Śmierć nie wybiera. Śmierć jest bezlitosna. Śmierć przychodzi po każdego bez wyjątku.
Przez wieki wysłuchiwał ludzi, którzy bali się tego ostatecznego aktu kończącego ich krótkie, marne życie. Jedni traktowali go z nabożną czcią, oddając się dobrowolnie w jego kościste dłonie, drudzy próbowali uciekać, choć wiedzieli, że Śmierci nie przegonią, zdecydowanie najbardziej lubił jednak tych, którzy chcieli się z nim targować – zawsze wysłuchiwał ich do końca, ukrywając się za kpiącym uśmieszkiem. Czasami nawet udawał, że rozważa te nieudolne, ludzkie, zazwyczaj materialne propozycje. Napawał się nadzieją, która błyszczała w ich oczach, a potem, gdy już ją niszczył, napawał się bezgranicznym smutkiem, paniką lub gniewem, które bez reszty ich pochłaniały.
Ludzie nie byli zaskakujący. Czasem odnosił wręcz wrażenie, że wszyscy byli tacy sami. Egoistyczni, przerażeni, do bólu normalni i jałowi. To dlatego czuł się znudzony swoją pracą. Chciał czegoś nowego. Jakiegoś dreszczyku emocji. Rozrywki. Chciał być zaskoczony! Może nawet zaszokowany! A dawkę takiej niecodziennej zabawy mógł dostać tylko wtedy, kiedy zabije kogoś, kto nie był człowiekiem.
– Dedziu, twój psychodeliczny uśmieszek mnie przeraża, wiesz? Kiedyś nie miałeś takich niepokojących zamiłowań do sadyzmu.
Śmierć podrzuciła nóż w dłoni, rozszerzając swoja usta w jeszcze radośniejszo niepokojącym uśmiechu. Wyglądał teraz jak małe, ucieszone krzywdą kolegi dziecko, które powinno siedzieć w psychiatryku, ale ze względu bezpieczeństwo pracowników i pacjentów, udano, że nikt nie wie o jego istnieniu.
– Schlebiasz mi, Fate – odpowiedział dźwięcznym głosem, wbijając ostrze w jego bark. Kiedy usłyszał bolesne jęknięcie swojej ofiary, zadrżał. Otulił się własnymi rękoma i wydał z siebie błogi dźwięk. Na moment przymknął oczy, by odtwarzać w głowie to cudowne brzmienie.
– Nie no, serio, stary? Chcesz ze mnie zrobić podziurawiony ser? – spytał z udawanym rozbawieniem Los, któremu nie było tak znowu do śmiechu. W końcu trudno mówić o radości, kiedy jakiś szalony psychol próbuje zadźgać cię nożem. – Dobrze wiesz, że w taki sposób mnie nie wykończysz. Może i mamy ludzkie cechy, ale nie jesteśmy ludźmi. – Posłał swojemu przyjacielowi znaczące spojrzenie, za którym kryła się cicha prośba, aby w końcu przestał go dręczyć, w końcu odczuwał ból w takim samym stopniu jak przeciętny człowiek. On po prostu więcej wytrzymywał.
– Ale ja tak bardzo lubię, kiedy z całą bolesną rozkoszą wydajesz z siebie dźwięki wyrażające cierpienie – zachwycała się Śmierć. Na moment przytuliła do piersi nóż, jakby była jego nowonarodzonym dzieckiem. – Wtedy jesteś jeszcze cudowniejszy niż zwykle, Fate – mówiąc to, dotknął go palcem wskazującym w nos i odskoczył w tył jak uradowana i rozchichotana dziewczynka, która wywinęła komuś niewinny żarcik.
– Jezu Chryste, Ded, przestań w końcu ćpać te LSD z Kambodży – jęknął Los. Wykorzystując chwilę nieuwagi Śmierci, która skakała wokół niego z nożem w ręku, śpiewając jakąś dziecięcą wyliczankę, poruszył obolałym ciałem, które było przywiązane do krzesła. Próbował trochę rozluźnić węzeł, który nie był mocno zaciśnięty. Death to jednak zauważył, dlatego nachylił się tuż nad jego uchem i szepnął:
– Jeszcze z tobą nie skończyłem. – Po tych słowach wbił mu nóż w bark, znów napawając się przeciągniętym jęknięciem bólu. W swoim szale dziurawienia zaczął wbijać ostrze w każdy wolny od ran skrawek skóry. Czekał aż symfonia jęków zmieni się w symfonię donośnych krzyków, a potem w płacz i błagania. Fate jak dotąd był jednak nieugięty. – No, co jest z tobą? – spytała Śmierć, kiedy jego nakłuwanie nie dało określonego skutku. Po raz setny wyjął nóż z zakrwawionego ramienia Losu. Tym razem spojrzał jednak prosto w jego złote, irytujące go od wieków oczy.
Ofiara dyszała niespokojnie, nie spuszczając wzroku z oprawcy – na jej czole kroplił się pot, usta wykrzywiały się w bolesnym grymasie, a ciało drżało od chłodu, który owijał się wokół jego poranionej skóry jak zdradliwy wąż. Owszem, ten widok nieprawdopodobnie radował Śmierć, ale powoli zaczynała ją również nudzić. Od Losu Death oczekiwał przede wszystkim tego, że będzie inny niż wszyscy ci umierający ludzie, ale on tak naprawdę się od nich nie różnił.
Kiedy Fate stał się bardziej człowiekiem niż członkiem Stowarzyszenia Życia? Czy to ta ludzka dziewczyna go zmieniła? Nie był już nawet w połowie tak bardzo irytujący jak niegdyś. Bardzo się na nim zawiódł. Przecież w tym stanie nadawał się tylko do umierania…
Death potrząsnął głową i przybrał smutny wyraz twarzy.
– Myślałem, że dłużej się pobawimy, Fejciu, ale skoro właśnie tak stawiasz sprawę, to nie mam wyboru, jak po prostu się ciebie pozbyć – westchnął, wzruszając obojętnie ramionami. – Będę za tobą tęsknił. Może nawet czasem odwiedzę cię w Krainie Zmarłych, chociaż muszę przyznać, że nie wpadam tam często, bo jakaś taka mroczna atmosfera tam panuje. – Zmarszczył czoło.
– Ded, kretynie – syknął Fate, próbując się wyrwać z uścisku liny. – Nie możesz zabić Losu. Doskonale wiesz, jak to się skończy i na pewno nie…
Death wbił nóż prosto w serce swojego przyjaciela, przy okazji udając zdziwienie.
– Och, wybacz. Myślałem, że już skończyłeś mówić – zironizował. Fate mu już jednak nie odpowiedział. Ciężka głowa opadła w dół, a krwista wstęga polała się po jego białej koszulce, brodząc przy okazji ręce Śmierci, która nie chciała jeszcze wyciągać noża z martwego organu. Przez kilka minut majtała mu w klatce piersiowej, gwiżdżąc w rytm piosenki Stayin’ Alive, która dopasowywała się do jego ruchów. Niebawem w jego żebrach utworzyła się głęboka dziura. Nie przeszkadzała mu tryskająca wkoło krew, która drobnymi plamami pokrywała mu twarz oraz jego czarną szatę. W końcu jednak ta zabawa mu się znudziła, dlatego wyjął nóż z piersi, wyprostował się i ostentacyjnie westchnął.
– To na tyle z naszej zabawy, złociutki Losie – powiedział uroczym głosem, patrząc na niego z góry, jakby oceniał efekt swojej ciężkiej pracy. – Byłeś dobrym kompanem. Fajnie się ciebie ścigało po całym świecie. No i wywijałeś niezłe kawały. A te złote oczy! Hoho! Chyba je sobie wydłubię na pamiątkę, żeby patrzyły na mnie ze słoika wypełnionego różową formaliną. Taką wiesz, specjalnie dla ciebie, bo moje zauroczenie miało właśnie ten słodki, miłosny kolor. – Śmierć utworzyła z dłoni wielkie serce, które udawało w powietrzu, że bije. – Będę cię lovał na zawsze, Fejciu.
– Pierdol się, Death – syknął cichy głos, który zaraz został wyciszony przez krwisty i ostry kaszel. – Ty jebany gejuchu.
Śmierć uniosła w zdziwieniu brew. To było bardzo kłopotliwe wydarzenie. Nigdy nie miała bowiem ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu. I jak miała teraz z tym żyć?
Obrażona założyła ręce na piersi i ułożyła dzióbek z ust.
– Foch, wiesz? Ja się tak nie będę więcej bawił, skoro nie mogę cię zabić. – Death prychnął donośnie, a potem obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie niczym obrażona nastolatka. Srebrzyste ostrze rzucił pod nogi Losowi, który spojrzał na nie zmęczonym wzrokiem. Nie miał już nawet siły używać magii, aby przyciągnąć je do siebie.
– Ja pieprzę, składam wypowiedzenie – syknął.
Śmierć nie wybiera. Śmierć jest bezlitosna. Śmierć przychodzi po każdego bez wyjątku. Chyba że tym wyjątkiem jest wiekowy członek Stowarzyszenia Życia – Los. Bo bez niego nie istniałby świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz