piątek, 1 lutego 2019

Wszystko do ciebie wróci

Mały słowniczek:
Gran Pulse- planeta, na której rozgrywa się akcja
Cacoon – księżyc, zamieszkały przez ludzi, zawieszony nad planetą.
Paddra- jedno z największych miast na Gran Pulse
fal'Cie – istoty o boskich zdolnościach, wysłannicy -  wypełniają wolę bogów
l'Cie – zwykle ludzie, który zostali powołani przez fal'Cie do wypełnienia zadania

Jest to kolejna część z serii Grand Fantasy.
Jej potęga przeraziła go, ale mimo wszystko zaimponowała mu siła, z jaką kontrolowała żywioł. Nie wiedział o tym, że jeszcze dwa dni temu stanęła w płomieniach, wybuchając jak aktywny wulkan. Wtedy nie kontrolowała siebie, a był to jedynie odruch konieczny do uratowania życia. Tego dnia to żywioł zapanował nad nią. Płomień trawiący wszystko dookoła, Lili-Rose nie czynił krzywdy, lecz tańczył na jej ramionach i włosach jak baletnice w widowiskowym tańcu ognia.
         Po spaleniu większości dobytku i naruszeniu konstrukcji piętra, na którym chroniła się Lili, dziewczyna musiała znaleźć nowe miejsce do zamieszkania. Nawet jej największy skarb nie ocalał — stopiony, rozlał się w kolorowego kleksa, pokrywającego lukę w ceglanej ścianie.
         Teraz stała na dachu budynku, rozglądając się raz na wschód, raz na zachód. Przyjaciel siedział na metalowej obudowie klimatyzatora, w dłoniach obracając bransoletki.
-         Znam takie jedno miejsce — powiedział Rosko — na wschód stąd. Można tam dostać broń, a i schronienie dla strudzonych wędrowców się znajdzie.
-         “Strudzonych wędrowców” — pomyślała Lili.
Jeszcze nigdy to określenie, tak bardzo do niej nie pasowało. Nie miała domu, rodziny, każdy dzień był walką o przetrwanie. Trudy życia na Pulse dawały jej się we znaki. Gonitwa za pożywieniem i ucieczka przed wrogiem, odsączały z niej energię życiową, a kolorowe marzenia rozmywały się w jej umyśle, pozostawiając jedynie szarą rzeczywistość.
-         To stamtąd masz te bransoletki? — zapytała dziewczyna.
-         Nie, te maleństwa otrzymałem od kupca żyjącego w namiocie na obrzeżach Paddry. Za dość okazyjną cenę.
-         Ile cię to kosztowało?
-         Niewiele, kupiec zażądał jedynie czegoś na wymianę. Chodziło o kryształ, czerwony rubin. Za kawałek kamienia obiecał mi dwie bransoletki luminacyjne. To małe cudeńko zawiera w sobie broń, nie mogłem w to uwierzyć.
-         To wyższa technologia, pozyskiwano ją najpierw od żołnierzy Pulsework. Był to element ich mechaniki, jednak inżynierowie na Cacoon skopiowali urządzenie i umieścili to małe cudeńko, jak się wyraziłeś, w podręcznym gadżecie. — Lili gestykulując, wytłumaczyła koledze z czym ma do czynienia.
-         Dużo wiesz o broni nowej generacji. Czy kiedyś tego używałaś? — zapytał dociekliwie Rosko.
-         Nie - odpowiedziała Lili bez dalszego komentarza.
Przez dłuższą chwile stała w milczeniu, spoglądając na Rosko. Ten rzucił jej jedną z bransoletek, którą ona chwyciła w powietrzu, po czym wsuwając na nadgarstek, aktywowała cały mechanizm. Szybkim ruchem ręki wygenerowała hologram broni, ku jej zdziwieniu był to łuk.
-         Sądziłem, że ci się przyda, po tym jak twój został zniszczony w pożarze. — Rosko wysłał Lili uśmiech, lecz ona go nie odwzajemniła.
-         Co zawiera druga bransoletka? — zapytała trzymając wielki mechaniczny łuk w prawej dłoni.
Rosko założył gadżet na nadgarstek, po czym machnięciem ręki wywołał pojawienie się broni, która z wyglądu przypominała starodawną strzelbę. Gdy chwycił ją w obie dłonie, każda szczelina w konstrukcji zabłysnęła. Chciał pokazać Lili co potrafi ta broń, jednak nie zamierzał zwracać na siebie uwagi żołnierzy, który z pewnością patrolowali uliczki między budynkami. Przesłanie sygnału to patrolujących pojazdów powietrznych było jedynie kwestią paru minut. Zauważeni, nie mogliby się stamtąd wydostać.
-         Przy wystrzale, w powietrze formują się wiązki energii, które tną wszystko na setki kawałków. Pokazałbym, ale towarzyszy temu sporo hałasu — wytłumaczył chłopak.
-         Może twój znajomy kupiec mógłby temu zaradzić, jak on miał na imię? — zapytała podchwytliwie Lili-Rose.
-         O ile dobrze pamiętam … Gordon Maine.
Lili już kiedyś słyszała to nazwisko … Maine. Zdaje się, że również miała z nim do czynienia.
-         Myślisz, że udałoby ci się go odnaleźć? — zapytała niezwykle miłym tonem, już to powinno powiedzieć Rosko, że dziewczyna coś planuje. Nie zamierzała się jednak tym podzielić.
-         Tutaj na nas nic nie czeka, dlaczego by nie odwiedzić starego Gordona - oznajmił zadowolony.
-         Ruszajmy zatem.
         Budynki były położone blisko siebie, więc Lili  zaproponowała, aby nie tracić czasu na schodzenie  i skradanie się między uliczkami, równie dobrze mogli pokonać całą drogę, przeskakując z dachu na dach. Dla dziewczyny nie był to problem, miała nadzieję, że na Rosko także się nie zawiedzie.
         Tak jak sądziła, każdy budynek pokonywali bez większych problemów, wszak zdolności l’Cie dawały mi nadludzką siłę oraz zwinność. Po drodze nie spotkali żadnego powietrznego patrolu, co na co dzień się nie zdarzało. Jednak odkąd Rosko przybył do miasta wiele rzeczy się zmieniło.
         Teraz stali na dachu wieżowca, którego wojna na Gran Pulse nie oszczędziła, tak jak innych architektonicznych cudeńków w mieście Paddra. Ów obiekt kiedyś był centrum obrony przed fal’Cie i ich pomocnikami. Teraz sami byli skazani na łaskę fal’Cie, jako nieodzowne narzędzie istot o boskich zdolnościach. Lili zastanawiała się czy ludność zamieszkująca ruiny miasta, zobaczy w nich wroga, czy też sojusznika.
-         To już niedaleko —  odezwał się Rosko — widzisz tę rzekę i skały? To właśnie w zagłębieniu skalnym znalazłem namiot Gordona.
-         Złożymy mu odwiedziny — powiedziała Lili, Rosko spojrzał na nią z pytającym spojrzeniem. — Może znajdzie dla nas inne nowinki ze świata technologii.
Dziewczyna uśmiechnęła się, starając utrzymać niewinny wyraz twarzy, Rosko wiedział jednak, że coś jest nie tak. Nie od dzisiaj się znali.
         Gdy oboje znaleźli się na ziemi, podążyli w kierunku skał, co chwila rozglądając się wokół. W pobliżu nikogo nie było, cisza jak makiem zasiał. Z daleka dostrzegli szary materiał powiewający na wietrze, to musiał być namiot kupca Maine’a. Rosko wiedział, że nie mają nic na wymianę, zapewne kupiec znowu poprosi o jakąś przysługę. Będąc około pięciu metrów od namiotu, spostrzegli wychodzącego na zewnątrz mężczyznę. Mimo, że skradanie się nie było w zwyczaju Lili, teraz jednak postanowiła iść nieco z tyłu.
-         Witaj Rosmo, stary przyjacielu! — wykrzyknął do nich kupiec.
-         Rosko, właściwie. — Poprawił go chłopak.
-         Tak wybacz, to przez to słońce, upał straszliwy — tłumaczył się Gordon — A któż to skrywa się za twoim obliczem?
Gdy Lili zrozumiała, że z zaskoczenia nici, obeszła przyjaciela na około. Mina Gordona, na widok Lili-Rose mówiłą wszytsko. Był nie tyle co zdziwiony nieoczekiwaną wizytą, co przerażony z powodu tego co wydarzyło się w przeszłości.
-         Pamiętasz mnie Maine? - zapytała podniesionym głosem Lili.
-         Chyba nie mieliście przyjemności, pani …
-         Doprawdy?
Lili pamiętała jednak doskonale  jak przed laty Gordon Maine poprosił młodą dziewczynę o przysługę, w zamian oferując broń, jedzenie oraz pomoc w odnalezieniu rodziny. Jedyne czego potrzebował to przynęta, a dokładnie to Lili-Rose miała być wabikiem. Maine w swej ogromnej zachłanności zapragnął klejnotu znajdującego się w jaskiniach nieopodal miasta Paddra. Jednak wielka bestia mieszkająca u jej podnóża, nie dawała złudnych nadziei na wykradnięcie skarbu. W tym momencie kupiec potrzebował wojownika, a że taki w okolicy nie przebywał, postanowił wykorzystać nastolatkę jako przynętę. Miała wybawić bestie na otwarte tereny, a sam Maine miał zakraść się po klejnot. Młodej Lili obiecywał pomoc na powierzchni. Powiedział, że jeszcze przed samą akcją na bestię będą czekać myśliwi, ona miała się jej tylko pokazać, po czym wybiec na powierzchnię co sił.
Kupiec oszukał ją, gdyż na powierzchni nie znajdował się nikt, kto mógłby wyruszyć dziewczynie z odsieczą, została sama jak palec, a bestia deptała jej po piętach. Nie dowiedziała się jednak czy kupiec wydobył klejnot z jaskini. Zaatakowana przez bestie, doznała silnych raz, po czym straciła przytomność. Gdy się obudziła, kupca w okolicy już nie było, został tylko szary namiot powiewający na wietrze.
-         Biorąc pod uwagę ilość zaopatrzenia w twoim namiocie, wnioskuje, że udało ci się wydostać z klejnotem na powierzchnię. — W oczach dziewczyny tlił się ogień tak niebezpieczny jak ona sama. Rosko nie wiedział jak zareagować, gdyż o wspomnianej sytuacji nic nie wiedział.
-         To … to jakieś nieporozumienie —  tłumaczył kupiec.
Lili-Rose opanowana przez żądze zemsty, powoli podążała w jego kierunku. Jak mógł jej to zrobić miała wtedy zaledwie piętnaście lat, była dzieckiem, skazanym na śmierć przez żądzę zarobku starego głupca. Gdy była przy nim na wyciągnięcie ręki, poruszając się szybko jak strzałą, złapała za gardło Gordona Maine’a. Rosko pędząc z pomocą, mimo że nie wiedział komu w tej sytuacji miałby pomagać, złapał ją za ramiona. Gdy tylko poczuła dotyk na skórze, zacisnęła dłoń pod brodą kupca, a z jej dłoni wydobyły się lodowe iskry, pędzące na wylot, poprzecinały tchawice i rdzeń mężczyzny. Gdy Rosko ją odciągnął do tyłu, Gordon opadł na gruge dywany wyłożone na podłodze namiotu.
-         Co ty zrobiłaś? - wyjąkał przerażony Rosko.
Lili stała przypatrując się swojej dłoni. Nie spodziewała się tego, co właśnie miało miejsce. Chciała go zabić, ale nie w taki sposób. Moc żywiołów współgrała z emocjami Lili, ale te były na granicach wytrzymałości.
-         Musimy stąd uciekać! - wykrzyczał chłopak.
-         Zabierz broń. - Lili zawsze w trudnych sytuacjach potrafiła myśleć trzeźwo.
Chwyciłą kilka branzoletek i worek pełen ampułek, nie była do końca pewna czym one są, ale wiedziała, że cokolwiek znajdowało się w tym namiocie, było przydatne. Wychodząc chwyciłą szkatułkę pełną drogocennych kamieni, jeden rzuciłą Rosko mówiąc:
-         Za fatygę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz