Zacząłem swój dzień tradycyjnie z
kubkiem ulubionej kawy oraz kryzysem egzystencjalnym w tle. Wtedy właśnie
wybuchła bomba. Sprawiła, że mój kubek podskoczył do góry, rozlewając po
białych kartkach z zapisanymi wzorami ludzkości, karmelowy, mocno słodki płyn.
Nie mogłem uwierzyć, że bita śmietana z dodatkiem cynamonu tak się marnuje –
powinna wylądować w moim żołądku, a nie na atramentowych literkach, które
układały się w bzdurne losy Ziemian. I to wszystko z powodu kolejnej rozróby w
siedzibie Stowarzyszenia Życia, której tym razem nie byłem sprawcą…
Wyprostowałem się, słysząc głośne
kroki niesione przez ciężkie glany. Musiałem pokazać, że jestem
profesjonalistą, który nie ma nic wspólnego z tym głośnym wybuchem.
Złożyłem dłonie, wypiąłem dumnie
podbródek i uniosłem powolnie brew. Nauczyłem się tego od jednego z ziemskich
prawników, który patrzył zza swojego biurka na domniemanych klientów, jakby
uważał ich za niedouczonych kretynów. Gdybym miał okulary, pewnie poprawiłbym
je zgrabnym gestem wykonanym przez palec wskazujący, ale nie chciało mi się
trudzić przy ich materializowaniu. Miałem zaledwie kilka sekund na zrobienie
dobrego wrażenia, dlatego mój niepoprawnie wielki talent aktorski powinien
wystarczyć.
Drzwi od gabinetu rozwarły się z
głośnym trzaskiem, a do środka wpadła moja siostra – Przeznaczenie. Jej
zaróżowione ze złości policzki, groźnie zmrużone złote oczy, wykrzywione w
grymasie usta, zaciśnięte pięści i wydmuchujące powietrze nozdrza, które
poruszały się z godnością byka, nie zrobiły na mnie wrażenia.
Mówił wam ktoś kiedyś, że młodsze
siostry to potwory? Przeznaczenie właśnie nim była.
– Fate – usłyszałem niski, niemal
męski głos przepełniony mrokiem wydobytym prosto z otchłani piekieł.
Wystawiłem przed siebie ręce,
pokazując, że nie jestem niczemu winien. W końcu siedziałem grzecznie w swoim
gabinecie i opracowywałem trzystustronicowy referat, którego opisywanym
obiektem była… – musiałem spojrzeć na rozmazaną kartkę – niejaka Toria
Claville.
– Wybuchła pralka. – Te dwa słowa
sprawiły, że nie powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem. I wtedy właśnie
cała moja powaga prysła niczym ogromna mydlana bańka. – To nie jest śmieszne,
kretynie! Wybuchła dlatego, że zapomniałeś – słowo „zapomniałeś” było oczywiście
wypowiedziane ze zjadliwą ironią – wyjąć z kieszeni spodni dynamit! Co za
idiota trzyma w kieszeni dynamit?!
– Nie wiem, może taki, który lubi
robić innym kawały – umilkłem, dostrzegając płonące gniewem oczy siostry – albo
ktoś, kto lubi wybuchowe pranie – oczy zwęziły się jeszcze bardziej – albo
ktoś, kto zawsze nosi dynamit w kieszeni, bo czuje się zagrożony – mówiąc to,
wyjąłem z kieszeni spodni dynamit i rzuciłem nim w Przeznaczenie, która zaczęła
drzeć się wniebogłosy, podrzucając go spanikowana do góry, jakby nie wiedziała,
co z nim zrobić (a wystarczyło go wyrzucić za siebie). Wybuchłem śmiechem
zdecydowanie zbyt wcześnie, ponieważ moja siostra zorientowała się, że to, co
jej rzuciłem, rzeczywiście było ładunkiem wybuchowym, ale takim, którego lont
nigdy nie został zapalony (albo: JESZCZE nie został zapalony).
– Przysięgam, przysięgam na całe
Stowarzyszenie Życia, że jeżeli jeszcze raz wywiniesz jakiś kawał, to przyjdę
do ciebie w nocy z piłą mechaniczną i oddzielę ci ten pusty łeb od twojej
cieniuteńkiej szyjki– syknęła ze zgrozą Destiny, wskazując na mnie groźnie
zaostrzonym paznokciem palca wskazującego.
– Dobrze, dobrze, wierzę ci –
odpowiedziałem, ignorancko machając dłonią. Po chwili chwyciłem za umoczone
kawą papiery, z których zaczął skapywać słodki płyn, i ze zmarszczonym czołem
rzuciłem: – Teraz powinnaś sobie iść, bo właśnie pracuję nad losami
dziewczynki, która ma się urodzić… Co tu pisze? – wytężyłem wzrok – Dziewiąty
lipca? Szósty lipca? O, a może jednak maja?
Usłyszałem ciężkie, gwałtowne
kroki, które zbliżyły się do mojego biurka i chwyciły za wszystkie papierzyska,
które dzierżyłem w swojej smukłej dłoni.
– Nie jestem tępa, Fate. Wiem, że
to lista twoich zakupów, które chciałeś zrobić w Tesco – syknęła siostra. –
Spóźniasz się z tym referatem już o trzy dni. Ta dziewczyna, wraz z milionem
innych dzieci, miała urodzić się cholerne trzy dni temu! Chcesz drastycznie
zwiększyć wskaźnik śmiertelności, jak wtedy, kiedy znudziły ci się dinozaury i
postanowiłeś, że wszystkie zabijesz?!
Założyłem
ręce na piersi i zmarszczyłem czoło.
–
Zostawiłem przecież t. rexa – odpowiedziałem oburzony.
–
Który potem ganiał po Stowarzyszeniu, aż w końcu zjadł Smutek?!
–
Przynajmniej nikt się potem nie smucił i rządziło Szczęście! I już nikt nie
musiał wpieprzać kilograma lodów, żeby być szczęśliwym! Sama radość, bo nikt
nie tył!
– I to niby było dobre?! Ten brak
równowagi we wszechświecie?! I to tylko po to, bo roztyła ci się dupa, co było
winą tego, że wpieprzałeś za dużo lodów?! – Z jakiegoś powodu znowu się zachichotałem.
Może to dlatego, że lubiłem wyprowadzać Destiny z równowagi.
Moja siostra wyraziła swoje
niezadowolenie poprzez rzucenie mokrych papierzysk na moje kolana. Umoczyła
moje ulubione spodnie, na szczęście wystarczyło, że pstryknąłem palcami i byłem
ubrany w nowe.
Odchyliłem się na krześle,
złożyłem ręce w profesorskim geście i spojrzałem na nią z uniesioną brwią.
– Moja robota jest nudna, Tiny.
Od stuleci rzygam układaniem scenariuszy dla ludzkości. Nie mam już sił na
wymyślanie nowości. Ta cała Toria Ktośtam jest po prostu kolejną osobą, która
doczeka się śmierci, nim ujrzy światło dzienne. Co to za strata dla ludzkości?
Świat i tak jest przeludniony, bo wszyscy się rozmnażają i rozmnażają, jakby to
był ich jedyny sens istnienia. – Przewróciłem oczami. – Chciałbym czasem
odpocząć!
Destiny uderzyła dłońmi w moje
lśniące czystością (i kawą) biurko, pochylając się do przodu. Mało nie spadłem
z krzesła, kiedy ujrzałem przed sobą jej gniewną twarz, bardziej odraziły mnie
jednak zimne krople kawy, które rozchlapała łapskami, i które ozdobiły mój
policzek, jakby były mokrym pudrem.
– Odpoczywałeś już od 1452 roku,
kiedy Gutenberg zaczął drukować 42-wierszową Biblię! Wtedy byłeś jeszcze jako
tako produktywny! Teraz jesteś śmierdzącym leniem i nikim więcej!
Zatkałem uszy i zacząłem udawać,
że wymawiam jakieś konkretne słowa, które nie wychodziły z moich ust, w efekcie
czego brzmiało to, jakbym wypowiadał bezgłośne: „Bla, bla, bla, bla…”.
Destiny już miała wybuchnąć
zdwojonym gniewem, kiedy przez otwarte drzwi wynurzyła się biała głowa uwita
białymi włosami, zdobiona białą twarzą, którą zdobiły białe oczami, okalane
białymi rzęsami i… białym wszystkim. Ciekawe co się stało, że odwiedziła nas
Pamięć?
– Zwycięstwo zwołuje zebranie –
szepnęła cichutko, jakby nie zjadła dzisiaj śniadania. – Tym razem to poważna
sprawa.
– Przecież i tak nigdy nie chodzę
na te zebrania, więc po cholerę mnie tam osobiście zapraszasz? – spytałem
znużonym głosem, opierając łokieć na biurku, a potem podbródek na dłoni.
Pamięć otrzepała swoją
nieskazitelnie białą sukienkę i stanęła w progu mojego gabinetu. Z reguły nigdy
go nie przekraczała, ponieważ jako jedyna była świadoma pułapek, jakie się tu
znajdowały. Przez ostatnie stulecia jakoś nie bardzo chciało mi się sprzątać,
poza tym zawsze miałem nadzieję, że ktoś w coś wdepnie i będzie zabawnie.
– Victory chce cię mianować jednym
z czterech filarów, który pociągnie grę o ludzkość – odpowiedziała gładko
Memory.
Wyprostowałem plecy, a mój grymas
zaczął przeradzać się stopniowo w wielkiego i szerokiego banana, który
rozświetlił moją przystojną twarz blaskiem radości.
– Będę się mógł pobawić?
– Prawdopodobnie tak.
– Będę musiał wypełniać nudne
papiery?
– Niekoniecznie.
– Będę mógł pić alkohol na
służbie?
– Nie mi to oceniać…
– Nagrodą jest upojna noc ze
Zwycięstwem?
Destiny i Memory spojrzały po
sobie znacząco, nie odpowiadając na to pytanie. Zresztą… czy to było ważne?
Póki będę mógł patrzeć na tę zakapturzoną orędowniczkę niezwyciężonych, póki
będę mógł marzyć o tym, że dobiorę się do jej zgrabnych pośladków okrytych
długim, bordowym płaszczem… Wszystko było w porządku. Poza tym współpraca przy
tworzeniu gry o ludzkość oznaczała, że będę spędzał z nią zdecydowanie więcej
czasu. Na dodatek będę mógł częściej uciekać na Ziemię. Cudowny plan!
Podniosłem się żwawo z krzesła i
założyłem ręce na biodra.
– To co, idziemy?
– Dostałeś nakaz zgromadzenia
wstępnych danych dziesięciu osób, których plany nie są jeszcze przez ciebie
wykreowane, dlatego weź je ze sobą – wyjaśniła Memory, składając ręce w
podołku.
– A jest w czym przebierać –
mruknęła pod nosem Destiny, wykrzywiając usta w ironicznie wrednym uśmieszku.
Posłałem jej uroczy uśmiech uroczego braciszka, który zapowiadał kolejną akcję
z dynamitem w roli głównej.
Chwyciłem za stos umoczonych
papierów, nie przejmując się ich ewentualną liczbą, i stuknąłem w nie dwa razy
palcem wskazującym. Już po chwili białe kartki naznaczone brązowymi śladami po
kawie, były suche jak krochmalone majtki mojej siostry.
– Jestem gotowy, moje miłe panie
– zacząłem szarmanckim głosem – także możemy ruszać.
Przemierzyłem pokój dziarskim
krokiem. Memory odskoczyła w bok, jakby bała się, że jej dotknę i sprawię, że
stanie się jej krzywda. Cóż, ją mogłem dzisiaj oszczędzić, ale Destiny
wystarczająco długo mi się naprzykrzała. Ewentualny, dopuszczalny czas
irytowania starszego brata, wynosił dziesięć sekund, więcej nie mogłem ani
znieść, ani zaakceptować.
Przystanąłem i spojrzałem w
kierunku siostry.
– Hej, Tiny, mam dla ciebie
prezent – powiedziałem słodkim głosem małego chłopca i wyjąłem kieszeni nowych spodni coś, co kształtem
mogło przypominać kiełbasę (albo dynamit).
Destiny spojrzała na mnie z
triumfalnym uśmiechem i założyła zwycięsko ręce na piersi. Wyglądała na osobę,
która nie da się tak łatwo nabrać na ten sam numer.
Rzuciłem jej nieodpaloną
kiełbasę, którą złapała w rękę i uniosła w górę jak swoje zwycięskie trofeum,
potem pomachałem jej, zamknąłem magicznym ruchem dłoni drzwi, i prowadzony
przez radosny okrzyk przerażenia, a potem oddźwięk wybuchu, ruszyłem do sali
obrad.
Szykował się naprawdę piękny
dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz