piątek, 1 lutego 2019

Kings Blades: The Night of The Hunter

Kings Blades. Rozdział IV: Don't Be Afraid (cz.1) 
Hunter of the King
Długo wpatrywałam się ogień trzaskający z koksownika. Prawie w ogóle nie dobiegały do mnie odgłosy imprezy, jaką łowcy urządzili w Bastionie na Prerii. Podczas mojej nieobecności udało im się rozwalić jedną z mniejszych baz Niffów. Jak to mówią, każda okazja do świętowania jest dobra. W normalnych okolicznościach bawiłabym się doskonale razem z nimi, jednak tym razem z daleka było widać, że myślami byłam zupełnie gdzie indziej, mianowicie w ostatniej z opuszczonych baraków na Prerii, gdzie nikt nie odważył się podejść ze względu na prowadzone przez wyznaczonych do tego ludzi przesłuchania. Wystarczyło, że wspomniałam o uprowadzeniu ważnego świadka Imperium, którego tam ukryłam i nikt nie zadawał więcej pytań. Byli zbyt pijani, żeby zastanawiać się, kogo lub co tym razem ze sobą przywlokłam.  
Miałam też nadzieję, że po za moim gościem, także moje zamyślenie zostanie niezauważone. Zapomniałam jednak, że dziewięćdziesiąt procent moich planów trafia szlag. Zdążyłam otworzyć dopiero drugie piwo, kiedy ktoś odważył się zakłócić mi kontemplowanie. Poczułam delikatne szturchnięcie w tył głowy i odruchowo machnęłam ręką za siebie, warcząc w butelkę.
– A kto to się w końcu pokazał?
– Ciebie też cholernie miło widzieć, Hos. – sarknęłam, obserwując, jak barczysty chłopak siada na drewnianej skrzynce po drugiej stronie beczki i wiąże swoje długie blond włosy w wysoki kucyk.
Hospes Fidelis był ode mnie niewiele starszy i czasem niemiłosiernie działał mi na nerwy, ale mogłam go nazwać kimś pokroju przyjaciela. Od zawsze starałam się nie przywiązywać do ludzi, miejsc, rzeczy, gdyż już dawno nauczyłam się, że wszystko można stracić, w jednej sekundzie. Z Hosem było jednak trochę inaczej, bo ciężko unikać człowieka, który przyczepił się do ciebie jak wierny pies i ciągle za tobą łazi, gdy tylko pojawisz się w zasięgu jego wzroku. Byliśmy dziećmi ulicy, które już dawno zapomniały o wygodnym życiu, jakie dawała Insomnia. Na początku mnie irytował, ale parę razy uratowaliśmy sobie wzajemnie tyłki i nauczyliśmy się dogadywać. No i chyba wisiałam mu jakiś hajs.
On the street where you live
girls talk about their social lives
– Gdzie cię wywiało na tak długo? – zapytał, ale nie poczekał na moją odpowiedź, bo zmrużył oczy, przyglądając mi się uważnie, po czym stwierdził: – Fajna kamizelka.
Byłam tak zajęta przejmowaniem się swoją „uprowadzoną”, że zapomniałam o swoim nowym odzieniu. Przejechałam dłonią po czerwono – czarnym materiale wszytym na dole kamizelki.
– Komuś ją ukradła?
– Nie ukradłam! – żachnęłam się natychmiast. – Czasowo zmieniła właściciela. – Upiłam łyk i kątem oka zauważyłam, że Hos patrzy na mnie z powątpiewaniem, wyczuwając kłamstwo.
Do diabła z nim, zawsze wiedział, kiedy kłamię. Nie chciało mi się jednak tłumaczyć wszystkiego od początku, gdyż na samo wspomnienie robiłam się czerwona jak cegła. Moje dłonie trzęsły się ze zdenerwowania, więc zaczęłam nucić melodię, którą podsłyszałam ostatnio w radio. Dopiłam piwo i podniosłam się z miejsca. Do głowy wpadła mi myśl, iż moja „zakładniczka” pewnie nie tyle co się obudziła, co na pewno byłaby spragniona, czy głodna. Pomimo moich występków, potworem nie byłam.
Korzystając z wciąż trwającej imprezy, udało mi się zorganizować jeszcze dwie butelki piwa, puszkę mielonki i pół chleba. Gdy oddalałam się od obozowiska, wciąż kątem oka widziałam, jak Hospes siedzi przy płonącej beczce. Nie dostrzegłam także, bym miała jakikolwiek ogon, wszyscy byli już nieźle wstawieni, by zastanawiać się, czy nie mam zamiaru komuś czegoś podwędzić.
They're made of lipstick, plastic and paint,
Powoli otwarłam drzwi baraku, by narobić jak najmniej hałasu. Pomimo panujących tu ciemności i tak miałam wrażenie, że jakby Mikhel potrafiła zabijać wzrokiem, to już na progu padłabym trupem. Cóż, zasłużyłam, choć fakt, że przywiązałam ją do krzesła i zakneblowałam, kiedy była jeszcze nieprzytomna było tylko i wyłącznie środkiem największej ostrożności.
– Hej. – Machnęłam trzymanym przed sobą prowiantem, ale rządza mordu w oczach Insanis utrzymała mnie w przekonaniu, że już nic nie uratuje mnie od niechybnej śmierci z jej rąk. – Pomyślałam, że może zgłodniałaś… – Jeszcze przez moment stałam jak sparaliżowana pod naciskiem morderczego wzroku Mikh, po czym drgnęłam i odstawiłam butelki i resztę na stoliku obok.
Przecież z zawiązanymi ustami nie można jeść. Uśmiechnęłam się krzywo i powoli zbliżyłam się do swojej „ofiary”, ale głuche warknięcie wydobywające się z jej gardła utwierdził mnie w przekonaniu, że powinnam była uciekać stąd najdalej, jak tylko pozwoliłby mi pełny bak Regalii.
Westchnęłam głęboko, zaciskając parę razy palce i już miałam rozwiązać supeł knebla, kiedy jasny snop światła latarki dobiegł nas gdzieś spod drzwi. Wrzasnęłam, jakbym zobaczyła ducha i odskoczyłam od Mikhel, przewracając się o własne nogi.
– Ja pierdolę, Cal. – Hospes spojrzał przez ramię, po czym szybko zatrzasnął za sobą drzwi i podbiegł do mnie, by pomóc podnieść mi się z powrotem na nogi. – Pojebało cię już do reszty.
– Prawie przez ciebie na zawał zeszłam, kretynie! – Szturchnęłam go w ramię tak, że się zatoczył, ale zdołał utrzymać równowagę.
Światło jego latarki oślepiało Mikhel, więc przestała rzucać na nas wściekłe spojrzenia, ale dalej wyczuwałam od niej morderczą aurę. Hos chyba też ją czuł, bo na jego twarzy malowało się czyste przerażenie.
a touch of sable in their eyes
– To nie Niff, Cal – stwierdził, obchodząc krzesło, na którym siedziała Mikh. – Ona jest z cholernej Gwardii Królewskiej! – Odważył się schylić, by spojrzeć jej prosto w oczy, ale natychmiast się odsunął, gdy zawarczała głośno. – Chujów sto!
Zaśmiałam się, kiedy Hos także upadł na tyłek, uderzony groźną prezencją Insanis.
– Widzisz, chociaż raz udało mi się skłamać. – Próbowałam żartować, ale przyjaciel rzucił mi tylko pobłażliwe spojrzenie.
Podrapał się po głowie, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał, po czym odważył się ponownie spojrzeć na ciągle emanującą złością Mikhel.
– Jak ją w ogóle… uprowadziłaś? Bo na plecach jej tu nie przytargałaś.
– Cóż… – Jeszcze przez moment debatowałam w głowie, czy powiedzieć Hosowi prawdę, ale nie potrafiłabym długo wytrzymać i nie było sensu pleść kolejnych kłamstw. – Zaznaczam, że w obronie własnej, walnęłam ją w głowę…
– Czym?
– Gałęzią…
– I?
– I wpadła do otwartego bagażnika…
Hospes zmrużył oczy.
– Jakiego bagażnika?
– Bagażnika samochodu.
– Calor… ty nie masz samochodu.
– Teraz już mam.
– Skąd go ukradłaś?
– Oj tam, znowu ukradłaś…!
– No nie powiesz, że auto też czasowo zmieniło właściciela tak, jak ta… – Blondyn podszedł do mnie, przyglądając się bliżej, w słabym świetle latarki, kamizelce, którą miałam na sobie. – Calor. Czy ty skroiłaś członka Ochrony Korony?
Przez dłuższy moment rzucaliśmy sobie wyzywającymi spojrzeniami, ale przerwały nam zagłuszone przez srebrną taśmę niewyraźne pomruki wskazujące na to, że Mikhel chciałaby dołączyć do tej pasjonującej dyskusji.
– A może zapytamy twoją nową koleżankę co sądzi na ten temat? – Hos uśmiechnął się półgębkiem, po czym szybkim ruchem zerwał taśmę z ust Mikh, a ja poczułam się, jakby wbił mi nóż prosto między łopatki.
– Zginiecie, wszyscy! – krzyknęła gwardzistka, kiedy tylko odzyskała czucie w ustach. – Ciebie, złodziejko, będę torturować najdłużej!
– Ciszej! – Chciałam natychmiast zasłonić usta Mikhel dłonią, ale szybko się odsunęłam, kiedy spróbowała mi tą dłoń odgryźć. – Chcesz, żeby zleciał się tu cały bastion?
– Oczywiście! Niech zobaczą, co z ciebie za oszustka! Pieprzonym Niffem mnie zrobiłaś!
– Przepraszam, okej? – Podrapałam się po czole, coraz bardziej spanikowana. – To wszystko jest jednym wielkim nieporozumieniem…
– Nieporozumieniem?! Dziewczyno, okradłaś księcia!
– Księcia…? – Wzrok Hospesa wędrował ode mnie do Mikhel i z powrotem, a jego brwi unosiły się coraz wyżej z każdą usłyszaną rewelacją.
– Nie, nie księcia, króla Insomnii okradłaś z samochodu jego ojca, a z tego co widzę, – otaksowała mnie pogardliwym spojrzeniem ­– jego najlepszego kumpla też skroiłaś.
– Prompto wziął też coś… mojego, więc jest jeden do jednego. – Pogratulowałam sobie w duchu dobrej riposty, ale moje policzki natychmiast spąsowiały.
Spodziewałam się jakiegoś większego oburzenia ze strony Mikhel, ale ku mojemu zaskoczeniu, kobieta tylko się roześmiała.
– Osobiście poproszę króla o pozwolenie na wykonanie twojej kary śmierci.
Przerażenie ponownie opadło na mój żołądek jak bryła lodu. Kara śmierci…? Przecież nie dopuściłam się aż takich zbrodni, żebym od razu została stracona! Owszem, okradłam księcia, to znaczy króla oraz zaatakowałam i porwałam Gwardzistkę, ale nie miałam przecież złych zamiarów! Żadnych trupów po szafach nie chowałam. Nie miałam nic wspólnego z agresorem z Nifflheimu i na pewno nie działałam na szkodę królestwa Lucis. Do tego, nie przypominałam sobie, żeby za rządów króla Regisa w Insomnii obowiązywało coś takiego jak kara śmierci.
But we're living in another world
Podniosłam głowę, by rozpaczliwym wzrokiem poszukać wsparcia u Hospesa, ale moje spojrzenie napotkało ciemność. Obróciłam się, by znaleźć przyjaciela przy uchylonych drzwiach, wpatrzonego w głęboką noc. Obserwował otoczenie przez okulary z podczerwienią, które nie tak dawno udało mi się zwinąć z porzuconego statku Imperialistów.
– Co jest?
– Ććśśś. Słyszycie to? – szepnął, unosząc palec wskazujący.
– Nie – odpowiedziałyśmy jednocześnie po dłuższym nasłuchiwaniu.
– No właśnie. Impreza ucichła.
– Może już się skończyła? – zapytałam, wzruszając ramionami, ale nie spodziewałam się, że odpowiedź nadejdzie tak szybko.
Nagle na zewnątrz zerwał się silny wiatr. Ziemia pod naszymi stopami lekko zadrżała, a ja dopadłam do drzwi, by otworzyć je na oścież, mając już gdzieś cały plan ukrycia. Mocny pęd powietrza wpadł do baraku, kiedy zza niego wyleciał statek Nifflheimskiej armii, pędzący prosto w stronę Bastionu na Prerii. Hospes pociągnął mnie w głąb baraku, byśmy mogli schować się w ciemnościach, po czym zaczął w pośpiechu rozwiązywać więzy krępujące Mikhel.
– Musimy wiać. – Rzucił szybko, mocując się z liną przy prawej kostce Gwardzistki.
– Musimy ostrzec wszystkich! – Jak wcześniej byłam przerażona, tak teraz miałam wrażenie, że za chwilę dostanę ataku paniki.
– Nie zdążymy. Musimy uciekać, póki jeszcze jest szansa.
– Zabiją ich wszystkich!
– Cal, tam jest cały oddział Niffów, a nas tylko trójka!
– Ja tam się nie boję oddziału. – Wreszcie uwolniona od więzów Mikhel wstała, strzeliła kośćmi palców i ruszyła do wyjścia spokojnym krokiem, jakby podchodziła do baru.
Jednak Hospes w porę zareagował, łapiąc ją za nadgarstek i odwracając do siebie. Choć Mikhel warknęła ostrzegawczo i próbowała zabrać rękę, Hos nie zwolnił uścisku.
– Z całym szacunkiem, ale nie mogę pozwolić, by poszła pani na pewną śmierć.
Tryin' to get your message through
Pomyślałam sobie, że z tą panią to trochę przesadził, ale nie tylko mnie zaskoczył jego oficjalny ton. Mikhel, o dziwo, wpatrywała się w mojego przyjaciela jak zauroczona, co chciałam skrzętnie wykorzystać i wymknąć się na pomoc reszcie łowców. Wybiegłam z baraku, ale kilka metrów dalej zahaczyłam o kamień i runęłam jak długa, boleśnie raniąc sobie brodę.
Nie zdążyłam jednak nawet zakląć porządnie, kiedy rozległ się głośny wybuch, a Bastion na Prerii stanął w płomieniach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz