Mały słowniczek:
Gran Pulse- planeta, na której rozgrywa się akcja
Cacoon – księżyc, zamieszkały przez ludzi, zawieszony nad planetą.
Paddra- jedno z największych miast na Gran Pulse
fal'Cie – istoty o boskich zdolnościach, wysłannicy - wypełniają wolę bogów
l'Cie – zwykle ludzie, który zostali powołani przez fal'Cie do
wypełnienia zadania
Jest to kolejna część z serii Grand Fantasy.
Jej potęga przeraziła go, ale mimo
wszystko zaimponowała mu siła, z jaką kontrolowała żywioł. Nie wiedział o tym,
że jeszcze dwa dni temu stanęła w płomieniach, wybuchając jak aktywny wulkan.
Wtedy nie kontrolowała siebie, a był to jedynie odruch konieczny do uratowania
życia. Tego dnia to żywioł zapanował nad nią. Płomień trawiący wszystko
dookoła, Lili-Rose nie czynił krzywdy, lecz tańczył na jej ramionach i włosach
jak baletnice w widowiskowym tańcu ognia.
Po spaleniu większości
dobytku i naruszeniu konstrukcji piętra, na którym chroniła się Lili, dziewczyna
musiała znaleźć nowe miejsce do zamieszkania. Nawet jej największy skarb nie
ocalał — stopiony, rozlał się w kolorowego kleksa, pokrywającego lukę w
ceglanej ścianie.
Teraz stała na dachu
budynku, rozglądając się raz na wschód, raz na zachód. Przyjaciel siedział na
metalowej obudowie klimatyzatora, w dłoniach obracając bransoletki.
-
Znam takie jedno miejsce — powiedział Rosko — na
wschód stąd. Można tam dostać broń, a i schronienie dla strudzonych wędrowców
się znajdzie.
-
“Strudzonych wędrowców” — pomyślała Lili.
Jeszcze nigdy to określenie, tak bardzo do niej nie pasowało. Nie
miała domu, rodziny, każdy dzień był walką o przetrwanie. Trudy życia na Pulse
dawały jej się we znaki. Gonitwa za pożywieniem i ucieczka przed wrogiem,
odsączały z niej energię życiową, a kolorowe marzenia rozmywały się w jej
umyśle, pozostawiając jedynie szarą rzeczywistość.
-
To stamtąd masz te bransoletki? — zapytała
dziewczyna.
-
Nie, te maleństwa otrzymałem od kupca żyjącego w
namiocie na obrzeżach Paddry. Za dość okazyjną cenę.
-
Ile cię to kosztowało?
-
Niewiele, kupiec zażądał jedynie czegoś na
wymianę. Chodziło o kryształ, czerwony rubin. Za kawałek kamienia obiecał mi
dwie bransoletki luminacyjne. To małe cudeńko zawiera w sobie broń, nie mogłem
w to uwierzyć.
-
To wyższa technologia, pozyskiwano ją najpierw od
żołnierzy Pulsework. Był to element ich mechaniki, jednak inżynierowie na
Cacoon skopiowali urządzenie i umieścili to małe cudeńko, jak się wyraziłeś, w
podręcznym gadżecie. — Lili gestykulując, wytłumaczyła koledze z czym ma do
czynienia.
-
Dużo wiesz o broni nowej generacji. Czy kiedyś
tego używałaś? — zapytał dociekliwie Rosko.
-
Nie - odpowiedziała Lili bez dalszego komentarza.
Przez dłuższą chwile stała w milczeniu, spoglądając na Rosko. Ten
rzucił jej jedną z bransoletek, którą ona chwyciła w powietrzu, po czym
wsuwając na nadgarstek, aktywowała cały mechanizm. Szybkim ruchem ręki
wygenerowała hologram broni, ku jej zdziwieniu był to łuk.
-
Sądziłem, że ci się przyda, po tym jak twój
został zniszczony w pożarze. — Rosko wysłał Lili uśmiech, lecz ona go nie
odwzajemniła.
-
Co zawiera druga bransoletka? — zapytała
trzymając wielki mechaniczny łuk w prawej dłoni.
Rosko założył gadżet na nadgarstek, po czym machnięciem ręki wywołał
pojawienie się broni, która z wyglądu przypominała starodawną strzelbę. Gdy
chwycił ją w obie dłonie, każda szczelina w konstrukcji zabłysnęła. Chciał
pokazać Lili co potrafi ta broń, jednak nie zamierzał zwracać na siebie uwagi
żołnierzy, który z pewnością patrolowali uliczki między budynkami. Przesłanie
sygnału to patrolujących pojazdów powietrznych było jedynie kwestią paru minut.
Zauważeni, nie mogliby się stamtąd wydostać.
-
Przy wystrzale, w powietrze formują się wiązki
energii, które tną wszystko na setki kawałków. Pokazałbym, ale towarzyszy temu
sporo hałasu — wytłumaczył chłopak.
-
Może twój znajomy kupiec mógłby temu zaradzić,
jak on miał na imię? — zapytała podchwytliwie Lili-Rose.
-
O ile dobrze pamiętam … Gordon Maine.
Lili już kiedyś słyszała to nazwisko … Maine. Zdaje się, że również
miała z nim do czynienia.
-
Myślisz, że udałoby ci się go odnaleźć? —
zapytała niezwykle miłym tonem, już to powinno powiedzieć Rosko, że dziewczyna
coś planuje. Nie zamierzała się jednak tym podzielić.
-
Tutaj na nas nic nie czeka, dlaczego by nie
odwiedzić starego Gordona - oznajmił zadowolony.
-
Ruszajmy zatem.
Budynki były położone
blisko siebie, więc Lili zaproponowała,
aby nie tracić czasu na schodzenie i
skradanie się między uliczkami, równie dobrze mogli pokonać całą drogę,
przeskakując z dachu na dach. Dla dziewczyny nie był to problem, miała
nadzieję, że na Rosko także się nie zawiedzie.
Tak jak sądziła, każdy
budynek pokonywali bez większych problemów, wszak zdolności l’Cie dawały mi
nadludzką siłę oraz zwinność. Po drodze nie spotkali żadnego powietrznego
patrolu, co na co dzień się nie zdarzało. Jednak odkąd Rosko przybył do miasta
wiele rzeczy się zmieniło.
Teraz stali na dachu
wieżowca, którego wojna na Gran Pulse nie oszczędziła, tak jak innych
architektonicznych cudeńków w mieście Paddra. Ów obiekt kiedyś był centrum
obrony przed fal’Cie i ich pomocnikami. Teraz sami byli skazani na łaskę
fal’Cie, jako nieodzowne narzędzie istot o boskich zdolnościach. Lili
zastanawiała się czy ludność zamieszkująca ruiny miasta, zobaczy w nich wroga,
czy też sojusznika.
-
To już niedaleko — odezwał się Rosko — widzisz tę rzekę i skały?
To właśnie w zagłębieniu skalnym znalazłem namiot Gordona.
-
Złożymy mu odwiedziny — powiedziała Lili, Rosko
spojrzał na nią z pytającym spojrzeniem. — Może znajdzie dla nas inne nowinki
ze świata technologii.
Dziewczyna uśmiechnęła się, starając utrzymać niewinny wyraz twarzy,
Rosko wiedział jednak, że coś jest nie tak. Nie od dzisiaj się znali.
Gdy oboje znaleźli się
na ziemi, podążyli w kierunku skał, co chwila rozglądając się wokół. W pobliżu
nikogo nie było, cisza jak makiem zasiał. Z daleka dostrzegli szary materiał
powiewający na wietrze, to musiał być namiot kupca Maine’a. Rosko wiedział, że
nie mają nic na wymianę, zapewne kupiec znowu poprosi o jakąś przysługę. Będąc
około pięciu metrów od namiotu, spostrzegli wychodzącego na zewnątrz mężczyznę.
Mimo, że skradanie się nie było w zwyczaju Lili, teraz jednak postanowiła iść
nieco z tyłu.
-
Witaj Rosmo, stary przyjacielu! — wykrzyknął do
nich kupiec.
-
Rosko, właściwie. — Poprawił go chłopak.
-
Tak wybacz, to przez to słońce, upał straszliwy —
tłumaczył się Gordon — A któż to skrywa się za twoim obliczem?
Gdy Lili zrozumiała, że z zaskoczenia nici, obeszła przyjaciela na
około. Mina Gordona, na widok Lili-Rose mówiłą wszytsko. Był nie tyle co
zdziwiony nieoczekiwaną wizytą, co przerażony z powodu tego co wydarzyło się w
przeszłości.
-
Pamiętasz mnie Maine? - zapytała podniesionym
głosem Lili.
-
Chyba nie mieliście przyjemności, pani …
-
Doprawdy?
Lili pamiętała jednak doskonale
jak przed laty Gordon Maine poprosił młodą dziewczynę o przysługę, w
zamian oferując broń, jedzenie oraz pomoc w odnalezieniu rodziny. Jedyne czego
potrzebował to przynęta, a dokładnie to Lili-Rose miała być wabikiem. Maine w
swej ogromnej zachłanności zapragnął klejnotu znajdującego się w jaskiniach
nieopodal miasta Paddra. Jednak wielka bestia mieszkająca u jej podnóża, nie
dawała złudnych nadziei na wykradnięcie skarbu. W tym momencie kupiec
potrzebował wojownika, a że taki w okolicy nie przebywał, postanowił
wykorzystać nastolatkę jako przynętę. Miała wybawić bestie na otwarte tereny, a
sam Maine miał zakraść się po klejnot. Młodej Lili obiecywał pomoc na
powierzchni. Powiedział, że jeszcze przed samą akcją na bestię będą czekać
myśliwi, ona miała się jej tylko pokazać, po czym wybiec na powierzchnię co
sił.
Kupiec oszukał ją, gdyż na powierzchni nie znajdował się nikt, kto
mógłby wyruszyć dziewczynie z odsieczą, została sama jak palec, a bestia
deptała jej po piętach. Nie dowiedziała się jednak czy kupiec wydobył klejnot z
jaskini. Zaatakowana przez bestie, doznała silnych raz, po czym straciła
przytomność. Gdy się obudziła, kupca w okolicy już nie było, został tylko szary
namiot powiewający na wietrze.
-
Biorąc pod uwagę ilość zaopatrzenia w twoim
namiocie, wnioskuje, że udało ci się wydostać z klejnotem na powierzchnię. — W
oczach dziewczyny tlił się ogień tak niebezpieczny jak ona sama. Rosko nie
wiedział jak zareagować, gdyż o wspomnianej sytuacji nic nie wiedział.
-
To … to jakieś nieporozumienie — tłumaczył kupiec.
Lili-Rose opanowana przez żądze zemsty, powoli podążała w jego
kierunku. Jak mógł jej to zrobić miała wtedy zaledwie piętnaście lat, była
dzieckiem, skazanym na śmierć przez żądzę zarobku starego głupca. Gdy była przy
nim na wyciągnięcie ręki, poruszając się szybko jak strzałą, złapała za gardło
Gordona Maine’a. Rosko pędząc z pomocą, mimo że nie wiedział komu w tej
sytuacji miałby pomagać, złapał ją za ramiona. Gdy tylko poczuła dotyk na
skórze, zacisnęła dłoń pod brodą kupca, a z jej dłoni wydobyły się lodowe
iskry, pędzące na wylot, poprzecinały tchawice i rdzeń mężczyzny. Gdy Rosko ją
odciągnął do tyłu, Gordon opadł na gruge dywany wyłożone na podłodze namiotu.
-
Co ty zrobiłaś? - wyjąkał przerażony Rosko.
Lili stała przypatrując się swojej dłoni. Nie spodziewała się tego, co
właśnie miało miejsce. Chciała go zabić, ale nie w taki sposób. Moc żywiołów
współgrała z emocjami Lili, ale te były na granicach wytrzymałości.
-
Musimy stąd uciekać! - wykrzyczał chłopak.
-
Zabierz broń. - Lili zawsze w trudnych sytuacjach
potrafiła myśleć trzeźwo.
Chwyciłą kilka branzoletek i worek pełen ampułek, nie była do końca
pewna czym one są, ale wiedziała, że cokolwiek znajdowało się w tym namiocie,
było przydatne. Wychodząc chwyciłą szkatułkę pełną drogocennych kamieni, jeden rzuciłą
Rosko mówiąc:
-
Za fatygę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz