwarły się z hukiem i wpadło przez nie kilka osób: profesor McGonagall, a tuż za nią dyrektor Logan, madame Maxime, Harry Potter i profesor Christensen.
– To się znowu dzieje, ja nie pozwolę, by w mojej szkole ktoś mordował uczniów! – Profesor McGonagall odzyskała już kolory na twarzy i pełną kontrolę nad sobą.
– Ależ pani profesor, nikt nikogo nie morduje, to pewnie jedno wielkie nieporozumienie. – Harry Potter starał się uspokoić dyrektor Hogwartu, ale umilkł, kiedy otrzymał jedno z firmowych, groźnych spojrzeń profesor McGonagall.
– No ty, Potter, powinieneś najlepiej wiedzieć, jak teraz czuje się panna Black!
We similar but never been the same
– Proffeser, to juź drugi raz, gdy wasza szkola wystawia tak mlodi zawodnik – skomentowała Madame Maxime, która ledwo mieściła się w komnacie.
Nie okazywała jednak złości, jak ostatnio, ale teraz zdawało się, że bije od niej czyste zmartwienie.
– Cóż, skoro czasy się zmieniły, to może pozwólmy waszej reprezentantce uczestniczyć. – Dyrektor Ilvermony, Benjamin Logan wzruszył ramionami, po czym odpalił cygaro, które od dłuższego czasu rolował w palcach.
– Postaramy się dowiedzieć, co się dokładnie stało. – Profesor Christensen podrapała się po czole. – Pewnie ktoś zrobił pannie Black głupi żart...
– Czy ktoś raczy mi powiedzieć, co się dzieje? – zapytała Livianna, podpierając się pod boki.
– No, to się stało. – Renee podała jej zmięty kawałek pergaminu.
Liv porwała go, po czym rozwinęła szybko, a jej usta zacisnęły się w wąską linię.

– Masz, czego chciałaś – rzekła po chwili pozbawionym jakichkolwiek uczuć tonem. – Ciekawa jestem, jak sobie poradzisz.
– Ja naprawdę nie wrzuciłam... – tłumaczyła się Scarlet, ale umilkła, gdy jej siostra rzuciła jej ostre spojrzenie.
– Dosyć. Wrzuciłaś, czy nie, od teraz obejmuje cię magiczny kontrakt, który zobowiązuje cię do uczestnictwa w turnieju.
– To niedorzeczne! Zasada o nieletnich uczestnikach dalej obowiązuje, nie możemy dopuścić Black do turnieju! – upierała się nadal profesor McGonagall.
– Chcecie oddać walkowera, Hogwart? – zapytał drwiąco dyrektor Logan.
– Nikt nie będzie nic oddawał! –  W profesor Christensen obudził się chyba duch rywalizacji, bo z jej oczu sypały się gromy, ale uspokoiła się, kiedy Harry położył jej rękę na ramieniu, odsuwając delikatnie.
– Naprawdę nie ma szans na odwołanie turnieju? – zapytał spokojnie.
– Obawiam się, że nie. – Liv pokręciła głową. – Scarlet musi uczestniczyć.
– Czyli dogadane! – ucieszył się dyrektor Logan, zacierając ręce. – Chodź, Sheppard, to był długi dzień.
Madame Maxime posłała jeszcze profesor McGonagall pociesząjące spojrzenie, po czym także opuściła komnatę, a jej podopieczny Bellamy podążył w pośpiechu za nią.
– Przecież to niedorzeczne! – krzyknęła dyrektor Hogwartu, ale zmarszczyła brwi, kiedy Potter mrugnął do niej nieznacznie.
– Dziękujemy, panno Black. – Uścisnął dłoń Livianny, która także zebrała się do wyjścia, nie racząc swojej siostry nawet spojrzeniem.
Profesor Christensen poklepała jeszcze Liv po plecach, po czym zatrzasnęła za nią drzwi komnaty i wymieniła z Harrym znaczące spojrzenie, uśmiechając się nieznacznie, bo chyba zrozumiała, co jej szefowi chodziło po głowie.
I'm all on my own now
– Liv...! – zawołała za siostrą Scarlet, jednak ta nie wróciła.
– Wszystko będzie dobrze, Scarlet. – Renee podeszła do dziewczyny i kucnęła przed nią. – Nie pozwolimy, by cokolwiek ci się stało.
– Możecie mi powiedzieć, co wy kombinujecie? – Profesor McGonagall przenosiła wściekły wzrok z Pottera, na Christensen i z powrotem. – Upadliście na głowę?!
– Pani profesor, musimy się dowiedzieć, kto naraził Scarlet na tak wielkie niebezpieczeństwo. – Mimo, iż minęło sporo czasu, Harry nadal obawiał się dyrektor Hogwartu.
– Pozwalając jej uczestniczyć w tym szaleństwie?!

– Oczywiście, że nie. – Na twarzy szefa aurorów pojawił się szelmowski uśmiech. Identyczny jak ten sprzed dwudziestu pięciu lat, gdy wpatrywał się po nocach w mapę Huncwotów i planował kolejną wędrówkę po zamku. – Wygląda na to, że ktoś nas chce przechytrzyć. – Harry poklepywał bezwiednie po ramieniu uczennicę, pod którą uginały się kolana. Opamiętał się dopiero, gdy profesor Christensen chrząknęła. Spojrzał na dziewczynę i choć jego uśmiech był teraz tylko i wyłącznie serdeczny, z intensywnie zielonych oczu nie znikał podejrzany błysk. – Ale to my przechytrzymy ich – oznajmił enigmatycznie, a profesor McGonagall spojrzała na niego z nieskrywanym niepokojem.
Wyglądało na to, że szef Biura Aurorów mimo wszystko cieszył się na czekające ich wyzwanie.


***

Renee, upewniwszy się, że wszyscy Gryfoni dotarli do swoich dormitoriów, przelazła przez dziurę za portretem i westchnęła, widząc Harry’ego, siedzącego na szczycie schodów ze zmartwioną miną.
– Czy mogę zająć chwilkę, mistrzu? – zapytała uprzejmie, podchodząc do mężczyzny.
– Oczywiście, ale... czy mogłabyś przestać mnie tak nazywać? Nie jestem żadnym mistrzem.
– Nienawidzę nazywać pana „szefem”.
– To może zacznij zwracać się do mnie po imieniu?
– W życiu. Zbyt wiele mnie pan nauczył, mistrzu. – Christensen zaczęła powoli schodzić po spiralnych schodach, a Harry’emu nie zostało nic innego jak za nią podążyć.
– Więc... co chciałaś? – zapytał, kiedy przeszli jednym z tajnych przejść, by skrócić drogę do gabinetu, który zajmowała Renee, znajdującego się na drugim piętrze.
– Zapytać, co tu się, do jasnej nędzy, odwala? – Dziewczyna otworzyła drzwi gabinetu i odsunęła się, by wpuścić swojego przełożonego.
Right now, we'll make it some how
– No, tak, teraz już chyba mogę ci więcej powiedzieć... – Harry podrapał się z tyłu głowy, po czym usiadł na kanapie pod oknem.
Renee zatrzasnęła drzwi gabinetu i podeszła do małego stoliczka w rogu komnaty,  prychając co chwila.
– No, nareszcie się dowiem, o co chodzi – mruknęła, wciskając w ręce szefa szklankę z bursztynowym płynem, który okazał się być Ognistą Whisky.
– Znowu przemycasz alkohol do szkoły? – Potter spojrzał znacząco na podopieczną, ale uśmiechał się.
– Jakie znowu? – oburzyła się Renee, ale także nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. – Tamto było dawno, a teraz przecież już nie jestem uczniem... I proszę nie zmieniać tematu!
– Dobrze, co chcesz wiedzieć?
– Dlaczego od razu nie powiedzieliście mi, że chodzi o pilnowanie przebiegu Turnieju? Przecież mogłam to robić jako Auror!
– Po części tak, za twoim zadaniem kryje się jeszcze jedna sprawa, której dowiesz się nieco później... – Harry upił łyk, uciekając wzrokiem w kąt.
– Czy nie chce mi mistrz nic powiedzieć, bo spieprzyłam?
– Słucham?
– No, miałam pilnować, żeby w Hogwarcie nie stało się nic złego, a tu proszę, śmierdzący przekręt...
– Nie, nie o to chodziło! Właśnie po to tu jesteś, żeby rozwiązać sprawę niefortunnego uczestnictwa Scarlet.
– Skąd mistrz wiedział, że stanie się coś złego? – Renee zmrużyła oczy, nabierając coraz więcej podejrzeń.
Ale tłumaczenie jej przełożonego totalnie ją zaskoczyło.
– Szczerze? Po prostu miałem złe przeczucia. Od początku uważałem, że pomysł Ministerstwa o organizacji turnieju jest strzałem w kolano. Może i nastały czasy pokoju, ale ich argument o nawiązywaniu międzynarodowych przyjaźni jakoś do mnie nie trafia.
– Myśli pan, że coś grubszego się tu kręci? – Jednym haustem wypiła swojego drinka i odstawiła szkło na biurko, o które się opierała.
Harry ściągnął okulary i przycisnął palce do oczu. Gratulował sobie w duchu pomysłu umieszczenia Renee w Hogwarcie, ale gdzieś w głębi serca miał nadzieję, że nic złego się nie wydarzy i turniej przebiegnie w spokoju. A teraz musieli kombinować, jak uratować niewinną dziewczynę i dowiedzieć się, kto próbował się jej pozbyć.  
Przez dłuższy moment Renee wpatrywała się w płomienie trzaskające wesoło w kominku, po czym odchrząknęła, machnęła różdżką w stronę stoliczka z whisky, napełniając ponownie obie szklanki.
We'll make it some way
– Nie pozwolimy jej uczestniczyć w tym turnieju, prawda?
– Na pewno nie.
– A jeśli się dowiedzą, że oszukujemy?
– Jakoś ostatnim razem cały turniej był jednym wielkim szwindlem i do końca nikt się nie zorientował.
– McGonagall się załamie.
– Już dawno powinna być przyzwyczajona do tego, że ktoś łamie przepisy. Ja to robiłem non stop, na szóstym roku już nawet nie była zdziwiona moimi kolejnymi szlabanami u profesora Snape’a.
– Ale mistrz nie zwymiotował na jej szatę, kiedy Ognista Whisky weszła za mocno.
– Nadal jestem pod wrażeniem, jak niepełnoletniej czarownicy udało się przemycić alkohol do zamku.
– Dlatego zostałam Aurorem.
Oboje parsknęli śmiechem, po czym Harry spojrzał na zegarek.
– Robi się późno, będę uciekał, a ty także wypocznij, bo czeka nas jutro dużo pracy.
– Wiem, dlatego chyba wezmę się za to dzisiaj, bo i tak nie dam rady zmrużyć oka po tym wszystkim.
– Tylko nie siedź za długo. – Potter odłożył szklankę na biurko. – Ach, przez to wszystko zapomniałem ci pogratulować.
– Czego? – zapytała ostrożnie Renee.
– Objęcia funkcji opiekuna Gryffindoru, oczywiście.
– A to nie jest jakaś zmowa z profesor McGonagall...?
– O tym nic nie wiedziałem. – Harry uniósł ręce w geście niewinności.
– Czyli to zaległa kara. Pewnie pani dyrektor chce mi pokazać, jak to jest wychowywać niesfornych uczniów, jakim ja sama kiedyś byłam...
– Dobrze sobie radzisz. – Uniósł dłoń, jakby zamierzał poklepać podopieczną po ramieniu, ale zdał sobię sprawę, że chyba za często to robi, więc tylko pomachał jej, uśmiechając się serdecznie i opuścił gabinet.
I won't ever let you down

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz