Byłem typem człowieka, któremu wystarczało kilka
godzin dobrego snu, aby czuł się wyspany, rześki i pełen energii. Byłem również
tym typem człowieka, który obojętnie, ile by nie przespał, po przebudzeniu
zawsze wyglądał jak wygłodniałe zombie szukające na bezdrożach tego
korytarzowego zadupia odżywczego mózgu. Mój stan względnego nieogarniania trwał
od dziesięciu do dwudziestu minut. No, chyba że spotykałem w drodze do łazienki
jakieś pobudzające moje zmysły czynniki, wtedy ożywiałem się nawet po kilku
sekundach. Dzisiaj był właśnie jeden z tych pięknych dni.
Przystanąłem w miejscu, ponieważ usłyszałem
ciche, bose stąpanie po lodowatych kafelkach. Mój wzrok prześlizgnął się po
bladych stopach, a potem zawędrował ścieżką śnieżnych nóg w górę. Rozkoszowałem
się widokiem obcisłych, czarnych spodenek, które uciskały zgrabne, kobiece
pośladki. Potem zawędrowałem jeszcze wyżej, przyglądając się uśmiechniętemu
pępkowi, który nie zdołał się ukryć pod białą, poszarpaną bluzką z rysunkiem
różowego jednorożca okalanego brokatem. Na zarysowane pod piżamą nagie piersi
patrzyłem jak wilk, który chętnie by je rozszarpał, gdyby doskoczył do swojej
ofiary w przeciągu kilku sekund. Na koniec, pełen zadowolenia, pieściłem
wzrokiem zgrabną, długą szyję, malinowe, drobne usta zaciśnięte w wąską kreskę,
zadarty do góry świński nosek, okalające blade policzki falowane blond włosy i
ziejące pustką brązowe oczy. Ciemne brwi nawet nie drgnęły, gdy z pełną
satysfakcją oblizywałem rozszerzone w bestialskim uśmiechu usta. Słowo
daję, gdyby teraz zobaczyła mnie jakaś mała dziewczynka z podstawówki, zapewne
uciekłaby z płaczem do swojej matki, krzycząc: „Mamo, mamo, to jakiś pedofil!”.
I może wcale by się nie pomyliła, bo Nieobliczalna wyglądała właśnie jak takie
małe, seksowne dziecko z tym swoim uroczym, zdobiącym jej cycki jednorożcem
strzelającym z rogu tęczą.
W mojej głowie brzęczała pasująca do sytuacji
piosenka wąsatego Gunthera, która pozwoliła mi nacieszyć się pobudzającymi mnie
wdziękami w spowolnionym trybie akcji.
Uuuu, you touch my tralala, maleńka.
A potem ta seksowna muzyka została przerwana
przez brzęk przeładowanego pistoletu, który został skierowany w moją stronę.
Wiedziałem, że mam zaledwie pięć sekund na reakcję.
Adrenalina przeplatana z radosnym pobudzeniem
powędrowała wraz z krwią do mojego serca. W momencie wystrzału wyrzuciłem w
górę ręcznik, który dzierżyłem jeszcze chwilę temu w ręku, jak czerwoną płachtę
na byka. Męski żel pod prysznic stał się moją bronią i to właśnie nim rzuciłem
w stronę nieobliczalnej blondynki, która jak co dzień rzucała mi wyzwanie pt.:
„Albo zginiesz, albo przeżyjesz”. Nim kula dotknęła mojego ramienia, skoczyłem
w bok. Podparłem się rękami o chłodne kafelki i poczyniłem przewrót wprzód z
wystawioną do przodu stopą odzianą w różowy klapek. Uderzyłem nim w drzwi
znajdujące się naprzeciw mnie, a potem przetoczyłem się do środka. Sięgnąłem
dłonią pod biurko i wyciągnąłem z pudełka, na którym widniała kartka: „Ukochane
zabawki Niepohamowanego <3”, broń MAG-08 dobrej, polskiej produkcji.
Natychmiastowo przewróciłem się na plecy i skierowałem go w stronę drzwi.
Spod kołdry wynurzyła się głowa zaspanego
Wyobrażalnego, który miał za sobą kolejną nocną eskapadę z gołymi pośladami na
wierzchu – dziś zabił jakiegoś ministra, którym na szczęście nie bardzo się
przejął, ponieważ po wyszukaniu kilku cennych informacji na internetach,
okazało się, że nie był to zbytnio lubiany przez społeczność pan. Gdy mnie
tylko dojrzał, westchnął cicho i przeczesał bladymi, długimi palcami swoje
roztrzepane, białe włosy.
– Znowu zaczynacie od mojego pokoju? – spytał
swoim zwyczajowym, chłodnym głosem, pozbawionym chociażby krztyny emocji.
– A myślisz, że po co przyniosłem tu pudełko ze
swoimi zabawkami? – zaszczebiotałem jak mała dziewczynka. –
Dorwę w końcu tę małą kanalię! – zaśmiałem się morderczo, jawnie kpiąc z
prawdziwego imienia mojej przeciwniczki. Zaledwie chwilę później, nim
Wyobrażalny wyraził swoje zimne oburzenie sytuacją, drzwi rozwarły się,
uderzając z głośnym trzaskiem w ścianę. Glock 17 GEN 4 został skierowany w moją
stronę. Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy, a potem niemal równocześnie
wystrzeliliśmy z naszych broni.
Canaria Eliana Sølvi Alcantar. Krócej: Nieobliczalna.
Jeżeli miałbym ją porównać z jakąś fikcyjną postacią, na pewno byłby to Mario.
Teraz was to porównanie bawi, ale zaraz wam udowodnię, jak wiele jest w nim
prawdy. Cofnijmy się do roku 1983, kiedy Super Mario Bros po raz
pierwszy ujrzał światło dzienne, wynurzając się z odmętów zielonej tuby. Ten
mały, wąsaty niczym Gunther koleżka (sorry, Mario, Gunther urodził się
wcześniej) był włoskim hydraulikiem, którego stworzyli Japończycy, na dodatek
mówił po angielsku i wyglądał jak Meksykanin. Nieobliczalna narodziła się na
Wyspach Kanaryjskich, wypływając z łona matki wprost do Oceanu Atlantyckiego.
Jej rodzicielka była hiszpańską, hipisowską dziwką, a ojciec przypadkowym,
albinoskim Amerykańcem, który stał się pewnego dnia jej klientem. Canaria
została nazwana na cześć miejsca, w którym się urodziła. Była jasnowłosą, bladą
dziewczynką o przenikliwych, brązowych oczach. Wychowywała się w slumsach do
piątego roku życia, potem jej matkę zabito na ulicy, a ją przeniesiono do
sierocińca, gdzie nadano jej imię Eliana. Gdy miała osiem lat, sierociniec
został napadnięty przez upitą hiszpańskim brandy norweską mafię, która będąc na
wakacjach, chciała zabawić się w rzeź niewiniątek. Jedyną osobą, która nie
uciekała, a dumnie chwyciła za pistolet wytrącony z rąk przez jednego z
mafijnych gości, była właśnie mała Eliana. Z pełną satysfakcją wycelowała nim w
rozbrojonego mężczyznę i pozbawiła go życia. Przejezdni Norwegowie najwyraźniej
się w niej zakochali, ponieważ wzięli ją ze sobą w drogę powrotną, obiecując
sobie, że będą jak Timon i Pumba, którzy uczynią z małego, dzikiego lwiątka
swoją własną broń. Eliana zamieniła się więc w Sølvi, która odtąd pełniła rolę
młodocianej zabójczyni od czasu do czasu będącą ku uciesze swoich mafijnych
ojców ich dmuchaną lalką. Sølvi wyrosła na chłodną, dumną, a jednocześnie
przepełnioną żądzą krwi nastolatkę, której nic nie potrafiło wzruszyć. Ponoć
gdy nie dostała pewnego dnia ulubionego, zielonego cukierka, zabiła wszystkich
swoich kamratów i wyruszyła w samotną podróż do USA. Tam już była prosta droga
do nas.
Bladą pół Amerykankę, pół Hiszpankę z norweskiej
mafii, która porozumiewała się w języku angielskim z wyraźnym, obcym akcentem,
poznałem w dniu, w którym robiłem zakupy. Właśnie wyjmowałem z zamrażarki
waniliowe lody (bo oczywiście czekoladowe ktoś wykupił), kiedy usłyszałem
chłodny, niski, kobiecy głos, który mówił do ekspedientki: „Dlaczego nie macie
frytek w kształcie dinozaurów?”. Starsza pani spojrzała na nią wtedy jak na
infantylną idiotkę i odpowiedziała z jawną pogardą: „Bo najwyraźniej wszystkie
zdesperowane matki małych dzieci je wykupiły”. Twarz dziewczyny nawet nie
drgnęła, kiedy wyjęła z kieszeni dwa Colty 1911 i wystrzeliła nimi w kierunku
starszej pani – ta nie zdążyła nawet zrobić zdziwionej miny, a już leżała martwa
na podłożu, zalewając kafelki swoją szkarłatną krwią. Kiedy ja przyglądałem się
tej scenie z psychopatycznym zachwytem, ludzie uciekali w popłochu, wydzierając
się ile sił w płucach. To nie przeszkodziło uroczej blondynce z rękami
zbrukanymi obcą krwią strzelać w kogo popadnie, chociaż może to złe określenie,
zważając na to, że miała całkiem precyzyjne strzały, które ani razu nie
chybiły. Ta krwawa scena przepływała przed moimi oczami w spowolnionym tempie,
dopasowując się do piosenki Ti Amo, która rozbrzmiewała w mojej głowie,
jakby ktoś umieścił w niej pieprzone głośniki od JBL’a.
Wokół falowanych, anielskich włosów i
rozchlapujących się wkoło kropli krwi fruwały pieprzone, brokatowe gwiazdki,
które doczepiła do tła moja chora wyobraźnia. Chłodna dotąd twarz rozszerzyła
się w odrobinę zbyt szerokim, odrobinę zbyt wesołym uśmiechu (biorąc pod uwagę
krew na ścianach, podłogach i lodówkach w dziale z mrożonkami). Wtedy już
wiedziałem, że znalazłem bratnią duszę. Kusiło mnie, aby wyjąć z kieszeni
granat i rozpieprzyć cały ten cholery market, w którym nie było frytek w
kształcie dinozaurów i czekoladowych lodów, a potem chwycić tę zbłądzoną duszę
w koszulce z niebieskim, uśmiechniętym delfinem i zaprowadzić ją do krainy,
gdzie dinozaurowe frytki spadają z nieba, smażąc się na niewidzialnym oleju.
Moje podglądanie zostało przerwane w momencie,
kiedy piękna nieznajoma skierowała dwa pistolety w moją stronę. W ostatniej
chwili udało mi się ukryć za zamrażarką. Obserwowałem jak chipsy stojące na
regale naprzeciw wirują w powietrzu, tworząc na podłodze słony,
paprykowo-cebulowy dywan. Z radością sięgnąłem po telefon i wykręciłem numer
naszego przełożonego.
– Hej, chciałem ci tylko powiedzieć, że
znalazłem uroczą psychopatkę i chyba zakochałem się w niej od pierwszego
wejrzenia. – Przerwałem i wysłuchałem tego, co miał do powiedzenia znudzony
życiem mężczyzna, który był już przyzwyczajony do naszych wybryków. – Tak,
znalazłem ją w supermarkecie, w dziale z mrożonkami. Tak, zgadłeś, zrobiła tu
lepszą masakrę, niż robi Wyobrażalny, gdy wpada w swój senny trans i
zapiernicza po mieści z gołą dupą. Nie, nie, wcale nie mam kieszeni napchanych
granatami, przestań, stary, nie wysadzę przecież marketu!
Oczywiście kłamałem. Tak naprawdę wysadziłem ¾
powierzchni, którą zajmował ten ogromny sklep, ponieważ bawiłem się w
wybuchowego chowanego razem z moją nową koleżanką. Na pozostałej, odkrytej ¼
części, gdzie słońce oświetlało nasze twarze, a krew spływała po naszych
dłoniach, leżeliśmy my – wymęczeni tą zabójczą zabawą. Znaleźli nas, gdy
mierzyliśmy w siebie kuchennymi nożami, uśmiechając się do siebie jak najlepsi
przyjaciele z piaskownicy (Wyobrażalny powiedziałby, że jak psychopaci, ale nie
wierzcie mu na słowo. Ja tam się czułem całkiem normalny).
– Jesteś nieobliczalna – powiedziałem wtedy
słodkim głosem przepełnionym miłością.
– A ty jesteś niepohamowanym idiotą – dostałem w
zamian chłodnym brzmieniem prosto w twarz.
Tak właśnie się poznaliśmy i tak właśnie
pokochaliśmy – bo czyż to nie czysta, niezmącona niczym miłość, kiedy w dziale
z mrożonkami spotykały się dwie bratnie dusze walczące o sprawiedliwość na
świecie i dostęp do każdego produktu w markecie? Jeżeli to nie była miłość, to
nie obraziłabym się, gdyby jej miejsce zajęło przynajmniej pożądanie – i nie,
nie chodziło mi bynajmniej o pożądanie lodów czekoladowych czy frytek w
kształcie dinozaurów. Lepiej w tej roli sprawdzały się fruwające flaki, płynąca
po kafelkach krew i gasnące serca wyrwane prosto z piersi.
Przetoczyłem się na bok, unikając pocisku, który
otarł się o mój bark, rozdzierając rękaw szarej koszulki. Pocisk, który
posłałem w stronę Nieobliczalnej, przeszył zaś zasłonę uwitą z jej blond włosów
– jak zawsze opanowana przesunęła się tylko o kilka centymetrów, nie bojąc się,
że nabój zatopi się w jej głowie. Zaśmiałem się lekko, widząc zmarszczony
gniewnie nosek i ściągnięte w złości brwi. Wykorzystując chwilę nieuwagi,
wyjąłem z kieszeni granat, odgryzłem zębami zawleczkę i rzuciłem nim za moją
przyjaciółkę.
– Zgiń – syknęła przez zęby dziewczyna, rzucając
się do ucieczki.
– Też cię kocham! – wykrzyknąłem za nią,
wybuchając śmiechem tak samo, jak wybuchł mój granat. Wyobrażalny westchnął
cicho i schował się pod kołdrą, mrucząc coś z niezadowoleniem pod nosem.
Cóż, to tylko kolejny dzień w naszym nietypowym
gronie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz