Ciszę zalegająca w mieszkaniu na drugim piętrze
kamienicy brutalnie przerwał ostry dźwięk budzika, dochodzący z pokoju
najbliżej łazienki. Wrogo brzmiący pomruk i trzask, wskazujący na rzucenie
urządzeniem o ścianę, przerwał irytujące dryndanie. Chwilę później drzwi pokoju
otwarły się i promienie porannego słońca zalały przedpokój, a w blasku stanął
autor wrogo brzmiących pomruków.
Gerard Voight ziewnął szeroko i przeczesał dłonią
nigdy nie ogarnięte, troszkę przydługie, brązowe włosy. Jego oczy nadal były
jakby zamglone, więc poczłapał do łazienki. Gdy już zmył z twarzy resztki snu,
skierował swoje kroki do kuchni, po drodze zaglądając do pokoju swojej siostry,
która poprzedniego wieczoru wybyła do „Domu Wariatów”.
Na rozłożonej kanapie spały dwie istotki, niesamowicie
wkomponowane w rockowy wystrój pokoju Ingrid. Gerard od zawsze uważał, że Iggy
i Michelle tworzą oryginalny duet czarownic. Tym razem potrafiły ułożyć się na
wąskim łóżku tak, żeby każdej było wygodnie. Ingrid skuliła się, cała okryta
kołdrą tak, że wystawały jej jedynie stopy, a Michelle leżała na wznak z
rozpostartymi ramionami, a swoje stopy schowała pod kołdrę.
Tak, dopełniały się idealnie.
Gerard zachichotał cicho i kręcąc głową, wszedł do
kuchni. Trochę pluł sobie w brodę, że zasnął, zanim jego siostra i przyjaciółka
wróciły do domu, bo przecież miał te dzieciaki pod opieką, ale dobrze wiedział,
że Ingrid, pomimo swojej beznadziejnej orientacji w terenie, zawsze trafia do
domu. Sam się sobie dziwił, że daje radę. Od samobójstwa ich matki minęło już
dobrych parę lat.
Nastawił wodę na kawę i usiadł przy stole pod oknem.
Podparł głowę na dłoni i wsłuchiwał się w ciszę, tak błogą na jego zmęczoną
głowę. Gdy woda się zagotowała, zalał zmielone ziarna, wsypał półtorej łyżeczki
cukru i sięgnął do lodówki po mleko, ale okazało się, że kartonik stoi pusty.
Zaklął cicho.
Trudno, pomęczy się z czarną.
Już przybliżał kubek do ust, już miał upić łyk
zbawiennego napoju, kiedy z pokoju Ingrid dobiegł go dźwięk skrzypiącego
materaca i jęk, wskazujący na złe samopoczucie. Wskaźnik irytacji Gerarda
wzrósł ponad normę, ale sprawdził, czy przypadkiem nie będzie musiał ratować
świata, podstawiając komuś miskę obok łóżka.
Michelle siedziała po turecku, a jej włosy z prawej
strony sterczały pod dziwnym kątem i Gerard naprawdę wolał nie wiedzieć, czym
były natapirowane. Mina dziewczyny wyrażała natomiast jeden, wyraźny przekaz –
spadać mi z drogi, bo was ocheftam.
– Będziesz rzygać? – zapytał Ger, starając się
powstrzymać błąkający się po jego twarzy uśmiech rozbawienia.
Michelle pokręciła przecząco głową i przeniosła wzrok
z okna na Gerarda.
– Która jest godzina?
– Dziesięć po siódmej.
– Mam trening cheerleaderek…
– Na dziewiątą…
– Zrobisz mi kawę? – Michelle spojrzała błagalnym
wzrokiem na Gerarda, który tylko westchnął, ale posłusznie wrócił się do
kuchni, gdzie ponownie postawił czajnik na gazie.
Kiedy pół godziny później Michelle pojawiła się w
kuchni już w pełni ogarnięta, kawa czekała na nią na kuchennym stole, przy
którym siedział też Gerard, wpatrując się ze skupieniem w ekran laptopa.
– Nie macie mleka? – Dziewczyna zajęła jedno krzesło i
powąchała gorący napój. – Trudno, pomęczę się z czarną…
Siedzieli w ciszy przez dłuższą chwilę. Carter
przypatrywała się przyjacielowi znad kubka rozmyślając nad tym, jak dobrze
sobie chłopak radzi. Znała Voightów praktycznie od zawsze i nie sądziła, by na
świecie były osoby bardziej doświadczone przez życie, niż jej przyjaciele. Ich
matka popełniła samobójstwo parę lat temu po tym, jak ich ojciec został
zamordowany pod kasynem, w którym przegrywał rodzinny majątek. Gerard,
mając wtedy ledwo skończone osiemnaście lat, zrezygnował z marzeń o studiach,
by zająć się młodszym rodzeństwem. Nie chciał, by kiedykolwiek ich rozdzielono,
dlatego długo walczył, by uzyskać prawa do opieki, ale udało mu się. Choć
często powtarzał, że Ingrid i ich młodszy brat Gabriel są wrzodami, to nie
oddałby ich nikomu.
– O siema, Gabe – rzucił Gerard nie podnosząc wzroku
znad komputera.
W kuchni pojawił się Gabriel. Kiwnął tylko głową na
powitanie i zajrzał do lodówki.
– Nie ma mleka – poinformował go Ger, po czym zaklął
siarczyście.
– A ty co? – zdziwiła się Michelle.
– Minęło już siedem lat! Zabiłem ponad tysiąc osób od
tego czasu! A nie potrafię przejść jednego, głupiego bossa, z jednych głupich
podziemi!
Carter parsknęła śmiechem, a Gabriel pokręcił głową.
– Dorośnij wreszcie, Ger. To tylko gra.
– To nie jest „tylko gra”, smarku – warknął Gerard. –
A gdzie ty już idziesz? – zapytał, widząc brata w pełni przyszykowanego do
wyjścia.
– Nick mnie zgarnie, jedziemy robić ten nieszczęsny
referat z historii.
– Och, pozdrów mojego bliźniaka – rzuciła znad kubka
Michelle, słysząc imię swojego brata.
– A ty nie jedziesz?
– Nie, zostawiłam wczoraj swoją Ibizę u was pod
kamienicą, przyjedziemy z Ingrid później, bo chciała porobić jakieś zdjęcia do
reportażu czy coś…
– Spoko, to trzymajcie się – pożegnał się Gabriel i
zarzucając plecak na ramię, wyszedł z domu.
– Ty chyba nie myślisz, że będziesz prowadzić – Gerard
zamknął laptopa i spojrzał znacząco na Michelle.
– Jak to nie?
– Założę się, że jeszcze nie wytrzeźwiałaś…
– Daj spokój, nic mi nie ma. – Dziewczyna przewróciła
oczami. – Wypiłam wczoraj raptem, trzy piwa…? – Siorbnęła kawy, a Gerard
westchnął z powątpiewaniem.
– Po prostu… jedź uważnie, okej?
– Nie martwisz się o moje samopoczucie, tylko o to, że
mój ojciec dowie się, że bez jego wiedzy podrasowałeś mi auto?
Po śmierci rodziców, Gerard podjął pracę w warsztacie
pana Cartera i w tym momencie, po raz pierwszy w życiu, tego pożałował. Nigdy
nie potrafił odmówić Michelle, kiedy o coś go prosiła, a teraz pluł sobie w
brodę, że dał się ubłagać na ulepszenie jej samochodu. Dobrze wiedział, że
dziewczyna ma ciężką nogę, ale nie mógł już słuchać narzekań na to, że stara
Ibiza wlecze się po drogach jak żółw. Miało to jednak zostać ich tajemnicą,
szczególnie przed panem Carterem, bo choć oboje wiedzieli, że ojciec Michelle
nigdy by się na nich nie zezłościł, to mimo wszystko, Gerard czuł się, jakby
zrobił coś złego.
– Wyluzuj. Poradzę sobie. – Michelle posłała
przyjacielowi szczery uśmiech.
– Taa, jasne – usłyszeli sarkastyczny ton Ingrid,
która właśnie weszła do kuchni. – Boisz się porozmawiać ze swoim, pożal się
boże, chłopakiem, jak ty chcesz sobie poradzić? – Otwarła lodówkę, kryjąc się
za drzwiczkami przez wściekłym spojrzeniem Michelle. – Dlaczego w tym domu nie
ma mleka?
– Znowu pokłóciłaś się z Lucasem? – zapytał
zaciekawiony Gerard, spoglądając na zmianę na dziewczyny.
– A myślisz, dlaczego wyciągnęła mnie do Domu
Wariatów, co? – Ingrid trzasnęła drzwiczkami i podparła się pod boki.
– O co tym razem poszło?
– Ach, nawet nie wiem, już się pogubiłam…
– Halo, ja tu nadal jestem – przypomniała Michelle,
wstając od stołu. – Jeśli macie ochotę jeszcze mi powjeżdżać, nie ma sprawy, ja
nie będę tego słuchać.
– Hej, to nie twoja wina, że Lucas to nadęty bufon. –
Ingrid nigdy nie lubiła chłopaka przyjaciółki i jakoś niespecjalnie się z tym
kryła. Była szczerą osobą, nie bała się mówić tego, co myślała.
– Już nigdy nic ci nie powiem – stwierdziła blondynka,
zabierając swoją torbę spod drzwi. – Idziesz, czy nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz