Wiosny i kreatywności za dużo się tu przemycić nie udało. Może da się naciągnąć, że kreatywne bywają zachowania bohaterów... Ale no, tekst popłynął sam. W końcowce epizodu 1 pomagała Rilnen.
Do tego tekstu pasuje tylko jedna piosenka. Znacie ją. Niech Was skrzywdzi jak i mnie skrzywdziła (i męża mega, co go katuję tym dniami całymi od tygodni i nawet na własnym ślubie musiał tego słuchać i jeszcze ze mną do tego tańczyć). Po tym 'teledysku' dostałam totalnego pierdolca. Znaczy, dla mnie pozytywnie, gorzej dla otoczenia...
Do tego tekstu pasuje tylko jedna piosenka. Znacie ją. Niech Was skrzywdzi jak i mnie skrzywdziła (i męża mega, co go katuję tym dniami całymi od tygodni i nawet na własnym ślubie musiał tego słuchać i jeszcze ze mną do tego tańczyć). Po tym 'teledysku' dostałam totalnego pierdolca. Znaczy, dla mnie pozytywnie, gorzej dla otoczenia...
_____________________________
Sektor Szósty spowija dym. Kluczę w nim jak we mgle, w ostatniej chwili przeskakując nad wyrastającymi przede mną przeszkodami, które kładzie mi pod nogi niewykończona dzielnica. To jeden wielki plac budowy, po którym popierdalam ścigana przez niewielki oddział ludzi i helikopter. Smuga wąskiego, bladego światła raz po raz mija mnie o centymetry, wymuszając na mnie dziki slalom. Pościg trwa od kilku dni. Wiem, że to Turks, ale nie wiem, dla kogo pracują, nie wiem też, jak wpadli na mój trop i czego chcą, ale nie zamierzam dać się złapać.
Słup światła w końcu pada na moje plecy. Wzmaga się hałas powodowany kręcącym się śmigłem maszyny, przez megafon rozlega się głos.
Everybody (yeah)
Rock your body (yeah)
Rock your body (yeah)
Ani mi się śni. Gwałtownie hamuję i zawracam, zaczynając biec w przeciwną stronę. Nie udaje mi się nikogo zaskoczyć i zgubić helikoptera.
— Cel przemieszcza się na południe, biegnie prosto na was!
Serio? Byłby na tyle głupi, żeby podać lokalizację wroga? A może to podpucha, żebym zmieniła kierunek i naprawdę wbiegła w ich ręce? Oślepia mnie blask dodatkowej pary reflektorów i tym razem nie zauważam przecinających mi drogę rur. Zderzam się z jedną z nich. Uchodzi ze mnie całe powietrze i przez chwilę mogę tylko tak wisieć, zbierając się do kupy.
Maszyna leci dalej, pilot gubi mnie z oczu, mija chwila, zanim zauważa, że znikłam.
— Cholera, gdzie ona jest?!
To moja szansa. Mobilizuję siły, widząc, że śmigłowiec zawraca, wspinam się na rury i biegnę po nich. Dostrzegam ludzi w niebieskich uniformach, naprawdę zmierzałam w ich stronę. Oni pewno też zaraz mnie zauważą, więc zyskuję tylko kilka sekund przewagi. Przede mną wyrasta reaktor szósty, a raczej miejsce, w którym ma powstać. Fundamenty stoją już od dawna, ale teraz widzę, że budowa ruszyła naprzód. Zaczęły powstawać ściany i kolejne piętra. Dostrzegam zieloną poświatę, otulającą to miejsce niczym cuchnący oddech chorowitej wiosny. Ale to nie znak zmian pór roku, to znak, że natrafili na złoża energii Mako. Ziemia tu jest nią skażona, tak samo, jak ja.
Wpadam na budowę reaktora, rozglądając się pospiesznie, za sobą słyszę nawoływania. Szybko, szybko, szybko. Wbiegam po niedokończonych schodach, na piętrze trafiam do istnego labiryntu z materiałów budowlanych. Wróg też już tu jest i wspinam się na stojące przy schodach rusztowanie. Kulę się w cieniu na samej górze, mając nadzieję, że mnie miną.
— Znajdźcie ją — słyszę leniwy głos pilota, najwyraźniej on wszystkimi przewodzi. — Musi tu gdzieś być.
— Po co właściwie nam ona? — pyta ktoś inny.
— A tak sobie rekrutujemy — odpowiada wesoło pilot.
Pierdolone Turki.
Słyszę jakąś krzątaninę i po chwili pojawiają się w polu mojego widzenia.
— Yo, yo, yo! — pogania swoich ludzi gość o niepokojąco czerwonych włosach, wbiegając po schodach i wymachując na boki składanym teleskopowo paralizatorem. Nie chciałabym tym oberwać. Jest tuż pode mną, więc wygrzebuję z kieszeni małą, zieloną kulę i zaciskam ją mocno w ręku. Materia Uniku. Ma pomóc mi się ukryć, uczynić niewidzialną dla niepożądanych oczu. Tylko muszę jej użyć, co nie jest łatwe, jako że mam lęk wysokości i kurczowo trzymam się rusztowania.
Tylko się nie puść i tylko tego nie upuść, tylko się nie puść i tylko tego… — powtarzam sobie w duchu, próbując sięgnąć ręką, w której trzymam Materię, za plecy i zaaplikować ją w wolny slot broni.
Tylko.
Tego.
Nie upuść.
Materia wyślizguje się z mojej spoconej dłoni.
Wstrzymuję oddech, chociaż mam ochotę kląć w głos, obserwując, jak Materia odbija się od rusztowania i upada z miękkim pacnięciem wprost pod nogi pilota. Może by jej nie dostrzegł, gdyby nie fakt, że pieprzona materia toczy się wprost pod jego buta i słyszę jak pęka pod jego ciężarem.
— Co, yo… — Mężczyzna zatrzymuje się i zagląda pod podeszwę. — Co to jest, um? — Kuca, żeby przyjrzeć się bliżej temu, co rozdeptał. — Materia? Skąd tutaj… — Domyśla się. Zadziera głowę. Chwilę przeszukuje wzrokiem przestrzeń, w końcu nasze spojrzenia się krzyżują. Dostrzegam, że ma migdałowe, niebieskie oczy i trochę nieobecne spojrzenie. Jego twarz rozjaśnia uśmiech.
— Tu jesteś! — woła, opierając ręce na biodrach. — Zejdziesz do mnie, czy mam się tam pofatygować? — pyta, opierając paralizator na ramieniu.
Kurwa. Przełykam ślinę i rozglądam się, szukając jakiegoś wyjścia z tej sytuacji. Próbuję rozluźnić palce, które desperacko trzymają się rusztowania, ale lęk jest silniejszy.
— Szlag, no puść się, no puść! — warczę na własną rękę, oddycham głęboko, zamykam oczy. — Puszczam się. — Udaje mi się rozluźnić uchwyt, nabieram powietrza.
— O to się nam puszczalska trafiła! — śmieje się czerwonowłosy. — A puszczaj się, dziewczyno, czekam na ciebie!
Gnojek. Próbuję postawić kilka kroków, szurając plecami po ścianie.
— Ej, yo, halo! — krzyczy na mnie z dołu pilot. — Nie ma tak! Nie uciekamy! Tsk! — słyszę nerwowe syknięcie, a potem rusztowanie zaczyna się chwiać. Wspina się do mnie, kuźwa mać… Co robić? Bliskość niebezpieczeństwa trochę mnie motywuje, ale i tak nie jestem wystarczająco szybka ani kreatywna. Zbliżam się do krawędzi i nie nadążam wymyślić nic więcej, on jest już na górze.
— Yo, siemaneczko — wita się, odsłaniając rząd białych zębów. Wyciąga w moją stronę dłoń, porusza się dużo pewniej, niż ja. — No chodź, pomogę ci stąd zejść — proponuje, zerkając w dół. Coś w jego postawie sprawia, że mam dużą ochotę mu zaufać, choć wiem, że nie powinnam. — Chodź, wszystko będzie dobrze.
— Pierdolenie — burczę, próbując przesunąć się dalej od niego.
— Hej, powoli, stój! — podnosi na mnie głos, gdy rusztowanie zaczyna się kołysać. — Argh, dlaczego musisz sprawiać problemy, yo?!
— Czego wy chcecie?! — wyrzucam z siebie. Jestem zła, bo krzyżują mi plany. Nie mogę dać się złapać. Muszę wypełnić misję.
— Chcemy się dowiedzieć, co tu robisz i czy jesteś tym, kim myślimy, że jesteś — odpowiada szczerze, w jego niebieskich oczach nie dostrzegam kłamstwa. Waham się, zerkając raz po raz to na niego, to w dół rusztowania, aż wreszcie wyciągam rękę, żeby złapać jego wyciągniętą dłoń, ale w ostatniej chwili on wyrzuca przed siebie lewą rękę, w której trzyma paralizator. Niewiele więcej myśląc, sięgam po topór, żeby sparować uderzenie.
— Dupek!
Wymieniamy kilka ciosów, cała konstrukcja się trzęsie, podłoga tańczy pod naszymi nogami. Przechylamy się, tracę równowagę, dzięki czemu unikam paralizatora, który ze świstem przeciął powietrze tuż nad czubkiem mojej głowy. Wstaję na nogi, a podczas rozpaczliwiej walki o równowagę, chwytam topór oburącz niczym drążek. Ostrze przeważa, podrywam gwałtownie trzonek i przypadkiem trafiam mężczyznę w podbródek. O. No proszę. Umiem być kreatywna nieświadomie.
— No wiesz ty co..?! — Koleś ociera wierzchem dłoni rozbite usta, zlizuje z warg krew i patrzy na mnie wściekle.
Gonna bring the flavor, show you how
Zamachuje się paralizatorem, ale podłoże przechyla się coraz bardziej i on też traci równowagę.
Rusztowanie się wali. Spadamy.
Próbuję się łapać czegokolwiek, licząc, że jakoś złagodzę upadek, ostatecznie ląduje w stercie złomu wśród ogłuszającego jazgotu, pogrzebana pod stertą szmelcu.
— Reno! Jesteś cały?!
Kurwie syny. Przygnieciona żelastwem i połamanymi dechami, próbuję się poruszyć, ale tylko grzęznę wśród tego badziewia. Klnę, nie mogąc się wyswobodzić, a po podobnych przekleństwach, które słyszę niedaleko, odgaduję, że on, ten Reno, też sobie nie radzi. Tylko że jemu miał kto pomóc.
— Gdzie ona jest? Musi tu być!
Słyszę, jak przerzucają ten złom. Zastygam. Może tym razem mnie nie znajdą, ale czuję coraz bliżej czyjąś obecność.
— No… — słyszę wreszcie tuż nad swoją głową i podnosząc oczy, widzę odwróconą do góry nogami twarz. — Mam… cię. — Mężczyzna ziaje i uśmiecha się przebiegle. — Teraz ze mną grzecznie porozmawiasz? — Wyczuwam w pytaniu groźbę.
Gotta question for you better answer now, yeah
Gwiżdże na swoich ludzi i wygrzebują mnie spod zawalonego rusztowania. Ich lider osobiście chwyta mnie pod pachy i wyciąga z żelaznego gąszczu.
— Powoli! — drę się, czując, że utknęła mi noga, ale mężczyzna się nie przejmuje. Szarpie mocniej i opór ustępuje. Przewraca się, ciągnąc mnie za sobą. Ląduje na nim, cała obolała, wokół tańczą obłoczki kurzu. Reno wciąż mnie trzyma, więc zerkam na niego ze złością.
— Jak wyglądam? — pyta, przekrzywiając głowę i uśmiechając się z tą dziwną lekkością. Z rozwalonej wargi sączy się krew, twarz ma brudną, a włosy rozwichrzone.
— Jak straszydło. Puszczaj. — Próbuję się szarpać, ale on trzyma mnie mocno.
— Pomału! Yo!
Jego ludzie znów wkraczają do akcji. Podnoszą mnie i przytrzymują, podczas gdy on powoli zbiera się z ziemi i strzepuje z kurzu rękawy rozpiętej kurtki.
— Więc? — zwraca się do mnie, otrzepując ręce. — Jesteś jego siostrą, yo? Czy nie?
Serce mi staje. O to chodzi? Wiedzą? Czyli wiedzą? To wszystko, cały ten kamuflaż… Na nic?
Opuszczam głowę. Rozjaśnione, długie włosy zasłaniają mi twarz. Reno odgarnia je niedbale, uważnie mi się przypatrując.
— Oczy Mako — mruczy, komentując moje tęczówki, których naturalny błękitny kolor, pożera jadowita zieleń. — Takie same, yhym — ocenia, unosząc mój podbródek i obracając moją twarz na prawo i lewo. Podrzucam głową, wyrywając brodę z uścisku jego palców.
— Przestań się ciskać — syczy mi w twarz i nagle końcówka paralizatora opiera się o kącik moich ust. — Bądź grzeczna, yo. Nie chcę ci zrobić krzywdy. — Wbrew temu co mówi, dostrzegam w jego spojrzeniu jakiś sadystyczny błysk. Metal wciąż uwiera moją wargę, ale kiedy odwracam głowę, on się śmieje. Cicho, krótko.
— Skąd to masz? — Pstryka palcem w metalową głowę wilka na moim naramienniku. — Brat ci pożyczył?
Marszczę brwi, unoszę brodę.
Że co?
Przyglądam się mężczyźnie i zastanawiam się, czy… Czy jednak ich oszukałam?
— No, nie bądź taka nieśmiała! — irytuje się on, niecierpliwie przytupując nogą. — Powiesz, jak się nazywasz?
Mrugam szybko oczami, wrzucając myślenie na najwyższe obroty. Tak, biorą mnie za czyjąś siostrę, ale nie tego, kogo siostrą jestem naprawdę. Ten naramiennik nie należał do mojego brata. Z kimś mnie myli. Z kim? Myśl, myśl! Wilki, naramienniki, blond włosy… To za jego siostrę cię bierze.
— Crush — odpowiadam i dodaję jedyne słuszne nazwisko, które przychodzi mi do głowy: — Strife.
Reno triumfalnie się śmieje. Nie nachalnie, nie złowieszczo, po prostu.
— Yo, dobrze więc. Przydasz nam się, panno Strife, od dzisiaj zostajesz oficjalnym członkiem stowarzyszenia Turks! — obwieszcza, łapiąc mnie za ramiona.
— Nie będę trzymać z żadnymi pieprzonymi Turkami.
— Będziesz, będziesz — mruczy Reno. Dopiero po chwili się oburza: — I żadnymi Turkami. Jesteśmy Turksami!
— Taa.
Reno groźnie się krzywi, zaglądając mi z bliska w oczy. Chyba ma ochotę przyłożyć mi tym paralizatorem, ale się powstrzymuje.
— Chłopaki, zabierać ją! — zarządza. Podnoszą mnie czyjeś ręce, zarzucają komuś na plecy.
Am I everything you need?
— Dokąd, Reno? Do bazy?
— Shinra nam nie ucieknie — odpowiada leniwie Reno, gromiąc mnie spojrzeniem. — Idziemy do Clouda. Zobaczymy, czy teraz zgodzi się z nami współpracować, skoro mamy siostrę.
Ożeż ty kurwa mać. Turks pracują dla Shinry?!
Jestem w domu. Dopięłam swego. Ok, też się pobawię w Turków. Jeśli dzięki temu droga do firmy stanie otworem, pobawię się na całego. Przestaję się wyrywać. Moja misja trwa. Muszę wniknąć w ich strukturę. Muszę się dowiedzieć, dlaczego mój brat musiał zginąć.
Tylko mnie nie wydaj, Cloud.
Patrzę na niego, starając się wyczytać cokolwiek z jego twarzy, ale on przygląda mi się niewzruszenie. Mijają kolejne sekundy i wreszcie dostrzegam, jak jego oczy nieznacznie się rozszerzają.
Rozpoznał mnie.
— Chyba nie masz nic przeciwko, żeby twoja siostrzyczka dla nas pracowała? — kontynuuje Reno, uśmiechając się podstępnie. — Ona już się zgodziła.
Cloud rzuca mu szybkie spojrzenie, a potem znów patrzy na mnie.
— Czemu to zrobiłaś? — pyta i chociaż ciężko wyczuć od niego jakiekolwiek emocje, chyba wydaje się poruszony.
Wzruszam ramionami.
— Potrzebuję kasy — posługuję się najwygodniejszą wymówką.
— Są inne sposoby. Shinra to dno.
— Yo, bez takich! — burzy się Reno.
— Wiem, ale dobrze płacą.
— Powinnaś się trzymać od nich z daleka — ostrzega dalej Cloud, kładąc nacisk na każde słowo.
Zaciskam usta. Przecież nie mogę mu wprost powiedzieć, że praca będzie tylko przykrywką. Nie kiedy… Zerkam na czerwonowłosego, który śledzi panujące między nami napięcie.
— Reno, zostawisz nas samych? — Cloud nie spuszcza ze mnie wzroku.
— No nie wiem, żebyś coś kombino… yo!
Cloud, dłużej na niego nie zważając, chwyta mnie za łokieć i prowadzi do pokoju obok. Wpycha mnie do środka i zamyka drzwi. Podchodzi blisko mnie i mruży oczy.
— Co ty wyprawiasz, Crush?
Zaciskam usta.
— Robię to, co muszę.
— On by tego nie chciał.
— Już nigdy się nie dowiem, czego by chciał.
Cloud odwraca głowę. Kręci nią z niedowierzeniem, patrząc na naramiennik.
— Oddaj mi go — prosi, wyciągając po niego dłoń w skórzanej rękawiczce.
— Oddaj mi brata — syczę w zamian. — Wiem, że nie należał do niego, ale znalazłam go w jego rzeczach. Więc jeśli nie masz nic na wymianę, zatrzymam go sobie — złoszczę się, ale nie mam okazji pozbyć się gniewu. Cloud nie podejmuje wyzwania. Opuszcza głowę, poddaje się.
— Wiem, że to moja wina — wyznaje, nie patrząc mi w oczy. — Jeśli mógłbym jakoś ci to wynagrodzić… — Zerka na mnie niepewnie, błękitne oczy przepełnia smutek. — Mogę coś dla ciebie zrobić?
— Tak — mówię wprost. — Zabrałeś mi brata, więc teraz mi go zastąp, Cloud.
Chłopak podnosi głowę.
— Mówisz…
— Mówię, że nikt się nie może dowiedzieć, kim naprawdę jestem.
Strife patrzy na mnie bez słowa.
— Dobrze — zgadza się w końcu. — I tak zawsze byłaś dla mnie jak siostra. Niech myślą, że jesteś Strife, jeśli ma to ci w czymś pomóc.
Skinął głową. Wychodząc z pokoju rzucił mi pełne poczucia winy spojrzenie, ale myślę, że gdyby miał jakiś wybór, wolałby odesłać mnie, skąd przyszłam. Jeśli ktoś odkryje, kto naprawdę był moim bratem, historia się powtórzy. A byłam pewna, że Cloud nie zamierzał mieć na rękach ani kropli więcej krwi Fairów. Wystarczy, że ma na sumieniu Zacka. Wystarczy do końca życia.
Episode 01
DWA LATA PÓŹNIEJ
Gdy myślałam o tym, jak to się zaczęło, nie mogłam uwierzyć, że tak to wygląda teraz. Owszem, dalej kontynuowałam swoją misję i powoli zdobywałam zaufanie Shinry, żeby wykorzystać je do własnych celów, ale prawda była też taka, że polubiłam takie życie. Było stabilne, nawet jeśli nieprzewidywalne. Tak jak on. Jego też polubiłam. Nasza relacja od początku była trudna, ale ewoluowała. Nie zmieniało się tylko jedno – nie znosiłam z nim pracować. Gość miał talent do szerzenia wokół siebie chaosu i bonus do zadawania przypadkowych obrażeń, także sprzymierzeńcom, więc nawet jeśli ze wspólnych zleceń wychodziłam cało, to zawsze cała w siniakach. Nie tylko dlatego, że byłam niezdarna.
Jednak tym razem Reno przegiął pałę. I bynajmniej nie chodzi ani o ten jego beznadziejny paralizator, ani o przyrodzenie, choć z dwojga złego… Nieważne. W każdym razie tę noc spędziliśmy razem. Nie, nie w takim sensie. W pracy. Tak, w pracy też się można ze sobą przespać, ale my tego nie zrobiliśmy. Znaczy przespaliśmy się, ale do niczego nie doszło.
…
Pogrążam się.
W każdym razie, to były jedynie służbowe obowiązki. Chodzi o to, że odkąd Rude poszedł na tacierzyńskie, ciągle dostawaliśmy wspólną zmianę. Nie wiem, kto układał grafik, że uznał naszą dwójkę za zgrany team, chociaż coraz częściej podejrzewam, że sparowano nas w formie jakiegoś okrutnego żartu. Każde z nas osobno nosiło w sobie swoisty czynnik losowy, a razem tworzyliśmy istną mieszankę przypadku i nieprzewidywalnych zachowań. Była w tym szaleństwie jakaś metoda, bo wróg za cholerę nie mógł odgadnąć naszych następnych ruchów. Jakże by mógł, skoro i dla nas często było to zaskoczenie.
To była jedna z tych lżejszych wart. Właściwie jedyne, co musieliśmy mieć na uwadze, to monitoring. Podgląd na budynek Shinry stanowiły rzędy ekranów, które zajmowały jakieś pół ściany. Przed nimi stały dwa obrotowe fotele o wysokich, obitych skórą oparciach i właśnie na jeden z nich opadł Reno. Okręcił się, wsadzając ręce za głowę.
— Fiuuu… — zagwizdał i zatrzymał się, kładąc nogi na blacie biurka, które ciągnęło się pod monitorami. Sięgnął po telefon, wsadził słuchawkę między brodę a obojczyk i zaczął wykręcać numer. — Na co masz ochotę? — zapytał, zerkając w moją stronę.
— Na ciebie — odpowiedziałam beznamiętnie, unosząc z niezadowoleniem kącik ust.
Am I original?
— Yo? Słucham? — Reno zmarszczył brwi i wysunął szczękę, przyglądając mi się z ożywieniem. Przewróciłam oczami. — Słucham — powtórzył tym razem do słuchawki, ale wciąż rzucał mi podejrzliwe spojrzenia. — Tak, pani słucha, yo, wiem, wiem, sekundo. — Złapał słuchawkę i zsunął ją na pierś, patrząc na mnie wyczekująco.
— Dopiero co weszliśmy — westchnęłam, zarzucając swój czarny płaszcz na wieszak.
— Jestem głodny, yo. — Mężczyzna wzruszył ramionami.
— To się naucz gotować — mruknęłam, przechodząc przez biuro, by zająć drugi fotel. Długie skórzane glany odbiły matowo jarzeniowe światło.
— No to wpadnij kiedyś, zrobisz mi obiad. — Reno zrobił ładne oczy, jakby liczył, że swoim urokiem osobistym wszystko załatwi,
Am I sexual?
a ja natychmiast zapytam go o wolny termin, w którym mogłabym zrobić mu dobrze. Znaczy, zrobić mu dobry obiad, matko.
— Impulsy ci lecą. — Kiwnęłam podbródkiem w stronę telefonu, przysuwając się do biurka i opierając głowę na ręce.
— To służbowy telefon. — Tak jakbym nie wiedziała. — Zamówię ci to samo co sobie.
— Nie przepadam… — zaczęłam, ale on się już odwrócił, kontynuując rozmowę. Pokręciłam głową, wywracając oczami.
— Yo, kiedyś ci tak zostanie — ostrzegł mnie, odkładając słuchawkę i dostrzegając, że błyskam białkami oczu. Uniosłam w odpowiedzi jedno ramię i zajęłam się sprawdzaniem, czy wszystkie kamery działają.
Oczywiście skończyło się na tym, że Reno się objadł i zaczął przysypiać w fotelu. Naprawdę nie wiem, gdzie mu się to mieściło. Żarł za dwóch, dosłownie, bo wciągnął też moje danie, a w ogóle nie było tego po nim widać. Zazdrościłam farciarzowi.
Kątem oka obserwowałam, jak głowa opada mu na pierś i jak próbuje walczyć z sennością, opierając szczękę na dłoni, ale gdy prawie zsunął się z krzesła, obróciłam się do niego, splatając palce i z politowaniem kręcąc głową.
— Coś ty robił w nocy? — zapytałam, zanim zdałam sobie sprawę, że nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie, więc jak tylko Reno otworzył usta, weszłam mu w słowo: — Przekimaj się na kanapie. — Skinęłam w kierunku stojącej w rogu sofy.
— Nie no, co ty, yo, dam radę. — Machnął ręką, jakby chciał zbagatelizować swoje zmęczenie, co nie do końca mu wyszło, bo w tej samej chwili szeroko ziewnął.
— Jazda stąd, Reno — burknęłam, wstając i popychając go na krześle w stronę sofy.
— Ale tylko na godzinkę — zgodził się, wstając i rozkładając kanapę. — Obudź mnie i się zamienimy. — Rzucił mi ponaglające spojrzenie, oczekując potwierdzenia.
— Geez, dobra — przystałam na to, kręcąc głową i odwracając się z powrotem do monitorów.
Ja też przeceniłam swoje możliwości. Nie wiem, czy to była noc jakiegoś przesilenia, czy lifestream wariował, ale po godzinie sama ziewałam, jakbym nie spała od tygodnia. Zrezygnowałam więc z udawania bohaterki i poszłam obudzić tego lenia.
— Ej, Reno — potrząsałam jego ramieniem — wstawaj, co? Teraz moja kolej.
Ale on tylko mruknął coś niezrozumiałego i odwrócił się na drugi bok. Czerwony kucyk zsunął się z jego ramienia i rozsypał na skórzanym obiciu.
— Reno… — nie dawałam za wygraną, ale on ani myślał się budzić. Poszarpałam się z nim jeszcze chwilę i zrezygnowałam. Usiadłam na kanapie i westchnęłam ciężko. Spojrzałam na ekrany. Panował taki spokój. Nikt się nie kręcił, nikt nic nie chciał. Szefa nie było. A śpiącemu Reno zazdrościłam jeszcze bardziej niż szczupłemu Reno, który mógł się objadać dowolnymi smakołykami o dowolnej porze. Nie jestem pewna, w którym momencie tak zdecydowałam, ani czy w ogóle, ale nagle leżałam obok niego z sakramentalnym postanowieniem, że to tylko tak na minutkę.
Nie wiem, ile czasu drzemałam, za to wiem, co mnie obudziło. Ból. Skurwysyński ból i ciepło spływającej po twarzy krwi, gdy Reno przez sen zajebał mi pięścią prosto w nos.
Now throw your hands up in the air
Wave them around like you just don't care
Wave them around like you just don't care
— Kurwa mać! — wrzasnęłam, zrywając się z kanapy i dopiero mój okrzyk wyrwał tego złamasa ze snu.
— Yo! Co! — Zeskoczył z wyra, a widząc, że trzymam się za nos i krwawię, dotknął opuszkami palców mojej twarzy i syknął, przyglądając się temu. — Kto ci to zrobił?!
— Serio, Reno, serio?! — fuknęłam nosowym tonem, rzucając mu wściekłe spojrzenie. — Ty chodządza porażgo! — Czułam, że nos puchnie mi coraz bardziej, a spomiędzy palców wyciekała krew, która kapała na podłogę. — Kuhwa… Szlag! — Wolną ręką złapałam za swój płaszcz i ruszyłam do drzwi. — Odpij mie, judż tu nie wrazam — poleciłam i pchnęłam szklane drzwi.
— Ale… — zaczął Reno, jednak nie dosłyszałam, co mówił dalej, bo drzwi się zamknęły. — Co się stało?! — Wybiegł za mną, zatrzymując się w drzwiach.
— Ty idiodo! — wykrzyczałam przez ramię. — Hozwaliłeś mi noz!
Wściekła opuściłam budynek Shinra Electric Power Company.
— No ja to czułam — powitała mnie Lir, zaciskając usta i patrząc z przerażeniem na moją twarz. Pomyśleć, co by było, jakbym przyszła do niej zanim się ogarnęłam. Teraz wyglądałam już o niebo lepiej, gdy zmyłam zaschniętą krew, nakleiłam na grzbiet nosa gruby plaster, który ciągnął się aż pod oczy, ale nie mogłam w ten sposób zakamuflować rozległych sińców. — Wchodź. — Lir odsunęła się, żebym mogła wejść, a potem ścisnęła mnie za łokieć i zaprowadziła do kuchni. — Siadaj. — Posadziła mnie przy stole, a sama zaczęła krzątać się przy szafkach, z których wydobyła jakieś maści, gazy, plastry, dwie masywne szklanki i butelkę whisky. Postawiła je na stole i napełniła, jedną przysunęła mi, a drugą natychmiast opróżniła i nalała sobie znowu. Dopiero wtedy usiadła. — Opowiadaj — zażądała, kładąc dłoń na mojej dłoni, którą sięgałam po alkohol i wbrew wydanemu poleceniu, sama zaczęła mówić. — On ci to zrobił? Co za bydlak. Po co tkwisz w takim związku? Nie widzisz, że to jest chore? Boże. Zajebie skurwysyna. Starałam się udawać, że nie widzę tych wszystkich siniaków… Kurwa, jaka ja byłam głupia. Musisz od niego odejść, Crush. — W jej oczach gromadziły się łzy, podczas gdy ja unosiłam brwi coraz wyżej.
— O czym ty, do diabła, mówisz? — zapytałam, przerażona jeszcze bardziej niż ona moim wyglądem.
— O tym cholernym, toksycznym, czerwonowłosym Turku — wysyczała Lir, wbijając mi paznokcie w skórę. —To on ci to zrobił prawda?
— N-no, w sumie t-tak… — nie mogłam zaprzeczyć.
— WIEDZIAŁAM! — Lir trzasnęła nagle pięścią w stół, aż podskoczyły szklanki, a ja prawie dostałam zawału. — ZAPIERDOLĘ GO, PRZYSIĘGAM…!
If you wanna party let me hear you yell
— Uspokój się! — zażądałam, wstając od stołu. — To wszystko nie tak, coś ci się pomieszało. — Parsknęłam śmiechem, zdając sobie sprawę, jak absurdalna wydaje się ta sytuacja. — Reno to zrobił niechcący, a poza tym…
— O nie, tylko go nie broń! — uniosła się Lir, odgarniając czarne kosmyki, które posypały się na jej twarz, gdy energicznie kręciła głową. — To najgorsze, co możesz zrobić w tej sytuacji!
— Lir, to naprawdę….
— A mówili, mówili, że to sadysta, ale on wydawał mi się taki… taki pocieszny! — Lir złapała się za głowę, jakby nie mogła w to uwierzyć. — Nie chciałam dać temu wiary, ale teraz… — Podniosła na mnie spojrzenie czarnych oczu.
— Kurwa, Lir, nie dajesz sobie nic wytłumaczyć… — westchnęłam i znów usiadłam przy stole. Otworzyłam usta, żeby zacząć wyjaśnienia, kiedy usłyszałam, że w mieszkaniu otwierają się drzwi. — Masz gościa? — Zdziwiona, ściągnęłam brwi.
— N-no, tak jakby. — Lir nagle wydała mi się speszona. Domyśliłam się czemu, gdy usłyszałam głos, który dobrze znałam:
— Hej, masz może jakieś ciuchy, w które się zmieszczę, bo w tych, co wróciłem…
W progu stanął, w samym ręczniku obwiązanym wokół bioder,
Oh my God, we're back again
średniego wzrostu blondyn i umilkł, widząc mnie w kuchni.
— Crush? — Przestał wycierać mniejszym ręcznikiem włosy, patrząc na mnie uważnie. — Co ci się stało? I co ty tu robisz?
— Co ja tu robię? Co TY tu robisz! — zagrzmiałam, wodząc spojrzeniem od Clouda do Lir, aż zatrzymałam wzrok na tej ostatniej. — Co ON TU robi?!
— No… Kąpie się. — Lir nagle się zaczerwieniła.
— A CO TY, DOMU NIE MASZ?! — wydarłam się na Clouda, podchodząc do niego i wyrywając mu ręcznik, którym następnie trzepnęłam go w łeb. Cloud, jak to Cloud, nic sobie z tego nie zrobił, tylko stał niewzruszony, z założonymi rękoma i patrzył na mnie, lekko krzywiąc usta.
— Chyba wolno mi czasem odwiedzać dziewczyny — oznajmił, patrząc na mnie pytająco.
— Dziew… Dziewczny?! — Skierowałam kipiący złością wzrok na Lir. — Za moimi plecami? Z moim bratem?!
Brothers, sisters, everybody sing
— Nie, nie — Lir zamachała rękoma — to nie tak jak…
Ale tym razem to ja jej nie dałam niczego wytłumaczyć. Mi będzie wmawiać, że Reno mnie leje, a sama zaprzecza czemuś, co widzę na własne oczy… Tak nie będziemy się bawić.
— Słuchaj no, kochaniutka. — Wycelowałam w Lir palcem. — Nieładnie tak mnie okłamywać. Nienawidzę kłamstwa. Zwłaszcza, jeśli chodzi o moją rodzinę… — urwałam, by nie daj Boże nie powiedzieć za dużo, ale Lir chyba nie załapała, że coś jest na rzeczy, bo niespodziewanie wybuchła śmiechem, który wcale nie był wesoły, raczej pełen ironii. Uniosłam tylko brwi, nie mając pojęcia, o co jej chodzi.
— Hipokrytka. Mi będziesz cisnąć od kłamców, a sama zaprzeczasz, że masz romans…
Zmrużyłam oczy, analizując szybko w myślach moje ostatnie związki, których było aż zero. Przewróciłam więc tylko oczami, rzucając ręcznikiem w Clouda, po czym usiadłam przy stole. Przyciągnęłam sobie bliżej pudełko z pączkami i wzięłam jednego z nadzieją, że jest z adwokatem. Oczywiście się zawiodłam, ale gorsze niż nadzienie róży okazało się to, z czym wypaliła Lir:
— Nie wmówisz mi, że nigdy nic nie zaszło między tobą, a Reno.
Na moment przestałam rzuć pączka, posyłając przyjaciółce pełne powątpiewania spojrzenie, po czym przełknęłam kęs.
— Przed chwilą upierałaś się, że Reno mnie pierze, a teraz wciskasz mi, że mam z nim romans. Zdecyduj się na coś.
— Jedno drugiego nie wyklucza, poza tym skąd ja mam wiedzieć, co was kręci? — Lir wzruszyła ramionami, po czym westchnęła, patrząc na mnie z troską. — Po prostu widzę, co się dzieje między tobą, a tym jebanym Turkiem. — Aż się wzdrygała, kiedy wspominała o Sinclairze. Naprawdę nienawidziła ShinRy, jak w sumie prawie każdy w tym kraju.
Nie miałam pojęcia, co ona mogła widzieć, skoro zarówno ja, jak i Reno, utrzymywaliśmy nasze kontakty na poziomie zawodowym. Można by powiedzieć, że fakt, iż rozwalił mi nieświadomie nos, był jego największym okazanym mi do tej pory uczuciem.
— Naprawdę nic między wami nie ma? — Lir dalej przyglądała mi się podejrzliwie, ale mnie nie za bardzo przejęły jej zmartwienia i dalej beztrosko wcinałam pączka z różą.
— Jesteśmy tylko kolegami z pracy — odpowiedziałam, wpychając resztę pączka do ust, ale coś mnie zastanowiło. — A dy so, jeeś im zaintesowaa? — zapytałam z pełnymi ustami. — Że tak się wypytujesz? — dodałam, gdy już przełknęłam. — Spytaj wprost, czy jest zajęty, to ci powiem.
— Chybaś zwariowała. — Lir skrzywiła się z niesmakiem, ale w sumie nie wierzyłam, że ktokolwiek mógłby uznać Reno za nieapetyczny kąsek. — Jeśli mnie obchodzi, czy jest zajęty, to tylko w tym kontekście, czy jest zajęty tobą!
Prychnęłam, nie wysilając się na kolejną odpowiedź, ale Lir uparcie mi się przyglądała, aż w końcu straciłam cierpliwość.
— Nic nas nie łączy! — fuknęłam, prawie ją opluwając.
— I tak ci nie wierzę. — Pokręciła głową i zakładając ręce na piersi, odchyliła się na krześle. — Przecież to gołym okiem widać.
— Co znowu widać? — Znowu przewróciłam oczami i przypomniały mi się słowa Reno, że tak mi kiedyś te gały zostaną.
— No… TO. — Lir nakreśliła w powietrzu małe koło. — To coś między wami.
— Czyli nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz