piątek, 1 lutego 2019

Yakuza: Always faster than me ~ Wilczy



Oyabun - pomniejszy szef, glowa rodziny, podlegajacy bezposrednio Przewodniczącemu Klanu.
__________________


Masayoshi Tanimura rzadko zaglądał do kieliszka. Nie odwiedzał knajp w poszukiwaniu używek. To nie było w jego stylu. Nadmiaru pieniędzy pozbywał się uprawiając hazard. To, owszem, była rozrywka godna stróża prawa, nie upijanie się w podrzędnych lokalach. Jednak tym razem skusił go krzywo zawieszony szyld „Shellacka”, który znajdował się najbliżej posterunku, w Champion District. Postanowił wstąpić do środka i wypić zasłużonego drinka.
Zamówił swój ulubiony likier kawowy i siadł przy wolnym stoliku. Odchylając się na krześle, założył ręce za głowę i niezbyt zainteresowany oglądał telewizję, czekając, aż przełożony zapozna się z jego raportem i wyobrażając sobie, że za niedługo w wiadomościach będzie głośno o tym, jak młody detektyw z Kamurocho zapuszkował jednego z najgroźniejszych zbirów, jakich zrodziła yakuza.
Złapał w dłoń kieliszek z likierem i, dumny z siebie, powoli go przechylał, delektując się kawowym smakiem z wyczuwalną nutką karmelu. Zdobył dowody na Wściekłego Psa z Shimano, z którego zdaniem liczył się sam Przewodniczący Tojo Klanu, a jemu podlegał przecież każdy oyabun*. Na Majimę, który na wzgórzach Tokio budował swoje własne imperium, a jego ludzie, według statystyk, jakie skrzętnie prowadził, byli liczni niczym armia.
Zamawiał następną kolejkę, nosząc się z zamiarem kupna całej butelki, kiedy rozdzwonił się jego telefon. Ściągnął brwi, zerkając na wyświetlacz. Było za wcześnie, żeby odzwaniał Junichi. Przez ten czas nie zdążyłby zapoznać się z raportem, który dostarczył na jego biurko. A jednak na ekranie telefonu wyświetliło się jego nazwisko.
— Słucham? — Tanimura odebrał połączenie, nie spodziewając się niczego dobrego.
— Natychmiast do mnie.
Junichi od razu się rozłączył. Detektyw wypił likier, tym razem się nie ociągając, zostawił na stole czterysta yenów i pospiesznie opuścił lokal.
Na komisariat wpadł jak burza. Wstąpił na portiernie, by odebrać klucze do swojego biura i zamierzał natychmiast ruszyć do gabinetu nadinspektora, kiedy zastanowiło go coś na jednym z ekranów monitoringu.
— Co to jest? — zapytał głuchym tonem, postukując w ekran.
Policjant dyżurny zerknął na niego z niepokojem.
— Areszt? — podsunął niepewnie.
Tanimura zacisnął mocno usta.
— To widzę — wycedził. — Pytam, jak to możliwe, że jakiś kretyn wsadził do tej samej celi świadka i podejrzanego o szereg zbrodni yakuzę?!
Policjant zbladł i zaczął przerzucać piętrzące się przed nim papiery, aż znalazł właściwy.
— Ale… — Jego rozbiegane spojrzenie trochę się uspokoiło, gdy znalazł informację, której szukał. — Wyraźnie mam tu napisane, że ta kobieta jest oskarżona o próbę morderstwa członka Omni Alliance… Jest zamieszana w strzelaninę, która miała miejsce w klubie Debolah…
Tanimura wyrwał mu raport. Rzucił na niego okiem, przewrócił na drugą stronę i ze złością cisnął nim na biurko. Papier zafurgotał w powietrzu i spadł na podłogę.
— Zanim stąd wyszedłem, wycofałem oskarżenie! Kazałem ją zwolnić z aresztu! — wydarł się na dyżurnego. — Ta kobieta może być naszym świadkiem koronnym, a siedzi w jednej celi z człowiekiem, którego oskarżyła! Czy wy się tu czegoś naćpaliście?!
— Ale… — Funkcjonariusz zerkał na leżące na podłodze instrukcje. — Wyraźnie…
— Ja pierdolę.
Masayoshi Tanimura przeklinał tak często, jak pił, czyli prawie nigdy. Dzisiaj najwidoczniej był ustawowy Dzień Łamania Zasad, o czym miała poświadczyć także druga połowa dnia, jednak Tanimura nie skupiał się na myśleniu o tym, co ona przyniesie. Pośpiesznie wypisywał raport, każący zwolnić z aresztu jego głównego świadka.
— Nie wiem jak to możliwe. — Pokręcił głową na pracę swoje własnej instytucji. — W jej lokalu trwa zabezpieczanie dowodów, a wy nie umiecie dopilnować jednej, prostej i oczywistej rzeczy…
— Technicy wrócili pół godziny temu — poinformował go funkcjonariusz, coraz bardziej spięty. — S-Sam po nich dzwoniłem…
— Co? — Tanimura zamrugał kilka razy, wpatrując się w policjanta, jakby to on za wszystko odpowiadał.
— B-Bezpośrednie polecenie nadinspektora.
— A to — Tanimura wcisnął mu w ręce naprędce sporządzony raport — moje oficjalne oświadczenie i zalecam natychmiast zastosować się do jego treści — warknął. — Chyba że chcesz mieć poważne kłopoty.
Nie czekając na odpowiedź, wybiegł z dyżurki i pognał do windy. Niecierpliwie maltretował guzik, który ją przywoływał i tak samo niecierpliwie się po niej miotał, gdy wiozła go na dziesiąte piętro. Prosto z kabiny wystartował do gabinetu nadinspektora i nie zawracał sobie głowy nawet tym, żeby zapukać.
— Co ty wyprawiasz, Sudo? — zwrócił się bezpośrednio do mężczyzny w średnim wieku, wchodząc bez pardonu do jego biura.
— Oddzwonię później. — Sudo Junichi zakończył rozmowę telefoniczną, którą prowadził i patrząc surowo na Tanimurę, wskazał mu miejsce przed swoim biurkiem.
Młody detektyw nie miał ochoty usiąść, ale wiedział, że nadinspektor lubi takie oficjalne gierki i gotów był nie odpowiadać na jego pytanie tak długo, jak długo on będzie upierał się okazywać ostentacyjne niezadowolenie. Usiadł więc, choć nie mógł się powstrzymać, by nie odsunąć krzesła ze złością, szurając nim po kafelkach.
— Co ty wyprawiasz, Masa — odezwał się nadinspektor, gdy już usadził przed sobą Tanimurę. — Dobrze wiesz, że tacy ludzie jak Majima są nie do ruszenia.
— Tacy ludzie? — Nozdrza detektywa falowały wściekle. — Masz na myśli yakuzę?!
Junichi westchnął ciężko.
— Yakuza i policja od zawsze ze sobą współpracowały.
— A co to niby znaczy?!
— To znaczy, że nie wchodzimy sobie w drogę. Majima ma immunitet. Przymykamy oko na jego działania i pozwalamy, żeby sam wymierzał sprawiedliwość na swoim terytorium. W zamian za to jego ludzie pomagają nam znajdować zabójców i przestępców, którzy nie należą do yakuzy.
— Oni sami są przestępcami!
— Przynajmniej mają jakiś kodeks i informują nas o potencjalnych zagrożeniach, jakie mogą zaszkodzić społeczeństwu, a także…
— A handel nielegalną bronią nie może mu zaszkodzić?!
Nadinspektor uśmiechnął się pobłażliwie.
— Naprawdę myślisz, że przymknąłbyś go za sprzedanie kilku pistolecicików?
— Ja… — Tanimura na moment stracił pewność siebie. — Ja miałem niepodważalne dowody! Nie chodziło o parę sztuk broni, tylko o cały arsenał! Zaopatrywał w nią byle szumowiny! I dobrze wiesz, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Mam świadka. To dopiero początek.
— Twój świadek jest już spalony.
— Słucham?
— Majima pewno już wie, kto go wsypał. Poza tym stać go na najlepszego prawnika w mieście. Z łatwością wywinąłby się wszelkim twoim oskarżeniom. A policję nie stać na prowadzenie z nim wojny. No i…
Tanimura nie słuchał dalej. Wybiegł z gabinetu. Tym razem nawet nie zamknął za sobą drzwi. Czekanie na windę też sobie darował. Jeśli to prawda, co powiedział nadkomisarz, dziewczyna była w niebezpieczeństwie. Z jego winy. A on nie chciał mieć nikogo na sumieniu.

***

Leżeli na pryczy; on z jedną ręką pod głową, obejmował ją ramieniem, ona na rozpalonej, rozchełstanej piersi yakuzy, wzdychała zapach jego skóry, a zestaw paradoksalnych emocji pętał jej myśli. Coś ją przyciągało. I coś ją odpychało. Chciała się oswobodzić. A z drugiej strony, przyjemnie było odpocząć od ciągłej odpowiedzialności.
Od najmłodszych lat zmuszona była podejmować samodzielne decyzje. Nie raz trudne i nieprzyjemne. Była tym zmęczona. Kiedy Majima wpieprzył się w jej życie i zaczął rządzić, nie spodobało jej się to. Nie była przyzwyczajona do wykonywania czyichkolwiek poleceń. Ale po jakimś czasie zauważyła, że to wygodne. Nie musieć szukać rozwiązań problemów, a podążać według gotowej instrukcji. Zwłaszcza, że wydawał je ktoś o zdolnościach przywódczych rozwiniętych na wysokim poziomie. W końcu dowodził całym klanem.
 Dlatego się temu poddała, choć część niej gorąco pragnęła się od niego uwolnić. Całe życie myślała o sobie jak o samotnym wilku, przekonana, że nie umie żyć w społeczności. Wśród ludzi. Że może liczyć tylko na siebie. A ten despotyczny, nieobliczalny i niebezpieczny mężczyzna ją sobie podporządkował. Nienawidziła go za to. I tego, że zaczęło jej z tym być dobrze.
— Zimno ci? — zapytał Goro. Chociaż myślała, że śpi, teraz dostrzegła, że zerka na nią spod pół przymkniętej powieki. — Shire?
— Nie.
— To czemu się trzęsiesz?
Ze strachu.
— Wstawać! — W pręty drzwi przydzwoniła policyjna tonfa, robiąc taki harmider, że Hashire podskoczyła w ramionach yakuzy. Chciała od razu zerwać się z pryczy, ale Goro przytrzymał jej ramię. Zobaczyła, że się uśmiecha.
— Co tam, panie władzo? — zagadnął wesoło, przygarniając kobietę do siebie. — Apartament już mamy, ale co z all inclusive?
— Kyoushi Hashire! — wywołał ją oficer, ignorując żart Majimy i tym razem kobieta wyswobodziła się z jego beztroskich objęć. — Wychodzisz.
Przeskoczyła przez pryczę i Majimę, podchodząc do drzwi, które właśnie otwierał funkcjonariusz. Goro leniwie zwlókł się za nią i stanął za jej plecami.
— Ty nie — powstrzymał go policjant, gdy próbował wyjść zaraz po tym, jak wymknęła się Hashire.
— Huh?! Co znaczy, że ja nie?! — Majima zacisnął dłonie na prętach, gdy drzwi celi trzasnęły się tuż przed jego nosem.
— Zeznania Kyoushi się potwierdziły i zarzuty zostały wycofane — poinformował go funkcjonariusz, tym samym wsypując Hashire, która choć wiedziała, że raczej prędzej niż później wszystko wyjdzie na jaw i tak poczuła taki dyskomfort, jakby ktoś z rozpędu kopnął ją w brzuch. — Proszę za mną. Zostanie pani objęta programem ochrony świadków.
Nie oglądaj się za siebie. Nie oglądaj się.
Nie mogła się powstrzymać.
Majima stał z rękoma przewieszonymi swobodnie przez kraty, opierając ciężar ciała na jednej nodze. Pełen zrozumienia półuśmiech wyginał jego wargi, gdy patrzył, jak się oddala.
You’re be always faster than me
— Aaahaaa — usłyszała za sobą, gdy była już w połowie długości korytarza. — Ahahahahaha!
Jak szczekanie psa. Wściekłego.
Jeszcze zanim wyszła z aresztu, szaleńczy wybuch śmiechu przeszedł w atak szału, chociaż szarpaniu krat wciąż towarzyszył obłąkańczy chichot. I chyba śpiew. Tak, zdecydowanie była to jakaś piosenka. O kobiecie, którą trzeba znaleźć. I zabić.

*** 

— Uspokój się. — Kazuma Kiryu siedział na jednym z krzeseł przed policyjną dyżurką i obserwował swoją przyjaciółkę, która miotała się po komisariacie, wściekła, że nikt nie chce udzielić jej żadnych informacji. — Date-san jest w drodze. Na pewno kiedy tu dotrze, pomoże nam się czegoś dowiedzieć.
Hakai zignorowała głos rozsądku, którym przemawiał Kiryu i po raz setny zastukała w okienko dyżurki, żeby wykłócać się z policjantem o swoje prawa. Użyła nawet swojego asa w rękawie, mówiąc, że współpracuje z detektywem Date, ale funkcjonariusz tylko parsknął śmiechem. A przecież nie kłamała. Kiryu załatwił jej etat, dzięki czemu nie musiała już sprzedawać swojego ciała, ale nowa praca nie pozwoliła jej całkiem pożegnać się ze starym zawodem. Okazało się, że wizerunek i opinia dziwki otwierała wiele drzwi, przez które nie mógł wejść były policjant. Nie było też potrzeby ani konieczności informować policji o tym, że została zatrudniona przez Datego, który prowadził swoją własną agencję detektywistyczną, współpracując z organem ścigania.
— Hakai-chan… — Kiryu stanął za plecami kobiety, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. — Hakai…
— Nie teraz, Kiryu! — Hakai była zbyt zajęta przedrzeźnianiem funkcjonariusza.
— Ale…
— Powiedziałam: nie teraz.
Kiryu westchnął, złapał ją za ramiona i odwrócił w swoją stronę. Spojrzała na niego z irytacją, ale kiedy odsunął się na bok, zrozumiała, co chciał jej przekazać.
— Kyo-san! — Podbiegła do kobiety, biorąc ją w objęcia. — Wypuścili cię?!
— Jestem skończona — wymamrotała tylko Hashire. Kiedy Hakai ją puściła, zobaczyła, że przyjaciółka jest blada i zmizerniała.
— Musisz nam wszystko powiedzieć. — Patrzyła na nią twardo, surowo. — Bez żadnych wykrętów. — Wzięła ją za łokieć i wyprowadziła z komisariatu. Kiedy policjant w dyżurce podniósł na nich wzrok, pokazała mu środkowy palec.
— Myślałam, że się trzymasz. — Hakai przeszła do rzeczy, gdy tylko znaleźli się na zewnątrz. — Że radzisz sobie z Majimą. Że udaje ci się go spławiać.
Hashire parsknęła niewesoło.
— Prędzej czy później każdy robi to, co chce od niego yakuza — odpowiedziała cicho, a Hakai kątem oka zobaczyła, że Kiryu przytakuje, kiwając głową. — Miałam czekać aż od znęcania psychicznego przejdzie do waterboradingu? — zapytała gorzko. — Nie takich rzeczy byłam świadkiem. Od razu mógł mnie przywiązać do krzesła i zgniatać palce albo…
— Nie wierzę… — Hakai zmarszczyła brwi. — Czy ty go jeszcze bronisz?
— Co?
— Albo to syndrom sztokholmski, albo… — Hakai nabrała podejrzeń. — Chcesz mi powiedzieć o czymś jeszcze?
— Może dokończymy tę rozmowę w innym miejscu? — zasugerował Kiryu, gdy cisza się przedłużała. Otworzył auto, z czego Hashire natychmiast skorzystała, łapiąc za klamkę, ale zanim wpakowała się na tył samochodu, ktoś złapał ją za przedramię.
— Co chcesz usłyszeć?! — wybuchła, pewna, że to Hakai niecierpliwi się, by usłyszeć wszystko tu i teraz. — Że nie jestem z siebie dumna?! Och. — wyrwało jej się. Dała się zaskoczyć – to nie twarz, której się spodziewała, ujrzała. Jej nozdrza rozszerzyły się ze złości. — Ty — syknęła, czując że całe przytłoczenie i zrezygnowanie ustępuje na bok pod naporem dobrego, starego i słusznego gniewu. — To ty mnie w to wpakowałeś! Przez ciebie zginę! — Wyrwała się Tanimurze i teraz stała przed nim, zaciskając pięści i wściekle dysząc. — On już o wszystkim wie.
— Wiem. Właśnie go zwalniają. Pewno już ktoś cię obserwuje. — Wyraz twarzy Tanimura miał skruszony, ale zamiast pokusić się o jakieś przeprosiny, wyciągnął kajdanki i szybkim ruchem zatrzasnął jedną z nich na nadgarstku Hashire, przykuwająca ją do siebie.
Hashire wytrzeszczyła oczy, Hakai wydała w proteście krótki okrzyk, a Kiryu poruszył się niespokojnie.
— Za fałszowanie dowodów i składanie fałszywych zeznań, tak samo grozi ci kara pozbawienia wolności — ogłosił oficjalnie detektyw, patrząc na nią z góry. — Do tego mnie wkurzyłaś. Dlatego teraz pojedziemy do twojego mieszkania i pokażesz mi wszystko, co ukryłaś i przez co wyszedłem na idiotę.
Po tym oświadczeniu wszyscy zareagowali zdecydowanie żywiej. Hashire zaczęła się wyrywać, Hakai wyzywała Tanimurę od ostatnich debili i tylko Kiryu zauważył niewesoły półuśmiech detektywa.
— Dobrze. To powinno wyglądać przekonująco — szepnął do siebie Tanimura, a łapiąc spojrzenie Kazumy, uniósł brwi. Kiryu skinął głową i powstrzymał Hakai przed dołączeniem do szarpaniny.
— Co ty wyprawiasz, Kiryu?! — krzyczała dziewczyna, gdy ex-yakuza uniemożliwił jej podążanie za Tanimurą, który prowadził Hashire do radiowozu. — Chyba nie zamierzasz mu na to pozwolić?!
— Zamierzam — odpowiedział spokojnie Kazuma. — To jej jedyna szansa, żeby wyjść z tego cało.

***


     Odległość komisariatu od ulicy Tenkaichi zwykle można było pokonać o wiele szybciej, ale Tanimura specjalnie wybrał okrężną drogę. Teraz zgasił silnik i siedzieli w samochodzie, ale wiedział, że nie mogą tego przedłużać w nieskończoność. Jeśli plan miał wypalić, musieli od razu zacząć go realizować.
— Zaufaj mi — bąknął, wyciągając kluczyki ze stacyjki. Tak jak się spodziewał, siedząca obok kobieta prychnęła wściekle.
— Zaufać tobie? — obruszyła się. — To przez ciebie siedzę po uszy w tym gównie.
— Siedzisz w nim już od jakiegoś czasu — nie zgodził się Tanimura, unosząc i ściągając brwi, ale widząc spojrzenie, którym Hashire próbowała go zabić, poddał się — ale przyznaję, że trochę pogorszyłem twoją sytuację.
— „Trochę”?!
Tym razem Tanimura nie porwał się na ripostę. Nie mieli czasu na słowne przepychanki.
— Wysiadamy — polecił, wyciągając z kabury broń.
Hashire nacisnęła klamkę, ale zanim otworzyła drzwi, zerknęła na detektywa.
— Wiesz, że któreś z nas nie wyjdzie z tego w jednym kawałku.
Mężczyzna skinął głową.
— Yakuza nie skrzywdzi funkcjonariusza na służbie. Mają zbyt korzystny układ z policją. Nie zaryzykują jego zerwaniem.
Kobieta przez chwilę ważyła jego słowa, w końcu zdecydowała, że kupuje ten argument.
— Czyli to muszę być ja.
— Jeśli to ma się udać…
— Rób, co musisz.
Wysiedli. Tanimura już wcześniej rozkuł kobietę, żeby móc prowadzić, teraz, gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, wymierzył w nią z pistoletu. Hashire przewróciła oczami i uniosła dłonie na wysokość klatki piersiowej. Detektyw kiwnął na nią brodą i ruszyła przed siebie.
Gdy tylko znaleźli się na przestrzeni dziedzińca, otoczeni wysokimi budynkami – także tym, w którym mieszkała – poczuła się bardzo nieswojo. Zrozumiała, że oni już tu są. Przyszli po nią.
Oh I can feel them coming for me
Zatrzymała się, ale zachowała na tyle przytomności umysłu, żeby się nie rozglądać. Poczuła jak Tanimura przykłada lufę do jej barku.
— Dalej! I nie próbuj żadnych sztuczek. — Może mówił ciut głośniej, niż wymagała tego sytuacja, ale przynajmniej zdenerwowanie w jego głosie było więcej niż przekonujące.
— Nie wiem, czego jeszcze ode mnie chcesz — syknęła, zerkając w tył, ale posłusznie wznowiła marsz. — Powiedziałam wszystko, co wiem.
Tanimura parsknął prześmiewczo.
— Może ci idioci u góry dali się na to nabrać, ale ja wiem, że coś ukrywasz! — wyrzucił z siebie z pasją, znów dźgając ją lufą. — Jeśli chcesz kryć swojego szefa, pójdziesz siedzieć razem z nim.
— Nikogo nie kryję i… — nagle rzuciła się w bok, gdzie jak zapamiętała, wciąż leżały szczątki po rusztowaniu, które jeszcze niedawno stało naprzeciw jej wieżowca — niczego więcej nie powiem! — Zamachnęła się deską, celując w głowę detektywa. Tanimura zrobił unik i zacisnął na broni drugą dłoń.
— Rzuć to! — krzyknął, ale Hashire wiedziała, że nie może tego zrobić. Zamachnęła się jeszcze dwa razy. Raz trafiła. Wtedy Tanimura strzelił, a jej ramię przeszyło gorąco. Ból nadszedł chwilę później. Zachwiała się, przyklękła, łapiąc za ramię. Tanimura wciąż do niej mierzył, ale teraz nie tylko ona była na celowniku. Uniosła głowę, gdy usłyszała szczęk wielu odbezpieczanych broni. Yakuzi postanowili się ujawnić. Widziała ich po lewej i prawej, na dachu pobliskiego garażu i w oknie naprzeciw, za sobą słyszała śmiech. Wszyscy celowali do Tanimury.
Detektyw uniósł ręce, a potem powoli się schylił, żeby położyć na ziemi pistolet i odkopnął go prosto pod nogi Minamiego, który wyłonił się zza rogu budynku. Znów nie miał na sobie ani koszulki ani góry od dresu. Podniósł policyjnego glocka, przyjrzał mu się, obracając z każdej strony, a potem wzruszył ramionami i wsunął go sobie za gumkę spodni. Powolnym, wyluzowaym krokiem, wśród budzącego strach szelestu ortalionu, podszedł do Hashire i oparł ręce o kolana, nachylając się.
— I co? — zapytał, przeżuwając gumę. — Trzeba było tak rozrabiać?
Hashire tylko zagryzła wargę. Dookoła potoczyły się śmiechy. Była pewna, że wśród nich jest ten jeden, najbardziej obłąkany.
I can hear it coming
I can hear the drum beat
— Jest… Tuż za mną, prawda? — wystękała, ściskając mocniej broczące krwią ramię i zerkając na chłopaka.
— Właściwie… To jest tuż przed tobą.
Nie od razu zrozumiała. Przed nią stał tylko Minami. Ale kiedy podniosła wzrok i podążyła nim wzdłuż schodów przeciwpożarowych, zobaczyła go. Stał przed wejściem do jej mieszkania, nawet stąd widziała, że drzwi są otwarte. Tego, że wszystko w nim przewrócone było do góry nogami potrafiła się domyśleć.
Opierał ręce o barierkę i palił, patrząc w dół. Kiedy zaciągnął się ostatni raz, wyrzucił niedopałek i zaczął klaskać, ruszając schodami w dół. Do pojedynczych, niespiesznych oklasków, dołączały brawa Minamiego. Po chwili gorąco klaskali już wszyscy ludzie Majimy, dopóki on sam nie zszedł ze schodów i nie zatrzymał się koło Tanimury, ucinając to krótkim gestem dłoni.
— Piękne przedstawienie! — pochwalił go, łapiąc za ramię i potrząsając nim. — Minął się pan z powołaniem, detektywie! — Poklepał go po plecach, a potem spojrzał na Hashire. Przestał się uśmiechać. Nie zaszczycił jej nawet tym sztucznym grymasem, którym obdarzył Tanimurę.
— Myślałem, że znasz swoje miejsce. — Zerknął gdzieś w bok, dając znak yakuzom. Dwóch z nich podeszło, wzięło ją pod ramiona, każdy z jednej strony i podniosło z klęczek. Hashire zaskomlała, gdy tępy ból rozlał się po jej ramieniu. Tanimura się poruszył, a Minami natychmiast wycelował mu w twarz jego własną broń.
— Ta kobieta jest zatrzymana za składanie fałszywych zeznań i próbę zatuszowania…
— Daruj sobie, dzieciaku. — Majima sięgnął dłonią do kieszeni w kurtce Tanimury i po chwili wygrzebał z niej małą, czarną rzecz.
Pluskwa. Zrozumiała Hashire. Boże, jestem już tak bardzo martwa.
Majima wyciągnął z ucha małą słuchawkę i cisnął rzeczami o ziemię.
— Shire-chan — zwrócił się do niej, zakładając z tyłu ręce i podchodząc bliżej. Pokręcił głową, patrząc na jej ramię. — Tym razem to nie moja wina, prawda? — zapytał, nie oczekując odpowiedzi i wodząc palcem po krawędzi rany. — Tym razem byłaś po prostu głupia. Albo — uniósł wskazujący palec — myślałaś, że to ja jestem głupi — warknął. Zanim wsunął palec w ślad po kuli, w jego oku dostrzegła błysk obłędu. Jęknęła przeciągle, blednąc.
— N-Nie…
— Nie?
— Nie.
— Nie wierzę.
Pstryknął palcami i jeszcze jeden z yakuz podszedł do Hashire, by zarzucić na jej głowę czarny, materiałowy worek.
— Pytanie: co zrobisz, żeby mnie przekonać? — słyszała głos Majimy, szarpiąc się z mężczyznami, którzy dokądś ją prowadzili. — Albo co ja będę musiał zrobić, żeby poczuć się lepiej? Nie znoszę czuć się niedowartościowany, Shire-chan! Po prostu nie znoszę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz