Doremide siedziała na starym drewnianym krześle, spoglądając od czasu do czasu na wnuczkę. Krzesło zrobione własnoręcznie przez dziadka Elissy miało już za sobą lata swojej świetności, ale nadal służyło dobrze swojej właścicielce. Zrobione było z drewna cydrianu, lecz nie rosnącego na skraju polany. Tych drzew nie dało się ściąć za pomocą żadnych narzędzi. Ich gruba i trwała niczym stal kora, nie poddawała się łatwo. Jedynie energia przy uderzeniu pioruna była w stanie pokonać tę warstwę ochronną, łamiąc jedno lub dwa drzewa podczas burz, które nie zdarzały się tu często. Resztę drewna do codziennego użytku sprowadzano z miasta leżącego na zachód od polany.
– To już ostatni kawałek drewna – powiedziała Elissa, wrzucając materiał do rozpalonego wcześniej ogniska.
– Musimy posłać po więcej, ja nie dam rady dłużej podróżować przez las. Musisz wziąć konie i pojechać po więcej surowca – powiedziała Doremide. Mówiąc to, ze spokojem na twarzy, miała świadomość, że Elissa nigdy nie wyjechała poza miejsce swojego zamieszkania. Dziewczyna nie odwracając się od paleniska, pokręciło głową na boki.
– Dasz radę, wierzę w twoją siłę – odparła babcia.
– Jaką siłę? – zapytała strapiona dziewczyna.
– Twoja wewnętrzną siłę, ona poprowadzi cię przez las i wskaże kierunek do miasta Lasos.
Lasos nie było miastem o dużych rozmiarach, a jedynie miasteczkiem liczącym około pięćdziesięciu mieszkańców. Jego ludność trudniła się głównie wycinką drzew oraz sprzedażą do sąsiednich osad. Na południe od Lasos znajdowały się piękne lasy, a różnorodność drzew była tak ogromna, iż żaden drwal nie znał wszystkich gatunków ówdzie rosnących. Występowały tam także drzewa cydrianu, lecz nie miały one takich właściwości jak drzewa rosnące wokół polany.
– Dlaczego nie możemy ściąć drzew rosnących blisko domu? – zapytała Elissa.
– Odkąd pamiętam, te drzewa tu stoją. Jedynie energia z niebios potrafi je złamać. Było tak, gdy żył twój dziadek, gdy mieszkała z nami twoja matka i zapewne będzie tak przez wiele kolejnych lat. Ten drewniany mur chroni nas i mam nadzieję, że nigdy nie przestanie.
– Gdzie ona jest? – zapytała wnuczka.
Doremide wiedziała, że mówi o swojej matce. Zaciskając usta, spojrzała na nią ze współczuciem w oczach.
– Myślę, że jesteś na tyle dorosła, aby otrzymać przedmiot, który twoja matka poleciła mi zachować, właśnie dla ciebie. – Robiąc głęboki oddech, odsunęła krzesło do tyłu, podnosząc się powoli do pozycji stojącej. – Muszę ci coś dać.
Idąc powoli, babcia kierowała się w stronę drewnianej komody. Drewno miało lekko zielonkawy kolor, w wyniku upływającego czasu, a także warunków panujących w domu. Wilgoć i niska temperatura nie pomagały w utrzymaniu dobrej kondycji drewna. Doremide chwyciła kamienną kulkę, przymocowaną do jednej z szuflad i pociągnęła szybko do siebie. W szufladzie leżało małe, drewniane pudełeczko, obite żółtą tkaniną. Kobieta chwyciła je delikatnie, jakby miało za chwile rozpaść się jej w rękach. Położyła ów pakunek na wyprostowanej dłoni, po czym wróciła pod palenisko, aby usiąść koło Elissy.
– Spójrz dziecko, oto największy skarb, jaki miałam szanse przechowywać w moim życiu. Czy potrafisz dochować sekretu? - zapytała Doremide.
– Oczywiście, że umiem dochować sekretu. To ludzie, którym go przekazuję, tego nie potrafią. – Odpowiedź była niezbyt uprzejma, biorąc pod uwagę wyjątkowe okoliczności, ale babcia poznała już wnuczkę z tej strony. Poczucie humoru w ciekawy sposób splatało się z inteligencją, lecz subtelność jej wypowiedzi pozostawiały wiele do życzenia.
Elissa spojrzała na opiekunkę. Robiła wrażenie lekko zawiedzionej wielkością pudełeczka, aczkolwiek z ciekawością w oczach obserwowała je na dłoni.
– Taki wielki skarb, a takie małe pudełeczko – stwierdziła z niedowierzaniem.
– Nie forma się liczy, a wartość.
Zaintrygowało Elissę jak coś tak małego, może mieć tak ogromną wartość. W jej życiu wielką wartość materialną miało drewno do ogrzania chaty, jedzenie jak chleb, mleko oraz warzywa, ale nie drobne przedmioty jak ten, który krył się w schowku. Doremide podniosła wieczko pudełka. Jej ręce drżały podczas uchwytu. Dziewczyna ujrzała kamień czysty jak powietrze, którym oddychała, przejrzysty jak jej umysł. Oszlifowany był na kształt prostokąta i zawieszony na skórzanym rzemyku. Nie widziała tak pięknego naszyjnika od czasu, kiedy widziała matkę po raz ostatni.
– Oto Krystalit, naszyjnik wykonany z kryształu wydobytego z gór Lanzagoza. – Przedstawiła przedmiot Doremide.
– Gór Lanzagoza? – zapytała dziewczyna, wpatrując się w niego przez chwile, aby następnie wyjąć go z pudełka. – Jest piękny.
– Jest bardzo wyjątkowy dla mnie i dla ciebie również.
– Widziałam już taki naszyjnik, gdy byłam dzieckiem – wyszeptała zamyślona Elissa.
– Zgadza się, lecz ten jest najcenniejszy z nich wszystkich. Został specjalnie stworzony dla ciebie, przez złotnika żyjącego w górach Lanzagoza, ale o tym porozmawiamy później. Pora na odpoczynek drogie dziecko. Resztę opowiem ci rano – powiedziała Doremide.
Elissa zauroczona kryształem, zapomniała o pytaniu, które zadała babci na początku. Udała się zatem do swego łoża. Zasypiając myślała o wyjątkowości naszyjnika i być może również o swojej wyjątkowości.
Gdy słońce zaczęło wschodzić, Elissa nadal spała w swym łóżku. Mimo drobnej postury ledwo mieściła się na nim. Przykryta kocem z owczej wełny, zwinięta w kulkę, próbowała zachować jak najwięcej ciepła w chłodne noce i poranki. Doremide weszła cicho do pomieszczenia, aby nie obudzić wnuczki. Patrzyła na nią przez chwilę w milczeniu. Długie, rude włosy zakrywały jej twarz. Leżąc na boku, jedną rękę miała przysuniętą do twarzy, drugą z dłonią zaciśniętą w pięść, lekko zwisającą z krawędzi posłania. Dłoń ochraniała wartościowy naszyjnik, lecz rzemyk przepleciony między palcami, zwisał prawie do ziemi. Babcia chwyciła za rzemyk, aby wyjąć naszyjnik z dłoni wnuczki. W tej samej chwili poczuła żar palący jej palce, niczym rozżarzone węgielki. Błyskawicznie puściła rzemyk. Do pomieszczenia wdarł się, przez małe drewniane okno, podmuch gorącego powietrza. Przerażona Doremide chciała wyrwać naszyjnik z rąk dziewczyny, ale wtedy usłyszała cichy głos.
– Uwierz w swój los i przeznaczenie, raz połączony wznieci płomienie. Sen się ukaże oczekiwany, tajemną siłą zaczarowany.
– Uwierz w swój los i przeznaczenie, raz połączony wznieci płomienie. Sen się ukaże oczekiwany, tajemną siłą zaczarowany.
Kobieta rozejrzała się szybko dookoła, lecz nie zauważyła niczego nadzwyczajnego. Nic, co mogłoby się zakraść do domu pod jej nieuwagę. Podeszła do łóżka dziewczyny i uklękła przy nim.
–Wypełniło się – rzekła Doremide – od tej pory dziewczyna będzie chroniona w dzień i w nocy, puki naszyjnik nie zostanie jej odebrany.
Elissa nawet nie otworzyła oczu, dalej spała głęboko, nie zdając sobie sprawy z tego, co się wydarzyło. Opiekunka postanowiła nie budzić jeszcze wnuczki. Cofnęła się cicho do tyłu, zamykając delikatnie drzwi. Mogłoby się zdawać, że dobiegły już końca, dni niepewności o los dziewczyny. Miała nadzieję, że jej życie zostało przekierowane na właściwą ścieżkę. Doremide wychodząc z pokoju, ujrzała pusty kosz na zioła. Stał koło drzwi wyjściowych z chaty.
– „Muszę ją nauczyć sporządzania leków z ziół oraz eliksirów, które pomogą w nadchodzącej podróży” – pomyślała staruszka.
Chwyciła duży kosz, pleciony z gałązek znalezionych wśród drewna, dostarczonego z Lasos i udała się na polanę. Ilość ziół tutaj rosnących była ogromna. Doremide zawsze powiadała, że w domu znajdziesz wszystko, co potrzebne. Odnosiło się to także do polany wokół niego. Nigdy nie musiała wędrować po zioła do innych miast, ponieważ wszystko, co było jej kiedykolwiek potrzebne, rosło na miejscu. Kwiaty rosomarku na lekkie zadrapania i siniaki. Zioło najczęściej używane przez Doremide, gdy Elissa była dzieckiem. Ciekawe właściwości rośliny polegały również na tym, iż zerwanie jednej jego gałązki, stymulowało roślinę do wypuszczenia co najmniej trzech kolejnych na jej miejsce. Mimo wielkich potrzeb, w domu nigdy jej nie brakowało. Zebrała prawie pół koszyka, ponieważ przygotowanie eliksiru było bardzo ciężkie, szczególnie dla początkującego. Przypuszczała, że nauki pochłoną większość zebranego surowca, zanim Elissa przygotuje jeden idealnie skomponowany. Eliksir zdrowia powstawał ze zmielonego rosomarku, wody ze Źródeł Lasońskich oraz liści opadłych z drzew cydrianu. Źródła Lasońskie przepływały na skraju miasteczka Lasos. Lekkim nurtem snuły się po skałach, tworząc małe źródełka, z których można było pobrać wodę.
– „Wody źródlanej wystarczy jedynie na ćwiczenia, oby mała skomponowała jeden idealny eliksir, zanim wszystkie składniki zostaną wykorzystane” – pomyślała Doremide
– Jeszcze tylko garść liści cydrianu – powiedziała pod nosem, zmierzając w kierunku drzew.
Mimo że rzędy drzew wyglądały jak mroczni rycerze strzegący przejścia do polany, kobieta wiedziała, że nie grozi jej niebezpieczeństwo z ich strony. Podeszła pod same korony, po czym schyliła się powoli do ziemi. Na samym skraju łąki, leżały długie, ciemne liście połyskujące w promieniach słońca. Ich kształt do złudzenia przypominał ostrze sztyletu, a ich ostre krawędzie z łatwością przecinały delikatną ludzką skórę. Najlepszym sposobem na chwycenie liścia, było złapanie jego ogonka. Tych rosnących na drzewach, nie dało się zerwać, ponieważ ogonek trzymał się zbyt mocno gałązki. Próby kończyły się zwykle ciężkim pocięciem dłoni. Doremide wyjęła z kieszeni kawałek materiału. Delikatnie chwytała ogonki liści, jeden za drugim, aż uzbierała około tuzina. Zawinęła materiał dookoła, aby następnie położyć go w koszyku. Mimo że drzewa cydrianu fizycznie różniły się od innych drzew tego samego gatunku rosnących w okolicy, to właściwości lecznicze miały zupełnie takie same. Doremide miała wszystko, co było potrzebne do sporządzenia eliksiru zdrowia. Zmierzając powoli do chaty, ujrzała Elissę biegnącą w jej kierunku.
– Babciu, babciu! – krzyczała z daleka. Biegnąc, machała rękami na boki. – Miałam niesamowity sen!
– Cóż takiego się stało, drogie dziecko? – zapytała zaniepokojona kobieta.
– Matka moja, widziałam ją we śnie! Gdy byłam dzieckiem, siedziała na łóżku wraz ze mną. Była piękna i młoda, a jej długie brązowe włosy, jaśniały w słońcu – opowiadała podekscytowana – Trzymała w dłoni naszyjnik, piękny jak mój. Wypowiadała jakieś dziwne słowa. Mówiła, że kryształ wydobędzie prawdziwą siłę, oraz że nic nie będzie już takie samo. Potem wstała z łóżka, mówiąc, że musi odejść, aby mnie chronić, by nikt nie poznał prawdy.
Elissa drżała, a jej usta przybrały kolor nieba przed burzą.
– Twój sen – powiedziała Doremide – to wydarzyło się w przeszłości. Naszyjnik pokazał ci prawdę, o którą pytałaś. Twoja matka odeszła, by cię chronić. Zrobiła to, aby nikt nie dowiedział się, jaka wielka moc w tobie drzemie.
– Dlaczego nie mogła zostać? Kto by się dowiedział o prostej dziewczynie, żyjącej w chatce na odludziu?
– To nie takie proste. Twoja matka była znana, a za nią zawsze podążały ciekawskie oczy.
– Dlaczego obserwowali moją matkę? – Elissa przyklękła na trawie, łapiąc głęboki wdech.
– Twoja matka miała wiedzę, która nie była przeznaczona dla wszystkich. Wiedzę o istnieniu rzeczy nie .... pospolitych – zniżyła ton głosu – chodźmy do chaty, nazbierałam ziół.
Kobieta rozejrzała się dookoła, upewniając się, że nikt nie ich nie obserwuje.
– Nauczę cię sekretów zielarskich, wkrótce także będziesz miała nieprzeciętne zdolności – odparła Doremide, zmierzając powoli w stronę domu.
–Wypełniło się – rzekła Doremide – od tej pory dziewczyna będzie chroniona w dzień i w nocy, puki naszyjnik nie zostanie jej odebrany.
Elissa nawet nie otworzyła oczu, dalej spała głęboko, nie zdając sobie sprawy z tego, co się wydarzyło. Opiekunka postanowiła nie budzić jeszcze wnuczki. Cofnęła się cicho do tyłu, zamykając delikatnie drzwi. Mogłoby się zdawać, że dobiegły już końca, dni niepewności o los dziewczyny. Miała nadzieję, że jej życie zostało przekierowane na właściwą ścieżkę. Doremide wychodząc z pokoju, ujrzała pusty kosz na zioła. Stał koło drzwi wyjściowych z chaty.
– „Muszę ją nauczyć sporządzania leków z ziół oraz eliksirów, które pomogą w nadchodzącej podróży” – pomyślała staruszka.
Chwyciła duży kosz, pleciony z gałązek znalezionych wśród drewna, dostarczonego z Lasos i udała się na polanę. Ilość ziół tutaj rosnących była ogromna. Doremide zawsze powiadała, że w domu znajdziesz wszystko, co potrzebne. Odnosiło się to także do polany wokół niego. Nigdy nie musiała wędrować po zioła do innych miast, ponieważ wszystko, co było jej kiedykolwiek potrzebne, rosło na miejscu. Kwiaty rosomarku na lekkie zadrapania i siniaki. Zioło najczęściej używane przez Doremide, gdy Elissa była dzieckiem. Ciekawe właściwości rośliny polegały również na tym, iż zerwanie jednej jego gałązki, stymulowało roślinę do wypuszczenia co najmniej trzech kolejnych na jej miejsce. Mimo wielkich potrzeb, w domu nigdy jej nie brakowało. Zebrała prawie pół koszyka, ponieważ przygotowanie eliksiru było bardzo ciężkie, szczególnie dla początkującego. Przypuszczała, że nauki pochłoną większość zebranego surowca, zanim Elissa przygotuje jeden idealnie skomponowany. Eliksir zdrowia powstawał ze zmielonego rosomarku, wody ze Źródeł Lasońskich oraz liści opadłych z drzew cydrianu. Źródła Lasońskie przepływały na skraju miasteczka Lasos. Lekkim nurtem snuły się po skałach, tworząc małe źródełka, z których można było pobrać wodę.
– „Wody źródlanej wystarczy jedynie na ćwiczenia, oby mała skomponowała jeden idealny eliksir, zanim wszystkie składniki zostaną wykorzystane” – pomyślała Doremide
– Jeszcze tylko garść liści cydrianu – powiedziała pod nosem, zmierzając w kierunku drzew.
Mimo że rzędy drzew wyglądały jak mroczni rycerze strzegący przejścia do polany, kobieta wiedziała, że nie grozi jej niebezpieczeństwo z ich strony. Podeszła pod same korony, po czym schyliła się powoli do ziemi. Na samym skraju łąki, leżały długie, ciemne liście połyskujące w promieniach słońca. Ich kształt do złudzenia przypominał ostrze sztyletu, a ich ostre krawędzie z łatwością przecinały delikatną ludzką skórę. Najlepszym sposobem na chwycenie liścia, było złapanie jego ogonka. Tych rosnących na drzewach, nie dało się zerwać, ponieważ ogonek trzymał się zbyt mocno gałązki. Próby kończyły się zwykle ciężkim pocięciem dłoni. Doremide wyjęła z kieszeni kawałek materiału. Delikatnie chwytała ogonki liści, jeden za drugim, aż uzbierała około tuzina. Zawinęła materiał dookoła, aby następnie położyć go w koszyku. Mimo że drzewa cydrianu fizycznie różniły się od innych drzew tego samego gatunku rosnących w okolicy, to właściwości lecznicze miały zupełnie takie same. Doremide miała wszystko, co było potrzebne do sporządzenia eliksiru zdrowia. Zmierzając powoli do chaty, ujrzała Elissę biegnącą w jej kierunku.
– Babciu, babciu! – krzyczała z daleka. Biegnąc, machała rękami na boki. – Miałam niesamowity sen!
– Cóż takiego się stało, drogie dziecko? – zapytała zaniepokojona kobieta.
– Matka moja, widziałam ją we śnie! Gdy byłam dzieckiem, siedziała na łóżku wraz ze mną. Była piękna i młoda, a jej długie brązowe włosy, jaśniały w słońcu – opowiadała podekscytowana – Trzymała w dłoni naszyjnik, piękny jak mój. Wypowiadała jakieś dziwne słowa. Mówiła, że kryształ wydobędzie prawdziwą siłę, oraz że nic nie będzie już takie samo. Potem wstała z łóżka, mówiąc, że musi odejść, aby mnie chronić, by nikt nie poznał prawdy.
Elissa drżała, a jej usta przybrały kolor nieba przed burzą.
– Twój sen – powiedziała Doremide – to wydarzyło się w przeszłości. Naszyjnik pokazał ci prawdę, o którą pytałaś. Twoja matka odeszła, by cię chronić. Zrobiła to, aby nikt nie dowiedział się, jaka wielka moc w tobie drzemie.
– Dlaczego nie mogła zostać? Kto by się dowiedział o prostej dziewczynie, żyjącej w chatce na odludziu?
– To nie takie proste. Twoja matka była znana, a za nią zawsze podążały ciekawskie oczy.
– Dlaczego obserwowali moją matkę? – Elissa przyklękła na trawie, łapiąc głęboki wdech.
– Twoja matka miała wiedzę, która nie była przeznaczona dla wszystkich. Wiedzę o istnieniu rzeczy nie .... pospolitych – zniżyła ton głosu – chodźmy do chaty, nazbierałam ziół.
Kobieta rozejrzała się dookoła, upewniając się, że nikt nie ich nie obserwuje.
– Nauczę cię sekretów zielarskich, wkrótce także będziesz miała nieprzeciętne zdolności – odparła Doremide, zmierzając powoli w stronę domu.
Zwykle Elissa pomagała babci dźwigać kosz pełen ziół, ale nie tym razem. Podążała tuż za nią, ze wzrokiem odległym, jakby chciała ujrzeć, co się kryje pod warstwami ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz