piątek, 1 lutego 2019

Yakuza: Will you stand with us? ~ Wilczy


1994

(Pół roku od przejęcia Vincenta przez rodzinę Majima)

Mechanicznie, nie patrząc na to, co robi, szorowała powierzchnię blatu tak długo, że zamiast go czyścić, wcierała weń cały brud, który wcześniej starła. Nie odrywała przy tym wzroku od młodego mężczyzny w niebieskiej, puchowej kurtce, spod której wyglądała biała koszula i czarny krawat.
— Długo tu tak jeszcze będzie siedział?
Hashire podskoczyła, gdy tuż przy jej uchu rozległ się znudzony głos.
— Minami! — syknęła, zerkając w bok. — Ubierz się, do cholery! — Rzuciła w niego wyciągniętą spod baru bluzą, z której chłopak namiętnie się rozbierał, paradując po jej barze półnago i prężąc mięśnie przed co bardziej urodziwymi z klientek. — Nie wierzę, że dostałam do ochrony kogoś takiego… — prychnęła po raz setny Hashire, a Minami po raz setny niechętnie wciągnął na siebie czerwoną bluzę, która fantastycznie pasowała do jego czerwonych dresowych spodni.
— Wykurz go stąd. — Kiwnął brodą w stronę siedzącego pod oknem mężczyzny w puchowej kurtce, który czytał gazetę i zdawał się nie dostrzegać, że jego obecność tutaj jest  niepożądana.

I am not afraid of the storm that comes my way

— Niby jak, to wolny kraj. — Hashire wzruszyła ramionami. — Może przebywać, gdzie chce i robić, co chce, dopóki nie łamie prawa — spojrzała spode łba na mężczyznę, opierając dłonie o bar — na którego straży stoi.
— Ale to twój pieprzony lokal! — pieklił się Minami, szarpiąc za zamek bluzy, której naturalnie nie zapiął. — Możesz wyrzucić stąd kogo chcesz. — Jego oczy rozbłysły, gdy zwrócił twarz w jej stronę. — Powiedz tylko słowa i się nim zajmę. — Podwijał czerwone rękawy, patrząc na Hashire z nadzieją. Ona też na niego patrzyła, rozmyślając nad tym, czy rzeczywiście udało jej się chociaż częściowo utemperować jego charakter, czy może zawdzięczała tę ogładę lękowi lub respektowi, który czuł przed swoim szefem. Faktem pozostawało, że jeszcze parę miesięcy temu wywlókłby stąd każdego, kto ośmieliłby się choćby krzywo na niego spojrzeć i trochę trwało, zanim udało się go tego oduczyć.
Na początku Hashire próbowała po prostu się go pozbyć, bo był w stanie w tydzień zrujnować jej interes, ale Majima upierał się, że to jego najbardziej zaufany człowiek, dlatego został oddelegowany do czuwania nad bezpieczeństwem biznesu yakuzy. Podobno był w rodzinie kimś w rodzaju jej vice leadera, a jego fizyczność wzbudziła w Hashire podejrzenia, co do koneksji, jakie łączyły go z Majimą. Według niej spokojnie mógłby być jego synem. Preferował ten sam roznegliżowany sposób ubierania, a nawet posunął się krok dalej, bo Goro miał chociaż na tyle przyzwoitości, by wkładać na nagi tors marynerkę, natomiast Minami bezwstydnie obnosił się topless, dzięki czemu Hashire dostrzegła kolejne podobieństwo – tatuaże. Podobnie jak jego szef miał wytatuowane węże, choć nie na klacie, lecz plecach. Owijały się wokół nagiej czaszki, a motyw kolorystyczny był niemal identyczny. Prawdopodobnie korzystali też z usług tego samego fryzjera. Minami też postanowił wygolić sobie część głowy, zostawiając szeroki pas irokeza, którego zaczesywał do tyłu. Zdobył się jednak na coś oryginalnego – piercing. W jego uszach, brwi i brodzie znajdywały się kolczyki, co dopełniało jego wizerunku skończonego zbira. Ją przerażał najbardziej ten w brodzie, w kształcie kolca. Chociaż jak tak na niego patrzyła, to musiała przyznać, że przerażenie budzi po prostu całokształt. Nawet coś w rysach twarzy młodego yakuzy budziły jej skojarzenia z Majimą, chociaż nie znali się, nim pozbawiono go jednego z oczu i trochę ciężko było jej wyobrazić sobie go bez przepaski na oku.
— O piętnastej masz umówionego klienta — przypomniał jej Minami, niecierpliwie bębniąc palcami po blacie stołu. — To co? — Zatarł ręce, unosząc brwi. — Mogę mu przylać?

When it hits it shakes me to the core 

— Ja to załatwię — westchnęła Hashire. Rzuciła brudną ścierkę do zlewu, wytarła ręce w zapaskę, zabrała dzbanek i podeszła do mężczyzny w puchowej kurtce.
— Może dolewkę? — zaproponowała, stojąc nad nim z parującą kawą, ale mężczyzna nie zwracał na nią uwagi. — Panie Tanimura? — Czuła się głupio, zwracając się do niego tak oficjalnie. Koleś był co najwyżej w jej wieku. Miał ładną buźkę, trochę za długą grzywkę i inteligentne spojrzenie. Ale teraz utkwił je w gazecie. Jednak przyglądała mu się na tyle długo, by zauważyć, że jego oczy się nie poruszają. Nie czytał. Złapała za gazetę i wyciągnęła ją z jego dłoni. — Zamykamy dzisiaj wcześniej…
Mężczyzna się nie poruszał. Zmarszczył brwi i wciąż patrzył w przestrzeń. Dopiero teraz Hashire dostrzegła w jego uchu słuchawkę.
— Dawaj, Rozgwiazdo, dawaj. — wyszeptał i kiedy nachyliła się nad nim, usłyszała dobiegający z słuchawki gorączkowy głos spikera. — Zostało pół okrążenia…
— Serio? — Hashire pociągnęła za kabel słuchawki, wyciągając ją z jego ucha. — Wyścigi konne? To hazard, detektywnie.
Tanimura uśmiechnął się, jednocześnie ściągając wargi, co zamieniło uśmiech w grymas.
— Dziękuję za tę uwagę, Hashire Kyoushi.— Skinął jej głową, z powrotem umieszczając słuchawkę w uchu, ale już nie skupiał się na transmisji. — Rozumiem, że znalazłaś wreszcie czas, by odpowiedzieć na parę pytań.
Kobieta przewróciła oczami.
— Nie jestem zainteresowana przesłuchaniem, dziękuję. — Zmrużyła oczy, patrząc na niego z góry.
— Policja jest za to zainteresowana pani działalnością.
Hashire postanowiła przemilczeć to, że Tanimura raz zwraca się do niej po imieniu, raz po nazwisku, a teraz przeszedł na „pani”.
— Zaraz zamykamy. — Zignorowała fakt, że detektyw podstawia kubek, spodziewając się dolewki kawy. Zamierzała odejść, ale złapał ją za rękę.
— Podejrzanie wcześnie zamykacie — skomentował, gdy na niego spojrzała. — Kiepskie to dla interesu.
— Niestety, sprawy prywatne i brak zastępstwa — wytłumaczyła, wzruszając ramionami. Chciała zabrać rękę, ale Tanimura nie puszczał.
— Jeśli yakuza cię szantażuje lub ci grozi — spojrzał za nią, na Minamiego, który kręcił się za barem, zerkając w ich stronę — mrugnij dwa razy — wyszeptał, a ona zamarła. Patrzyli sobie w oczy, lecz żadne z nich nie mrugało, jakby toczyli pojedynek.

And makes me stronger than before

— Zamykamy o piętnastej — oświadczyła i tym razem Tanimura uwolnił jej dłoń z uścisku.
— Ja pierdolę — oświadczyła chwilę później, gdy wróciła za bar. — Zadzwoń do swojego szefa i… Przestań chlać prosto z gwinta! — Złapała butelkę, z której częstował się Minami i zabrała mu ją. — W ogóle przestań chlać mój alkohol!
Minami wzruszył ramionami i wyciągnął telefon.
— Co mam mu powiedzieć?
— Nie wiem, niech coś, kurwa, wymyśli. — Wściekła, otwierała szufladę za szufladą, szukając klucza na zaplecze i obserwując, jak Tanimura z ociąganiem szykuje się do wyjścia Kiedy tylko zniknął, wyrwała Minamiemu telefon i ruszyła razem z nim na tyły lokalu.
— Nie tak się umawialiśmy — warknęła w słuchawkę. — Gówno mnie obchodzi, że nie wszyscy są przekupni. Utrudniasz mi pracę! Co? Nie. Nie, nie zgadzałam się na… Słucham? Chyba żartujesz. Następnym razem… Halo? Halo?! — Oderwała telefon od ucha, żeby przekonać się, iż rozmowa została zakończona.

***

— Jak w jakimś pieprzonym Desperado… — psioczyła pod nosem, przemierzając ulice Kamurocho z zamszowym futerałem w ręku. — W co ja się, kurwa, wpakowałam. — Zatrzymała się przed klubem Debolah, ciężko wzdychając. Już tutaj słyszała i czuła rozchodzące się po chodniku drgania za mocno podkręconych basów. Nie znosiła takich klimatów. Przestępowała z nogi na nogę, wpatrując się w pulsujący fioletowym światłem neon. Trochę się stresowała. Po raz pierwszy miała się spotkać z nowym klientem i nie wiedziała, czego się spodziewać. Byłaby wdzięczna za jakieś wsparcie, nawet w postaci Minamiego, ale on zajął się Tanimurą, który tak jak się spodziewała, nie dał za wygraną i wciąż kręcił się pod Vincentem.
Przecież Majima obiecał jej obstawę. A teraz  miała sama przekazać broń jakiemuś być może psychopacie, który zamiast dać jej pieniądze, będzie mógł dobyć karabin i ją rozstrzelać. Co prawda odkąd wokół zaczął się kręcić detektyw, osobiście odmówiła pokazywania się w towarzystwie Majimy, ale mimo wszystko właśnie przyłapywała się na tym, że… go jej brakuje?
— Na pewno by się przydał — mruknęła do siebie i schodami w dół ruszyła ku wejściu do klubu. Ochroniarz pozwolił jej wejść bez przeszukania, gdy tylko dyskretnie dotknęła broszki z symbolem Tojo Clanu, którą przekazał jej Minami i która – tak jak teraz – miała zapewnić jej nietykalność. Przeszła pewnym krokiem przez salę, w której można było się czegoś napić i usiąść, i ruszyła z kolei schodami w górę, gdzie za wygłuszającymi drzwiami znajdowały się loże dla vipów. Nacisnęła klamkę i weszła do świata stroboskopów, laserów, ogłuszającej muzyki i dyskotekowych kul, rzucających na ściany i twarze tańczących ludzi kolorowe plamy.
Trzymając uchwyt futerału oburącz, stała pod drzwiami, próbując przywyknąć albo chociaż oswoić się z imprezowym środowiskiem, ale im dłużej pozostawała bez ruchu, tym bardziej wariowały jej zmysły. W końcu ruszyła wzdłuż lóż, przyglądając się siedzącym w nich ludziom. Kiedy rozpoznała mężczyznę ze zdjęcia, które dołączone było do zlecenia, podeszła do nich, lecz wszyscy uparcie ją ignorowali, chociaż chrząkała, przytupywała nogą i ostentacyjnie wzdychała Gdy tylko upłynął czas uprzejmego odczekania, by ktoś ją zauważył, rzuciła futerał na stół, rozlewając kilka drinków. Mężczyźni umilkli i skupili na niej wzrok.
— Panie Sagawa, pana zamówienie — zwróciła się do mężczyzny w średnim wieku, o posiwiałych włosach i chytrym wyrazie twarzy. — Majima Goro ufa, że dobijemy interesu, który usatysfakcjonuje obie strony i przeprasza, że transakcja nie mogła odbyć się we wcześniej ustalonym miejscu.
Sagawa jedynie kiwnął w odpowiedzi głową, reszta mężczyzn uśmiechała się kpiąco. Jeden z nich, o ufarbowanych na blond włosach, zarechotał i jednym haustem dopił swoje sake.
— To chyba znaczy, że Wściekły Pies naprawdę znalazł sobie jakąś sukę — rzucił, szczerząc zęby i rozbawiając wszystkich, łącznie z Sagawą, który może nie zaśmiał się w głos, ale kąciki jego ust wyraźnie się uniosły.
Hashire poczerwieniała, znieważona, rozdarta pomiędzy tym, jak by chciała, a jak powinna się zachować. Gryzła się w język, choć część jej nie mogła znieść obelgi, wiedziała, że odpowiadać na zaczepkę nie będzie ani rozsądne dla dobra interesu, ani bezpieczne dla dobra własnego. Dlatego stała jedynie zaciskając usta, upokorzona i wściekła. Właśnie dlatego założyła własny biznes, żeby w imieniu szefa nigdy więcej nie musieć znosić chamstwa. Nie umiała się podporządkować, nie znosiła być pod kimś, kto traktował ją z góry.
Ale Majima tego nie robił. To była jedna z jego nielicznych zalet.
— Wilczycę, jak już, Ryuji — rozbrzmiał niefrasobliwy ton głosu, a na ramionach Hashire, która właśnie otworzyła usta, nie mogąc wygrać z własną naturą, spoczęły dłonie w skórzanych rękawiczkach, które zsunęły z nich kurtkę, ukazując widniejący na jej ramieniu świeży tatuaż przestawiający wyjącego wilka.
— Majima. — Sagawa skinął yakuzie głową, ocierając serwetką usta z krewetki w tempurze, którą właśnie przekąszał. — Myślałem, że traktujemy się poważnie — wyrzucił mu, językiem starając się pozbyć utkniętych między zębami resztek jedzenia. — A ty przysyłasz do mnie jakąś siksę?
Goro patrzył na niego spod półprzymkniętych powiek, uśmiechając się lekko. Wciąż trzymał dłoniach na ramionach kobiety. Teraz się pochylił się, a ona poczuła na policzku cmoknięcie miękkich, ciepłych warg. — Cześć, kochanie — owiał ją szept Majimy. — Pomyślałem, że przyda ci się wsparcie.
Wyminął ją, uśmiechając się kącikiem ust i rozsiadł się wygodnie w loży, pociągając ją na swoje kolana.
— Zdaję się, czy masz coś do mojej dziewczyny, Sagawa? — zapytał; jego spojrzenie nabrało ostrości.
— Ty tak na serio? — Sagawa sięgnął po następną przekąskę i dał znak jednemu ze swoich ludzi, by sprawdził dostarczoną przez Hashire przesyłkę.
— Chciałem zrobić ci przysługę, tak po starej znajomości, a ty pozwalasz jakimś palantom – spojrzał na Ryujiego, który wcześniej obraził Hashire, a  teraz zaglądał do futerału – zwracać się w ten sposób do moich najbardziej zaufanych ludzi?
— Palantom? — Blondyn okazał się bardzo drażliwy na własnym punkcie. Wydobył z futerału karabin i zanim ktoś zdążył go powstrzymać, złapał Hashire za łokieć, szarpnięciem ściągnął z kolan Majimy i przystawił lufę do jej boku. — Jak teraz podoba ci się ten palant, huh?!
— Shire-chan, złotko. — W dłoni Majimy nagle zmaterializował się jednosieczny sztylet, który trzymał lekko w palcach. — Nie ruszaj się, proszę.

It's not a question about trust 

Hashire nawet nie zdążyła pomyśleć o tym, żeby spróbować się uchylić lub powziąć decyzję, o zamarciu, gdy ostrze śmignęło tuż obok jej twarzy, wbijając się w klatkę piersiową Ryujiego.
— Kurwa mać! — Hashire zachwiała się, gdy Ryuji ją puścił, zataczając się do tyłu i spojrzała na Majimę z oburzeniem. — Odbiło ci?! Mogłam zginąć!
— Spokojnie. Nigdy nie sprzedaję broni razem z amunicją. — Wstał, poprawiając marynarkę i z pogardą patrząc na wijącego się na podłodze Ryujiego. — Tylko palant założyłby inaczej.
— Nie o tym mówię! Zaraz… — Hashire zmarszczyła brwi. — To znaczy, że zamiast ryzykować, że mnie usztyletujesz, mogłeś po prostu…
Zanim dokończyła, Goro wyszarpnął swój sztylet z piersi blondyna i schował pod marynarkę, natępnie złapał jej dłoń w mocny uścisk, schylił się po karabin, zarzucił go sobie na ramię i odwrócił się do Sagawy.
— Zdaję się, że nie dobijemy dzisiaj targu. Żegnam. — Odwrócił się, ciągnąc za sobą kobietę, która nie miała innego wyjścia, jak za nim podążać.

but will you stand with us.

Nie odeszli za daleko. Ludzie Sagawy podążali za nimi, a nim zeszli ze schodów, natknęli się na nich także na dole. Zostali otoczeni.
— No dobra. — Majima nagle uniósł jej dłoń i okręcił kobietę wokół własnej osi. — Zatańczmy.

***
Wybuchła panika. Ludzie wybiegali z klubu, tratując się nawzajem. Hashire przyglądała się temu z góry, zza barier oddzielających opustoszałe loże od widoku na parkiet, na którym pozostali najwytrwalsi tancerze, ślizgając się na często własnej krwi, jaką spływała podłoga.

I think it might wash away tonight

Wszystko, co słyszała, to wibrujący w powietrzu szalony śmiech Majimy. Brzmiał jak chichot nawiedzonej hieny. Słysząc coś takiego, wiesz, że od kłopotów dzieli cię odległość do tego dźwięku. Przyjemnie było wiedzieć, że tym razem nie musi się spinać, tym razem zwiastował on sojusz. Czuła dziwną ulgę, patrząc na jego dziki taniec w walce i mogąc podziwiać go bez obawy, że tanto zaraz zatopi się w jej ciele. Majima naprawdę ładnie walczył. Dopiero teraz to zauważyła, nie musząc się skupiać na niebezpieczeństwie. Miał styl. Morderczy, ale zawsze jakiś. Nie sposób było przewidzieć jego improwizowanych ruchów. Wydawało się, że kpi z przeciwników, prezentując zalążki jakiegoś układu tanecznego, a kiedy tylko pląs pozwolił mu się zbliżyć lub zajść oponenta od tyłu, pojawiał się ruch specjalny odzianych w skórzane rękawiczek pięści, którym partnerowało lśniące ostrze.
Mad Dog. Pojęła, skąd wziął się jego przydomek.
Przejęta tym widowiskiem, w ostatnim momencie zwróciła uwagę na rozlegające się za nią szmery. Kiedy się odwróciła, dostrzegła, że Ryuji postanowił odzyskać przytomność i teraz, wciąż krwiwiąc, czołgał się w stronę porzuconego glocka. Instynkownie odkopnęła broń, ale po chwili namysłu poszła po nią i podniosła. Wycelowała w Ryujiego, który miał siłę tylko zaciskać zęby i dyszeć, patrząc na nią spod ściągniętych z bólu i złości jasnych brwi.
— Co? Już nie masz nic miłego do powiedzenia? — prychnęła, ale nie czuła się na tyle wściekła ani odważna, żeby go zastrzelić. Nie jego. Zwróciła broń w stronę parkietu, gdzie Majima miał drobne kłopoty. Przewaga liczebna przeciwnika wreszcie dała o sobie znać i teraz jeden z gangsterów trzymał go pod pachami, a sam Sagawa zamierzał się do następnego ciosu w jego twarz.
Kiedy później Hashire wspominała tę chwilę, nie miała pojęcia, co sobie myślała. Czy myślała cokolwiek. Po prostu zaczęła strzelać, jakoś tak instynktownie. Początkowo chybiała, nie mogąc zapanować nad odrzutem broni, ale same wystrzały wystarczyły, by zdekoncentrować wroga i Majima zdołał się oswobodzić.

Awaken from this never ending fight

W końcu udało jej się kogoś trafić. W nogę, w pierś, w bark. Tak sądziła. Wystrzelała cały magazynek, kiedy dostrzegła, że wściekły Sagawa wskazuje na nią, drąc się do swoich ludzi, a oni wybiegli z sali dyskotekowej. Dobrze wiedziała, gdzie się udadzą. I tym razem nie miał jej kto uratować skóry, bo pochłonięty samoobroną i wyprowadzaniem kontr Majima niczego nie zauważył.
— Kurwa — zaklęła, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu innej, porzuconej broni, ale nie miała tyle szczęścia. Gdy dwójka rosłych mężczyzn wywarzyła kopnięciem drzwi, mogła tylko się wycofywać, całkowicie bezbronna.
— I co teraz, ptaszyno? — Jeden z nich, ubrany w czarny, garnitur i jasną koszulę, której kołnierzyk zbrudzony był krwią, naparł na nią tak, że zmuszona była oprzeć się o ściany. — Może z nami też się pobawisz?
Kopnęła go kolanem w krocze, ale choć mężczyzna jęknął, kuląc się, nie upadł – jak miała nadzieję – na podłogę w konwulsjach. Grzbietem dłoni uderzył ją na odlew z taką siłą, że to Hashire się przewróciła, czując, jak dzwoni jej w uszach.
— Szmata — wycedził mężczyzna. — Skoro tak chcesz się bawić… — W jego dłoni pojawiła się broń. Rozległy się strzały. Dwa.
Obaj yakuzowie upadli na kolana.

It takes more than meets the eye

— Myślę, że teraz już nie masz innego wyboru, jak szczerze ze mną porozmawiać, Hashire Kyoushi. — Detektyw Tanimura wyciągał do niej rękę, pomagając wstać. W drugiej dłoni trzymał wciaż dymiący pistolet.
Hashire wstała, zdając sobie sprawę, że parkiet opustoszał, nie licząc rannych, dogorywających wśród kolorowych świateł, rzucanych przez dyskotekową kulę. Zniknął Majima i Sagawa, została tylko ona. I detektyw Tanimura, który nie puszczał jej nadgarstka, na którym zaciskała się srebrna obręcz. — Zostajesz oskarżona o próbę morderstwa.

***

Wiedziała, że prędzej czy później wyląduje na komisariacie. W głowie wciąż jej szumiało i choć Tanimura nie traktował jej jak zbira – zaproponował nawet herbatę – wiedziała, że ma przesrane. Patrząc na młodego detektywa, który siedział przed nią, pisząc raport, nie mogła się zdecydować, czy wsypać Majimę – bo pomocy w ujęciu go domagał się Tanimura – i umrzeć w jakimś ciemnym zaułku, czy dać się oskarżyć za jego zbrodnie i zgnić w pierdlu.
— To co? — Tanimura  niecierpliwie postukiwał długopisem w blat stołu. — Uwierz mi, że jeśli mi pomożesz, zostaniesz objęta programem ochrony świadków i nic ci się nie stanie.
Hashire prychnęła.
— Jeśli uda nam się rozbić…
— Zwariowałeś? — mruknęła z goryczą. — Chcesz walczyc z yakuzą? Z yakuzą, która rządzi całym miastem?
Tanimura milczał, lecz w jego oczach nie dostrzegła wątpliwości.
— Zrobię, co w mojej mocy, żeby chronić niewinnych ludzi.
— To mnie wypuść.
— Ty nie jesteś niewinna — zauważył słusznie. — Co masz do stracenia?
Życie, pomyślała Hashire. Była uparta, ale Tanimura był uparty jeszcze bardziej. W końcu musiała podjać jakąś decyzję. I zrobiła to.
— Dobrze — wyszeptała. — Powiem, co wiem. Albo co wydaje mi się, że wiem.
I zaczęła mówić, a Tanimura nie przestawał pisać, zapełniając kolejne kartki raportu.

This war we're fighting it's not just writing

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz