piątek, 1 lutego 2019

¾ demona: przeznaczenie ognia

Moja rodzina nigdy nie była lubiana przez sąsiadów. Każdy zastanawiał się nad niezwykłym kolorem naszych oczu. Nikt nie mówił o swoich podejrzeniach głośno, ale wszystko i tak prędzej czy później dochodziło do naszego domu. Jako dzieciak lubiłam podsłuchiwać rozmowy odbywające się za żywopłotem. Sąsiedzi nie wiedzieli wówczas, że mam lepszy słuch niż większość ludzi.
Stevensowie nazywali nas zielonookimi diabłami. Strasznie mnie to irytowało. Nie byliśmy diabłami i choć zawsze chciałam poznać Szatana o którym tylu wierzących w chrześcijanizm ludzi mówiło, to niestety nie spotkałam go jeszcze na swojej drodze. Poza tym nie wszyscy mieliśmy zielone oczy, do cholery! Calanthia, moja młodsza o trzy lata siostra, miała tęczówki w barwie letniego nieba – odziedziczyła je po babci Calanthe. Była pieprzonym aniołkiem, którego miałam ochotę zrzucić z dachu za każdym razem, gdy siedziała tam ze swoją pieprzoną, aniołkową koleżanką od Blythe’ów, ale wtedy nie słyszałabym już od Stevensów, że musiała zostać podrzucona do naszej rodziny – a to niezwykle mnie bawiło. Calanthia wiedziała o tym, że ludzie uważają ją za przybłędę i zawsze płakała w ramionach ojca, zadając mu po raz setny to samo pytanie: „jestem waszą córką, prawda?”. Zawsze miałam ochotę odpowiedzieć, że nie jest jednym z Auvreyów i w ogóle do nas nie pasuje, ojca powinna szukać w listonoszu, który też miał tak pospolicie niebieskie oczy jak ona, ale wiem, że dostałabym wtedy szlaban na kolejny miesiąc, bo przecież Calanthia niczego mi nie zrobiła i była dla mnie obrzydliwie miłym bachorem.
Co nie tak było z naszymi zielonymi oczami, zdaniem Stevensów? Miały dla nich zbyt intensywną barwę? Nigdy nie mogłam tego zrozumieć, tym bardziej, że każdy z rodziny Auvreyów miał inny odcień tęczówek. Mój ojciec – Nathiel Auvrey – miał szmaragdowe oczy, moja matka – Laura Auvrey – miała limonkowe oczy, ja, Aura Auvrey i mój brat bliźniak Nate Auvrey, mieliśmy oczy w kolorze wiosennej trawy. Może dla niektórych to dziwne, ale dla nas? W ogóle. Kolor naszych oczu był bowiem uzależniony od tego kim byliśmy.
Stevensowie mieli w pewnym sensie racje. Mieliśmy do czynienia ze złem. Tak naprawdę nie powinniśmy mieszkać na Ziemi, bo nasze miejsce było w Reverentii – krainie, gdzie żyją demony. Ojciec był czysto krwistym cienistym demonem – potomkiem Vaila Auvreya, tyrana rządzącego niegdyś Departamentem Kontroli Demonów (organizacja zajmująca się zwalczaniem takich jak my). Moja matka była pół demonem cienia z przeważającą cząstką człowieka, córką Calanthe Clerinell (łowczynią demonów z organizacji Nox, które w przeciwieństwie do departamentu wciąż istnieje) i Aidena Vauxa (synem założyciela departamentu, demonem czystej krwi). Nietrudno zgadnąć co powstało z demona i pół demona. Choć brzmi to śmiesznie i irytująco – tak, wraz z Natem byłam ¾ demona. Więcej było w nas demonicznej krwi niż człowieczej i… ludzie zdawali się to dostrzegać, chociaż na swój własny sposób. Nikt przecież nie podejrzewał, że naprawdę pochodzimy nie z tego świata. Tylko Calanthia była w pełni człowiekiem i nikt nie miał do końca pojęcia jak to się stało. Moja matka raczej nie zdradziła ojca. Była tak ślepa, że nawet nie widziała, kiedy jacyś faceci gwiżdżą za jej tyłkiem. Może nie okazywała mu zbyt często uczuć – tak naprawdę była chłodną bryłą lodu – ale gdyby go nie kochała, nie mieliby żadnego dziecka. No, dobrze, to słaby argument, kiedy każde z nas powstało z przypadku, ale chociażbym chciała, nie ukryję faktu, że Calanthia jest moją siostrą, ponieważ jest idealną kopią naszej babci. Trochę jej tego zazdrościłam. Babcia była ponoć silna i niczego się nie bała.
Co robiliśmy w świecie ludzi? Nie wiem, spytajcie moich rodziców, ja zawsze byłam zaintrygowana krainą demonów i to tam w przyszłości chciałam zamieszkać. Zdecydowanie tutaj nie pasowałam. Mama zawsze mi powtarzała, że to wina jakiejś klątwy czy czegoś tam i powinnam walczyć ze złem, które skrada mi duszę, ale… po co? Zło było o wiele bardziej intrygujące.
Kochałam mojego brata bliźniaka Nate’a. Znał mnie jak nikt inny. Nie musiałam mu nigdy mówić co mi dolega, bo zawsze się tego domyślał. Jako dzieci byliśmy zgranym zespołem. Myśleliśmy tak samo, broiliśmy tak samo. Arnoldowie – nasi sąsiedzi od prawej – nazywali nas szatańskim duetem. Ludzie zamykali przed nami drzwi w Halloween i nie pozwalali dzieciom bawić się z nami na podwórku. To było bardzo przykre przeżycie dla Nate’a, szczególnie, że był małą i wrażliwą beksą. To ja go zawsze broniłam i plułam ludziom w twarz, gdy obrażali naszą rodzinę. Może dlatego w końcu dali mu spokój? Bo gdzie był Nate, tam była i groźna Aura o niewyparzonej gębie.
Nasza bliźniacza więź osłabła całkiem niedawno. Byłam cholernie zła, gdy dowiedziałam się, że mój mały braciszek odchodzi do renomowanego liceum dla pieprzonych geniuszy. Nie powiedział mi o tym aż do rozpoczęcia roku szkolnego. Trudno było ukryć fakt, że ja wybieram się na apel do normalnej szkoły dla przeciętnych dzieciaków, a on idzie w zupełnie inną stronę. Pobiłam go za tą wiadomość i przez kolejny tydzień chodził z podbitym okiem. Nie odzywałam się do niego już prawie cały rok, a przynajmniej nie bez sarkazmu i irytacji w głosie. Zabawnie było obserwować starania własnego brata, który podkłada ci pod drzwi od pokoju czekoladki i listy przepełnione smutkiem. Zabawnie było słuchać rodziców, którzy na każdym kroku powtarzali mi, że zawsze byliśmy nierozłącznym rodzeństwem. Miałam to głęboko w dupie. Przynajmniej teraz jestem wolna. To dobry czas na bycie złą i robieniem w tajemnicy rzeczy od których cała rodzina by mnie odsuwała. Miałam siedemnaście lat – to dobry czas na obranie właściwej drogi życiowej, a z pewnością nie byłam dobra jak członkowie mojej rodziny.
Do Reverentii trafiłam po raz pierwszy, gdy byłam dzieciakiem, nie bardzo to jednak pamiętam. Moja pierwsza świadoma podróż odbyła się, gdy skończyłam dziesięć lat. Nate opowiedział mi kiedyś jak dostać się do krainy demonów – wychowywał się tam przez pierwsze lata swojego życia, gdyż departament porwał go tuż po narodzinach. Byłam cholernie ciekawa jak tam jest i dlatego wybraliśmy się tam wspólnie. Niestety, nasza podróż nie trwała długo – ledwo zdążyłam się nacieszyć niesamowicie kolorowym krajobrazem Reverentii, a rodzice znaleźli nas, zabrali do domu i ukarali szlabanem na kolejny miesiąc. To oczywiście nie pomogło, choć decyzja o samotnej podróży była przeze mnie podejmowana długo. Do mojej ojczystej krainy wybrałam się stosunkowo niedawno. Odpowiednio wymierzyłam czas, zabrałam wszystko co najpotrzebniejsze i utonęłam w cieniu nocy, żeby przeżyć najlepszą przygodę swojego życia.
Tak właśnie poznałam Ace’a Bryna.
***
– Aura, pobudka.
Postanowiłam, że nie zareaguję, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że ignorancja nie była dla mojej matki przeszkodą. Jak na złość szarpnęła za ciemne zasłony i wpuściła do mojej ciemnicy promienie słońca. Przeklęłam pod nosem. Byłam ¾ demona – wolałam ciemność niż jasność! 
To nie było koniec pobudki. Matka ściągnęła ze mnie kołdrę. Wiedziała, że nienawidzę chłodu.
– Aura, masz jeszcze godzinę – westchnęła Laura Auvrey. Stanęła nade mną akurat, gdy otworzyłam jedno oko.
Byłam cholernie zmęczona. Knułam do późna wielkie i złe plany, które leżały teraz pod moją poduszką. Pewnego razu znalazł je mój ojciec. Zaśmiał mi się prosto w twarz i stwierdził, że to kiepska próba zawładnięcia nad światem. Ale ja nie chciałam zawładnąć nad światem, do cholery!
– Zejdź na dół, śniadanie już gotowe – powiedziała mama, obdarzając mnie jednym ze swoich chłodnych i zmęczonych spojrzeń. Tak, wiem, od dziecka dawałam jej popalić, ale nic na to nie poradzę. Taką miałam naturę i nie zamierzałam z nią walczyć. Bycie złym sprawiało mi radość, bycie dobrym cholerny zawód.
– Ta – burknęłam od niechcenia. Matka wyszła z pokoju, a ja usiadłam na łóżku. Z wyglądu w ogóle jej nie przypominałam. Ponoć całą urodę odziedziczyliśmy z bratem po Auvreyach, a wszyscy byli jak pieprzone klony wyjęte siłą z probówki. Schemat genetyczny zawsze był ten sam: czarne włosy, szmaragdowe oczy. No i nie można było odmówić nam bycia ładnymi.
Z naszej rodziny to Calanthia poszła po matce – po niej miała blond włosy, nos, bladą cerę i uśmiech. Jeżeli chodziło zaś o jej charakter, każdy z nas miał po trochu jej cech. Nate odziedziczył inteligencje, Calanthia łagodność, a ja… ja odziedziczyłam po niej chłód. Dlaczego zawsze najgorsze geny trafiały się mnie?
Zeszłam z łóżka i przeciągnęłam się leniwie. Mój płaski brzuch ujrzał światło dzienne. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem ładna. To zaleta bycia demonem – w większości przypadków przyciągały wzrok.
Miałam sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, długie, czarne, lśniące włosy skręcające się przy końcówkach, wielkie błyszczące zielone oczy, nieskazitelnie czystą cerę, seksowny uśmiech, zgrabne ciało i… tak, byłam idealna, a skromność z pewnością odziedziczyłam po ojcu. Tak samo jak pewność siebie i miłość do ryzyka.
Spojrzałam na zegar ścienny, który również został okaleczony promieniami wakacyjnego słońca. Rzeczywiście, miałam niecałą godzinę na przygotowanie się, a jeżeli chodziło o wyszykowanie własnej osoby, byłam typową kobietą – w łazience mogłam przesiadywać godzinami.
Jeżeli znów się spóźnię, pan Strasford będzie zły. Jego złość zawsze mnie bawiła, ale nie chciałam robić mu przykrości, nawet pomimo tego, że byłam demonem. Miał problemy finansowe i rodzinne, po co dostarczać tak dobremu człowiekowi kłopotów? Jako jedyny nie sfiksował przyjmując mnie do pracy. Zazwyczaj tydzień był moim limitem w nowym miejscu, teraz pracowałam już drugi tydzień. Brawa dla mnie. Brawa dla pana Strasforda.
Tak naprawdę nie chciałam pracować, to rodzice podjęli za mnie decyzję. Nate w te wakacje zajmował się swoimi głupimi zajęciami naukowymi, a Calanthia przygotowywała się do jakiegoś tam konkursu, tylko ja nie miałam co robić podczas wolnego. Nie przeszkadzało mi to. Miałam więcej czasu na knucie i granie do późnej nocy, co oczywiście nie podobało się mojej matce. To ona wymyśliła tę pracę. Uznała, że utemperuje mój charakterek i zamieni moje lenistwo w chęć robienia czegoś pozytywnego. Myliła się. Pracując u pana Strasforda i tak starałam się jak najmniej narobić, wszystko zrzucając na Ace’a. Ace był gnojkiem, dlatego należało mu się.
Wybieranie dzisiejszego zestawu ciuchów zajęło mi kilkanaście minut. Nie mogłam się zdecydować czy ubrać dziś czarną sukienkę opinającą tyłek, czy krótkie szorty i biały top odsłaniający brzuch – wiedziałam, że każdy z tych zestawów zirytuje mojego ojca. Cały czas traktował mnie jak dziecko, które może zostać zgwałcone w ciemnym rogu ulicy z powodu ubioru. Chyba zdawał sobie sprawę z tego, ze podobnie jak on jestem demonem? Na dodatek umiałam posługiwać się nożem – zgodnie z jego nauką, zawsze jeden miałam przy sobie.
Wybrałam zestaw drugi, a potem zabrałam się za powolne rozczesywanie włosów. Wołanie na śniadanie zacznie się za 3, 2, 1…
– Aura, ile można się pindrzyć?!
– Żeby faceci się za mną oglądali to nawet godzinę, tato!
Usłyszałam głośne kroki rozlegające się po schodach. Przewróciłam oczami. Do pokoju wpadł mój ojciec – jak zawsze bez pukania. Wyglądał na oburzonego. Miał na sobie jedną z tych swoich durnowatych koszulek z napisami – tym razem był to napis: „Bóg seksu”. Czasami bardziej przypominał mi nastolatka niż dorosłego mężczyznę. Na pewno żaden nieznajomy nie dałby mu czterdziestu jeden lat. Genetyka demonów zadziałała w odpowiedni sposób.
– Żadnych facetów! – oburzył się. – Niech mi tu tylko jakiś fajfus przyleci to mu odetnę co trzeba, a nawet więcej niż trzeba! – wykrzykując swoje groźby, wymachiwał nożem nazywanym przez łowców exitialis. To małe ostrze było dla niego jak przyjaciel, nigdy się z nim nie rozstawał. – Nikt nie dotknie mojej słodkiej córeczki!
– Jezu, tato, nie jestem już słodka i mała – prychnęłam, zakładając ręce na piersi. Mój ojciec zrobił ten sam gest. Przedrzeźniał mnie?
– Zawsze będziesz, skarbie – zaszczebiotał z ironią w głosie. – Tak poza tym co to za ubiór? – spytał, marszcząc czoło. – Chyba odkryłaś więcej niż powinnaś. Jakiś facet może cię zmacać po brzuchu. Po tyłku w sumie też – burknął, wychylając głowę za moje plecy. Nie wyglądał na zadowolonego.
– To samo mogę powiedzieć o twoim ubiorze, tato – mruknęłam, chmurząc się. – Skoro mój ojciec może być bogiem seksu, to ja mogę być boginią seksu, bez oznajmiania tego światu napisami. I nie, nikt mnie nie zmaca, prędzej dostanie po łapach – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się uroczo. Żeby załagodzić nerwy zirytowanego ojca, przysunęłam się i przytuliłam do niego. Tyle wystarczyło, żeby się uspokoił. Westchnął ciężko i objął mnie ramionami, klepiąc po plecach jak małe dziecko – zawsze tak robił, gdy byłam mała.
– Kocham cię, wiesz? – spytałam słodkim głosem i mimo tego, że brzmiałam sztucznie, wcale nie kłamałam. Mój ojciec był dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Byłam typową córeczką tatusia i w dzieciństwie nie opuszczałam go nawet na krok. Tata zawsze był dla mnie najlepszą przyjaciółką, kumplem, nauczycielem, rodzicem i wszystkim, czego potrzebowałam w życiu. Całkiem odwrotnie było z Natem – był typowym synkiem mamusi. Calanthii nie mogłam sprecyzować, wyglądało na to, że stoi gdzieś pomiędzy naszymi rodzicami i nie może się zdecydować.
– Ja ciebie też, moje małe ¾ demona – powiedział, chichocząc się jak nastolatek. – Ale uważam, ze powinnaś ubrać sukienkę, którą przygotowała ci mama – powiedział z wrednym uśmiechem i wskazał palcem na białą szmatę, wiszącą na drzwiach. Przewróciłam oczami i oderwałam się od niego. Zazwyczaj „ucórusianie” działało, dzisiaj ojciec był ponad mną.
– Dobrze – mruknęłam niepocieszona i wypchnęłam go ze swojego pokoju siłą.
– Pięć minut i widzę cię na śniadaniu!
– Tak, tak.
Gdy już zostałam sama, spojrzałam z wyrzutem na białą sukienkę. Mogłam pokazać swój nastoletni bunt, ale po co? Sukienka nie była taka zła, mama miała całkiem dobry gust.
Z westchnięciem ściągnęłam ją z wieszaka. Dzisiaj wcielę się w rolę aniołka, którego zazwyczaj gra Calanthia. To w sumie dobry pomysł. Zmiana imidżu tylko po to, aby nikt nie dostrzegł czającego się w zakamarkach mojego serca zła. Poczułam się jak prawdziwy kryminalista, intrygant, antybohater. To jest właśnie to.
Ubrana w swoją białą szatę, zeszłam na śniadanie. Przy stole na swoich stałych miejscach siedziała już cała rodzina. Chyba nikogo nie zdziwię tym, że zawsze pojawiam się tu jako ostatnia osoba?
Bez słowa przywitania usiadłam pomiędzy Natem a Calanthią. Mój brat spojrzał na mnie niepewnie. Gdy zobaczył, że patrzę się w talerz z plastrami szynki, z prędkością światła chwycił za niego i podał mi go. Spojrzałam w jego niewinnie uśmiechnięte usta i przepełnione smutkiem zielone oczy. Nigdy nie przeszkadzało mi to, że wyglądam jak mój brat bliźniak, dopiero niedawno stwierdziłam, że to wcale nie jest fajne mieszkać z własnym klonem w jednym domu. Na szczęście mój klon był chłopakiem (choć czasem w to wątpiłam, ze względu na jego „ciapusiowe” zachowanie).
– Braciszku – zaszczebiotałam, nawet nie dziękując za podany talerz. Wciąż bolał mnie fakt, że mnie zostawił. Przecież tak dobrze się dogadywaliśmy. Zawsze byliśmy razem. – Znowu nosisz okulary? – Przekręciłam głowę w bok. – Twoi koledzy kujoni wiedzą, że nie masz wady wzroku i prawdopodobnie nigdy nie będziesz mieć?
Nate westchnął i spojrzał na swój talerz z niedojedzoną kanapką z serem i keczupem. Jak to się działo, ze zawsze miałam ochotę na to, co on danego dnia jadł? To za dużo na moją dumę. Zjem kanapkę z szynką i powstrzymam żądzę sera.
– Nie chcę się wyróżniać – stwierdził, chmurząc się.
– I tak się wyróżniasz, Nate – prychnęłam. – Jesteś demonem. Masz intensywnie zielone oczy, a wszystkie laski z MOJEJ szkoły na ciebie lecą. Oczywiście z twojej nie, bo one jarają się tylko probówkami z jakimś chemicznym dziadostwem. Ciekawe gdzie je sobie wsadzają w wolnych chwilach – dodałam cicho, pod nosem. Rumieńce na twarzy Nate’a poświadczyły o tym, że doskonale słyszał moje słowa. – Nie jesteś normalny. Jesteś kimś lepszym, inteligentniejszym, ładniejszym, bardziej uzdolnionym, wbij sobie to do głowy, tępa pało.
– Aura. – Matka skarciła mnie chłodnym głosem. Udałam, że jej nie słyszę.
– W okularach wcale nie wyglądasz na bardziej inteligentnego – mruknęłam, ściągając mu je z nosa. – Wyglądasz na bardziej seksownego – zachichotałam.
Nate rzucił się na mnie, żeby odebrać mi swoją własność.
– Dlaczego nigdy na to nie wpadłem? Wtedy więcej lasek by na mnie leciało – odpowiedział ojciec z napchaną serem buzią. Moja mama spojrzała na niego karcąco, a on wyszczerzył swoje białe zęby w niewinnym uśmiechu.
– Aura – jęknął mój bliźniak, siadając z powrotem na krześle. Poddał się z próbami wyrwania mi z rąk okularów. – Zrozum mnie. To dla mnie ważne. Nie chcę być odmieńcem w mojej grupie – mówiąc to, spuścił wzrok. Wyglądał teraz jak biedne i nieakceptowane przez rodziców dziecko, jak sierotka, jak Marysia z zapałkami czy jak ona tam miała. Irytował mnie. Cholernie.
– Nie byłbyś, gdybyś mnie nie zostawił – syknęłam. – Ale po co chodzić do szkoły ze swoją przygłupią siostrą, którą nie jarają probówki? – prychnęłam, wgryzając się z oburzeniem w kanapkę z szynką.
– A ty wciąż o tym – jęknął Nate. – Poza tym… nauka to nie tylko probówki, Aura, nie musisz o nich bez przerwy mówić. To tylko szkło, nic w tym naukowego.
– Nauka jest wszystkim co nas otacza – powiedziałam przesłodzonym głosem przemądrzałej lafiryndy ze szkoły brata i zrobiłam zamaszysty ruch dłońmi w górze. – Całowałeś się już z tą cycatą blondynką? A może wcisnąłeś jej swoją probówkę w cycki? – zachichotałam.
Mój bliźniak został znokautowany. Dosłownie. Uderzył głową w stół i więcej się nie podniósł. Właśnie to chciałam osiągnąć. Nie mogłam go już czasem słuchać. Starał się być na siłę dobrym i kochanym demonem. Udawał człowieka, którym do cholery nie był! To ktoś lepszy niż przeciętna istota ziemska, dlaczego tego nie widzi?  Wkurza mnie to ciągłe udawanie przed ludźmi, którzy i tak widzą naszą inność. Po co się starać nie być sobą? Już lepiej popełnić samobójstwo.
Podniosłam się z krzesła zanim zjadłam śniadanie – ostatki kromki wystawały mi z buzi, co odejmowało mi zapewne uroku. Sok również wypiłam na stojąco.
– Aura, proszę cię, nie możesz nigdy zjeść śniadania jak normalny człowiek? – westchnęła moja matka, przyglądając mi się zza blond grzywki. Ona również nie wyglądała, jakby miała czterdzieści lat. Nawet bycie pół demonem dodawało jej młodości.
– Jest mały problem, mamo – stwierdziłam tak samo chłodnym głosem jak i ona. Obydwie patrzyłyśmy sobie prosto w oczy. – Ja nie jestem człowiekiem. – Z  triumfalną miną odeszłam od stołu. Teraz musiałam uszykować się do tej cholernej pracy.
***
Ace Bryne. Wysoki chłopak o bujnych brązowych włosach – gdzieniegdzie widać było pochowane w nich mahoniowe kosmyki. Fryzura nigdy nie odmawiała mu posłuszeństwa, choć nawet nie traktował ich żadną gumą czy żelem. Miał ciekawy kolor oczu – bursztyn z bordową obwódką i brązowymi plamkami wewnątrz, żadna klientka sklepu pana Strasforda nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Codziennie dostawał co najmniej cztery karteczki z numerami telefonu, które ku mojej satysfakcji lądowały w śmietniku pod ladą. Był opalony, ale w naturalny sposób. Ręce miał duże i silne, klatkę piersiową zniewalająco umięśnioną, uśmiech choć rzadki to jednak zniewalający. Po prostu ideał. Szkoda tylko, że charakter i zamiary miał kiepskie. Na dodatek był demonem. Pełnokrwistym demonem ognia.
Kiedy Departament Kontroli Demonów został zniszczony, wydawało się, że spokój zapanował bezpowrotnie nad naszym światem, niestety – cieniste demony wiodące trym wśród swoich rodaków oddały pałeczkę demonom ognia – stali na drugim miejscu podium w robieniu największego hałasu. Do tej pory się ukrywali, ale organizacja zwalczająca demony o nazwie Nox, ułatwiła im drogę, niszcząc także ich wrogów. Teraz to oni zaczynali kombinować, choć żadne z nas nie miało pojęcia dlaczego. Wszystkim członkom organizacji ciężko było się przestawić na walkę z innymi demonami. Mieli zupełnie inne zdolności, większy temperament i niesamowicie szybko działały, aż dziw mnie brał, kiedy przypominałam sobie, że przecież do tej pory przegrywali w rankingu z cienistymi demonami, które władały nad Reverentią. Może byli bardzo skromni i posłuszni? Patrząc na Ace’a – nie, to nie było możliwe.
Dzisiejsze przedstawienie w kuchni sprawiło, że nikt się więcej do mnie nie odezwał. Nawet Nate nie chciał na mnie spojrzeć – wydawał się być zdołowany i zmęczony. Z jednej strony mnie to cieszyło – mogłam się swobodnie uszykować i nikt nie karcił mnie za to, że wyszłam za późno z domu i na pewno nie zdążę (spóźniłam się aż o dziesięć minut, o zgrozo, powinni mnie wylać). Z drugiej strony zrobiło mi się odrobinę dziwnie na sercu. Nie wiedziałam o co może chodzić. Przecież nie byłam smutna z tego powodu, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, prawda? Niech ich wszystkich szlag trafi. Ważne, że Ace powitał mnie z całym swoim piekielnym entuzjazmem już w drzwiach, które mi otworzył – sklep był jeszcze zamknięty, musiałam do niego zapukać i poczekać. Oparł się wtedy o framugę drzwi i spytał:
– ¾ ladacznicy z odkrytym tyłkiem zmieniło się w grzeczną dziewczynkę w anielskiej sukni? – Uniósł do góry brew tak, że o mało nie straciłam dla niego głowy. Nie dziwię się, że wszystkie klientki na niego lecą. Sama bym poleciała.
– Twoje oczy płoną, co? – prychnęłam. – Możesz spalić moją sukienkę jak chcesz – dodałam, przepychając się przez drzwi, uderzyłam go przy tym ramieniem.
– Wtedy musiałbym oglądać cię w samej bieliźnie i fartuchu. Takie widoki mnie nie ciekawią – burknął. Miał w swoim głosie coś takiego, co nie pozwalało mi powiedzieć, że ma jakiekolwiek uczucia. Jeżeli nazywałam swoją matkę chłodną, to jak miałam nazwać Ace’a? Zamrażarką? Komorą hibernacyjną? Antarktydą?
– Zaciekawiłyby cię, gdybyś miał okazje mnie rozebrać – odpowiedziałam z uśmieszkiem i przeskoczyłam przez ladę, zgarniając z wieszaka czarny fartuch.
– Okazja na rozebranie kogoś jest zawsze, ale nie każdy chce ją wykorzystywać. Wolę twoje serce. – Oczy Ace’a zapłonęły żywym ogniem. Jego usta rozszerzyły się w podejrzliwie przerażającym uśmiechu. W tym momencie przypominał kota z Alicji w Krainie Czarów. Nawet jego oczy rozszerzyły się w ten schizofreniczno-psychiczny sposób.
Niech nikogo nie zmyli romantyczne powiedzenie mojego ulubionego ognistego demona. On naprawdę chce mojego serce i to na tacy – ociekającego krwią i splątanego demonicznym dymem.
Cieniste potwory pobierały energię poprzez wkradanie się do ludzkiego cienia, ogniste poprzez pożeranie czyjegoś serca – największą porcję energii zyskiwały wtedy, kiedy spożywały serce innych demonów (byle nie ognistych, wtedy mogą ulec samozapłonowi, w końcu to… demoniobalizm? Kanibalizmem trudno to nazwać, skoro nie byli ludźmi). Powiedziałby kto, że przecież pół demony i takie dziwne ¾ demona jak ja są dla nich mniej wartościowe, bo nie pełnokrwiste, problem tkwił jednak w tym, że… było odwrotnie.
Poznałam Ace’a Bryna podczas swojej samodzielnej podróży do Reverentii. Z dumą powiedziałam mu o tym kim jestem i najwyraźniej niepotrzebnie to zrobiłam. Z jakiegoś powodu fakt, że jestem w siedemdziesięciu pięciu procentach demonem, wzbudził w nim dzikość. Majaczył coś o jakiejś przepowiedni, przeznaczeniu i generalne zachowywał się jak psychopata, który znalazł właściwą dla siebie ofiarę. Dlatego moja podróż do Reverentii okazała się być nieudana. Musiałam uciekać. I na moje nieszczęście – nie uciekłam daleko. Od tamtego dnia widuję Ace’a Bryna codziennie. Przeklęty drań zaczął mnie śledzić. Z trudem go unikałam, szczególnie, kiedy musiałam z nim pracować.
Gdy zawiązałam już fartuch, spojrzałam na żółtą kartkę, przyczepioną do lodówki. Pan Strasford oznajmił nam, że otwieramy dziś godzinę później. W tym czasie mamy rozładować wszystko co znajduje się w magazynie. Świetnie. Nie ma nic cudowniejszego niż poranek spędzony z Acem w ciemnej piwnicy, gdzie pali się zaledwie jedna żarówka, migająca jak w horrorze. Idealna pora na wyrwanie z mojej piersi serca i pożarcie go. Dziękuję, panie Strasford!
Zgniotłam karteczkę butem i spojrzałam wrogo na demona ognia. Chciałam mu tym samym pokazać, ze wcale się go nie boję.
– Widzę, że wiadomość cię ucieszyła, panno Auvrey – powiedział niskim głosem.
– Niesamowicie, panie Bryne – odpowiedziałam, również zniżając tonację swojego głosu. Kiedy Ace wspierał się łokciami o blat i wpatrywał we mnie z tym dzikim uśmiechem, ja po prostu odwróciłam się na pięcie i trzasnęłam drzwiczkami od lady. Nie mogę mu pokazać, ze się boję. Nie było we mnie ani odrobiny strachu.
Położyłam dłoń na sercu i skrzywiłam się. Ono mówiło zupełnie co innego. A może po prostu bało się zostać zjedzone?
Zaczęło się przenoszenie wszystkich sklepowych rzeczy do góry i układanie ich za ladą. Pracowaliśmy w sklepie spożywczym, dlatego nieraz miałam możliwość chwycenia jakiejś truskawki i pożarcia jej. Pan Strasford niczego mi nie udowodni, w końcu nie zamontował tu jeszcze kamery. Mogłam się obżerać do woli, tym bardziej, że moje ekscytujące rodzinne śniadanie nie dostarczyło mi odpowiednich wartości odżywczych.
Gdy po raz pięćdziesiąty mijałam milczącego Ace’a na schodach, zaczęłam się niepokoić. Zazwyczaj mówił o wiele więcej. Knuł jakiś zły plan? Chciał mnie ogłuszyć i przywiązać łańcuchami do szafek z winem, a potem zrobić nożem dziurę w mojej piersi i wyciągnąć serce jak z jakiegoś pieprzonego piekarnika, który je ogrzewał? Wcale bym się nie zdziwiła, dlatego gdy spotkaliśmy się na samym dole w magazynie i uderzyłam głową w jego pierś, przytrzymałam rękę w miejscu, gdzie powinna być kieszeń. Cholera. Miałam dziś na sobie sukienkę, a więc nóż został w torbie.
Ace spojrzał na mnie z góry i uniósł brew.
– Śmierdzisz strachem – stwierdził, wkładając ręce do kieszeni. Jego bursztynowe oczy wierciły we mnie dziurę, czy może raczej: wypalały ją ogniem.
– Śmierdzisz potem – burknęłam i wyminęłam jego pierś, dopadając się jak najszybciej do kartonu z przecierami pomidorowymi. Jeszcze tylko chwila i nasza robota z rozpakowywaniem się zakończy. To tylko trzy pudła do końca.
Podniosłam karton i w tym samym momencie zgasło światło. Tak się przestraszyłam, że serce momentalnie stanęło mi w miejscu, a słoiki z przecierem upadły na podłogę, zapewne robiąc krwawą masakrę na kafelkach – słyszałam jak się tłuką.
– To ty zgasiłeś światło? – spytałam drżącym ze strachu głosem, przybierając pozycję gotową do walki. Chciałam sprawdzić gdzie znajduje się mój ognisty demon.
– Nie.
– No to mamy problem.
– Nie sądzę. – Ogień zapłonął w ręce mojego ulubionego ognistego demona, który stał teraz tuż przede mną. Mało nie krzyknęłam. Kiedy on się zdołał tu przenieść?! Do cholery! Prawie dostałam zawału!
Potknęłam się o mały słoiczek z pomidorową papką i wylądowałam w kartonie z ogórkami, robiąc z nich swoim tyłkiem mizerię. Czułam, jak biała sukienka moknie od soku ogórkowego. Przeklęłam głośno i siarczyście. Gdyby moja rodzina usłyszała z moich ust takie słowa, zapewne z biegu dostałabym szlaban i to do końca swojego życia.
Ogień w ręce Ace’a zgasnął, a ja znowu wstrzymałam dech. Próbowałam się wydostać z kartonu, ale zanim to zrobiłam, zostałam chwycona za włosy i pociągnięta w tył. Dekolt mojej sukienki został odchylony, a ja poczułam na ciele ciepłą dłoń demona. Krzyknęłam i zdzieliłam go pięścią po twarzy. Na chwilę odsunął się ode mnie, sycząc z bólu, potem poprawiłam ten efekt mocnym kopem.
Nie widziałam za wiele, ale zdołałam się podnieść i pobiec w stronę schodów. Nie zdążyłam. Ace chwycił mnie niespodziewanie za nogę. Zegar w oświetlonym blado zejściu do piwnicy zabrzęczał głośno, ogłaszając otwarcie. Zaraz powinien się tu pojawić pan Strasford. Żarówka na suficie zamigała, jakby miała się za chwilę włączyć – ukradkiem widziałam ciągnącego mnie po podłodze Ace’a – jego oczy błyszczały jak u zabójcy. On tylko czekał na ten moment. Czekał aż stracę czujność. Jego łapa wbiła się w moje biodro i przyciągnęła do siebie. Znów się z nim siłowałam.
– Dlaczego tak walczysz? – usłyszałam głos napastnika. Nie miał w sobie nawet krztyny uczuć. – To nie będzie bolało.
– Gówno mnie to obchodzi! – wykrzyknęłam walecznie, próbując ukryć swój strach za zasłoną krzyku. Zdzieliłam Ace’a na oślep pięścią w nos. – To moje ¾ serca! Moje ¾ pieprzonego demonicznego życia! Odwal się ode mnie, ognisty pedale! Żryj węgiel!
Tym razem to ja dostałam w twarz. Cios był tak mocny, że na chwilę mnie zamroczył. Demon ognia próbował dobrać się do mojej sukienki, czułam, że rozgrzewa swoją dłoń, jakby chciał ją spalić razem z moją klatką piersiową. Kopałam go na oślep, co niewiele mi dało. Nie mogę skończyć życia w pieprzonej piwnicy! Demony tak nie umierają! Źli ludzie tak nie umierają!
Słyszałam jak drzwi wejściowe do sklepu skrzypią i rozlega się brzęczenie dzwoneczków poruszonych przez wiatr. Chciałam krzyknąć, ale Ace zatkał mi usta dłonią. Jego ręce były rozgrzane tak, że parzyły w skórę.
– Aura? – usłyszałam chłopięcy głos. Zdziwiłam się. To pobudziło mnie do działania, nim straciłam serce. Wyrwałam się z uścisku Ace’a i krzyknęłam rozpaczliwie:
– Nate!
– Coś się dzieje? – spytał zdziwiony bliźniak. Dłużej nie czekał. Zaczął schodzić po schodach, a robił to jednak zdecydowanie za ostrożnie.
Wyrwałam się z uścisku Ace’a i rzuciłam się w stronę brata ze łzami w oczach. Spotkaliśmy się w połowie drogi. Strach był tak wielki, że przylgnęłam do niego całym swoim ciałem.
– Nate – jęknęłam, zarzucając mu ręce na szyje. Bliźniak był zdziwiony. Minęło trochę czasu zanim sam mnie objął i poklepał niezgrabnie po plecach. Jeżeli chodziło o czułość, Nate potrafił ją okazywać, ale robił to często w zabawnie niezgrabny sposób.
Żarówka zamigała kilka razy i powróciła do świetlanej używalności. Spojrzałam przez ramię w dół, ale… Ace’a tam nie było. Zniknął.
– Przestraszyłaś się ciemności? – spytał troskliwie Nate, gładząc mnie po plecach. Co za idiota! Przecież to ja go zawsze tuliłam, gdy byliśmy mali, bo sądził, że pod jego łóżkiem są potwory! To ja je zabijałam plastikowym mieczem świetlnym!
– Tak – skłamałam i wtuliłam głowę w jego pierś. – Przestraszyłam się ciemności. Sam wiesz, że czają się w niej prawdziwe potwory. – Z tym akurat nie skłamałam. Ace był potworem.
– O tak – stwierdził z powagą w głosie mój braciszek. – Ale po to masz exitialis. Pamiętasz chyba słowa taty? – zaśmiał się.
– Tak – westchnęłam i oderwałam się od niego. Spojrzałam w bok, bo wstydziłam się patrzeć Nate’owi prosto w twarz.
Nie lubiłam okazywać strachu. Jeżeli jednak miała istnieć osoba, która wie, że się boi, mógł być nią tylko mój brat bliźniak.
– Przyniosłem ci śniadanie. – Nate uniósł do góry papierową torbę i uśmiechnął się radośnie. Jego oczy błyszczały szczęściem. Do cholery. Czy ja nie miałam przypadkiem wyrzutów sumienia?
Chwyciłam torbę i kiwnęłam dziękująco głową. Zapewne to pan Strasford wpuścił tutaj mojego brata. Niech ja go tylko dopadnę.
– Aura – zaczął niepewnie mój brat.
– Hm? – mruknęłam chłodno i uniosłam do góry brew. Ręce wciąż mi drżały, ale zdążyłam się już uspokoić. Co najważniejsze: Ace zniknął, a światło wróciło.
– Między nami już wszystko w porządku?
Umilkłam. Raz jeszcze spojrzałam w oczy Nate’a przepełnione szczerym niepokojem. Zrobiło mi się go szkoda. Do cholery. Jak ja mogłam wytrzymać bez niego cały rok? Straszliwie mi go brakowało. Rodzice dobrze mówili: zawsze się dogadywaliście. Wciąż się dogadujemy, tylko… musimy chyba więcej ze sobą rozmawiać. Powinnam przestać mu docinać.
Westchnęłam i pokiwałam głową.
– Tak. Tak sądzę.
– Kocham cię, wiesz? – spytał radośnie Nate.
Przewróciłam oczami i zdzieliłam go torbą śniadaniową w pierś.
– Bez czułości w pracy! – oburzyłam się, ale niestety nie mogłam powstrzymać wchodzącego na moją twarz uśmiechu. Popchnęłam roześmianego brata ku wyjściu z piwnicy.
Wciąż czułam wewnętrzny niepokój, ale został on przytłumiony czymś nowym. Ulgą? Szczęściem? Wzruszeniem? Nie miałam pojęcia. Od dziecka miałam problem z rozpoznawaniem uczuć – to właśnie była moja klątwa, ciągnąca się za mną jak struga deszczu.
Kochałam mojego brata. Nienawidziłam Ace’a. Mój brat zawsze ratował mnie z opresji. Ace próbował mnie zabić. Chyba czas stawić czoła swojemu oprawcy z pomocą kogoś jeszcze. W końcu nikt nie może działać sam. Nikt nie będzie działać sam. Bo samotność nie istnieje. Zawsze ktoś przy tobie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz