Kings Blades. Chapter IV: Don't Be Afraid (cz.2)
Rival of
the King
Miałam już dość biegu. Płuca
paliły ogniem przy każdym oddechu, a głowa pękała z bólu, przypominając sobie o
niedawnym uderzeniu. Jednak nie mogliśmy się teraz zatrzymać, traktując
ciemność nocy jako sprzymierzeńca. Najbliższy obóz znajdował się jeszcze trzy
kilometry od nas, przez co zmuszeni byliśmy ukryć się wśród drzew małego lasku,
na wschód od płonącego teraz w najlepsze, Bastionu na Prerii.
Od początku nie podobała mi się
ta akcja. Począwszy od tego, iż nie dowodziłam grupą, której skład pozostawiał
wiele do życzenia. Nie miałam zielonego pojęcia o umiejętnościach moich
towarzyszy broni i coś mi podpowiadało, że sama poradziłabym sobie o wiele
lepiej. Nie potrafiłam się skupić na analizie sytuacji, póki przez większość
czasu musiałam uważać, by nic cennego nie zostało mi skradzione. Do tego, coraz bardziej bolała mnie głowa, a
pulsujący na potylicy guz dokuczał niemiłosiernie. Nie wspominając już o
rozdzierającym bólu przeszywającym moją skręconą kostkę.
Jedno było pewne. Błąkając się po
okolicy przejętej przez Imperialistów, mogliśmy tylko wpaść w jeszcze większe
kłopoty. Może i sama dałabym radę ich pokonać, ale w dwójką najwidoczniej
nieprzystosowanych do poważnej walki młokosów, nie mogłam ryzykować. Przecież w
Gwardii Królewskiej uczyli mnie jak chronić ludzi, nie ich tracić.
Już od jakiegoś czasu trzymałam
się z tyłu, nie mogąc nadążyć za prującą w głąb lasu dwójką łowców. Irytowało
mnie ciągłe szlochanie Venatrix, która już nie była taka pewna siebie, jak
jeszcze dnia poprzedniego, a tak samo jak jej, nie potrafiłam zaufać jej przyjacielowi,
choć on jako jedyny był dla mnie nadwyraz uprzejmy.
– Hej, ludzie... czekajcie! –
zawołałam, gdy wspinaliśmy się przez zalesione wzgórze. – Gdzie my w ogóle
idziemy?
No one heard a single
word you said.
– Musimy się schować... – rzucił
Hospes, po czym w ostatnim momencie złapał Calor za rękę, by ta nie przewróciła
się o własne nogi. – Musimy uciec.
– Jesteś bardzo odważny –
sarknęłam, zakładając ręce na ramiona. – Czyli nie chcesz pomścić swoich braci?
– Widziałaś, w jakim ona jest
stanie?! – wydarł się, wskazując na Cal, ale chwilę później się opamiętał,
wzdychając. – Z całym szacunkiem, ale w tym momencie jedyne, na czym mi zależy,
to uratować moją przyjaciółkę.
W normalnej sytuacji pewnie
odwróciłabym się na pięcie i poszła sama rzucić się w wir walki z
imperalistami, ale z niewiadomego powodu poczułam ukłucie w sercu. Czy to
możliwe, że w tym momencie zadrościłam tej małej złodziejce kogoś, kto się o
nią troszczy?
– Jesteśmy niedaleko ruin
Keycatrich... – Podrapałam się po czole, czując coraz większe zazenowanie sobą.
– Możemy się tam ukryć.
Dlaczego im pomagałam? Powinnam
ich zostawić i zająć się ratowaniem królestwa...
– Dobry pomysł.
Ten gówniarz naprawdę miał coś w
sobie, co powodowało, że można było się czuć bezpiecznie w jego towarzystwie.
– Ale czekaj chwilę. – Znów się
zatrzymałam w półkroku. – Czy ruiny przypadkiem nie były przejęte przez
Imperium?
– Były. Słyszałem, że książę z
pomocą Cora Nieśmiertelnego rozbili tam imperialistów jakiś czas temu.
Na wspomnienie członka Gwardii
zrobiło mi się ciepło. Dziękowałam bóstwom za nocną porę, podczas której nie
było widać faktu, iż się zarumieniłam.
– Więc, ukryjmy się tam i
poczekajmy do rana.
Przez resztę drogi do ruin już
nikt się nie odezwał. Na nasze szczęście nie napotkaliśmy żadnych wrogów, co
powinno wydać się podejrzane, ale w tamtym momencie uznałam to za
błogosławieństwo. Potrzebowaliśmy chwili oddechu. Momentu, który pozwoli nam
zyskać przewagę.
Tunele pod Keycatrich okazały się
nadwyraz przytulne. Pozostałości po przebywaniu w tym miejscu uchodźców
dostarczyły nam światła, a w najdalszym korytarzu Hospes znalazł parę butelek
starego, nieodkapslowanego jeszcze wina. Jedną z nich wcisnął w ręce Calor,
która zajęła miejsce pod kilkoma skałami i skuliła się w sobie. Już nie
szlochała, ale łzy nadal ciekły jej ciurkiem po policzkach.
They should have seen
it in your eyes
– Wszystko okej? – zapytałam, nie
wierząc samej sobie, że to robiłam.
Dlaczego martwiłam się o jakąś
złodziejkę...?
– Tak, dzięki... – Pociągnęła
nosem i wytarła jego czubek o naciągnięty na dłoń rękaw. – Wszyscy nie żyją,
prawda?
– Obawiam się, że nie przeżyli
tego ataku.
– Cholera... czy to możliwe, że
to jakiegoś rodzaju zemsta?
– O czym ty mówisz, Cal? – Hospes
spojrzał na przyjaciółkę zmrużonymi oczami.
– Przecież rozbiliście bazę
Niffów. To świętowaliście, gdy dotarłam do bastionu.
– Takie są prawa wojny. – Może i
brzmiałam patetycznie, ale zdawało się to przemawiać do Venatrix. – Jednego
dnia masz przyjaciół, następnego musisz ich pochować.
– Nie musisz mi tego wszystkiego
tłumaczyć. – Sięgnęła do kieszeni spodni, z której wyciągnęła telefon.
Wybrała numer, ale po kilku
sygnałach nikt się nie odezwał.
– Do kogo dzwonisz?
– Po pomoc, która na pewno się
przyda. – Jeszcze kilka razy ponowiła próbę połączenia, jednka za każdym razem
jej się nie udawało. – Kurwa! – krzyknęła, kiedy za ostatnim razem włączyła się
automatyczna sekretarka.
Sfrustrowana, rzuciła telefonem o
ścianę.
– Łoł, spokojnie... – Sięgnęłam
po komórkę, która jakimś cudem się nie roztrzaskała.
Naprawdę nie chciałam być
ciekawska, ale mój wzrok mimowolnie ześlizgnął się na ekran.
Zobaczyłam znajomą twarz i
zamarłam.
What was going around
your head.
– Venatrix. – Podałam jej powoli
telefon. – Dlaczego dzwonisz do nieboszczyka?
– Co...? – zapytała mało
inteligentnie, patrząc na mnie rozkojarzonym wzrokiem. – O czym ty mówisz?!
– Nyx Urlic nie żyje.
Telefon upadł pod nogi Calor i
tym razem roztrzaskał się na kawałki. Nienawidziłam przekazywać złych
wiadomości i choć dziewczyny nie lubiłam, teraz zrobiło mi się jej żal. Niemniej
zaskoczył mnie fakt, iż nie wiedziała o śmierci swojego przyjaciela.
To przez kapitana Gwardii
Królewskiej się poznałyśmy.
Hunter of
the King
– Poprosiłabym... nie wiem, jakiś dobry drink. – Uśmiechnęłam się niewinnie
do barmana, który przyjmował moje zamówienie.
– A dowód mogę zobaczyć?
Przewróciłam oczami i sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni, by wyciągnąć
dokumenty. Może i kiedyś posługiwałam się lewym dowodem, ale juz go nie
potrzebowałam, pełnoletnia byłam od kilku tygodni i denerwowało mnie, kiedy za
każdym razem, gdy chciałam kupić alkohol, wymagano ode mnie okazania dokumentu
tożsamości.
Ooh, she's a little
runaway.
– Jesteś pewna, że nie jest podrobiony? – Barman przez dłuższą chwilę
przyglądał się plastikowi i już chciałam mu powiedzieć, żeby się pałował, ale
gdy otworzyłam usta wysoka postać pojawiła się tuż obok mnie, kładąc mi rękę na
wyciąniętej dłoni.
– Gwarantuję panu, że jest pełnoletnia.
– Kapitan Ulric. – Barman od razu stracił pewność siebie i jakby
delikatnie skinął głową przed Nyxem, od razu biorąc się za przygotowanie mojego
drinka.
– Do tego będzie jedno piwo – rzucił, odwracajac się w moją stronę.
– Dobrze, że jesteś, zapłacisz za nas oboje. – Ucieszyłam się, stukajac
wesoło paznokciami po blacie.
– Chyba sobie żartujesz, mała. Nie mam na tyle pieniędzy, by płacić za
twoje wymyślne drinki. – Popatrzał z ukosa na kolorowy napój wyskokowy, który
postawił przede mną barman.
– Wisisz mi trzysta dwadzieścia gilu – przypomniałam mu.
– Oddam ci po dziesiątym. Nie moja wina, że spóźniają się z wypłatami.
– Nie wiedziałam, że królestwo dopadł kryzys. – Zrobiłam niewinną minę
i pociągnęłam ze słomki swojego drinka.
Okazał się nadwyraz dobry i nie było mi żal wydać na niego czyjeś
pieniądze, które właściwie były moim hajsem. Naprawdę lubiłam kapitana Gwardii
Królewskiej, ale z czegoś też musiałam żyć i nie zajmowałam się handlem dla
zabawy. A skoro klienci wracali do mnie, musiałam mieć niezły towar.
– Więc... wracając do interesów – zagaiłam, gdy przy barze nastąpiła
chwila ciszy.
– Nie robię już z tobą interesów – stwierdził Nyx, ale mimowolnie
uśmiechnął się znad szklanki, którą właśnie przykładał do ust. – Gwardziści nie
uzbrajają się kradzionym sprzętem.
– Nie jestem złodziejką! – Natychmiast spuściłam brwi, biorąc się pod
boki. – Ja tylko… po prostu jestem naprawdę niezła w zdobywaniu rzeczy, które
nie są moje. – Podrapałam się po policzku, udając zakłopotanie, ale zaraz potem
puściłam oczko do Nyxa, który parsknął w swoją szklankę.
– To się nazywa czyste paserstwo.
– Och, myślę, że dobijemy niezłego targu, gdy usłyszysz co mam do
zaoferowania. – Przemieszałam drinka słomką, obmyślając szybko plan interesu. –
Mam parę zabawek pod ladą, a z tego co słyszałam, przybyło ci trochę ludzi w
oddziale.
– No, nie wiem, czy jakikolwiek świeżak da się nabrać na twoje
sztuczki.
– Nie wierzysz w moje możliwości? – Niemal poczułam się urażona brakiem
wiary przyjaciela.
Chyba mogłam go tak nazywać. Znaliśmy się od dłuższego czasu, Nyx
często wpadał do sklepu z bronią, w którym pracowałam. Przy każdej wizycie
rzucił jakimś żartem, ładnie sie uśmiechnął, a po jakimś czasie zaczęliśmy się
spotykać w knajpie na jedno czy tam, dwa piwka. Nie chciałam się przyznać do
tego nawet przed samą sobą, ale mężczyzna wpadł mi w oko. Jak prawie całej
damskiej, wolnej populacji Crown City.
Daddy's girl learned
fast
Nie miałam jednak co liczyć na jakikolwiek romans. Nyx Urlic był
kilkanaście lat ode mnie starszy i bardziej traktował mnie po bratersku. Był
świadomy tego, że wychowałam się w bidulu i łatwego startu w dorosłe życie nie
miałam. Byłam mu wdzięczna za to, że nie litował się nade mną, tylko starał się
pilnować, bym nie wpakowała się w jakieś brudne interesy.
Obróciłam się plecami do baru i rozejrzałam się po wnętrzu knajpy. Może
i pracowałam jako sprzedawczyni broni, ale w wolnym czasie lubiłam wiedzieć
wszystko o wszystkich. Taka wiedza bardzo przydawała się w mojej branży. Teraz
przeczesywałam teren w poszukiwaniu nowych klientów, którzy mogli by być
jednoczesnie topiącymi stresy w alkoholu, świeżymi rekrutami oddziału Nyxa.
All those things he
couldn't say.
W końcu sam Ulric wskazał mi cel, gdyż
pośród tłumu odnalazł wzrokiem jakieś dwie dziewczyny, które też ewidentnie
kogoś szukały. Prawdopodobnie kompanów na wieczór i spostrzegłam to nie tylko
ja, ale i Nyx, bo zanim zdążyłam zareagować, on już szedł między stolikami, zapomniawszy
o swoim piwie. Przewróciłam oczami i niewiele myśląc, złapałam obie szklanki i
podążyłam za przyjacielem.
– Co to za gra? – usłyszałam, jak wciął
się dziewczynom do rozmowy, zainteresowany ich konwersacją.
Parsknęłam śmiechem, kiedy obie na widok
przełożonego stanęły na baczność, jakby lekko przerażone jego otwartością.
Jednak widząc, jak Nyx odwraca wolne krzesło oparciem w drugą stronę i siada
okrakiem przy stoliku, poczułam zazdrość i wiedziałam, że nie mogę tego tak
zostawić.
– Chryste, dziewczyny, bez spiny!
Musiałam się opanować, by nie zgnieść
niesionych w dłoniach szklanek. Po części byłam zła na siebie, że tak
reagowałam, przecież Nyx był tylko moim przyjacielem…
– Jesteście po pracy, ja zresztą też…
Nie byłabym jednak sobą, gdybym się nie
wtrąciła.
– Oho, no to spierdoliłeś koleżankom
wieczór… Czemu mnie to nie dziwi. – Postawiłam piwo przed Nyxem, trochę mocniej
niż zamierzałam, po czym dosiadłam się do stolika.
Kątem oka dostrzegłam, że Urlic spogląda
na mnie z dezaprobatą, wydymając przy tym usta w śmiesznym grymasie.
Westchnęłam, zdając sobie sprawę, że kapitan Gwardii Królewskiej nie kwapi się
mnie przedstawić.
– Cześć. – Wyciągnęłam rękę do jednej z
dziewczyn. – Jestem Calor Venatrix, p…
Ooh, she's a little
runaway…
– Przyjaciółka! – wbił mi się w słowo Nyx,
jednocześnie gromiąc mnie spojrzeniem.
– Taak….? – Uniosłam brwi, po czym
upiłam łyk drinka. – No dobra, jak tam wolisz. – Musiałam wyjść z tej
niezręcznej sytuacji z twarzą, by nie dopuścić swojej urażonej dumy do głosu.
Jedyne, co mogło mi poprawić w tym
momencie humor, to dobrze ubity interes. Spojrzałam lekko konspiracyjnie na
podwładne Nyxa.
– Ale mogę wam załatwić niezły sprzęt,
może trochę zużyty, ale sama rodzina królewska polerowała te rękojeści, a
ostrze wciąż nasączone jest mocą cytadeli…
– Dosyć, dosyć! – krzyknął Ulric,
wyciągając ręce, by oddzielić mnie od dziewczyn. – Nie będziesz rozprowadzać
swojego szmelcu wśród moich ludzi.
– Sam się u mnie zaopatrujesz –
zaśmiałam się, mieszając w swoim drinku.
– M–Można wiedzieć, czym handlujesz? –
zapytała ostrożnie dziewczyna, której przenikliwy, dwubarwny wzrok przyprawiał
mnie o dreszcze.
Już miałam odpowiedzieć, kiedy Nyx znowu
wciął mi się w słowo.
– Antyki. Same starocie, nie warto się
interesować.
– Ale ty je kupujesz? – Różnokolorowe oczy
spoglądały przenikliwie na Nyxa. – Cóż, widocznie ma dziewczyna żyłkę do
handlu, skoro dajesz sobie wcisnąć, jak to nazwałeś, chłam. Kapitanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz