piątek, 1 lutego 2019

Wysłannik Etro

Jako wprowadzenie do tekstu -  mały słowniczek:
Gran Pulse- planeta, na której rozgrywa się akcja
pulsjanie- mieszkańcy Gran Pulse
Cacoon – księżyc, zamieszkały przez ludzi, zawieszony nad planetą.
Paddra- jedno z największych miast na Gran Pulse
fal'Cie – istoty o boskich zdolnościach, wysłannicy -  wypełniają wolę bogów
l'Cie – zwykle ludzie, który zostali powołani przez fal'Cie do wypełnienia zadania
Etro - bogini
            Kryształowy most zawieszony miedzy lądem, a księżycem rozświetlał noc. Księżyc – tak go niegdyś zwano, w czasach gdy ludzie jeszcze go nie skolonizowali. Dziś podtrzymywany przez ogromny kryształ nad Gran Pulse, uszkodzony w wyniku toczących się wojen, stał się kontynentem. Zamieszkały przez miliony ludzi, omamionych przez pomówienia i strach, uciekających jak najdalej tylko się da, od tego co kiedyś zwali domem. Nie wszyscy uciekli rzecz jasna. W ruinach dawnych miast, nadal żyły jednostki, czasami całe rodziny. Osłonięci niczym skrzydłami anioła, przeżyli największe polowania mechanicznych żołnierzy . Smagani trudami przetrawiania w dziczy, którym stał się świat pozostawiony sam sobie, doceniali najmniejsze dary od losu.
            Miasto Paddra wyglądało na wyludniane. Młoda Lili-Rose wiedziała, że tak nie jest. Raz na parę dni zdarzało jej się spotykać, zwykle ukrytych mieszkańców dawnej metropolii. Obecnie wszyscy ludzie starali się być niewidoczni dla zwiadowców przeszukujących ruiny od czasu do czasu. Mówiono, że lepiej trzymać się osobno w razie ataku, wtedy jednostki będą miały większą szanse na przetrwanie. Lili przez bardzo długi czas była sama, zaklęta w kryształ obserwowała jedynie przemijający czas. Mimo, że dziewczyna odzyskała ludzka postać, to znak, który pojawił się na jej ramieniu podczas przemiany, nadal tam widniał.
             Każdej nocy zastanawiała się jaka była historia osób, które poświeciły swoje życie, aby uchronić księżyc przez upadkiem. Sama w pewien sposób także została poświęcona, gdy jako dwudziestolatka została naznaczona jako l’Cie, aby wypełnić powierzone jej zadanie. Właśnie wtedy pojawił się znak na jej ramieniu, a ona otrzymała specjalne zdolności. Nie żeby się o to prosiła, nikt kto został naznaczony nie chciał, aby właśnie jego to spotkało. Dziś wiedziała co było jej przeznaczone, ale wtedy nie było to takie proste, lecz to całkiem inna opowieść.
            Leżała teraz na prowizorycznym łóżku zbudowanym z pustaków i kilku fałd grubego materiału. Znajdowała się na najwyższym pietrze jednego ze zdemolowanych budynków, tutaj nawet roboty się nie zakradały. Podłogi pod większym ciężarem zawalały się, tworząc kolejne kopce gruzu i pyłu. Dziewczyna była drobnej budowy, a jej zwinność porównywalna była z dzikim zwierzęciem. Nigdy nie dała się złapać żołnierzom, ani poważnie zranić.
            W wietrzną noc czuła przeszywające zimno, tak bardzo brakowało jej dotyku i ciepła ludzkiego ciała. Zamknęła oczy i w wyobraźni zobaczyła drewno tlące się w kominku jej rodzinnego domu.
-    „ Zrobiłabym wszystko , żeby tylko móc wrócić to tamtych czasów” – pomyślała, po czym szybko skarciła się za tą myśl, gdyż inna nawiedziła jej świadomość – „kryształ ... nie ... więcej bym tego nie zniosła”.
Znak na jej ramieniu połyskiwał jak kolumna podtrzymujący zawieszony obiekt – Cacoon. Nie raz zastanawiała się czy razem ze znakiem opatrzność pozostawiła jej dawne umiejętności, ale nigdy nie odważyła się tego sprawdzić, w obawie przez otrzymaniem następnego zadania. Wiedziała, że l’Cie którzy obudzili się z fazy kryształowej, mogli być jeszcze raz wezwani.
            Lili przez wiele lat zawieszona byłą w półśnie. Legenda mówiła, że ci l'Cie którzy wypełnią powołanie zostaną nagrodzeni nieśmiertelnością, ale co to za życie wieczne, które przelatuje ci przed oczami, a ty nie możesz nawet mrugnąć okiem. Scalona w krysztale obserwowała jak powstał most, widziała ludzi, który się do tego przyczynili. Była im wdzięczna, ale jednocześnie bała się tego co nastąpi później.
            Skuliła się na łóżku i spoglądając na kryształowy pomost, czuła jak jej oczy się zamykają, a sama odpływa do krainy snów. W marzeniach sennych przyszedł do niej ten sam fal’Cie, który zamienił ja w l’Cie – narzędzie wysłannika bogów. Każdy fal’Cie był stworzony przez jednego z bogów trzymającego piecze nad Gran Pulse. Przy ich pomocy bóstwa miały zarządzać tym, co działo się w świecie fizycznym, gdyż same nie mogły do niego zstąpić. Fal’cie przyszedł z wiadomością od samej bogini Etro. Nie mówił nic, nie potrzebował słów, we śnie ukazał Lili obraz stabilnie utrzymywanego kontynentu, chwile później pokazał ludzi na Gran Pulse, uciekających przed żołnierzami nadal panoszącymi się w ruinach miast, oraz stworzenia zagrażające ich bezpieczeństwu. Etro w swej łasce postanowiła odmienić los pulsianów i zesłać im pomoc l’Cie raz jeszcze.
            Li
li-Rose przerażona wizją fal’Cie wybudziła się z krzykiem ze snu. Cały czas widziała jednak uciekających ludzi, śmierć i zniszczenie pozostawione przez tych, którzy postanowili wykorzenić całą ludzkość na Gran Pulse.  Po raz kolejny spojrzala na kryształową kolumnę.
        
"Oni gotowi byli przeżyć nieskończoność w pułapce kryształu, aby uratować miliony" – pomyślała.
Taki los czekał tych, który wypełnili zadanie — przemiana w kryształ — ci, którzy postanowili nie współpracować z fal'Cie kończyli o wiele gorzej, zaklęci w bestie tracące jakiekolwiek oznaki człowieczeństwa. Wiedziała, że bogini cofnęła klątwę spoczywającą na kryształach, ale co się stało z bestiami? Ostatnio widziała jedną na obrzeżach miasta, czy one też zostały wybawione z mąk?
            Tej nocy dziewczyna nie zmrużyła oka, czuła jakby coś ją do siebie wzywało, nie była pewna czy powinna odpowiedzieć na to wezwanie, czy udawać, że nic się nie wydarzyło, a świat ludzki nie stanął na skraju zagłady.

                                                                                
***

            Zmęczona i głodna postanowiła rozruszać zmarznięte ciało. Podeszła do podziurawionej ściany wychodzącej na wschód, słońce delikatnie lśniło na horyzoncie. W swoim asortymencie miała dwie bronie – łuk i wyrzutnie naboi. Ponieważ bardzo trudno było w obecnych czasach znaleźć broń palną, Lili tworzyła własne naboje wypełnione kwasem. Używała ich głównie w walce z robotami, łuk natomiast w starciach z bestiami. Za każdym razem miała na uwadze to, że bestiami kiedyś byli ludzie – tacy jak ona – może niegdyś ich znała, może jeden z nich był z nią spokrewniony. Z tego powodu nie zabijała ich, tylko raniła na tyle dotkliwie, aby mogła uciec. Z ziemi podniosła łuk i strzały, które zrobiła własnoręcznie. Przełożyła je przez ramię. Na biodrze miała pas, który dopasowany był do wyrzutni i nabojów. W sporych rozmiarów kaburę włożyła broń, kwasowe naboje były umieszczone w kieszonkach do okola pasa. W głowie gościł jej niepokój, a głód wywoływał rozdrażnienie. Podeszła do dziury w podłodze i łapiąc za kabel zwisający z sufitu, zjechała na niższe piętro, stamtąd na dół prowadziły wybrakowane schody.
          –„Dwadzieścia pięter w dół po schodach to marnowanie czasu i energii” – pomyślała, po czym wzięła rozbieg i wyskoczyła przez okno w stronę poszarpanej wstęgi zawieszanej na budynku naprzeciw. Kiedyś była to reklama propagująca przeniesienie się ludzi z Gran Pulse do nowej cywilizacji na Cacoon. „Prawdziwy raj na ziemi” głosiło hasło. Biorąc zamach jedna z metalowych strzał, zahaczyła grotem o materiał, zwalniając znacznie spadanie. Wstęga kończyła się około pięciu metrów nad ziemią, lecz nie było to problemem. Bez trudu wylądowała na nogach, nie czyniąc sobie przy tym żadnej krzywdy.
            Szybko rozejrzała się do okola, ale nikogo nie było w pobliżu. Wiedziała o jednym starym magazynie żywnościowym ukrytym w podziemnym schronie, zapewne kogoś tam spotka, może nawet samych żołnierzy – mimo że oni nie potrzebowali jedzenia, co najwyżej części do wymiany – ale sprawdzenie tej lokalizacji warte było ryzyka. Od dwóch dni nie jadła, a magazyn wydawał się najprostszą opcją, w przeciwieństwie do polowania na dziką zwierzynę w wielkim mieście. Co najwyżej upolowałaby szczura.
            Korzystając z kanałów, udała się w stronę wybranego miejsca, po drodze słyszała odgłosy żołnierzy z powierzchni, lecz sama nie została zauważona. Teraz stała u ujścia śluzy, był to jej ostatni przystanek przed poszukiwaniem zasobów w magazynach. Chwyciła wyrzutnie i załadowała kilka naboi z kwasem silnikowym, w razie, gdyby na powierzchni oraz z w okolicy magazynu znajdowały się patrolujące roboty. Wychodząc powoli na powierzchnie, spoglądała na właz prowadzący do magazynu żywności, jakim stał się schron. Wejście było dość zarośnięte krzewami, ale widziała, że tam jest. Nikogo nie było na widoku, wiec z prędkością dzikiego kota przebiegła między ruinami małych budynków. Stojąc plecami do zarośli, po raz ostatni rozejrzała się po okolicy. Cofnęła się parę kroków w głąb krzaków, gdzie czekał na nią otwarty właz. Gorzej już być nie mogło albo jest tam zwiad, albo wszytko zostało wyczyszczone. Lili poczuła skręt w żołądku. Musiała to sprawdzić, inaczej kolejny dzień spędzi bez jedzenia. Z bronią w reku stawiała bezszelestne kroki, wchodząc w głąb schronu. Przechodząc przez wąskie korytarze, kierowała się schodami w dół. Nikogo nie było słychać po drodze. Właściwe drzwi do magazynu także były otwarte. Wszystko mówiło jej, aby zawróciła, lecz tego nie rozbiła. Za drzwiami ujrzała dziesiątki pustych pułek, lecz na jednej stało wielkie tekturowe pudło.
        – „Z pewnością nic w nim nie ma” – pomyślała, jednak w wyniku głodu i zmęczenia dała się omamić złudnej nadziei.
Podeszła i wkładając drżące dłonie do środka, wyczuła parę twardych obiektów. Momentalnie złapała za całe pudło i postawiła na ziemi. W środku były produkty jej niezbędne, nie tylko żywność, ale także opatrunki, leki oraz cała seria oryginalny naboi. Na samym dnie leżała karteczka „w podarunku dla wybranej”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz