Kings Blades. Rozdział IV: Don't Be Afraid (cz.1)
Hunter of the King
Długo wpatrywałam się ogień trzaskający z koksownika. Prawie w ogóle
nie dobiegały do mnie odgłosy imprezy, jaką łowcy urządzili w Bastionie na
Prerii. Podczas mojej nieobecności udało im się rozwalić jedną z mniejszych baz
Niffów. Jak to mówią, każda okazja do świętowania jest dobra. W normalnych
okolicznościach bawiłabym się doskonale razem z nimi, jednak tym razem z daleka
było widać, że myślami byłam zupełnie gdzie indziej, mianowicie w ostatniej z
opuszczonych baraków na Prerii, gdzie nikt nie odważył się podejść ze względu
na prowadzone przez wyznaczonych do tego ludzi przesłuchania. Wystarczyło, że
wspomniałam o uprowadzeniu ważnego świadka Imperium, którego tam ukryłam i nikt
nie zadawał więcej pytań. Byli zbyt pijani, żeby zastanawiać się, kogo lub co
tym razem ze sobą przywlokłam.
Miałam też nadzieję, że po za moim gościem, także moje zamyślenie
zostanie niezauważone. Zapomniałam jednak, że dziewięćdziesiąt procent moich
planów trafia szlag. Zdążyłam otworzyć dopiero drugie piwo, kiedy ktoś odważył się
zakłócić mi kontemplowanie. Poczułam delikatne szturchnięcie w tył głowy i
odruchowo machnęłam ręką za siebie, warcząc w butelkę.
– A kto to się w końcu pokazał?
– Ciebie też cholernie miło widzieć, Hos. – sarknęłam, obserwując, jak
barczysty chłopak siada na drewnianej skrzynce po drugiej stronie beczki i
wiąże swoje długie blond włosy w wysoki kucyk.
Hospes Fidelis był ode mnie niewiele starszy i czasem niemiłosiernie
działał mi na nerwy, ale mogłam go nazwać kimś pokroju przyjaciela. Od zawsze
starałam się nie przywiązywać do ludzi, miejsc, rzeczy, gdyż już dawno
nauczyłam się, że wszystko można stracić, w jednej sekundzie. Z Hosem było
jednak trochę inaczej, bo ciężko unikać człowieka, który przyczepił się do
ciebie jak wierny pies i ciągle za tobą łazi, gdy tylko pojawisz się w zasięgu
jego wzroku. Byliśmy dziećmi ulicy, które już dawno zapomniały o wygodnym
życiu, jakie dawała Insomnia. Na początku mnie irytował, ale parę razy
uratowaliśmy sobie wzajemnie tyłki i nauczyliśmy się dogadywać. No i chyba
wisiałam mu jakiś hajs.
On the street where
you live
girls talk about their
social lives
– Gdzie cię wywiało na tak długo? – zapytał, ale nie poczekał na moją
odpowiedź, bo zmrużył oczy, przyglądając mi się uważnie, po czym stwierdził: – Fajna
kamizelka.
Byłam tak zajęta przejmowaniem
się swoją „uprowadzoną”, że zapomniałam o swoim nowym odzieniu. Przejechałam
dłonią po czerwono – czarnym materiale wszytym na dole kamizelki.
– Komuś ją ukradła?
– Nie ukradłam! – żachnęłam się
natychmiast. – Czasowo zmieniła właściciela. – Upiłam łyk i kątem oka
zauważyłam, że Hos patrzy na mnie z powątpiewaniem, wyczuwając kłamstwo.
Do diabła z nim, zawsze wiedział,
kiedy kłamię. Nie chciało mi się jednak tłumaczyć wszystkiego od początku, gdyż
na samo wspomnienie robiłam się czerwona jak cegła. Moje dłonie trzęsły się ze
zdenerwowania, więc zaczęłam nucić melodię, którą podsłyszałam ostatnio w
radio. Dopiłam piwo i podniosłam się z miejsca. Do głowy wpadła mi myśl, iż
moja „zakładniczka” pewnie nie tyle co się obudziła, co na pewno byłaby
spragniona, czy głodna. Pomimo moich występków, potworem nie byłam.
Korzystając z wciąż trwającej
imprezy, udało mi się zorganizować jeszcze dwie butelki piwa, puszkę mielonki i
pół chleba. Gdy oddalałam się od obozowiska, wciąż kątem oka widziałam, jak
Hospes siedzi przy płonącej beczce. Nie dostrzegłam także, bym miała
jakikolwiek ogon, wszyscy byli już nieźle wstawieni, by zastanawiać się, czy
nie mam zamiaru komuś czegoś podwędzić.
They're made of
lipstick, plastic and paint,
Powoli otwarłam drzwi baraku, by
narobić jak najmniej hałasu. Pomimo panujących tu ciemności i tak miałam
wrażenie, że jakby Mikhel potrafiła zabijać wzrokiem, to już na progu padłabym
trupem. Cóż, zasłużyłam, choć fakt, że przywiązałam ją do krzesła i
zakneblowałam, kiedy była jeszcze nieprzytomna było tylko i wyłącznie środkiem
największej ostrożności.
– Hej. – Machnęłam trzymanym
przed sobą prowiantem, ale rządza mordu w oczach Insanis utrzymała mnie w
przekonaniu, że już nic nie uratuje mnie od niechybnej śmierci z jej rąk. –
Pomyślałam, że może zgłodniałaś… – Jeszcze przez moment stałam jak sparaliżowana
pod naciskiem morderczego wzroku Mikh, po czym drgnęłam i odstawiłam butelki i
resztę na stoliku obok.
Przecież z zawiązanymi ustami nie
można jeść. Uśmiechnęłam się krzywo i powoli zbliżyłam się do swojej „ofiary”,
ale głuche warknięcie wydobywające się z jej gardła utwierdził mnie w
przekonaniu, że powinnam była uciekać stąd najdalej, jak tylko pozwoliłby mi
pełny bak Regalii.
Westchnęłam głęboko, zaciskając
parę razy palce i już miałam rozwiązać supeł knebla, kiedy jasny snop światła
latarki dobiegł nas gdzieś spod drzwi. Wrzasnęłam, jakbym zobaczyła ducha i
odskoczyłam od Mikhel, przewracając się o własne nogi.
– Ja pierdolę, Cal. – Hospes
spojrzał przez ramię, po czym szybko zatrzasnął za sobą drzwi i podbiegł do
mnie, by pomóc podnieść mi się z powrotem na nogi. – Pojebało cię już do
reszty.
– Prawie przez ciebie na zawał
zeszłam, kretynie! – Szturchnęłam go w ramię tak, że się zatoczył, ale zdołał
utrzymać równowagę.
Światło jego latarki oślepiało
Mikhel, więc przestała rzucać na nas wściekłe spojrzenia, ale dalej wyczuwałam
od niej morderczą aurę. Hos chyba też ją czuł, bo na jego twarzy malowało się
czyste przerażenie.
a touch of sable in
their eyes
– To nie Niff, Cal – stwierdził,
obchodząc krzesło, na którym siedziała Mikh. – Ona jest z cholernej Gwardii
Królewskiej! – Odważył się schylić, by spojrzeć jej prosto w oczy, ale
natychmiast się odsunął, gdy zawarczała głośno. – Chujów sto!
Zaśmiałam się, kiedy Hos także upadł
na tyłek, uderzony groźną prezencją Insanis.
– Widzisz, chociaż raz udało mi
się skłamać. – Próbowałam żartować, ale przyjaciel rzucił mi tylko pobłażliwe
spojrzenie.
Podrapał się po głowie, jakby się
nad czymś intensywnie zastanawiał, po czym odważył się ponownie spojrzeć na
ciągle emanującą złością Mikhel.
– Jak ją w ogóle… uprowadziłaś?
Bo na plecach jej tu nie przytargałaś.
– Cóż… – Jeszcze przez moment
debatowałam w głowie, czy powiedzieć Hosowi prawdę, ale nie potrafiłabym długo
wytrzymać i nie było sensu pleść kolejnych kłamstw. – Zaznaczam, że w obronie
własnej, walnęłam ją w głowę…
– Czym?
– Gałęzią…
– I?
– I wpadła do otwartego
bagażnika…
Hospes zmrużył oczy.
– Jakiego bagażnika?
– Bagażnika samochodu.
– Calor… ty nie masz samochodu.
– Teraz już mam.
– Skąd go ukradłaś?
– Oj tam, znowu ukradłaś…!
– No nie powiesz, że auto też
czasowo zmieniło właściciela tak, jak ta… – Blondyn podszedł do mnie,
przyglądając się bliżej, w słabym świetle latarki, kamizelce, którą miałam na
sobie. – Calor. Czy ty skroiłaś członka Ochrony Korony?
Przez dłuższy moment rzucaliśmy
sobie wyzywającymi spojrzeniami, ale przerwały nam zagłuszone przez srebrną
taśmę niewyraźne pomruki wskazujące na to, że Mikhel chciałaby dołączyć do tej
pasjonującej dyskusji.
– A może zapytamy twoją nową
koleżankę co sądzi na ten temat? – Hos uśmiechnął się półgębkiem, po czym
szybkim ruchem zerwał taśmę z ust Mikh, a ja poczułam się, jakby wbił mi nóż
prosto między łopatki.
– Zginiecie, wszyscy! – krzyknęła
gwardzistka, kiedy tylko odzyskała czucie w ustach. – Ciebie, złodziejko, będę
torturować najdłużej!
– Ciszej! – Chciałam natychmiast
zasłonić usta Mikhel dłonią, ale szybko się odsunęłam, kiedy spróbowała mi tą
dłoń odgryźć. – Chcesz, żeby zleciał się tu cały bastion?
– Oczywiście! Niech zobaczą, co z
ciebie za oszustka! Pieprzonym Niffem mnie zrobiłaś!
– Przepraszam, okej? – Podrapałam
się po czole, coraz bardziej spanikowana. – To wszystko jest jednym wielkim
nieporozumieniem…
– Nieporozumieniem?! Dziewczyno,
okradłaś księcia!
– Księcia…? – Wzrok Hospesa
wędrował ode mnie do Mikhel i z powrotem, a jego brwi unosiły się coraz wyżej z
każdą usłyszaną rewelacją.
– Nie, nie księcia, króla
Insomnii okradłaś z samochodu jego ojca, a z tego co widzę, – otaksowała mnie
pogardliwym spojrzeniem – jego najlepszego kumpla też skroiłaś.
– Prompto wziął też coś… mojego,
więc jest jeden do jednego. – Pogratulowałam sobie w duchu dobrej riposty, ale
moje policzki natychmiast spąsowiały.
Spodziewałam się jakiegoś
większego oburzenia ze strony Mikhel, ale ku mojemu zaskoczeniu, kobieta tylko
się roześmiała.
– Osobiście poproszę króla o
pozwolenie na wykonanie twojej kary śmierci.
Przerażenie ponownie opadło na
mój żołądek jak bryła lodu. Kara śmierci…? Przecież nie dopuściłam się aż
takich zbrodni, żebym od razu została stracona! Owszem, okradłam księcia, to
znaczy króla oraz zaatakowałam i porwałam Gwardzistkę, ale nie miałam przecież
złych zamiarów! Żadnych trupów po szafach nie chowałam. Nie miałam nic
wspólnego z agresorem z Nifflheimu i na pewno nie działałam na szkodę królestwa
Lucis. Do tego, nie przypominałam sobie, żeby za rządów króla Regisa w Insomnii
obowiązywało coś takiego jak kara śmierci.
But we're living in
another world
Podniosłam głowę, by rozpaczliwym
wzrokiem poszukać wsparcia u Hospesa, ale moje spojrzenie napotkało ciemność.
Obróciłam się, by znaleźć przyjaciela przy uchylonych drzwiach, wpatrzonego w
głęboką noc. Obserwował otoczenie przez okulary z podczerwienią, które nie tak
dawno udało mi się zwinąć z porzuconego statku Imperialistów.
– Co jest?
– Ććśśś. Słyszycie to? – szepnął,
unosząc palec wskazujący.
– Nie – odpowiedziałyśmy
jednocześnie po dłuższym nasłuchiwaniu.
– No właśnie. Impreza ucichła.
– Może już się skończyła? –
zapytałam, wzruszając ramionami, ale nie spodziewałam się, że odpowiedź
nadejdzie tak szybko.
Nagle na zewnątrz zerwał się
silny wiatr. Ziemia pod naszymi stopami lekko zadrżała, a ja dopadłam do drzwi,
by otworzyć je na oścież, mając już gdzieś cały plan ukrycia. Mocny pęd
powietrza wpadł do baraku, kiedy zza niego wyleciał statek Nifflheimskiej
armii, pędzący prosto w stronę Bastionu na Prerii. Hospes pociągnął mnie w głąb
baraku, byśmy mogli schować się w ciemnościach, po czym zaczął w pośpiechu
rozwiązywać więzy krępujące Mikhel.
– Musimy wiać. – Rzucił szybko,
mocując się z liną przy prawej kostce Gwardzistki.
– Musimy ostrzec wszystkich! –
Jak wcześniej byłam przerażona, tak teraz miałam wrażenie, że za chwilę dostanę
ataku paniki.
– Nie zdążymy. Musimy uciekać,
póki jeszcze jest szansa.
– Zabiją ich wszystkich!
– Cal, tam jest cały oddział
Niffów, a nas tylko trójka!
– Ja tam się nie boję oddziału. –
Wreszcie uwolniona od więzów Mikhel wstała, strzeliła kośćmi palców i ruszyła
do wyjścia spokojnym krokiem, jakby podchodziła do baru.
Jednak Hospes w porę zareagował,
łapiąc ją za nadgarstek i odwracając do siebie. Choć Mikhel warknęła
ostrzegawczo i próbowała zabrać rękę, Hos nie zwolnił uścisku.
– Z całym szacunkiem, ale nie
mogę pozwolić, by poszła pani na pewną śmierć.
Tryin' to get your
message through
Pomyślałam sobie, że z tą panią
to trochę przesadził, ale nie tylko mnie zaskoczył jego oficjalny ton. Mikhel,
o dziwo, wpatrywała się w mojego przyjaciela jak zauroczona, co chciałam
skrzętnie wykorzystać i wymknąć się na pomoc reszcie łowców. Wybiegłam z
baraku, ale kilka metrów dalej zahaczyłam o kamień i runęłam jak długa,
boleśnie raniąc sobie brodę.
Nie zdążyłam jednak nawet zakląć
porządnie, kiedy rozległ się głośny wybuch, a Bastion na Prerii stanął w
płomieniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz